Wczoraj minęły dokładnie cztery lata, od kiedy Lech Poznań wygrał przy Bułgarskiej z Manchesterem City 3:1. To właśnie wtedy lechici godnie reprezentowali nas w Europie, a na ustach całej piłkarskiej Polski był on, Mateusz Możdżeń. 19-latek, z pochodzenia warszawiak, który wkrótce miał stać się ulubieńcem trybun. Że tak się nie stało – wiemy doskonale. Ale Mateusz jest świetnym przykładem dla mediów, aby przedwcześnie nie kreować na przyszłą gwiazdę chłopaka, który raz kopnął piłkę.
Nie stał się Możdżeń ligową ciamajdą, co to, to nie. Czy sprzeciętniał? Raczej tak, aczkolwiek wciąż potrafi strzelać rzuty wolne, a dośrodkowania z biegu to ligowa czołówka. Tyle że po tamtym strzale z dystansu, któremu nie dał rady Shay Given, oczekiwania momentalnie urosły. Dalibyście wówczas wiarę, że do listopada 2014 roku Mateusz:
– przez najbliższe cztery lata nie przymierzy tak ładnie?
– nie wyjedzie za granicę za kilka milionów euro?
– nie zadebiutuje w dorosłej reprezentacji ani nie dostanie powołania na zimową konsultację hotel vs hotel?
– zabraknie dla niego miejsca w środku pola Lecha, mimo takiej rotacji, jaka miała miejsce w klubie na przestrzeni ostatnich czterech sezonów?
– powie głośno, że wyobraża sobie grę w Legii, jednak w Warszawie stwierdzą, że nie jest wystarczająco dobry?
– okaże się, że na prawą obronę jednak jest za wolny i klub nie zaoferuje mu w nowym kontrakcie 40 tys. zł miesięcznie?
– nie otrzyma sensownej zagranicznej oferty, gdy wygaśnie mu kontrakt z Kolejorzem i będzie do wzięcia bezgotówkowo?
– odejdzie za darmo do Lechii Gdańsk, bo – jak twierdził – tam wreszcie zagra w środku pola i nie będzie zapchajdziurą?
– znów zostanie prawym obrońcą, lecz głównie rezerwowym, ponieważ wyżej stoją akcje Pietrowskiego?
Każdy kolejny myślnik oznacza jedno westchnięcie. Sumując – wyszło aż dziesięć. Rachunek sumienia – chyba się zgodzicie – przykry, jeśli nawet nie zatrważający. Wydawało się bowiem, że razem z Borysiukiem, który wówczas również był na topie, stworzą w przyszłości środek pomocy w dorosłej kadrze. Już zaraz, dosłownie za moment. Tymczasem minęły cztery lata, a obaj spotkali się w Gdańsku. Dziś Możdżeń jest średnim piłkarzem w średnim wieku, jakich wielu. Dziesiątki w samej Ekstraklasie.
Cóż, tyle jego, co sobie włączy youtube i przypomni, że „grało się, kiedyś”. Zresztą fanom Lecha również polecamy ten powrót do przeszłości. Wtedy mieli drużynę, co się zowie…
Fot. FotoPyK