Reklama

„Ma 42 lata, jest lepszy niż Zizou!” Aleksandar Durić, idol z egzotycznej bajki

redakcja

Autor:redakcja

04 listopada 2014, 17:56 • 10 min czytania 0 komentarzy

„Ma 42 lata, jest lepszy niż Zizou! Przy 43, będzie lepszy niż Messi!” Spytacie pewnie: kto o kim mówi w taki sposób, a także na czym jedzie? Już służę wyjaśnieniem: bohaterem Aleksandar Durić, na haju jaki daje triumf byli kibice, którzy takimi okrzykami witali Serba na lotnisku Changi w Singapurze, gdy przywiózł do „Lion City” trofeum AFF Championship.

„Ma 42 lata, jest lepszy niż Zizou!” Aleksandar Durić, idol z egzotycznej bajki

To jednak minione dzieje. Ulubieniec statystyków, przez lata widniejący na pierwszym miejscu w ich rankingu najskuteczniejszych aktywnych strzelców świata, w wieku 44 lat (!) skończył karierę. W swoim czasie ścigał się z Maksimem Gruznowem z Estonii, ale i z Rivaldo, teraz może spokojnie przekazać palmę pierwszeństwa w golach innym.

Na przykład Messiemu i Cristiano Ronaldo.

***

Reklama

Miejscowość Doboj, Jugosławia, lata osiemdziesiąte. Typowa dziura, przytulna o tyle, że wszyscy się tu znają, ale zagrzebana w trudnych czasach żelaznej kurtyny i coraz gorętszej sytuacji na Bałkanach.

W domu Duriciów się nie przelewa. Ojciec, Niko, jest kolejarzem i piłkarzem pół-amatorem. Młodszy z synów, Alex, idzie w jego ślady, ale nie zamierza się ograniczać. Idzie mu nieźle w piłkę nożną, ręczną, koszykówkę, a nawet daję radę w kajakarstwie. To ostatnie zaczął trenować na zalecenie… lekarza, bo miał szczególne problemy zdrowotne.

Jego wszechstronność nie wzięła się znikąd. To nie samorodny talent, który czego się nie złapie, zamienia złoto. Od małego miał podejście na zasadzie: chcę być najlepszy we wszystkim, czego się tknę. „Zawsze wiedzieliśmy, że wiele osiągniesz, bo miałeś taką determinację” mówią mu dziś koledzy z dzieciństwa, ale wtedy nie było to takie oczywiste. On sam wspomina, jak wielka była konkurencja nawet w podrzędnym klubiku, do którego należał. – Każdy chciał uprawiać futbol, każdy widział w tym swoją szansę na wyrwanie się, na lepszy los. Bez względu na rocznik i wiek, walka na całego to była treningowa codzienność – wspomina dziś. On sam w tamtych czasach był… golkiperem.

Image and video hosting by TinyPic

Klub opłacał mu przybory szkolne, karmił go. Jeśli w wywiadach przyznaje, ile to wówczas dla niego i jego rodziny znaczyło, to już macie pojęcie o szarej prozie życia w Doboj dziewiątej dekady XX wieku.

***

Reklama

Alex przechodzi szkolenie wojskowe, które kończy w wieku oficera. Po powrocie ojciec prosi go jednak, by rzucił Jugosławię w diabły i wyjechał z kraju. Stary czuł, że wojna jest nieuchronna i nie chciał, by obaj jego synowie byli na celowniku. Padło na Aleksandra nie Milana, bo był młodszy, ale również miał dodatkowe perspektywy jako sportowiec. Alex dostał trzysta marek do kieszeni i w 1987 ruszył do Szwecji.

Ponownie z rodziną zobaczy się dopiero dziesięć lat później. Brat będzie po pięciu latach na froncie, ojciec z doświadczeniami wojennymi i nowotworem. Rodzinny dom? Zbombardowany, w wyniku czego z matką nie zdążył się już pożegnać. Zginęła na miejscu.

***

W Szwecji nastolatek z Serbii dostaje zaproszenie od AIK-u. Testują, sprawdzą, przyglądają się, ale nie ma co się oszukiwać: Durić żaden Petković. Jest za krótki na grę w Sztokholmie, pokazują mi drzwi. Kopie gdzieś w niższej lidze w barwach Ystad.

Marzy mu się, by odwiedzić rodzinę. Pewnego razu odkłada więc porządną sumkę i jedzie na południe. Jest już na Węgrzech, niedaleko granicy, gdy nagle świat obiega wieść: na Bałkanach wybucha wojna.

