Potrafilibyśmy wyobrazić sobie – w zasadzie bez żadnych problemów – jego zaginięcie na Zachodzie, ale Łukasz Teodorczyk zrobił nam psikusa i w ostatnim czasie zniknął z radarów w lidze ukraińskiej. Od miesiąca nie podnosi się z ławki. Zamiast wymyślać nowe cieszynki, biedak główkuje jak tu przeskoczyć drugiego w klubowej hierarchii napastników Artema Krawecia. Na szczycie piramidy jest Kongijczyk Dieumerci Mbokani, który błyskawicznie wrócił do świetnej formy po kontuzji. Sytuacja jest nieciekawa.
Powiew optymizmu był wyjątkowo krótkotrwały. Asysta w pierwszym meczu, gol w drugim, trafienie w Lidze Europejskiej ze Steauą, cegiełka w Pucharze Ukrainy. Wzór. Potem zaczął się jednak nieoczekiwany (?) zjazd. Ostatnią bramkę Teodorczyk zdobył na początku października, czyli ponad dwa miesiące temu. W kolejnych meczach trener chętniej stawiał na Krawecia, a ten dziękował mu golami, których uzbierał aż osiem. Polak musiał zadowolić się rolą zmiennika, ale i ta została mu odebrana po tym, jak z kontuzji kolana wylizał się Mbokani. Postać nieprzypadkowa. Najlepszy strzelec Dynama w poprzednim sezonie (16 bramek i 11 asyst) przyszedł z Anderlechtu i kosztował 11 milionów euro. Bilans po powrocie?
Trzy mecze, trzy bramki, jedna asysta.
Układ jest więc prosty. Numerem jeden Mbokani, numerem dwa Kraweć, numerem trzy Teodorczyk. A że w klubie jest tylko trzech wysuniętych napastników, możemy śmiało stwierdzić, że Polak spadł na ostatnie miejsce. O czym dyskutują eksperci? O tym, który będzie lepszy na dłuższą metę – Kongijczyk czy Ukrainiec. – Zaryzykowałbym stwierdzenie, że do stylu gry całej drużyny lepiej, mimo wszystko, pasuje Kraweć. Może i Mbokani jest silniejszy i bardziej doświadczony, ale nie ma przed nim perspektywy dynamicznego rozwoju – mówi były trener Dynama Łeonid Buriak. Nazwisko Teodorczyka w ogóle nie pada.
Przykro się na to patrzy. Szczególnie, kiedy porównamy Teodorczyka z trzy lata młodszym Arkadiuszem Milikiem, który strzela i w lidze, w pucharze Holandii i nawet w Champions League. Wybór byłego lechity był niestandardowy, ale można było dostrzec w nim logikę. Atutami transferu na wschód miały być pieniądze i regularna gra. Niestety, teraz wszystko zaczyna sprowadzać się wyłącznie do tego pierwszego.
Fot. FotoP