Kto jest królem statystyk, kto będzie wodzirejem na karaoke, a kto najlepiej radzi sobie w ringu? Skąd przywiązanie do 3-5-2 i czy piłkarska pornografia nie naruszy autorytetu trenera? Jak ocenić Marciniaka lądującego na izbie wytrzeźwień i czego uczyć piłkarzy, którzy pierwsze pieniądze wydają na torebkę Louis Vuitton? O tym wszystkim opowiedział w długim wywiadzie Robert Podoliński, trener Cracovii.
Powiedział pan w Lidze+ Extra, że po sprawdzeniu maila klubowego dowiedziałby się pan, ilu stracił przyjaciół. A więc ilu?
Powiedziałem, że chętnie sprawdzę, kto je wysyłał, ale ton był żartobliwy. Za granicą, gdy piłkarz zagra słabiej, na jego miejsce robi się kolejka dziesięciu zawodników, a w Polsce dziesięciu trenerów. Takie są realia, ale nie ma sensu się obrażać. Trzeba je zaakceptować, jeśli chce się pracować. Sam przyjaźni na siłę nie szukam. Miejsca w Cracovii też łatwo nie oddam.
To niewdzięczny rynek?
Każdy rynek jest niewdzięczny. Nic nie odbywa się łatwo, bezpiecznie i przyjemnie.
Rynek może być o tyle bardziej niewdzięczny, że pan – jako jeden z wyjątków – nie ma oporów przed otwartym krytykowaniem piłkarzy. Mało który trener nazwałby postawę swoich obrońców „piłkarską pornografią”.
Wszystkim to wyjdzie na dobre. Musimy nazywać rzeczy po imieniu. Czy odpowiedzialność powinna zawsze spadać na trenera? Nie. Powinna rozkładać się na wszystkich. Jak wygląda zarządzanie w wielkich firmach? Żadna korporacja nie miałaby racji bytu, gdyby właściciel nie cedował odpowiedzialności na pracowników niższych szczebli. Uczę piłkarzy tego samego. Wymagajmy od samych siebie.
Nasze środowisko stać na takie podejście?
Nie czuję się przedstawicielem środowiska. Nazywam się Robert Podoliński i dbam o swoje. Jestem ostatnią osobą, która powinna się wypowiadać w imieniu tego rynku. Są lepsi, bardziej zasłużeni i utytułowani. Nie jestem uprawniony, by być głosem pokolenia.
Musi pan jednak mieć świadomość, że w Polsce trenera piłkarze nie traktują tak, jak za granicą.
Tak, mamy z tym problem, ale zastanówmy się, jak traktujemy sami siebie. Czy trenerzy szanują kolegów po fachu? Jeżeli nie będziemy szanować samych siebie, to nie wymagajmy tego od innych. Zawsze toczę na ten temat dysputy z Tomkiem Hajtą. Jeżeli w Niemczech piłkarz wypowie się na temat warsztatu trenera lub przygotowań do sezonu, to będzie mu ciężko o pracę u innego szkoleniowca. Na tym powinna polegać ta solidarność. A u nas szukamy dziury w całym. Dajemy się wypowiadać tym, którzy skrytykują kolegów po fachu. Tzw. błąd założycielski.
Rozumiem pana podejście. Rozumiem też, że krytykuje pan piłkarzy, biorąc pod uwagę, kogo Cracovia ma w obronie. Zastanawiam się natomiast, czy tak kategoryczne podejście nie obróci się na dłuższą metę przeciwko panu.
Odwrócę sytuację. Gdy przeciwnik strzela nam trzy gole, popełniamy dwa kardynalne indywidualne błędy, to mam mówić, że zawalił Podoliński, a winę ponosi struktura klubu i prezes? Dlaczego? Kto ma być pod kloszem? Ja odpowiadam przed władzami klubu i kibicami, a ktoś odpowiada przede mną. Im więcej prawdy i uczciwości, tym lepiej. Nie jest też tak, że skrytykowałem podopiecznych. Po prostu opisałem rzeczywistość taką, jaka ona jest, ale ani razu nie uderzyłem personalnie. Jeżeli krytykuję, to nie sięgam po nazwiska. Piłkarze słyszą ode mnie to samo. Nie wykorzystuję mediów jako tuby do rozmawiania z zespołem.
Mariusz Rumak powiedział kiedyś, że wykorzystał występ w Canal+ jako dodatkową odprawę.
