Zajmującego wywiadu udzielił Rafał Pawlak portalowi “Widzewiak”. Okazało się, że czołowy w tej części Europy kolekcjoner porażek jest również mistrzem w obwinianiu innych za własne klęski. Pawlak został jednym z najgorszych trenerów w długiej historii Widzewa, może się popisać efektownym bilansem dwunastu oklepów w szesnastu meczach, a tymczasem zastanawiamy się, czy nie boli go ręka od ciągłego wytykania palcem. Jedno jest pewne: nic go nie boli od bicia się w pierś.
“Wyniki mnie nie broniły, ale miałem jakąś wizję budowy drużyny”.
Co to za argument: jakąś? W Łodzi mieli bić dziękczynne pokłony, bo miał jakikolwiek pomysł? Ostatnim razem jak sprawdzaliśmy, szacunek trenerom przyznawano za skuteczną wizję budowy drużyny. Ale jakąkolwiek to miałby też szalony kloszard proponujący by wystawiać wyłącznie graczy, których nazwiska zaczynają się na “Z”.
“Ruchy, które teraz dzieją się w klubie, są podobne do tych, które planowałem. One potwierdzają, że byłem na słusznej drodze”.
Ww myśl tej argumentacji każdy, kto stwierdziłby, że Widzew potrzebuje wzmocnień, nadawałby się na trenerski stołek. Pawlak był na słusznej drodze, bo wiedział, że trzeba kogoś dokupić? Sorry, ale Stevie Wonder widział, że ta kadra wymaga nowych twarzy. Tak samo błyskotliwą koncepcją mógłby uraczyć szefostwo przypadkowy przechodzień.
“Można mówić, że Tylak zdobył z tą drużyną więcej punktów. Rzeczywiście, zdobył. Ale można też zapytać zawodników, jak oceniają pracę za mojej kadencji i wcześniej. Myślę, że to lepszy miernik pracy.”
Wyniki? Kogo obchodzą wyniki, co to za miernik pracy. Ważne, że Pawlak opowiadał lepsze dowcipy. Gdyby umiał jeszcze żonglować bidonami, to by dopiero był fachowcem. Szkoda, że litra z zawodnikami w szatni nie zrobił, wtedy w cuglach wygrałby konkurs na popularność, w mniemaniu Pawlaka o wiele bardziej istotny niż strzelane goli.
“Ja ze swoim sztabem odnośnie jakości pracy nie mamy sobie nic do zarzucenia. Pewnie można było w kilku momentach podjąć inne decyzje.”
Cytat żywcem, autentyk, zdania po sobie. Czyli generalnie Pawlak nie ma sobie nic do zarzucenia, ale jednak ma. Robota bez zarzutu, nic nie zmieniać, ale jednak parę razy można było zmieniać. Można dostać poważnego kręćka próbując znaleźć w tych słowach choćby cień logiki.
Szczerze przyznamy jednak, Pawlak odniósł jeden spektakularny sukces. Mianowicie ustalił na jakiej pozycji gra kupiony latem Del Toro. Duża rzecz.
– Wspomniał pan o braku lewych obrońców. Był przecież Del Toro.
– To nie jest lewy obrońca. Na początku pracy z zespołem wziąłem tłumacza, żeby z nim porozmawiać. Okazało się, że on nigdy nie grał na boku obrony, tylko całą karierę był środkowym obrońcą. Sam był zdziwiony, że jest wystawiany na boku obrony. Ale on się komunikuje tylko po hiszpańsku, a nikt w klubie nie zna tego języka i nikt z nim nie rozmawiał. Dopiero z pomocą tłumacza rozwikłaliśmy tą zagadkę. Pytałem go, na jakiej podstawie tu się pojawił, skoro klub szukał bocznego obrońcy. Nie usłyszałem odpowiedzi, ale to świadczy o rzetelności niektórych menedżerów, którzy przysyłają zawodników na sztuki. To zresztą nie pierwsza taka sytuacja. Kiedyś to przerabialiśmy z Leimonasem i Lafrance`m. Oni też nie grali na swoich pozycjach i mój poprzednik o tym nawet nie wiedział.
Cisną się na usta mocne słowa. Takie jak na przykład: o co tu, kurwa, chodzi? Kto zrobił z Widzewa taki bajzel? Ściągają zawodnika i nawet nie wiedzą na jaką pozycję? Gość przechodzi testy, dostaje kontrakt, od tygodni buja się po klubie, a dopiero po iluś miesiącach okazuje się, że jednak jest stoperem?
Na zakończenie Pawlak potwierdza, że trenerzy Widzewa chętnie gubią kontakt z rzeczywistością:
“Mam nadzieję, że jeśli trzeci raz obejmę Widzew, to wyniki będą lepsze”.
My natomiast mamy nadzieję, że jeśli cokolwiek Pawlak w Widzewie będzie w przyszłości obejmował, to maksymalnie kierownicę klubowego autobusu.