Image and video hosting by TinyPic

Sarajewo w ogniu

Nagle zostaje bez żadnej innej opcji, niż zostać u Madziarów. Jego paszport traci ważność, staje się bezpaństwowcem. Kontaktuj się z ojcem, chce przedostać się do domu, ale ten ponownie każe mu zostać w bezpiecznym miejscu.

Chcąc nie chcąc, zostaje. Snuje się po ulicach jako bezdomny, żebrze o jedzenie w barach i restauracjach. Ktoś dowiaduje się jednak, że młody chłopak kiedyś kopał piłkę. Durić dostaje zaproszenie od klubu z Szeged, przechodzi testy i podpisuje kontrakt, dostaje także apartament. Udaje mu się przetrwać.

***

W 1992 Bośnia i Hercegowina postanawia wziąć udział w Olimpiadzie. To ma być symbol ich niepodległości, przekaz do świata, że oto są, istnieją, chcą być traktowani poważnie. Sprawa ma wymiar przede wszystkim polityczny.

Sportowo? Cóż, nie może być rewelacji, skoro powołanie do kajakarskiej kadry dostaje… Durić! Serb, którego miejscowość w świetle nowych ustaleń znalazła się na terenie Bośni. Gość, który nie trenował kajakarstwa od lat. Ale w komitecie nie uznają tego za problem, kontaktują się z piłkarzem, który w pierwszej chwili uważa sprawę za żart.

Decyzja nie jest łatwa. Ma reprezentować Bośnię, skoro jest Serbem, skoro jego brat, ojciec i przyjaciele walczą na froncie pod inną flagą? Mimo wszystko, decyduje się wyjechać do Barcelony. Rodzina rozumie jego decyzję, kibicuje mu, cieszy się.

Innego zdania są mieszkańcy Doboj, którzy uznają go za zdrajcę. – W noc, kiedy odbywało się otwarcie olimpiady, wielu ludzi przyszło do domu rodziców z pogróżkami. Mówili, że jak tylko ich syn pojawi się w okolicy, poderżną mi gardło.

***

Bośnia miała ambicje, ale organizacyjnie to był czwarty świat. Durić musiał jechać do Barcelony… autostopem! Na pace ciężarówki, wyposażony tylko w plecak, dotarł do granicy z Austrią, gdzie okazało się, że jego dokumenty są nieważne.

Straż graniczna wyśmiała go, gdy powiedział, że jest olimpijczykiem i właśnie jedzie walczyć o medale. Podał im jednak numer do komitetu, ci zadzwonili i okazało się, że najgorszy kit w historii okazał się tylko i aż pokręconą prawdą.

Potem strażnicy zachowywali się znacznie życzliwiej, pomogli mu nawet znaleźć kolejnego chętnego, który zgodził się podwieźć sportowca. Cel: Ljublana, skąd Alex miał samolot do stolicy Katalonii.

Image and video hosting by TinyPic

Koleś z flagą to właśnie Alex

Na Olimpiadzie stał się małą sensacją. Gdy tylko dowiedziano się, że jest tu gość, który przyjechał stopem, a sprzęt musi pożyczać od innych kajakarzy, wielu chciało z nim porozmawiać. Traktowany jako maskotka, ciekawostka, udzielał wywiadów, spotkał się też z Carlem Lewisem, Borisem Beckerem. – To było jak sen. Zrobiło się o mnie głośno. Mogłem wejść wszędzie. Chodziłem na jak najwięcej aren, szczególnie na mecze Dream Team-u. Sportowo oczywiście nie miałem szans, niektórzy przygotowywali się od kilku lat na tę imprezę, ja nie robiłem nic.

Zajął ostatnie miejsce i wrócił do piłki.

***

Znajomy załatwił mu testy w Australii. Uzbrojony w oszczędności i lekcje angielskiego prosto od Johna Wayne’a pojechał na kontynent kangurów.

– W szkole uczyliśmy się niemieckiego, ale w telewizji było dużo niedubbingowanych filmów, wyłącznie z napisami, więc można było nauczyć się tego i owego. W rezultacie najwięcej angielskiego nauczył mnie John Wayne. Australijczycy śmiali się z tego jak mówię. Ale zaraz zauważali, że nigdy nie spotkali kogoś, kto tak fatalnie mówiłby w ich języku, a przy tym tak się starał, by mówić dobrze. Imponowało im to. Jeden z moich kolegów powiedział później, że gdybym rozbił się samolotem po środku Afryki, to i tak bym sobie poradził. Znalazł pracę, nauczył się języka, odnalazł się tam.

Już wtedy marzył o karierze reprezentacyjnej. W Australii wyrobił sobie paszport, ale nie był dość dobry na kadrę. Grywał wtedy na lewej obronie, później na skrzydle. W 1999 jego West Adelaide zbankrutowało, jako opcję tymczasową wybrał Singapur. Sportowy zjazd, skąd chciał zaraz wracać.