Mariusz ma swoją drogę. Cenię go, bo wytrzymać tyle lat w Lechu to duża sztuka, ale w tej sprawie mam inne podejście. Dla mnie najważniejsza jest analiza i czas spędzony na rozmowach z piłkarzami. W nikogo przecież nie walę jak w bęben. Trochę mnie dziwi ta opinia, że Podoliński głośno krytykuje piłkarzy. Wracamy do punktu wyjścia – nie krytykuję piłkarzy publicznie, tylko opisuję fakty. Jeżeli powiem, że obrońca spóźnił się z kryciem napastnika i padła bramka, to jest to krytyka czy opis rzeczywistości? Czym w ogóle jest krytyka? Dlaczego wszyscy muszą być przewrażliwieni na swoim punkcie? Skoro trener nie może się wypowiedzieć, to kim my jesteśmy? Zwierzyną do odstrzału przy pierwszym niepowodzeniu? Szanujmy się.
Proszę nie traktować tego jako atak, bo sam pan wie, jakie mam zdanie na temat kilku piłkarzy Cracovii i nie dziwię się, że puszczają nerwy przy ich oglądaniu. Zastanawiam się po prostu, czy taki sposób przedstawiania faktów nie jest zgubny w naszych realiach. Henning Berg po Łęcznej w nikogo nie uderza.
A ja uderzam? W kogo uderzyła ta „piłkarska pornografia”? Wypowiadając się w ten sposób, krytykuję sam siebie, bo to ja wystawiłem tych zawodników. Skoro daliśmy się ograć w dziecinny sposób, to znaczy, że sam czegoś nie przewidziałem. Henning Berg też ma sporo uwag do swoich zawodników, ale proszę się postawić w pozycji mojej i jego. My walczymy o życie, a oni wygrywają grupę w Lidze Europy i – jestem o tym przekonany – nie oddadzą lidera do końca sezonu. Legia w porównaniu z innymi ligowcami to w ogóle inna dyscyplina sportu.
Pana pracodawca stosuje nieco inną retorykę w temacie Legii.
Oceniam potencjał piłkarski i rozmach. Oceniam to, jaką drogą Legia podążyła i z czego będzie czerpać profity. Między tym klubem a resztą jest przepaść. A jeśli jeszcze awansuje do Ligi Mistrzów – na czym wszystkim powinno zależeć – ten dystans będzie się tylko zwiększał.
Krakowscy dziennikarze twierdzą, że gdy Janusz Filipiak na każdym kroku akcentuje mocną pozycję trenera, to ten ma prawo czuć się zagrożony. Oglądając jednak jego wypowiedź na Teraz Pasy lub czytając wywiad w „PS”, odniosłem wrażenie, że nie musi się pan obawiać o pracę.
Mam z profesorem bardzo dobry kontakt. Nie są to rozmowy przy ptysiu i rurkach z kremem, ale takie mamy zasady funkcjonowania. Jestem przyzwyczajony, że pracuję z ludźmi, którzy chcą rozmawiać merytorycznie i to mi się podoba. W Dolcanie – choć działaliśmy na inną skalę – było tak samo.
Ma pan lepszy kontakt z Filipiakiem niż poprzednicy.
Nie potrafię ocenić. Sam na nic nie narzekam. Profesor dał mi szansę, czuję wsparcie od niego i prezesa Tabisza, co daje mi komfort pracy. Jedyną rzeczą, która to podtrzyma, jest wynik.
Zajmujecie teraz takie miejsce, na jakie dokładnie was stać? Pięć punktów przewagi nad strefą spadkową odzwierciedla realne możliwości Cracovii?
Pracujemy nad tym, by zespół nie miał twarzy przegranych i balansujących na krawędzi spadku. Po pół roku mam kilka ciekawych obserwacji. Dało się zaobserwować, kto jest w stanie dać drużynie więcej, a nie czekać na zmianę trenera. Niektórzy wolą tylko balansować.
Na przykład?
Czeka nas kilka rozmów. Niekoniecznie miłych, ale niekoniecznie też od razu na temat rozwiązywania kontraktów.
Na ile praca w Cracovii przypomina stąpanie po cienkim lodzie? Z tego klubu zwalniano już trenerów w niezbyt przyjemnych okolicznościach. Jeden szkoleniowiec prowadził trening, drugi już negocjował warunki kontraktu. Niedawno mówiło się, że może pana zastąpić Marek Zub.
Mówi się o wielu rzeczach, ale jaki mam na to wpływ? Nie denerwuję się na sprawy, które są ode mnie niezależne. Przecież nie będę dzwonił do trenera Zuba, żeby zapytać, czy ktoś z nim rozmawiał.
