Wyobraźcie sobie Wigry Suwałki jako olimp polskiej piłki. Jej najjaśniejszy punkt, światełko w tunelu. Wigry grające bez kompleksów z Realem Madryt, wychodzące w efektownym stylu z grupy w Lidze Europy. Nokautujące Legię, Wisłę i Lecha w Ekstraklasie. Musicie to sobie wyobrazić, jeśli chcecie wiedzieć jaki smak dla bułgarskich kibiców ma sukces Łudogorca. Sukces w kraju, pod względem piłkarskim przodującym tylko w liczbie zastrzelonych właścicieli klubowych na metr kwadratowy, a gdzie korupcja kwitnie do tego stopnia, że niektórzy Bułgarzy postrzegają rodzimą ligę tak, jak Amerykanie walki Hulka Hogana. Ale to też kraj, który oddycha piłką. Ma swoje tradycje i historię, a tę najnowszą tworzy Łudogorec.
Przez lata w Ludogorie dumą był pobliski rezerwat Srebarna, nie futbol
Centrum Razgradu jaj nie urywa
Piłka w regionie Ludogorie? Przez dekady głównie dwuręczna, do drewna. To obszar słynący z piękna przyrody, swoich rozległych lasów, futbolowo jednak totalna pustynia. Zespół z Razgradu, mieściny liczącej sobie nieco ponad 30.000 mieszkańców, od zawsze pałętał się bez większego celu po niższych ligach. Zresztą, dzisiejszy klub jest zlepkiem dwóch: ekshumowanego Łudogorca, który upadł w 2006 po 61 latach istnienia, a także młodziutkiego Razgrad 2000, który obchodziłby właśnie trzynaste urodziny. To ci drudzy za sprawą nowego właściciela kupili prawo do historycznej nazwy i zostali PFC Łudogorcem Razgrad. Spokojnie, mogło być znacznie egzotyczniej: w swoim czasie lokalna drużyna nazywała nazywała się… Antibiotik. Totalny folklor.
Piłkarski krajobraz zmienił się za sprawą dwóch ludzi: Kiriła Domusziewa, który dał kasę, a także Aleksandara Aleksandrowa, który dał iskrę. To Aleksandrow założył w 2001 amatorski zespół, który dzięki jego pracy przechodził kolejne szczeble rozgrywek. Wreszcie doczłapali się do trzeciej ligi… i stanęli pod ścianą.
Aleksandrow pracował wtedy w jednej z fabryk Domusziewa, potentata farmaceutycznego. Wiedział, że prezes to piłkarski fanatyk, postanowił więc zwyczajnie iść do jego gabinetu i zapytać czy by nie wspomógł ich klubiku. Domusziew dał 25.000 euro, ziarno zainteresowania zostało zasiane. Choć jeden z najbogatszych ludzi w Bułgarii, którego majątek wycenia się na pół miliarda euro, kibicuje (kibicował?) CSKA Sofia. W swoim czasie chciał nawet zainwestować w “Czerwonych”, jednak tam jego awanse odrzucono. Nie chciano przekazać człowiekowi z zewnątrz, gdzieś z prowincji, kluczy do klubu. Dać mu takiej kontroli, jakiej by chciał.
Tymczasem Aleksandrow pewnego dnia znowu zapukał do drzwi swojego pracodawcy, a potrzeby miał dziesięciokrotnie większe. Pojawiła się bowiem szansa na grę w drugiej lidze. Zbankrutował Minyor Radnewo, a Razgrad 2000, wicemistrz swoich rozgrywek, mógł zająć jego miejsce poziom wyżej. Na zapleczu bułgarskiej ekstraklasy trzeba jednak spełnić wymogi licencyjne, czytaj: mieć kasę i skończyć z amatorstwem. Niektórzy nawet nie próbują się przez to dostać wyżej. Także w przypadku ekipy Aleksandrowa zastanawiano się, czy nie zorganizować play-off pomiędzy drużynami z drugich miejsc trzeciej ligi, ale ewentualny rywal Razgradu zrezygnował, nie był zainteresowany kosztowną promocją. Wymowne? Bardzo.
