– Największą szansę na zaistnienie w ekstraklasie miałem w Bełchatowie, ale szczerze przyznaję, że nie poradziłem sobie wówczas z presją – mówi Łukasz Grzeszczyk. Smutna to wypowiedź piłkarza, przez wiele lat uważanego za spory talent, który notował już dwa podejścia na najwyższy szczebel rozgrywek i dwa razy poległ. Poległ również dwa sezony temu, w wieku 25 lat (!), kiedy to w skromnym i malutkim Bełchatowie – jak sam przyznaje – przerosła go presja.
Dziś w Przeglądzie Sportowym czytamy o Grzeszczyku. Chłopak zaliczył najlepszą rundę w karierze, w pierwszej lidze strzelił cztery gole, no i dorzucił dziesięć asyst. My dodamy od siebie, że był jednym z najlepszych i najciekawszych piłkarzy na zapleczu. Dlatego też Grzeszczyk zostaje słusznie określony w tekście jako ten, który „powinien być łakomym kąskiem w zimowym oknie transferowym”. Pada hasło o ekstraklasie, a sam piłkarz mówi: – Dziś, bogatszy w doświadczenia, z chęcią spróbowałbym swoich sił jeszcze raz na boiskach krajowej elity. Tym bardziej, że tym łakomym jest również dlatego, iż z końcem roku wygasa jego umowa z Sandecją.
I tutaj dochodzimy do meritum – do tych doświadczeń, w jakie wzbogacił się po Bełchatowie Grzeszczyk. Otóż za moment ma się stać wolnym piłkarzem, bo zażyczyli sobie tego kibice. Kibice klubu, w którym gra, po tym, jak mocno zaszedł im za skórę.
Przypomnijmy historię opisywaną przez nas ponad pół roku, kiedy to Sandecja wróciła z wyjazdowego meczu: Większość rozeszła się do domów, ale niektórym było mało – skromna ekipa postanowiła po przegranym meczu w Grudziądzu pójść jeszcze w miasto. Tempo narzucone w knajpie było chyba wysokie, skoro szybko rozpoczęły się śpiewy. Zamiast małego pokazu karaoke, główny repertuar dotyczył piosenek znanych ze stadionu przy Łazienkowskiej. Przyśpiewki zaczął Maciej Górski, były piłkarz klubu z Warszawy, a dołączył Łukasz Grzeszczyk, zadeklarowany sympatyk Legii. Na ich nieszczęście kilka stolików dalej siedziała grupka kibiców Polonii i właśnie Sandecji, mocno z Legią skonfliktowanych. Zaczęło się od grzecznych próśb, żeby piłkarze się zamknęli, a zaraz wywiązała się mała szamotanina: ktoś kogoś popchnął, ktoś kogoś kopnął. Ale kibice Sandecji swoim zawodnikom krzywdy nie zrobili, bo – jak się domyślamy – zrobić po prostu nie chcieli.
Wspomniany Grzeszczyk i Fabian Fałowski, którzy pozostawali w świetnych humorach, postanowili – słyszeliśmy to z kilku zaufanych źródeł (sami nigdy tego nie potwierdzą) – że się założą. O to, że ten pierwszy kibicom się odegra przy najbliższej możliwej okazji. Kiedy więc Grzeszczyk w następnym meczu z Termaliką strzelił gola, podbiegł do sektora najbardziej zagorzałych fanów (czytaj: znajomych z knajpy) i pokazał „elkę”.
Reakcję kibiców macie odrobinę wyżej – na fotografii.
Wyrok został wydany. Od tamtej pory Grzeszczyk nie ma w Nowym Sączu łatwego życia, żeby nie napisać, że nie ma życia w ogóle. Zresztą, zaraz po tej akcji udzielił idiotycznego wywiadu, że to nie była „elka”, tylko „dwójka” – potem do błędu się przyznał. W jego imieniu z kibicami rozmawiał już Andrzej Danek, prezes klubu. Przekonywał, przepraszał, prosił – by odpuścili. Odpuścili tylko na moment, kiedy Sandecja pod koniec poprzedniego sezonu walczyła o utrzymanie. Ale Grzeszczyk chociażby w miniony weekend, mimo że rozgrywał piłkarski koncert z golem i dwiema asystami przeciwko Arce, standardową porcję wyzwisk zebrał. Dla niemałej wcale grupy ludzi w Nowym Sączu ktoś taki, jak Łukasz Grzeszczyk, przestał istnieć. Jako człowiek i jako piłkarz.
Sandecja swojego najlepszego piłkarza mogłaby u siebie zatrzymać. Na pensję raczej ją stać, nie ma też przesadnie ciężkiej konkurencji – ofert z Ekstraklasy nie ma, są za to konkretne z Termaliki i Arki (tutaj temat jest poważniejszy). Byłaby więc szansa Grzeszczyka pozostawić na miejscu, nie wypuszczać z gniazdka, no ale on nie wie, czy może, czy powinien, czy ma to sens. Bo jaka to przyjemność z gry w piłkę, nawet będąc w gazie, jeśli własne trybuny co chwila ci ubliżają?
Nie wiemy, jaka będzie przyszłość tego chłopaka – czy w Sandecji zostanie, czy nie. Ale swoją postawą wysyła co najmniej kilka sygnałów. Pierwszy – patrz: presja w Bełchatowie, śpiewy, “elka”, bzdurne tłumaczenia – że z nim nie wszystko jest w porządku. I drugi, jak przez własną głupotę można sobie pozamiatać u własnych kibiców.