Czuł pan stabilność przez całą rundę?
Były trudne chwile, ale nie miałem takich momentów zawahania, kiedy nie wiedziałem, co robię. To jak okres narzeczeństwa. Poznajemy się i zastanawiamy, czy brać ślub, czy raczej podać rękę i szukać nowych wyzwań. Po pół roku jestem coraz mądrzejszy i liczę, że piłkarze też są do mnie przekonani.
Wśród trenerów pierwszoligowych cieszył się pan mocną pozycją i praca w Ekstraklasie była kwestią czasu. Negocjował pan z Jagiellonią, mówiło się też o Bełchatowie. Zastanawiam się, czy wziął pan tę Cracovię w obawie, że może podzielić losy np. Dominika Nowaka, który zrobił fajny wynik z Flotą, a potem kompletnie przepadł i dziś nikt o nim nie pamięta.
Po trzech latach w Dolcanie nikt mnie nigdzie na siłę nie wciskał. Na szansę w Cracovii ciężko musiałem zapracować w naprawdę trudnych i specyficznych warunkach. Cracovia nie była jedynym klubem, który o mnie pytał, ale najbardziej o mnie zabiegała.
Gdzie pracuje się trudniej – w Dolcanie bez większej presji, ale przy kiepskich warunkach czy w Cracovii?
Praca jest taka sama, ale – poza otoczką – różni się przede wszystkim jakością i dostępnością piłkarzy na rynku. Od razu widać, że zajmujesz wyższe miejsce w łańcuchu pokarmowym. Sporo się zmieniło od czasów, gdy pracowałem w Cracovii z Arturem Płatkiem.
Cytując pana – przejście jak z epoki kamienia łupanego do ery smartphone’ów?
Ten cytat dotyczył mojej pracy z juniorami w Legii na Fortach Bema. Przyjeżdżaliśmy z zawodnikami i rodzicami 2,5 godziny przed treningiem, malowaliśmy linie, polewaliśmy boisko i jeździliśmy samochodem po tym piachu, żeby nie złapać pylicy płuc. Jedno boisko piaszczyste, dwie latarnie i cztery zespoły. Taka praca uczy charakteru, ale gdziekolwiek jesteś, trzeba szukać aspektów, które można poprawić.
U was np. skauting, który nie istnieje w poważnej formie.
A co to jest poważny skauting? Wiemy, jakim rynkiem dysponujemy. Jeśli chodzi o poszukiwanie zdolnej młodzieży, musimy ograniczyć się do terenu Małopolski, gdzie trener Łach i szkoleniowcy grup młodzieżowych mają dobre kontakty. To skauting dopasowany do naszych potrzeb. Jeśli natomiast chodzi o pierwszą drużynę – pierwszą i drugą ligę mamy naprawdę nieźle rozpracowane. Przeglądamy rynek, sprawdzamy, komu kończą się umowy i na kogo może być stać. Wiemy też, na jakich pozycjach będziemy mieli problem i tych zawodników, którzy nas interesują, obserwujemy od lipca-sierpnia. Nie chcemy jednak rozszerzać tego wachlarza na wszystkie kraje. Bazujemy też na kontaktach z zaufanymi menedżerami. Radą zawsze służy Artur Płatek, a – bądźmy szczerzy – lepszego skautingu niż Borussia nie ma w Europie chyba nikt. Ogółem spływa do nas bardzo wiele informacji. Trzeba je tylko przesiać. W dzisiejszych czasach jest o tyle łatwiej, że dzięki programom skautingowym mamy praktycznie nieograniczony dostęp do piłkarzy. Wielu trenerów pracuje w podobny sposób – przygotowujemy konkretny profil piłkarza, bierzemy ofiarę na celownik, a potem jadę oglądać ja, trener Pulkowski albo Liberda, jeśli chodzi o bramkarzy. Obserwujemy jednak tych, którzy naprawdę nas interesują. Tak było np. z Covilo.
Który okazał się strzałem w dziesiątkę.
Dla mnie to był najlepszy transfer obcokrajowca w poprzednim oknie. Lepszego piłkarza do Polski nie sprowadzono. Postępowaliśmy zgodnie z kluczem. Od połowy czerwca wiedzieliśmy, że będziemy szukać „szóstki”, stworzyliśmy odpowiedni profil, pojechaliśmy na mecz, porozmawialiśmy z piłkarzem, jego agentem i udało się. Czekaliśmy też na rozwój eliminacji Ligi Europy i – muszę przyznać – odpadnięcie NK Koper bardzo nam pomogło. Covilo nie był jednak jedynym zawodnikiem, który wpadł nam w oko. Liczę, że w grudniu wykorzystamy jeszcze rynek słoweński.