Zresztą, Razgradowi 2000 groziło to samo, ale Domusziew zgodził się. Wyłożył pieniądze, dał się skusić na zabawę w piłkę. Postawił jednak warunek: będzie miał kontrolę nad kluczowymi decyzjami dotyczącymi funkcjonowania klubu. Można śmiało założyć, że podobne warunki stawiał CSKA, przez co tam pokazano mu drzwi, ale w Razgradzie identyczną propozycję przyjęto z otwartymi ramionami. Najbogatszy człowiek regionu, właściciel najintratniejszego biznesu w Ludogorie, zaczyna inwestować w rodzimą piłkę? Naturalna kolej rzeczy. Pytano tylko: czemu nie wcześniej? Ano, kto chciałby się bawić w czwartą ligę? A Aleksandrow przyszedł z ofertą wspierania drugiej ligi, od której tylko rzut beretem do najlepszych.
Domusziew zmienił szyld, a potem sprowadził ponad dwudziestu piłkarzy. W większości posiadających doświadczenie w wyższej lidze. Mimo to, początki były trudne. Po siedemnastu kolejkach PFC Łudogorec miał raptem jedno wyjazdowe zwycięstwo. Dopiero zimowa ofensywa transferowa sprawiła, że bogacze z “dzikich lasów” poszli wyraźnie w górę. To podczas tamtego okienka do Razgradu przyjechali między innymi Choco i Michaił Aleksandrow, zawodnicy, którzy do dziś są ważnymi członkami drużyny.
Obecny stadion, nie spełniający wymogów UEFA
Plany nowej areny
Wiosnę klub miał udaną, ale też trzeba wspomnieć, że poziom B Group jest bardzo niski. Nikt nie potrafił odskoczyć, więc łatwo było gonić, mimo słabszych wyników w pierwszym półroczu. Łudogorec ostatecznie wygrał ligę z ośmioma punktami przewagi nad rezerwami Beroe Stara Zagora, a także Czernomorcem Balczik, który i tak koniec końców zbankrutował. Ten sam los podzieliły jeszcze dwie ekipy, Ravda i Dunaw Ruse.
A to co się stało po awansie, przeszło do historii. Nie tylko bułgarskiej piłki: ile razy bowiem słyszeliście o tym, by absolutny beniaminek najwyższej klasy rozgrywkowej wygrywał w kraju wszystko? Łudo zgarnęło potrójną koronę: puchar, superpuchar, ligę. Futbol zna tylko jeden przypadek podobnego rodzaju, a jego bohaterem gracze Levadii Tallin w 1999, kiedy po awansie wygrali puchar, puchar ligi, superpuchar i Mistrliigę.
Jednak jeśli ktoś myśli, że Razgrad dzięki kasie przejechał się po A PFG, to jest w błędzie. Bukmacherzy przed sezonem dawali im szanse na triumf w stosunku 1-50, mimo, iż Domusziew sprowadził armię zaciężną, między innymi Gargorowa, Genczewa, Marcelinho, Stojanowa. Jasne, wygrali osiem z dziewięciu pierwszych spotkań. Ale potem nie było tak lekko i wszystko musiał rozstrzygnąć jeden mecz. Jak w czasach Legii bijącej się z Widzewem.
Łudo kontra CSKA. Beniaminek kontra najbardziej utytułowany klub Bułgarii, mający dwa punkty przewagi nad rywalem. Ale wygrywa nuworysz, pieczętując zmianę warty. Zostaje mistrzem, potem dorzuca jeszcze dwa skalpy w krajowych pucharach.
To była jednak tylko przygrywka przed tym, co miało się wydarzyć rok później. Takiego scenariusza bułgarski futbol nie widział od lat, a przecież napatrzył się w swoim czasie na niejedno. Na kilka kolejek przed końcem Łudogorec przegrał z Lewskim mecz o wszystko. W ostatnim dniu rozgrywek sytuacja wydawała się beznadziejna: Lewski musiał stracić punkty u siebie ze swoją zgodą, Slavią Sofia. Łudo grało ze spadającą z ligi Montaną. Wiadomo, łatwe trzy punkty, ale nie mające nic zmienić.
