Tajemnicą Poliszynela jest fakt, że Tomasz Hołota – mimo braku jakichś spektakularnych występów – to zawodnik, którego selekcjoner Nawałka bardzo ceni. Zupełnie, jakby wcześniej kopał w Górniku Zabrze – aż chciałoby się złośliwie dopowiedzieć. W środowisku coraz częściej mówi się o tym, że piłkarz Śląska Wrocław wkrótce otrzyma powołanie do reprezentacji. I tutaj pojawia się pytanie: jako kto? Na jaką pozycję?
Najpierw prześledźmy losy Hołoty w GKS-ie Katowice, Polonii Warszawa i dalej – już we Wrocławiu właśnie. Zaczynał w roli środkowego pomocnika, takiego nawet bardziej ofensywnego niż typowego przeszkadzacza, zwanego dumnie „szóstką”. Na zapleczu Ekstraklasy przekonywał nie raz i nie dwa, że potrafi kreować grę czy podawać do przodu, przyspieszając akcje. Gdy przeprowadził się do Warszawy wraz z Królem złotym Ireneuszem, miał kontynuować to, czym wyróżniał się wcześniej. Tyle tylko, że wraz z każdym kolejnym miesiącem – a zwłaszcza w związku z kontuzjami defensywnych pomocników – powoli przejmował ich obowiązki. Ostatecznie Polonia, choć robiła wyniki ponad stan, nie dostała licencji i została rozwiązana. Wtedy Tomek podpisał kontrakt ze Śląskiem, ponieważ tam długo szukali… pomocnika w stylu „box to box”.
Że zdrowie i kondychę ma w genach, wydawało się to optymalnym rozwiązaniem. Wtedy jednak wyszło, że klub musi jakoś zapchać dziurę na prawym skrzydle. Hołotą? Ani szybki, ani szczególnie błyskotliwy, no – ale poszło. Pomysł przyklepany. Oczywiście efektownych szarż czy serii oszałamiających dryblingów nie uświadczyliśmy – raczej nie łudziliśmy się, że będzie inaczej – lecz… nagle zaczął strzelać gole. Prawoskrzydłowym był głównie na papierze, często bowiem schodził do środka pola, gdzie po prostu czuje się pewniej, natomiast co do faktu, że drużyna miała z niego wymierną korzyść, zgodzić się musicie. Zastanawialiśmy się: to co, zostanie na boku na stałe, skoro są z tego bramki?
Gdybym spotkał Króla, zapytałbym: “dlaczego?” – wywiad z Tomaszem Hołotą
Ale zanim na nowo zadomowił się w środku, rzucili go na stopera. I kolejny raz wątpliwości, bo trudno uznać Hołotę za gladiatora. Niezbyt wysoki, nie najszybszy, tak sobie grający głową. Czy da radę? Na moment, czemu nie, aczkolwiek w dłuższej perspektywie – może być kiepsko. Tam w cenie ustawianie się, doświadczenie wyrobione poprzez lata praktyki i kilka(naście) brzemiennych w skutkach błędów. Tyle że 23-latek również i z tego wyzwania wyszedł (wychodzi) obronną ręką. Wracają do zdrowia (formy?) etatowi środkowi obrońcy, tymczasem trener Pawłowski konsekwentnie trzyma się wcześniejszego wyboru. A jako że szkoleniowiec wrocławian czasami lubi coś chlapnąć w mediach, zasugerował, że wkrótce przyjdzie powołanie do reprezentacji.
Wychodzi więc na to, że Hołota stał się – chcąc nie chcąc – stoperem, już na stałe. Trochę z konieczności, a przede wszystkim dzięki uniwersalności. Czy z defensywy będzie mu do kadry bliżej, nie założymy się, przy czym mamy świadomość, że to całkiem prawdopodobne, ale nie założymy się. My w dalszym ciągu trzymamy się zdania, że ciągłe rzucanie po różnych pozycjach nie wyjdzie mu na dobre, ponieważ jeżeli jesteś od wszystkiego, to z reguły jesteś do niczego.
Z jednej strony, co tego, że najważniejszy dla Pawłowskiego jest interes Śląska, nie kwestionujemy, bo to logiczne. Jemu Hołota-stoper może być potrzebny bardziej od Hołoty-środkowego pomocnika. Ale z drugiej – każda kolejna runda spędzona na obcej pozycji spowoduje, że nie rozwija się na swojej nominalnej. W efekcie – że skończy z łatką gracza wygodnego. Wygodnego dla szkoleniowców, lecz niedostatecznie dobrego, by osiągnąć coś więcej.
Zwyczajnie łatwiej nam wyobrazić sobie Hołotę obok Krychowiaka aniżeli obok Glika. A i to, mówiąc szczerze, póki co mocno na wyrost…
Fot. FotoPyK