Dali światu Panenkę i Hrabala, wynaleźli kostkę cukru, teraz wypuszczają dokument. Znowu opowiadają najpiękniej. W Czechach właśnie wychodzi film o kibicach Bohemians 1905, którzy chcąc lepiej poznać historię własnego klubu przemierzają 34 tysiące kilometrów i lądują w… Australii.
Wszystko zaczyna się od kangura. Albo od praskich Vrsovic, gdzie na wciśniętym między bloki stadionie, ów zwierzak się pojawia. Tutejsi przywykli, ale dla przybysza z zewnątrz to wciąż takie nowe: chleb ze smalcem, drewniane ławy, za bramką piaskownica i zjeżdżalnia dla dzieci. Kangur jest tu symbolem. Ale tylko tutejsi wiedzą, że ma prawie 90 lat. I właśnie o tym ma być film.
Scenariusz jest prosty: grupa kibiców wyrusza do Australii, by podążyć śladami piłkarzy Bohemians, którzy w 1927 roku jako pierwszy zespół z Europy zagrali serię meczów towarzyskich na Antypodach. Niektóre wersje mówią, że pierwsi byli Irlandczycy, inni, że Anglicy. Tak czy siak: z kontynentalnej części Europy pionierami byli Czesi (tak twierdzą), a sam wyjazd (kilka tygodni łodziami) tak wpłynął na historię klubu, że zmiany widoczne są do dziś. Australia po pierwsze zmieniła klubowi nazwę – skoro Vrsovice były trudne do wymowy, to wpisano Bohemians (Czesi). Po drugi: kangur, którego przywieziono do Czech jako prezent dla prezydenta Masaryka stał się klubowym symbolem (Masaryk wolał konie, kangura odesłał)
– Chcę na urodziny polecieć do Australii. Chcę podążyć tą samą ścieżką, którą 90 lat temu przemierzali piłkarze Bohemians – przyznał rok temu jeden z kibiców Daniel Krajca, a gdy to samo powtórzył na Facebooku znalazł dziesiątkę kolejnych zapaleńców. W sumie cała ekipa spędziła tam trzy tygodnie. Lot z Pragi do Perth miał przesiadki we Frankfurcie i Singapurze, a cała podróż wyniosła 34 tysiące kilometrów. Na miejscu szukali ludzi, docierali do miejsc. Czasem łapali się za głowę, np. wtedy, gdy słynne Maitland (7 tysięcy na meczu w 1927 roku) okazało się pastwiskiem dla kóz.
Oczywiście ma w sobie ta historia coś dla piłkarskich hipsterów. Na co dzień nikt nie przejmuje się wynikami Bohemians, bo i po co? Przeciętnemu kibicowi wystarczy tyle, że grał tam Antonin Panenka i Stanislav Levy. Albo że jest to klub, któremu kibicowskie inicjatywy dają coś ekstra w porównaniu ze Spartą lub Slavią. Czechy z pogardą patrzą na wszystko, co stołeczne. Praskie kluby nie mają na prowincji najlepszej opinii. A tu mamy wyjątek: Bohemka jest zawsze Bohemką. Małym, niszowym zespołem, który dobry mecz rozegra raz na kwartał, ale ma najtańsze piwo, przeciekający dach i rodzinną atmosferę. „Verni, ale nasrani” (wierni, ale wściekli) – brzmi jeden z transparentów. Kiedyś byli mistrzami Czechosłowacji (1983 r.), dziś walczą o utrzymanie.
Ale to i tak dużo. Ludzie wiedzą, ile przeszli. Kiedy w 2005 roku drużyna zbankrutowała, kibice zaczęli budować wszystko od początku. Parę lat walczyli o prawa do nazwy z dzielnicowym FC Strizkov. W stolicy, gdzie jest jeden Most Karola i jedna Złota Uliczka, nagle zrobiły się dwa Bohemians. Żeby było śmiesznej oba z kangurem. Dziś ten prawdziwy gra pod nazwą Bohemians 1905, jest dwie klasy rozgrywkowe wyżej niż przebierańcy zza miedzy i ma wsparcie Ivana Trojana, jednego z najpopularniejszych czeskich aktorów, bohatera filmów Zelenki (Opowieści o Zwyczajnym Szaleństwie, Samotni), gościa z reklamy T-Mobile, która ostatnio wzbudza kontrowersje, bo uderza w… Polaków.
Trojan jest lektorem w filmie „Z Ďolíčku na kraj světa”. W środowisku Bohemians ma na tyle dobrą opinię, że posiada legitymację członkowską z nr 0001. Kiedyś nawet zagrał w meczu drugiej ligi. Wszedł na boisko na siedem minut, a za każdą rozegraną wpłacił 5 tysięcy koron na ratowanie klubu. Na premierze, 11 grudnia w kinie „Lucerna” też będzie. Być może zjawi się również Stanislav Levy – choćby z tego względu, że przyjaźni się z Panenką i raz na jakiś czas zagląda do Vrsovic.
Film ma mieć 80 minut, a jego fragmenty zostaną wykorzystane w większym dokumencie o historii czeskiej piłki, który gdzieś tam w paru mądrych głowach dopiero powstaje. Cena wejściówki w Lucernie: 199 koron, czyli 30 złotych. Voucher na afterparty – pięć razy więcej. Wszystko idzie do budżetu klubu. Zakład, że kupią wszyscy?
PAWEŁ GRABOWSKI