A przynajmniej tak się wszystkim wydawało.
Kibice Lewskiego świętowali już w trakcie meczu. Nawet trofeum za mistrzostwo czekało na stadionie. Ale w bramce Slavii stał Georgi Petkow, gość, który miał gdzieś zgodowe warunki. Nieco wcześniej odpalono go z Lewskiego w mało dyplomatycznych okolicznościach, choć grał tam dziesięć lat. Dla niego to było starcie o coś. Wyciągał jedną, drugą, trzecią piłkę. Raz wpuścił, gracze Lewskiego uważali, że to wystarczy, ale wtedy zdarzyła się rzecz niewytłumaczalna: samobój. Przez niego wszystko skończyło się remisem, a Lewski stracił punkty pierwszy raz od dziewięciu kolejek. Pospiesznie trzeba było transportować puchar do Montany, gdzie gracze Łudo świętowali na opuszczonym stadionie spadkowicza.
Europa poznała ich dzięki dramatycznym starciom w pucharach. Już ich pierwszy dwumecz miał nieprzeciętny scenariusz. Eksperci, dziennikarze, kibice, nikt nie dawał w Bułgarii szans Łudogorcowi, gdy ten wpadł na Dinamo w eliminacjach LM. A jednak, ekipa z Razgradu rozegrała świetny mecz u siebie, Ante Rukavina wyrównał dla gości dopiero w ostatnich sekundach. Mecz w Zagrzebiu to wielkie kontrowersje: sędzia z Niemiec dolicza cztery minuty, ale gra toczy się długo później. Decydująca o awansie Dinama bramka pada w 97 minucie. W Razgradzie wrze. Domusziew:
– Myślałem wtedy, czy nie odejść z futbolu. Wydajesz pieniądze, chcesz zbudować coś z niczego, a potem wszystko na marne przez czyjś błąd. Potem jednak wszystko przemyślałem i uznałem, że porażka powinna czynić nas silniejszymi. Pracuję więc dalej dla przyszłości Łudo i uważam, że będziemy coraz mocniejsi.
Rok później pucharowe przygoda pod hasłem: złe miłego początki. Po meczu ze Slovanem pracę traci trener, Iwajło Petew. Łudo straciło bowiem w końcówce dwie bramki ze Słowakami, choć ci grali w dziesiątkę. Nowy szef szatni, Stojczo Stojczew, układa jednak zespół i Bułgarzy skończą sezon z rekordową dla swojego kraju ilością meczów w europejskich pucharach (16). Po drodze dwa razy rozbijają Dinamo i PSV, przejeżdżają się też po Lazio. Włochom tak imponuje ich gra, że ofiarują Łudogorcowi… orła. Tak jest, to ten ptak jest symbolem obu drużyn, więc gest zrozumiały. W głosowaniu internautów nową maskotkę kibice nazywają Fortuna.
Fortuna nie przyniosła jednak szczęścia, jej debiut z Valencią nie wypadł okazale, Hiszpanie okazali się za mocni. Ale wymowne, że tymi meczami żył cały kraj. Przed starciem z “Nietoperzami” na stadionie Lewskiego puszczano hymn narodowy. Dyspozycji gratulował piłkarzom premier kraju. Znowu Bułgarzy przypomnieli sobie, ile radości potrafi dać futbol.
Ten sezon też zaczęli wolno, bo remisem z Dudelange, wpadkami w lidze, w rezultacie wyrzucono trenera Stojewa. A potem? Wszyscy znacie historię. 90 minuta, gol Wandersona, dzięki któremu o awansie do Ligi Mistrzów ma przesądzić dogrywka ze Steauą. Potem szaleństwo Motiego, byłego kapitana Dinama Bukareszt, o którym w Rumunii mówiono, że pali trzy paczki papierosów dziennie. Liverpool? Wyrównanie w ostatnich minutach, karny i porażka w doliczonym czasie gry. Real, czyli prowadzenie, obrona karnego Ronaldo, kontrowersje sędziowskie i dziwaczne zachowanie defensora przy golu Benzemy. Z Bazyleą też wygrana po, a jakże, trafieniu w ostatnich sekundach. Za każdym razem rollercoaster, jazda bez trzymanki, spektakl.