***
– Na jakiej grasz pozycji?
– Lewa obrona. Względnie skrzydło.
– U mnie będziesz napastnikiem.
– Nigdy nie grałem w ataku.
– Środkowym. Dziewiątką.
– W juniorach byłem golkiperem.
– Strzelisz masę bramek.

Tak mógł wyglądać dialog pomiędzy Duriciem a jego pierwszym trenerem w Singapurze, Tohari Paijanem, szkoleniowcem Tanjon Pagar United. Facet widział, ze na azjatycką piłkę Alex, mierzący 192 centymetrów, może robić różnice w ataku. Szybko okazało się, że była to decyzja właściwa. Durić hurtowo ładował bramki i choć wrócił jeszcze do Australii, tak Singapur go wzywał.

Osiadł, został twarzą S-League. Tytuły, puchary, mistrzostwa, nagrody indywudualne – wszystko w hurtowych ilościach.

Jak bardzo buraczana to liga? Jasne, Barcelony i Realu tu nie uświadczycie. Za daleko w lokalnej Lidze Mistrzów tutejsi reprezentanci nie zachodzą. Ale też potrafi mieć klimat: na niektóre mecze kadry bądź derbowe starcia przychodzi kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Na wyjeździe z Malezją w Kuala Lumpur, Durić grał przy 85.000 widzów.

Image and video hosting by TinyPic

Kasa? 100.000 dolarów rocznie. Żadna rewelacja jak na piłkarza, ale też nie przesadzajmy, przyzwoita sumka.

***

Oboje z jego dzieci urodziło się w Singapurze (żonę poznał w Australii), więc postanowił wyrobić sobie obywatelstwo. Znajomi pukali się w czoło: człowieku, jesteś Australijczykiem, my chętnie byśmy się zamienili! Mówili tak, bo w Singapurze jest choćby przymus służby wojskowej i dzieciaki Duricia również zostaną wcielone do woja. Ale on podjął już decyzję.

I zupełnie szczerze, paszportu nie wyrabiał z przyczyn sportowych. Uważał, że jest za stary na reprezentację. Ale z tą opinią nie zgodził się jego rodak, Radojko Avramović, który powołał Alexa. Ósmego listopada 2007 Durić zadebiutował, w wieku 37 lat, i jak przystało na gwiazdę załadował dwie bramki, a jego zespół wygrał 2:0.

– Był stres, nawet gęsia skórka przed meczem. Ale to było napięcie, które dodawało mi motywacji. Dzięki niemu wrzuciłem wyższy bieg i latałem nad murawą. Mogłem tego dnia strzelić dziesięć goli, gdyby to było potrzebne. Nikt nie mógł mnie zatrzymać.

Debiutować w wieku 37 lat i rozegrać ponad pół setki meczów? A jednak, to możliwe. Ostatnią bramkę w kadrze strzelił w wieku 42 lat, w swoim czasie bywał nawet… kapitanem Singapuru. Był o krok od dania swojej drużynie historycznego zwycięstwa nad Chinami, ale wielki rywal odrobił straty w ostatnich minutach.

Po ostatnim występie w karierze, otrzymał koszulkę z numerem „53”, bo tyle razy zagrał dla reprezentacji.

***

Chyba was nie zdziwi, biorąc pod uwagę jego rocznik (1970), że karierę chciał już kończyć kilka razy. Czytam wywiady z nim sprzed lat i zawsze ta sama śpiewka: to już ostatni rok! Nie namówicie mnie więcej! Jeszcze tylko jeden raz i kończę! Prawie jak partyjka w FM-a, gdzie oszukujesz się, że już meczyk i nic więcej.

Image and video hosting by TinyPic

Po wygraniu AFF w 2012

– Najbliżej zawieszenia butów na kołku byłem w 2012. Mój trener przekonał mnie jednak kolejny raz. Fizycznie nie jest lekko, pogoda w Singapurze nie sprzyja do gry w piłkę, a ja, cóż, jestem po czterdziestce. Potrzebuję teraz więcej odpoczywać, zmieniłem też swój styl gry. Więcej myślę, niż walczę.

Ale wciąż uwielbiam trenować, ciężka praca przynosi mi frajdę. No i nienawidzę przegrywać, to też klucz.

***

A może klucz w tym, że Durić codziennie rano biega po 15 km? Że nie pije, nie pali, jest na szczególnej, sportowej diecie w sezonie i poza nim? Nie obijał się (ale i nie przeciążał!) na siłce, że jest profesjonalistą w każdym calu? Wzorem na to, ile można z siebie wycisnąć, jeśli tylko ma się wyjątkową etykę pracy?

