Najbliższe miesiące, może lata, pokażą, co z nich będzie. Czy zostaną gwiazdami polskiej piłki, czy utkną w marazmie ligi i staną się kolejnymi wersjami Marcina Burkhardta. Wszystkich łączy jedno. Są albo bardzo młodzi, albo mają ostatni dzwonek, by wycisnąć ze swoich karier coś więcej. Zaliczyli dobrą (albo wręcz wybitną) rundę, ale oglądając kolejne ich występy, człowiek łapie się na myśleniu – a może to jednorazowy błysk? Może to maksimum, na jakie ich stać? Oto ligowcy, którzy wskoczyli w sezonie 2014/15 na wyższy poziom i od których oczekujemy czegoś więcej. Oczekujemy international level.
Gdy Rumak wystawiał go na lewej obronie, biło po oczach marnotrawienie potencjału tego chłopaka. Dojeżdżał do środkowej linii i głupiał. Nie wiedział, czy grać do przodu, czy się cofać. Kiedy jednak wrócił do swojego naturalnego środowiska, czyli prawą obronę, rozkwitł na maksa. W naszych notach Kędziora to trzeci obrońca w lidze i czwarty najlepszy zawodnik U-21. Odpowiednie warunki fizyczne, porządny w defensywie, agresywny (czwarty w lidze pod względem liczby fauli), a w ofensywie wręcz rewelacyjny – potrafi świetnie dośrodkować (jego wrzutki dały zwycięstwo z Lechią) i precyzyjnie strzelić główką. Kiedy Kędziora przedłużył kontrakt z Lechem, w swoim stylu zareagował Bogusław Leśnodorski. Prezes Legii wrzucił tweeta o treści: „Z Lecha do Legii tylko Kędziora!!!:) super piłkarz:)) tak żeby zakończyć spekulacje…;)”. Na tę chwilę 20-latek jest jednak za drogi. Niech pogra w Lechu, podbije ligę i rusza śladami Olkowskiego.
Trzeba to napisać wprost – kontuzje zjadły tego gościa. I aż strach pomyśleć, gdzie byłby dzisiaj, gdyby nie te wszystkie urazy. Sami jesteśmy ciekawi, na co jeszcze stać Sadloka, ale jesienią odpalił w takim stylu, że regularne (!) powoływanie go do reprezentacji nikogo by dziś nie zbulwersowało. Maciek ma podwójne szczęście – po pierwsze gra na brutalnie wybrakowanej pozycji, po drugie – trafił do idealnego klubu, by się odbudować i do trenera, który znał go z kadry. Rzućmy okiem na liczby: średnia 4,89, 2 gole, 2 asysty, 3 kluczowe podania. Czego natomiast dowiadujemy się z InStata? Sadlok to trzeci zawodnik ligi pod względem liczby podań (1186, w tym 918 celnych), a w pole karne przeciwnika posłał aż 121 piłek (60 celnych). Stoczył 289 pojedynków, z czego wygrał 65% i jest trzeci w lidze pod względem liczby przejęć (za Głowackim i Maderą). Jakkolwiek by spojrzeć – liczby bronią go na każdym polu. A liczby – jak ujął to Podoliński – odzierają z emocji i pokazują faktyczny stan.
Długo nie przekonywał. Sprawiał wrażenie kolejnego Furmana. Zawodnika bez większych atutów poza – nie znosimy tego sformułowania – regulowaniem tempa gry. Dziś jednak wiemy, że trudno się o to czepiać samego Linettego. Chłopak po prostu wywiązywał się z tego, co nakazywał mu trener. A trener nakazywał – tak, wiemy, jak to brzmi – ubezpieczanie Trałki. „Zajmij się chłopaku defensywą, atak zostaw innym”. Czy Linetty przez ten czas się rozwinął? Na pewno, szczególnie fizycznie (zaprocentowały treningi TRX), ale w ofensywie – gdyby nie grał tak cofnięty – dziś mógłby dawać zdecydowanie więcej. Celność podań – 84%. Kreatywność – widać, że jakaś jest, ale strasznie zduszona. Dość powiedzieć, że Karol oddał w tym sezonie Ekstraklasy siedem (!) strzałów, a pod względem liczby asyst (2) jest za pierwszą dwudziestką. Statystyki dość dramatyczne, ale to wciąż zawodnik z wielkim potencjałem, o czym wiedzą klasowe kluby Premier League. Transfer jest kwestią czasu. Pytanie tylko, czy – jak mawia Henning Berg – kontrahent kupi tu potencjał, czy gotowego piłkarza.
Pod względem statystyk – przeciwieństwo Linettego. W defensywie nie wygląda źle, a w ataku – jak na naszą ligę – maszyna. Oddał najwięcej strzałów w lidze (44% celnych) ex-aequo z Flavio Paixao, zagrał 155 piłek w pole karne przeciwnika (56% celnych), stoczył 459 pojedynków (194 udane), z czego w ataku 335 (133 udane). Trzeci pod względem liczby zwodów w lidze (65/116). No i najważniejsze – 4 gole, 6 asyst, 2 kluczowe podania. Celowo zasypaliśmy was liczbami, bo one pokazują jakość zawodnika. A akurat ten zawodnik przerasta swoją drużynę o dwie klasy. Podoliński twierdzi, że potencjał Budzińskiego był do tej pory jak yeti – wszyscy o nim słyszeli, nikt nie widział – ale jeśli Marcin w rundzie wiosennej potwierdzi tę jakość, a po sezonie nie zmieni klubu na silniejszy, to grozi mu stagnacja. Jeden z najbardziej kompletnych piłkarzy ligi. Na boisku praktycznie nie irytuje, a poza nim trudno go nie lubić. Przesadnie skromny, o szerokich horyzontach. Komuś, kto wymyślił Budzińskiego do Cracovii, Filipiak powinien odpalić najwyższą premię w tym sezonie.
Podobny przypadek jak Budziński. Gajos – mówiąc kolokwialnie – nie pierdoli się w tańcu. Nie zagrywa wszerz ani do tyłu. Kiedy tylko się da, jedzie do przodu, a ostatnio – o czym mówił trener Probierz – wręcz zaczął z tą nadmierną kreatywnością przesadzać. Po odejściu Quintany dostał skrzydeł i zaczął grać tak, by pokazać wszystkim tym, którzy pisali o „quintanodependencii”, że się mylili. Strzelił cztery gole, zaliczył trzy asysty, ale – o takich liczbach się nie mówi – w pole karne przeciwnika posłał aż 143 podania. Co prawda jedynie 66 było celnych, ale chyba każdy kibic woli takiego pozytywnego wariata, który nie boi się odważniejszego zagrania lub strzału. Gajos nie kalkuluje. To chodzące przeciwieństwo futbolu na alibi. Coraz częściej robi różnicę. Żywa reklama i potwierdzenie, że warto szukać piłkarzy w niższych ligach, bo roi się tam od talentów.
Fot. FotoPyK