Domusziew bynajmniej nie traktuje awansu do Ligi Mistrzów jako przygody, okazji do zbierania doświadczenia. Nie ma żadnego minimalizmu, ustawiania się w tylnym szeregu: – Drugie miejsce w grupie jest sprawą życia i śmierci. Nic więcej mnie nie interesuje i powiedziałem to chłopakom. Nie chcę mówić o wygranym punkcie czy jednym zwycięstwie. Chcę czegoś większego.
***
Ta notoryczna dramaturgia spotkań Bułgarów ma logiczne wytłumaczenie. Łudogorec zawsze wychodzi na rywala z otwartą przyłbicą. Domusziew odkąd tylko objął władzę w klubie mówił, że jego planem są nie tylko wyniki, ale efektowny styl gry. Piłkarze są dobierani pod ofensywny styl, bazujący na posiadaniu piłki. Owszem, to się może zemścić, tak jak zemściło się w pojedynkach z Valencią, gdzie Łudo miało dużą przewagę w posiadaniu, a mimo to przegrało z kretesem. Ale częściej owocuje to emocjonującymi starciami, gdzie dzieje się naprawdę dużo, a wynik jest sprawą otwartą do ostatnich sekund.
Capello podczas wizyty w Bułgarii, tu na spotkaniu z Domuszewem
Domusziew zna się na piłce i biznesie. Jasne, potrafi kupić drogo, choćby w tym sezonie wydał na Daniego Abalo 1.5 miliona euro. Ale mimo to twierdzi, że zainwestowana kasa mu się zwraca, a Łudogorec jest samowystarczalny. I to biorąc pod uwagę fakt, iż póki co nie ma dopływu świeżej krwi z akademii (ta działa zbyt krótko), bazuje więc na armii zaciężnej.
Bułgarzy mają jasno sprecyzowany plan i dobry skauting. Szukają zawodników technicznych, silnych mentalnie. Nie boją się penetrować rynków zachodnich, takich jak belgijski czy holenderski. Jednak to, co czyni ich wyjątkowym, co przesądziło o dzisiejszych sukcesach, to nie umiejętność wypatrzenia perełek na rynku, ale zdolność zatrzymania ich w Razgradzie. Odkąd Domusziew jest w klubie, Łudo nie sprzedało ani jednej gwiazdy. Nie straciło nikogo, kto byłby im potrzebny. Potrafiło też wygrać wyścig o zdolnego zawodnika nawet z zachodnią konkurencją, jak choćby o Terziewa, kapitana bułgarskiej młodzieżówki, a na którego sieci chciał zarzucić Feyenoord.
W rezultacie Łudo ma może i skrajnie kosmopolityczną ekipę, pełną zawodników z różnych krańców świata, ale zarazem bardzo zgraną. Doskonale się rozumiejącą. Utalentowaną, techniczną, mającą wypracowane automatyzmy w grze. To jest ich wielka siła. Jakość piłkarzy, owszem, jest. Bezjak, Marcelinho, Stojanow, Vura i inni bez wątpienia razem tworzą ekipę, z którą mało kto może się równać w Europie Wschodniej. Ale rzecz w tym, że pod względem zgrania, stabilności kadry, mało kto się może z nimi równać na kontynencie.
***
Domusziew stara się wprowadzić nowe standardy organizacyjne. Jakość boisk treningowych ponoć reprezentuje najwyższą klasę. Tego lata przed startem sezonu zabrał swoją ekipę do Anglii. Niecodzienny kierunek, jak na Bułgarów, prawda? Ale zagrać z Evertonem na Goodison Park, o, to jest dobre przetarcie.
W lidze motywuje swoich piłkarzy na różne sposoby. Jeśli grają dobrze, mogą liczyć na sowite wynagrodzenie. Ale głupie żółte kartki (na przykład za dyskusje z sędziami), czerwone bądź ogólnie brak wkładania serca w grę, wszystko to skutkuje pieniężnymi karami. Domusziew wie, że każdy piłkarz łatwo zmotywuje się na Real czy Lazio, ale na Botew czy Dupnicę? Tu potrzeba dodatkowych bodźców.
