Zaczęło się bardzo źle – od przegranego Superpucharu z Atletico i dwóch porażek w trzech pierwszych meczach ligi. Chyba nikt w Madrycie nie mógł się spodziewać tak słabego startu w Primera Division. Sześć punktów straty do Barcelony już na początku września z pewnością miało swoją wymowę. Momentalnie pojawiły się wątpliwości, czy aby na pewno Real z Jamesem i Kroosem będzie silniejszy od tego z Di Marią i Xabim Alonso. A zaraz potem „Królewscy” zaczęli masakrować swoich rywali.
Po wczorajszym starciu z Malagą licznik zatrzymał się na szesnastu zwycięstwach z rzędu, co stanowi najlepszy wynik w całej historii Realu Madryt. Nie mamy jednak wątpliwości, że na tym się nie skończy. Trzy najbliższe mecze „Królewscy” zagrają na Bernabeu, a rywalami będą kolejno 3-ligowa Cornellà, Celta Vigo i bułgarski Łudogorec Razgrad. Przy obecnej dyspozycji Realu aż strach pomyśleć, jak daleko może to wszystko zabrnąć. Do Klubowych Mistrzostw Świata? A może aż do styczniowych rund Copa del Rey, gdzie na drodze do półfinału czekać będą Atletico i Barcelona?
Takie rozważania nie mają jednak większego znaczenia, bo podopieczni Ancelottiego już zapisali piękną kartę w historii Realu. Nie dość, że wygrali szesnaście meczów z rzędu, to jeszcze zrobili to w kapitalnym stylu. Aż w jedenastu meczach „Królewscy” aplikowali swoim rywalom trzy lub więcej bramek, a we wszystkich tych spotkaniach zdobyli aż 59 goli. Średnio 3,7 gola na mecz. Istna rzeź niewiniątek. A przecież Ronaldo i spółka nie mierzyli się z byle ogórami, bo na rozkładzie mają między innymi Barcelonę i dwukrotnie Liverpool oraz zaliczyli kilka naprawdę ciężkich wyjazdów.
„Cieszę się z tego rekordu, to wszystko jest niczym sen. Ta seria nas uszczęśliwiła, chcemy żeby trwała jak najdłużej. Prowadzę fantastyczną drużynę z fantastycznymi piłkarzami w fantastycznym klubie. Czuję do moich zawodników głęboki podziw” – entuzjastycznie wypowiadał się po meczu Carlo Ancelotti. Trudno mu się dziwić, bo jego naszpikowana gwiazdami drużyna haruje na boisku i przypomina jeden żywy organizm. Widać jak na dłoni, że piłkarze zaufali włoskiemu szkoleniowcowi, że między nimi jest prawdziwa chemia. A kiedy wszyscy w Madrycie ciągną wózek w jedną stronę, kolejne rekordy po prostu muszą paść.
Nie sposób jednak pominąć zasług tego największego. Bez Cristiano Ronaldo nie byłoby tej serii i całego historycznego sukcesu. Wpływ Portugalczyka na drużynę najlepiej widać po liczbach – w ostatnich szesnastu meczach zdobył aż 22 gole, a przy kilku kolejnych asystował. Cristiano jest jak maszyna, której nikt nie potrafi zatrzymać. Przed każdym meczem do pilnowania Ronaldo oddelegowanych jest kilku piłkarzy, ale on nic sobie z tego nie robi. Trzeba też przyznać, że wskoczył na najwyższe obroty w najlepszym dla siebie momencie. Po tym co wyprawia w ostatnich tygodniach trudno wyobrazić sobie, że to ktoś inny odbierze Złotą Piłkę.