Jakie rynki najbardziej opłaca wam się penetrować?
Za piłkarza z pierwszej ligi trzeba wyłożyć 300-400 tysięcy złotych. Jeżeli weźmiemy go za darmo, to teoretycznie zostaje nam 30-40 tysięcy miesięcznie. Fantastyczna kwota. Piłkarzom z pierwszej ligi trzeba dziś zapłacić ok. 15-18 tysięcy miesięcznie. Stąd czysta kalkulacja – 18 + 40 w razie wykupu daje 58 tysięcy, czyli pensję, jaką płaci dziś Lech albo Lechia. To wszystko pokazuje, jakim materiałem dysponujemy i z czego możemy wybierać. Jednym słowem – musimy czekać na tych, którym kończą się kontrakty. Za granicą, np. w Chorwacji lub na Ukrainie, często trafiają się jednak ciekawi zawodnicy z dużym dorobkiem o niezbyt wygórowanych wymaganiach finansowych, których można przejąć za darmo.
Nie ukrywał pan, że chciał sprowadzić Grzegorza Piesio z Dolcanu.
Za wysoka kwota wykupu. Dolcan ma swoje cele, my swoje, ale zawdzięczam temu klubowi wszystko, wiec nie chcę żadnych wojenek podjazdowych. Z obu stron prowadzimy uczciwą grę w otwarte karty.
Można zbudować dobry zespół bazując na zawodnikach skreślonych lub posiłkach z niższych lig, co najlepiej pokazują Bełchatów, Łęczna i Podbeskidzie.
Dwie rzeczy – cierpliwość i sposób budowy drużyny. Kadra Bełchatowa – jeśli dokładnie ją prześledzimy – niewiele się zmieniła przez ostatnie lata. W podobnym składzie spadli, awansowali i grają dalej. Do tego trzeba jednak czasu, pomysłu trenera i cierpliwości prezesa. Kamil dostał to w Bełchatowie, trener Szatałow w Łęcznej, a ja w Dolcanie. To w Ząbkach było naszą główną siłą.
Z perspektywy czasu mieliście też paru niezłych piłkarzy. Aż trudno uwierzyć, że dwa lata temu grał tam Mateusz Piątkowski.
A pamięta pan, w jakich okolicznościach namawialiśmy go na Dolcan? Polkowice spadły z pierwszej ligi, a Mateusz nie był tam nawet podstawowym zawodnikiem. Miał praktycznie status trzecioligowca. To tylko pokazuje, jak wielką rolę w piłce odgrywa głowa. Piątkowskiemu gra sprawia frajdę, nie musi się nikomu kłaniać, ale wszystko robi z pełnym poświęceniem i rewelacyjnie wykorzystuje swoje atuty. Gdy negocjowałem z Jagiellonią, zajmował zresztą pierwsze miejsce na mojej liście. Bardzo na niego liczyłem.
Z pomysłu skorzystali, a pan został w Ząbkach.
Zobaczymy, czy trener Kulesza przy sprzedaży będzie chciał się ze mną rozliczyć za skauting.
Z rozwoju którego zawodnika Cracovii jest pan najbardziej zadowolony?
Największy postęp piłkarski zanotowali Rakels, Budziński i Kapustka, ale efekty ciężkiej pracy będzie też widać po Rymaniaku i Marciniaku. Mamy także ciekawego bramkarza, Krystiana Stępniowskiego. Jak widać – Podoliński nie krytykuje publicznie swoich piłkarzy, ale – podkreślam – potrzebuję paru oczyszczających rozmów. Fundamentu zespołu nie mogą tworzyć chwiejni ludzie.
Jak Zjawiński.
Kurczę, w pierwszej lidze rozbudził ogromne nadzieje. W sparingach też wyglądał na tyle dobrze, że w pierwszych meczach miał niepodważalną pozycję w ataku obok Dawida. Po okresie słabszej gry Darek usiadł jednak na ławce. Nie brałem z nikim ślubu. Jeżeli komuś nie idzie, to szansę muszą dostać następni.
Personalia to jedno, przywiązanie do systemu to drugie. Dlaczego aż tak uparł się pan na 3-5-2?
A skąd przywiązanie do 4-4-2 lub 4-2-3-1 od czasów Arrigo Sacchiego? Mogę odpowiedzieć pytaniem na pytanie?
Jednego przekonuje ten system, drugiego inny.
A jak wygląda sposób wyprowadzenia piłki przez Lecha?