Zmiany trenerskie w A PFG tylko w ostatnim czasie
Nie znaczy to jednak, że ustrzegł się problemów, które toczą bułgarski futbol. Tak samo jak inni, chętnie zmienia trenerów. W A PFG w tym sezonie już ponad połowa ligi wymieniła szkoleniowców, Loko Płowdiw prowadziło trzech trenerów, a i Łudo nie odbiega tutaj jakoś szczególnie od reguły. Stołek również potrafi być gorący, wystarczy kilka słabszych meczów. A wtedy nieważne, że przed chwilą zgarnąłeś mistrzostwo.
Obecny trener, Dermendżiew, praktycznie nie ma żadnego doświadczenia, przyjaźni się jednak z prezesem. Samodzielnie prowadził tylko Sliven, gdzie był postrzegany jako figurant, a uwikłał się też w konflikty z właścicielem oraz Jordanem Leczkowem. Mimo to, ma dobrą prasę: mówi się, że to on jako asystent w Łudo stał za rozwojem indywidualnym wielu graczy.
Na pewno nie można też powiedzieć, by w Razgradzie powalała frekwencja. Na przestarzały stadion chodzi średnio około trzech tysięcy ludzi. Złośliwi przypominają przykład Unirei, która też pograła w LM, a potem, gdy wycofał się sponsor, zniknęła z piłkarskiej mapy, bo nie miała zaplecza. To samo mówią kibice z Sofii i Płowdiw: Łudogorec nie ma tradycji, nie ma kibiców, gdy tylko Domusziewowi znudzi się jego zabawka, klub wróci na swoje miejsce, czyli do trzeciej ligi. Póki co jednak szef Łudo opowiada o długofalowych planach, a fanów CSKA nazywa ludźmi słabego ducha, gdy ci – włącznie z trenerem Mladenowem – namawiali do kibicowania Liverpoolowi przed debiutem ekipy z Razgradu w Lidze Mistrzów.
Frekwencja jak w polskiej 1 lidze
***
Nie da się ukryć: na korzyść Łudo zagrał też fatalny stan bułgarskiej piłki. Łatwo piąć się w górę, gdy wszystkich rywali gnębią długi, kibice wybierają Premier League przed telewizorem, a nawet jeśli ktoś się wyróżni w twojej drużynie, to nie przylepi się do niego dziesięć zachodnich klubów, bo rozgrywki nie są cenione. To też pomogło utrzymać zespół o stabilnej kadrze.
Jednak jak tu narzekać na frekwencję Łudogorca, skoro nawet stadion Lewskiego czy CSKA jest wyludniony. Ostatnio ci drudzy chcieli sprzedać część swoich akcji, by trochę zarobić i spłacić wierzycieli. Wszystko zakończyło się fiaskiem, nie udało się zebrać nawet pół miliona euro.
Obiekty w lidze są tak przestarzałe, że wiele z nich nie ma nawet oświetlenia. Większość ekip jest zmuszona sprzedawać każdego, kto pokaże choćby cień talentu. Cały kraj pogrążony jest w recesji, więc nie ma inwestorów zainteresowanych futbolem.W rezultacie władzę nad ekipami przejmuje często mafia. Georgi Filipow z Gazety Capital nie ma wątpliwości: piłka w Bułgarii została opanowana przez “szarą strefę”. Piętnastu właścicieli klubów zostało zabitych w przeciągu ostatniej dekady, bynajmniej nie z powodów piłkarskich, ale innych “biznesów”. Loko Płowdiw może się pochwalić najbardziej niechlubnym hat-trickiem w historii: trzech kolejnych prezesów zostało zamordowanych. Aleksandar Tasew, co do którego trwało dochodzenie, potem Nikolaj Popow w marcu 2005, a Georgi Iliew raptem pięć miesięcy później. Czarna seria.