Dlatego nie dziwi, że chce zostać trenerem przygotowania fizycznego. Jako zwykły szkoleniowiec nie ma zaplecza, nie grał w wielkich klubach, wybitnych szkoleniowców nie podglądał. Jednak w kwestii utrzymania się w dobrej formie, słuchać go mogą i piłkarze w Europie. Wie jak się odżywiać, jak trenować, jak o siebie dbać, jak zachować piłkarską długowieczność.

Image and video hosting by TinyPic

Tu z Ronaldinho. Pod względem piłkarskiej klasy nie do porównania, ale jeśli chodzi o profesjonalizm? Durić wygrywa i mógłby dać Ronniemu lekcję

Tak, mądrze wybrał. W tej branży może mieć dużą przyszłość. Kiedyś opowiedział o swoim własnym wewnętrznym dekalogu i sami przekonajcie, czy nie ma tutaj rozsądnych tematów:

– Nigdy się nie poddawaj. Wszyscy przechodzimy przez trudne chwile, ale uznaj je za szanse, okazję, by pokazać swój prawdziwy charakter. To chwile próby.

– Nic nie jest w stanie zatrzymać człowieka z odpowiednim nastawieniem, tak jak nic nie pomoże człowiekowi ze złym nastawieniem.

– Im ciężej pracujesz, tym więcej masz szczęścia.

– Dbaj o siebie. Treningi, jedzenie właściwych rzeczy, każdy detal robi różnicę.

***
W każdym otoczeniu piłkarz może się napuszyć. Wspomnijcie swoje szkolne boisko albo orlika, na pewno też pamiętacie jakieś gwiazdeczki. Nie inaczej jest w Singapurze: lokalne gwiazdki zza granicy też zwykle miały opinię rozkapryszonych.

Ale nie Durić. To przeciwieństwo piłkarskich primadonn, skromny, skupiony na pracy gość, bez ego. Udzielający się charytatywnie, szczególnie na rzecz domów dziecka. Angażuje się w różne akcje: ot, raz jeździł przez dwa tygodnie taksówką, a dochód poszedł na dzieciaki. Innym razem brał udział w półmaratonie im poświęconym. Do tego imprezy informacyjne, zbiórki kasy.

Image and video hosting by TinyPic

Sam zresztą adoptował synka z domu dziecka. Jego charytatywność to żaden pic na wodę, on po prostu taki jest. A raczej: taki się stał wskutek doświadczeń.

– Miałem ciężkie życie. Ale wszystko złe, co mnie spotkało, wzmocniło mnie. Teraz, poradziłbym sobie ze wszystkim.

***

Może Durić nie nadaje się na idola, bo nie strzelał setek bramek w La Liga czy Premier League, tylko gdzieś w Singapurze, na końcu świata, w pasztetowych rozgrywkach. Nie sprzedał miliona koszulek, nie zdobił okładki Men’s Health, nawet o nim nie słyszeliście.

Ale może właśnie dlatego na idola się nadaje. Bo to nie żaden supertalent, a gość taki jak my, jak ja czy ty. I udało mu się wycisnąć ze swojego życia i kariery maksimum. Zrobił to nie na czyichś plecach, nie dzięki szczęściu, ale dzięki własnej pracy i determinacji. Dzięki wykorzystywaniu szans, które dał mu los, dzięki uważnego słuchaniu czyichś porad. A wszystko z szacunkiem dla innych, skromnością i autentyczną chęcią odwdzięczenia się za to, co otrzymał.

Image and video hosting by TinyPic

Tak, wybaczcie Messi i Ronaldo, gracie świetnie, ale prawda jest taka, że do waszego życia w żaden sposób nie jestem w stanie się odwołać. Ciężko postawić mi was za wzór, bo różni nas wszystko. Alex z Doboj jest bardziej prozaiczny, bardziej zwyczajny, a przez to łatwiej złapać mi kontakt z jego losami.

Znaleźć w nich inspirację.

Leszek Milewski

Najnowsze

Weszło

Lekkoatletyka

Gdzie leży limit ludzkiego organizmu? „Ktoś przebiegnie maraton w godzinę i 55 minut”

Jakub Radomski
6
Gdzie leży limit ludzkiego organizmu? „Ktoś przebiegnie maraton w godzinę i 55 minut”
Piłka nożna

Bilety za stówkę, brak stadionu i dobra akademia. Lechia Zielona Góra, jej problemy i sukcesy

Szymon Janczyk
20
Bilety za stówkę, brak stadionu i dobra akademia. Lechia Zielona Góra, jej problemy i sukcesy

Komentarze

0 komentarzy

Loading...