Trałka wchodzi między stoperów.
I czym to się różni od 3-5-2? Niczym.
Pytanie, czy Cracovia ma do tego wykonawców.
Brawo! I tu dochodzimy do sedna. Widzew grając 4-4-2 spadł z ligi, a Legia mogła zdobyć mistrzostwo. Ja mam taki pomysł i w nim Cracovia będzie funkcjonowała bardzo dobrze. Ale jest tak, jak pan mówi – oczywiście, że potrzebujemy lepszych wykonawców. Ci są potrzebni każdemu, niezależnie od systemu.
A gdyby przejął pan drużynę, w której wybitnie brakowałoby wykonawców do 3-5-2, to i tak upierałby się pan, by ich tego nauczyć?
Nie potrafię odpowiedzieć. Skupiam się na tym, jakiego profilu piłkarzy potrzebujemy do siebie. To klucz. Mogę jednak stwierdzić, że bez kilku karygodnych błędów indywidualnych – które zdarzają się w każdym systemie – moglibyśmy być dużo wyżej. 3-5-2 na dłuższą metę może nam jednak dać dużo korzyści.
Przy tak newralgicznej obronie?
Od dwóch miesięcy jest z nami Piotrek Polczak, który myślę, że będzie wzmocnieniem, nie tylko uzupełnieniem. Może nam dużo dać na każdej pozycji w trójce obrońców.
A Mateusz Żytko?
To nasz podstawowy i jedyny nominalny środkowy obrońca. Nie wiem tylko, czy jego pozycja w centrali jako wodza jest najlepsza. Mateusz mógłby dużo dać jako prawy obrońca, dobrze wyprowadzający piłkę. Z naszej linii obrony robi to najlepiej.
Bywa jednak strasznie elektryczny.
Dlatego zrezygnujemy z jupiterów i podłączymy Mateusza.
Powiedział pan, że w trakcie sparingów popełnił błąd pychy.
Przyszedłem do Cracovii bardzo uspokojony dwoma latami w Dolcanie. Chyba trochę oderwałem się od rzeczywistości i zapomniałem, jak wiele ciężkiej pracy kosztowało mnie samo budowanie zespołu w Ząbkach. Spodziewałem się, że przyjdę do Krakowa, odczaruję piłkarzy, którzy nie zawsze mieli miejsce za trenera Stawowego i wszyscy nagle zaczną grać jak najlepszy polski zespół. Rozczarowałem się brakiem rywalizacji i jakości na niektórych pozycjach. Zapomniałem też o okresie narzeczeństwa i o tym, że piłkarze też muszą mnie kupić, zaakceptować mój system pracy i obciążenia. Nie zawsze wynikało to z niechęci – po prostu niektórzy nie byli w stanie tak pracować. Dałem się na tym złapać. Nie wniosłem czarodziejskiej różdżki. Dostałem za to dużą lekcję pokory. Pod koniec jesieni zauważyłem jednak, że wszystko wróciło na właściwe tory. Że dobrze biegamy, nieźle wyglądamy siłowo i piłkarze czują się pewniej. Wspominał pan o krytykowaniu piłkarzy… Ten zespół potrzebował takiego impulsu i kilku szpilek. Musieliśmy stworzyć grupę facetów, a nie stłamszonych ludzi. Do tego potrzebowaliśmy takiego zdrowego fermentu, by wycisnąć najlepszą esencję. Stale analizujemy statystyki indywidualne i drużynowe. Widać w nich duży postęp. Stwarzamy wiele sytuacji bramkowych, oddajemy dużo strzałów. Pod względem dyspozycji fizycznej od połowy rundy nie mogłem też się przyczepić do wielu spraw.
Wielu trenerów nie przywiązuje większej wagi do statystyk.
Dla mnie są one dodatkową wskazówką, które mogą sprawić, że będziemy jeszcze lepszym zespołem. Statystyki dają rzetelną ocenę, odzierają kurtynę emocji i pozwalają chłodno spojrzeć, co piłkarz prezentuje. Nasi zawodnicy dostają je na skrzynkę mailową, żeby nie było tłumaczeń w stylu „byłem w grze i dużo robiłem”. Liczby często temu przeczą. Pozwalają wrócić na ziemię, gdy okazuje się np. że przegrywamy większość kluczowych pojedynków w danym sektorze.
Zgaduję, że największym „zwycięzcą” statystyk jest Covilo.