Źródło: The Guardian, autor Jonathan Wilson
Zresztą, galeria innych tuzów z półświatka kręcących się wokół bułgarskich boisk też jest efektowna. W Lewskim rządzi Todor Batkow, człowiek oligarchy Michaiła Czornego, a posądzany o ustawianie meczów i należenie do rosyjskiej mafii. W Slavii rządzili bracia Margin, uwikłani między innymi w morderstwo, w Lokomotiwie Sofia znaleźć mogliśmy Nikołaja Gigowa, sprzedawcębBroni. Grisza Ganczew prał kasę, Wasyl Krumow Bożkow (pseudonim “Skull”) z CSKA był wysoko postawionym członkiem rodziny mafijnej.
Po co im piłka? Dla uwiarygodnienia wizerunku. Dla prania pieniędzy. Unikania podatków, robienia szybkich zysków dzięki transferom bądź bukmacherce. Skandale związane z ustawianiem meczów w ostatnich latach były niemal normą. Batkow z Lewskiego miał stawiać kasę przeciwko swojej ekipie, by spłacić prywatne długi.
Sędzia Hristo Ristokow przyznał, że był zastraszany przez związkowych oficjeli, także tych mających czuwać nad arbitrami. Mówił o łapówkach, ustawianych meczach, a wszystko otwarcie, w telewizji i prasie. Opowiadał o naciskach, aby wyniki padały pod konkretne drużyny. Czasem mamiono go perspektywą meczów dla UEFA i FIFA, jeśli będzie “grzeczny”, innym razem grożono, że zrujnują mu karierę. Po tej aferze doszło do aresztowań, także wśród władz bułgarskiego związku. Kto wie natomiast jak było z Antonem Genowem, bułgarskim sędzią, który znalazł się pod lupą europejskiej federacji po tym, jak w meczu Macedonia – Kanada gwizdnął cztery karne.
Plagą jest też rasizm. To na meczu Lewskiego wywieszono banner “say yes do racism”. W 2012 gdy Lewski grał z bośniackim FK Sarajewo, ultrasi wywiesili flagę z napisem “Ratko Mladić and Arkan was wyruchali. Teraz nasza kolej”. Sprawa mało nie skończyła się dyplomatycznym skandalem pomiędzy obiema krajami, bowiem “kibice” nawiązywali do masakry w Serbenicy, gdzie osiemć tysięcy Bośniaków zginęło z ręki generała Mladicia.
Nawet Ludo oberwało się za rasistowskie hasła wobec Steauy. Mecze kadry, to samo: Patrick Mtiliga z Danii był wyzywany, a także udawano dźwięki małp za każdym razem, gdy w starciu z Bułgarią czarnoskóry obrońca miał piłkę.
Kręcone są też lody jeśli chodzi o płace zawodników. Wielu ma minimalną pensję, byleby tylko oszukać fiskusa, a reszta pieniędzy podawana jest pod stołem. Między innymi w ten sposób w problemy finansowe wpadły CSKA i Lewski.
***
To, co udało się w Razgradzie, nie udałoby się Domusziewowi w CSKA. W Łudo klub był wolny od nacisków politycznych, mafijnych, kibolskich. Łatwo było przejąć całkowitą kontrolę, a potem dzięki sprawnemu zarządzaniu i konsekwencji stworzyć coś dużego z niczego.
Pomogły okoliczności, bo A PFG jest jeszcze obiema nogami w poprzedniej epoce, poza tym w kluczowych momentach nie brakowało odrobiny szczęścia. Ale trzeba docenić Domusziewa za to, że postawił sobie ambitny cel: ofensywne, ładne granie, bez względu na to z kim. Trzeba docenić za to, że mimo wąskiego budżetu, potrafił wypatrzeć, ściągnąć i utrzymać w klubie dobrych graczy. Trzeba pamiętać, że jego drużyna ma charakter, także dzięki jego zabiegom.
I nie można zapominać o roli Aleksandrowa w tym wszystkim. To on był w klubie w latach najtrudniejszych. Kiedy bito się po wioskach, bez funduszy, bez płac. To jego pasja i poświęcanie czasu sprawiły, że Łudogorec znalazł się w czubie trzeciej ligi, a potem zdobył potężnego sponsora. Aleksandrow to cichy bohater, który położył fundamenty pod dzisiejsze sukcesy. Pod bezkompromisowy, odważny zespół, dodający kolorytu europejskiemu futbolowi.
Leszek Milewski