Reklama

Wreszcie zgadzamy się ze Stawowym. Niestety zwariował

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

04 grudnia 2014, 22:31 • 3 min czytania 0 komentarzy

Od dłuższego czasu nie potrafimy rozgryźć, jak to jest naprawdę z Wojciechem Stawowym. Facet przy bliższym kontakcie niby zdecydowanie zyskuje, ale generalnie non stop prosi się o to, żeby środowisko nie traktowało go do końca poważnie. Albo nie, idźmy dalej i powiedzmy sobie otwarcie – prosi się o to, żeby miało go za wariata. On oczywiście to nazwie inaczej – że ma swoje zasady, swoje cele, że jest niezłomny, że mówi co myśli. Być może. Niestety w efekcie nie ma hamulców w opowiadaniu historii, które w opinii całego świata trącą kompletnym absurdem.

Wreszcie zgadzamy się ze Stawowym. Niestety zwariował

Wielokrotnie miał to w Cracovii, to teraz wjeżdża z bramą do sypiącego się – osiemnastego, OSTATNIEGO W TABELI PIERWSZEJ LIGI Widzewa. Cytat za widzewtomy.net:

– Mogę powiedzieć, że jeśli utrzymamy Widzew w I lidze, to celem w następnym sezonie będzie bezwzględna walka o awans do ekstraklasy. A jak do niej wrócimy i dane mi będzie dalej w Łodzi pracować, to ja w Widzewie postawię taki cel! Trzy lata daję na to, by zagrać o eliminację Ligi Mistrzów. Ktoś, kto teraz to przeczyta, powie, że Stawowy zwariował. Wyrzucili go po trzech miesiącach z Miedzi Legnica, a on opowiada, że będzie grał z Widzewem w Champions League.

Dokładnie tak – z ust nam to wyjął. Stawowy zwariował.

Aha, i jeszcze wcześniej kawałek: – Osoby, które czytają wywiady ze mną często powtarzają, że Stawowy powinien ze swoimi marzeniami lecieć gdzieś w kosmos, bo są one nierealne.

Reklama

To również rozsądny wniosek – powinien lecieć gdzieś w kosmos. Bo kosmicznej wypowiedzi udziela nie pierwszy raz, przypomnijmy kilka klasyków:

– Włodarze Parmy szukali sparingpartnera na ubiegły weekend wśród małopolskich drużyn. Byli na zgrupowaniu w Pradze i był m.in. plan, by zmierzyli się z Cracovią. To dla mnie budujące, że zaczyna się mówić o Cracovii jako dobrym przeciwniku, który gra w piłkę. (7 sierpnia 2012, terazpasy.pl)

– Puchar Polski to bardzo fajna przepustka do gry w europejskich pucharach. To, że jesteśmy klubem pierwszoligowym nie oznacza, że mamy o ten Puchar nie powalczyć. (8 sierpnia 2012, terazpasy.pl)

– W jednym z tygodników czytałem, że w Cracovii nie ma kto strzelać bramek, bo ona nie ma napastników. Nie chcę mi się kolejny raz tłumaczyć, że będziemy ściągać do Krakowa dobrych zawodników, a nie pomocników, napastników czy obrońców. Liczy się jakość. (23 sierpnia 2012, sport.pl)

  – Powiedziałem kiedyś chłopakom w szatni, że czuję, że pierwszą polską drużyną, która po przerwie zagra w fazie grupowej Ligi Mistrzów, będzie Cracovia (10 stycznia 2013, Dziennik Polski)

Ambicja owszem, jest potrzebna, ale chyba wolelibyśmy pracować z trenerem, który zna swoje mocne strony, ale kieruje się też realną oceną sytuacji, a nie z wizjonerem – wariatem.

Reklama

Najpierw dziwiliśmy się działaczom Widzewa (chociaż ich, z naciskiem na Cacka, nikt nawet nie posądza o zdrowy rozsądek), że w sytuacji podbramkowej, walcząc o życie, biorą trenera, który w każdym klubie wprowadza metody i plany, na których przyswojenie potrzeba dobre pół roku – i to przy założeniu, że ma się w miarę pojętnych piłkarzy. Dzisiaj dziwimy się, bo za nic w świecie nie wiemy, co tymi gadkami chce osiągnąć sam Stawowy. Na kim chce zrobić wrażenie? Kto ma w to uwierzyć?

Wie, że będzie się to za nim ciągnęło jak smród za brudnymi gaciami. Wie, że przychodzi do klubu – ruiny, który chwilowo nie ma stadionu, nie ma zbyt wielu (delikatnie ujmując) klasowych piłkarzy, nie ma pieniędzy, nie ma niczego, tylko problemy, którymi dałoby się obdzielić pół ligi. Obejmuje klub z dziewięcioma punktami, na ostatnim miejscu w tabeli pierwszej (czyli drugiej de facto) ligi, po czym oznajmia, że za trzy lata będzie się w tym samym Widzewie bił o Ligę Mistrzów. No fajnie.

Pewność siebie od szaleństwa dzieli cienka granica. Granica, którą Stawowy przekroczył. Czas zapiąć pasy i lecieć w kosmos.

Fot.FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...