Miro to król statystyk! „Budzik” i Deniss też wyglądają w nich bardzo dobrze, ale Covilo pod pewnymi aspektami jest niekwestionowanym liderem. Mając go do dyspozycji, wachlarz zrobienia krzywdy przeciwnikowi niesamowicie się rozszerza. Miro króluje w pojedynkach główkowych i jest naszym najlepszym zawodnikiem, jeśli chodzi o odbiór na własnej połowie.
Piłkarz o najwyższej jakości w Cracovii to właśnie Covilo czy Budziński?
Trudno porównywać. W niektórych statystykach „Budzik” przerasta zespół. Ma udział w 11-12 bramkach. To nasz jedyny zawodnik, który jest w stanie jedną indywidualną akcją przenieść ciężar grania na inną stronę, wygrać akcję jeden na jeden i oddać strzał z dystansu. Podejmuje ryzyko, czego bardzo nam brakowało – stąd często jesteśmy skazani na jego dyspozycję. Jedyny problem to fakt, że nieraz brakuje mu stabilizacji, ale im dłużej będzie grał, tym będzie lepszy.
Czasem jednak gra na takim poziomie, że można się zastanowić, czy nie zmarnował paru lat.
Ten jego potencjał był jak yeti. Wszyscy o nim mówili, nikt nie widział, aż „Budzik” zaczął go sprzedawać, o czym świadczą jego najlepsze liczby w życiu. Niektórzy narzekali natomiast, że nie wykorzystujemy kontrataku i jesteśmy skazani na atak pozycyjny, tymczasem mecz z Koroną pokazał, że z kontry też jesteśmy groźni. To najprostszy sposób na zdobycie bramki. 90 procent goli pada po szybkim ataku, bo im więcej miejsca, tym łatwiej zrobić krzywdę przeciwnikowi. Do czego jednak zmierzam? Proszę zwrócić uwagę, że tutaj nie zastałem zawodników przygotowanych do gry w kontrataku. Saidiego nie było, Nowak miał swoje problemy. Jedyny szybki zawodnik, jakim dysponowaliśmy, to Dialiba. Chciałem, by ta drużyna miała łobuzerski wyraz twarzy, ale w tej rundzie byliśmy jednak w dużej mierze ograniczeni. Covilo, Marciniak i Rymaniak odegrali ważną rolę przy stałych fragmentach, ale wielu zawodników nie pokazało jeszcze swojej najlepszej strony. Wielu się zdziwi, jak Covilo, odpowiednio przygotowany do sezonu, będzie operował piłką i ile może nam dać przy wyprowadzeniu z linii obrony. Zobaczycie, że oprócz taekwondo potrafi świetnie grać w piłkę.
Żarty żartami, ale w akademii Ajaksu wprowadzili judo, by poprawić ogólną sprawność zawodników.
W Mazurze Karczew dwa razy w tygodniu chodziliśmy na zapasy, a tutaj byliśmy na treningu bokserskim. Fantastyczna okazja do poprawienia sprawności i odciążenia głowy podczas przerwy na reprezentację.
Kto był najlepszy na ringu?
Jaroszyński. „Żyto” też sobie radził. Pozostali różnie.
Lubi pan wymyślać tego typu zabawy na budowę team spirit?
Zabawa zabawą, ale przez boks można poprawić wytrzymałość i koordynację ruchową. Być może zmierzymy się też na boisku z naszymi hokeistami. Jest taki plan. Hokeiści trenera Rohaczka pod względem osiągnięć są dla nas niedoścignionym wzorem, ale coraz częściej widać, że stanowimy jeden klub. Oni chodzą na nasze mecze, my na ich i nie ma problemu, żeby czasem wyskoczyć na kolację lub napić się dobrego piwa. Trener Rohaczek namawia na czeskie, ale pozostaję konserwatystą.
Jest pan restrykcyjny, jeśli chodzi o picie alkoholu przez piłkarzy? Co pan pomyślał, gdy na jaw wyszła afera z Marciniakiem i izbą wytrzeźwień, która została niebywale rozdmuchana przez policję?
Na początku pomyślałem, że każdy ma takiego George’a Besta, na jakiego zasługuje. Potem wszystko poszło w niepamięć.
Miał pan prawo mieć pretensje do Marciniaka czy wolał pan się przekonać, że policja przesadziła ze zbyt ostrą interwencją?
Dlaczego nie miałbym mieć pretensji? Adam reprezentuję Cracovię. Bardzo spodobało mi się, że narozrabiał, ale miał odwagę spojrzeć w oczy, przeprosić i zadośćuczynić. Dzień później Adaś biegał po klatce jak listonosz, roznosił czekolady i przepraszał wszystkich sąsiadów. Dla mnie to ważniejsze od winy. Można iść w zaparte, być świnią i nie dać ludziom spać, ale można też zachować się kulturalnie. Jedni przyjęli przeprosiny, inni podeszli do sprawy z dystansem, ale mnie to zaimponowało. Pokazało tę część charakteru Adama, na jakiej najbardziej nam zależy. Pamiętajmy też, że piłkarze to młodzi ludzie, poddani ogromnemu stresowi. Czasem muszą odreagować. Jedni robią to śpiewając przez okno, drudzy zamykają się w pokojach. Adaś widocznie lubił pośpiewać, co może przyda nam się przy budowaniu team spirit na karaoke. Będzie wodzirejem.
Wracając do meritum – jest pan restrykcyjny, jeśli chodzi o alkohol?
Musimy być przygotowani na wszystko, ale interesuje mnie rozmowa z piłkarzem. Wszystko jest dla ludzi. Ci, którzy są wobec mnie lojalni, dostaną z mojej strony to samo. Alkohol też może czemuś służyć i nie każde wyjście na piwo musi się kończyć aferą. Może też mieć pozytywne skutki, ale o wszystkim warto porozmawiać z dietetykiem i trenerem od przygotowania fizycznego.
Porozmawiajmy na koniec o juniorach – to kwestia, która interesuje kibiców chyba każdej drużyny, ale akurat wyniki Cracovii w CLJ lub w zeszłorocznych mistrzostwach Polski juniorów pokazują, że jakiś potencjał macie. Po dorosłej kadrze zupełnie tego jednak nie widać. Dlaczego?
Wszyscy zadają te pytania – dlaczego nie dajemy szans juniorom?
Nie krytykuję pana za to, że pan na nich nie stawia, tylko pytam. I zapewniam, że trafia do mnie argument, że ci juniorzy są beznadziejni.
Proszę mi wierzyć, że to złożony problem. Bardzo wielu juniorów pod wieloma względami nie jest przygotowanych do dorosłej piłki. Trener Górecki stopniowo wprowadza tę zdolną grupę przez niektóre mecze w IV lidze, trener Zegarek też zmienił tryb pracy i obciążenia, ale nie możemy narzucić wszystkiego na raz. Nie wpakujemy wszystkich w kierat dorosłego zespołu. Dopiero kiedy ci chłopcy – przy niezłych umiejętnościach – podniosą swój potencjał motoryczny, będą nam dawać pociechę. Kapustkę już uważam za pełnoprawnego członka zespołu. Wdowiaka i Ceglarza na pewno zabiorę na pierwszy obóz, bo ta dwójka jest blisko zaistnienia w dorosłej piłce, także z tego powodu, że dzięki naturze są lepiej przygotowani fizycznie. To wszystko naczynia połączone, ale idziemy we właściwym kierunku. Naszym celem jest też awans do III ligi, bo te rozgrywki dają solidną podstawę do ogrywania w piłce seniorskiej. Im później jednak to zrobimy, tym gorzej dla chłopaków. Tracimy wtedy ich czas, a nie nasz. U niektórych ten przeskok trwa pół roku, u niektórych dwa lata, ale musi się rozpocząć jak najszybciej. Niech nikt mi jednak nie wmawia, że junior wyróżniający się w CLJ jest gotowy do gry w Ekstraklasie. Nie akceptuję takiego myślenia. Widzimy przykład Wisły Kraków, która w finale – smutno mi to mówić – po prostu się po nas przebiegła. Dlaczego? Bo przez rok grała w III lidze. Proszę jednak sprawdzić, ilu zawodników trener Smuda wprowadza teraz do pierwszego zespołu.
Akurat ten trener nie jest odpowiednim wyznacznikiem w kwestii wprowadzania młodzieży.
Nieprawda. Trener Smuda nie zrezygnuje z dobrego piłkarza.
Chodzi mi o cały proces rozwoju juniora.
Jeżeli dostrzeże ludzi, którzy chcą pracować, a nie są tylko zadowoleni z tego, że weszli do pierwszego zespołu, to da mu szansę. Trener Berg powiedział mądre słowa, które niewielu powtarza. Młody nie będzie grał dlatego, że jest młody. Młody ma być na tym poziomie co inni. Duda broni się sam. Przebił się dlatego, że ma 20 lat? Nie. Jest świetnym piłkarzem. Lepszym od konkurentów.
Jeśli Wisła zdobywa mistrzostwo przy takiej przewadze, to trudno mi uwierzyć, że nie da się tam znaleźć ani jednego piłkarza, który zasłużyłby na dłuższą grę niż minutę.
To dlaczego pyta pan o to nas – trenerów – a nie piłkarzy? Co oni zrobili, by po dostaniu się do pierwszego zespołu być jeszcze lepszym? Ile czasu zainwestowali w siebie? Ile dają na treningach? Niech oni odpowiedzą na te pytania. Gdybym za wielu z nich dał sobie uciąć rękę, to skończyłbym jak ten facet z tartaku. Bez palców.
Nie jest łatwo być młodym piłkarzem w Krakowie?
Jeżeli ktoś chce być, to będzie. Ale jeżeli ma siano w głowie, to sorry, są inni. Nie ma sentymentów. Jeśli ktoś myśli tylko o ciuchach i samochodzie, to nie tędy droga.
Pan by zareagował, gdyby widział, że np. taki stosunkowo niewiele zarabiający Kapustka rozbija się sportowym samochodem lub wydaje całą pensję na ubrania?
Mówię o inwestowaniu. Jestem w stanie zrozumieć 19-latka, który zarabia pięć tysięcy miesięcznie, a pierwszy tysiąc wydaje na kosmetyczkę Louis Vuitton. W porządku, niech kupuje, ale może pozostałe dwa tysiące warto przeznaczyć na dietetyka, naukę języka lub trenera personalnego? Wtedy – jeśli ma kasę – niech nawet przyjeżdża Lamborghini. Grunt to świadomość. Jeżeli piłkarz mówi, że jest nieprzygotowany, to kto – młody człowieku – zabrania ci w siebie zainwestować? Chcesz wszystko z klubu? Okej. Ale jak się nie przebijesz, to winny będzie klub? Czy może trener? A co ty zrobiłeś więcej? Ciągle szukamy winnych dookoła. Wszyscy mówimy o organizacji klubów na Zachodzie, ale tam piłkarze potrafią w siebie zainwestować.
Polscy trenerzy też mówią, że świadomość młodych zawodników rośnie.
Bo rośnie, ale tych ludzi wciąż trzeba odpowiednio nakierowywać. Ktoś pyta, dlaczego młody zawodnik nie dostaje szans, a część z nich – mamy takie przypadki – nie je nawet śniadań. O takich historiach człowiek się dowiaduje. I gdzie tu miejsce dla dietetyka? W galerii handlowej go nie znajdziesz. Trener Berg chyba też poświadczy, że – chociaż Legia daje zawodnikom wszystko – oni muszą być w stu procentach gotowi do pracy. Jeżeli potrzebujesz siłowni pięć razy w tygodniu, idziesz pięć razy.
Gdzie łatwiej pracuje się z młodymi piłkarzami – prowadząc ich na wypożyczeniu w Dolcanie, gdzie czują, że muszą wykorzystać tę szansę, bo w przeciwnym razie zostanie im w CV fatalny wpis, czy np. w takiej Cracovii, gdzie warunki są lepsze, ale juniorzy podświadomie myślą: „mam jeszcze czas, a klubowi przecież opłaca się na mnie postawić”?
Pamiętam mój staż w Dortmundzie. Zwiedzamy z Robertem Lewandowskim budynek klubu i stoją odżywki. Pytam o nie „Lewego”, a on: – Trenerze, ja nawet nie wiem, czy to ma jeszcze termin przydatności. Nikt tego nie je. Każdy ma swojego dietetyka i wie, jak postępować. Nie jesteśmy święci, czasem napijemy się piwa, ale skoro moja praca trwa półtorej godzinny dziennie, to pozostałe sześć też poświęcamy na rozwój.
Ta rozmowa otworzyła mi oczy. U nas jest „daj”, „należy mi się”. Wiadomo, że musimy poprawiać warunki, ale – powtarzam – wymagajmy! To jedyny warunek progresu. Czy Rakelsowi gra się należała? Nie. Ale przyszedł, wróciła mu świadomość i jak wygląda dzisiaj? Nikt nikomu nie zabrania być w dobrej formie. Nikomu jednak nie dam grać za miejsce urodzenia lub sympatię. Cracovia więcej będzie miała z młodego, świadomego piłkarza, który przyjedzie Bóg wie skąd, ale będzie chciał się zabić, żeby zaistnieć, niż z takiego, który sądzi, że coś mu się należy, bo przeszedł kilka szczebli w grupach juniorskich. Trzeba zostawiać tych, którzy chcą swoje wyszarpać. A tych, którzy sądzą, że coś im się należy, trzeba z piłki eliminować.
Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA