Reklama

Pora na małą wymianę uprzejmości. Wdowczyk uderza w dyrektora Pogoni

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

27 października 2014, 10:22 • 15 min czytania 0 komentarzy

– Były reprezentant Polski po rozmowie z dyrektorem Pogoni stwierdził: „mam wrażenie, że nic nie wiem o futbolu”. W Pogoni dyrektor sportowy miał ochotę decydować za trenera, ale odpowiedzialność miał brać na siebie szkoleniowiec – mówi Dariusz Wdowczyk, który udzielił Przeglądowi Sportowemu bodaj pierwszego wywiadu po zwolnieniu go z Pogoni Szczecin. Twierdzi, że 18 miesięcy jego pracy w klubie należy uznać za sukces, drużyna jest lepsza w każdym aspekcie niż wtedy, gdy ją obejmował. Uderza też we władze klubu, zwłaszcza w dyrektora Grzegorza Smolnego. Zapraszamy na poniedziałkowy przegląd najciekawszych materiałów piłkarskich w prasie codziennej.

Pora na małą wymianę uprzejmości. Wdowczyk uderza w dyrektora Pogoni

FAKT

Zaczynamy od tego, co w dzisiejszych gazetach musi się znaleźć, czyli od meczu Realu z Barceloną. W Fakcie czytamy, że Ronaldo przyćmił Messiego. Choć trzeba dodać, że i on nie zagrał wielkiego meczu, strzelił tylko gola z karnego. Streśćmy ten tekst w paru zdaniach i idźmy dalej – to był mecz godny Gran Derbi. Messi zagrał bardzo słabo i był kompletnie bezproduktywny. Ancelotti jest dumny ze swoich piłkarzy, że nie podłamali się nieudanym początkiem. Do tego zdjęcie na pół strony i koniec historii.

Dalej trzy tematy ligowe. Gol Rzeźniczaka jak urodzinowy prezent.

Reklama

Legia pokonała Zawiszę 2:1, ale musiała się trochę napracować na końcowy sukces. – Gramy 5 meczów w ciągu 14 dni, to wielki wysiłek i trzeba w takiej sytuacji znaleźć złoty środek – tłumaczył trener Hennig Berg (45 l.). Cieszył się szczególnie Jakub Rzeźniczak, który strzelił gola na swoje 28 urodziny. -Wykończyłem tylko świetnie podanie od Łukasza Brozia. Piłka ode mnie się odbiła (śmieje się), to nawet nie był strzał, ale liczy się, to co bramce. Najważniejsze w naszym przypadku są trzy punkty, choć w II połowie na pewno zagraliśmy gorzej, niż przed przerwą. Zawisza szczególnie w II połowie był bardzo niebezpieczny – mówił Rzeżniczak, który we wspomnianej sytuacji zagrał jak rasowy środkowy napastnik. Gospodarze jednak po przerwie trochę napędzili stracha gościom. Choć w II linii brakowałoKamila Drygasa (23 l.) i Luisa Carlosa (27 l.), to jednak Zawisza i tak był bardzo groźny. – W miejsce w Kamila musiał zagrać Jakub Wójcicki, bo naprzeciw stanęli takie chłopy, jak Tomasz Jodłowiec, czy Ivica Vrdoljak.

Keita uratował skórę poznaniakom – to parę zdań relacji z Lech – Łęczna. „Szczęśliwy debiut Kociana” – to jeszcze mniejsza rameczka o meczu Pogoni z Cracovią. Aż ciężko dziś coś z Faktu cytować.

Flavio Paixao przegonił brata.

To był teatr jednego aktora. Flavio Paixao zdobył w meczu z Lechią trzy bramki, a do tego sprawił, że padła kolejna. Portugalczyk niemal w pojedynkę rozmontował obronę gdańszczan i pobił zeszłoroczny wynik swojego brata bliźniaka. W tym sezonie strzelił już 10 goli, a Marco Paixao jesienią ubiegłego roku – 9 (…) Trener Tadeusz Pawłowski obawiał się przed sezonem, czy znajdzie w drużynie Śląska zastępcę kontuzjowanego Marco. Jak się okazało, szukać daleko nie musiał, bo rolę kapitana i lidera drużyny przejął młodszy o pięć minut brat snajpera WKS Flavio.

Futbol musiał dziś w Fakcie ustąpić nieco miejsca Gołocie, Radwańskiej czy Kubicy, ale treściowo jest naprawdę fatalnie. Nie ma ani jednego piłkarskiego tekstu z serii „must-read”.

Reklama

GAZETA WYBORCZA

Jak zwykle warto zajrzeć na ostatnie strony Gazety Wyborczej, choć tym razem w Sport.pl Extra najlepsze materiały nie dotyczą piłki. W Poligonie: był kij, potrzeba też marchewki. O co chodzi? 16 klubów ekstraklasy zaczęło dyskusję o podziale pieniędzy z nowego kontraktu telewizyjnego.

Co z nimi zrobią? Znów przejedzą?

Dzięki umowie z agencją MP & Silva liga będzie kasować od nowego sezonu przynajmniej 150 mln złotych rocznie, czyli 25 proc. więcej niż obecnie. Co kluby zrobią z pieniędzmi? Znów przejedzą – od 2000 r. kluby wydały z telewizji grubo ponad miliard złotych, ale poziom futbolu klubowego ani drgnął – czy sensownie zainwestują? PZPN podrzucił klubom pomysł, jak wydać część nadwyżki i spróbować podnieść poziom ligi. Realizacja będzie kosztować ok. 10 mln złotych rocznie. Skrojony na naszą miarę, bez bizantyjskiego przepychu, jak w nierealnym programie odbudowy polskiej piłki Jerzego Engela. Obejmuje nie tylko ekstraklasę, ale też 18 klubów pierwszej ligi. Polega on na tym, że wszyscy znaleźliby się pod lupą belgijskiej firmy audytowej Double Pass sprawdzającej jakość szkolenia. Kluby otrzymywałyby certyfikaty z odpowiednią liczbą gwiazdek i nagrody za realizowanie programu. O pomyśle słychać od półtora roku, ale teraz został dopracowany. W tym miesiącu rozmawiali o nim najważniejsi ludzie polskiego futbolu. Audytorzy z Double Pass sprawdzili się już w Belgii, w 2007 r. zostali wynajęci przez Niemców – tam kontrolują szkolenie w trzech najwyższych ligach. W 2011 r. zrobili to samo w 92 klubach angielskich. Niedawno do programu włączyli się Węgrzy.

Z Wisłą nie da się nudzić – przekonuje krakowski korespondent Piotr Jawor.

Drużyna sprzed dwóch tygodni nie nadawała się nawet do gry w grupie mocniejszej, a ta obecna bez nadmiernego nadęcia może myśleć o podium. O drużynie trenera Franciszka Smudy można powiedzieć wiele, ale nie to, że jest nudna. Kilka lat temu Bogusław Cupiał, właściciel klubu, już kilka razy zwolniłby szkoleniowca. Jeszcze z trudem przełknąłby porażkę z Legią, ale przegranej z Cracovią już by nie zdzierżył, o serii porażek nie wspominając. Ale dziś przy Reymonta wiele się zmieniło. Klub ma długi, zespół już nie jest polskim „dream teamem”, a Smuda ma „to coś” i nie jest to tylko sympatia właściciela. 

Dalej sporo czytania o Realu i Barcelonie.

Po El Clásico kibice Barcelony nie mają powodów, by liczyć na to, że obecny sezon będzie lepszy od poprzedniego, a fani Realu mogą wierzyć, że nie będzie gorszy. – Musimy odzyskać równowagę między obroną a atakiem – powtarzał trener Carlo Ancelotti po słabym początku sezonu, gdy jego drużyna przegrywała z Atlético (w lidze i Superpucharze) oraz Sociedad. Równowagę zaburzyły letnie transfery. Można się spierać, czy na wymianie Ángela Di Mar~i (odszedł do Manchesteru United) i Xabiego Alonso (do Bayernu) na Jamesa Rodr~gueza (przyszedł z Monaco) i Toniego Kroosa (z Bayernu) Real wyszedł dobrze, nie ma natomiast wątpliwości, że trzeba było nowych piłkarzy wkomponować w drużynę. Po sobotnim zwycięstwie z Barceloną 3:1 wiadomo, że operacja się udała…

Rafał Stec pisze o „psychologii trójkąta barcelońskiego”. Cokolwiek to znaczy.

Naukowcy ostrzegają, że od przewlekłego łażenia po internetach kurczy się rozum, ja szczególne niebezpieczeństwo dla rozmiaru ludzkich móz-gów dostrzegam w statystykach futbolowych, których przybywa z każdym tygodniem, a im bardziej ich przybywa, tym więcej w nich głupot – przed sobotnim El Clásico królową nonsensu była krążąca po Twitterach i innych publikatorach informacja, że meczu odbywającego się akurat 25 października Barcelona nie przegrała od 1966 roku, miały to być zapewne dane dla fana Katalończyków optymistyczne, doprawdy, po tak doniosłym odkryciu co wrażliwszy homo sapiens przez kilka godzin nie zdoła wykonać żadnej operacji logicznej. Ofiarami cyfromanii padają niekiedy także piłkarze. Jeśli sterroryzują ich niekorzystne statystyki, to nieważne, czy kopią dobrze czy źle, mało kto już przecież przygląda się meczom – przekonał się o tym swego czasu nasz Robert Lewandowski, który mógł sobie wyróżniać się na miernym tle reprezentacji Polski, a my wyliczaliśmy mu i wypominaliśmy setki minut bez strzelonego gola. I tłum potrafił zrecenzować go przeraźliwymi gwizdami. O otępiającym zalewie cyfrowej magmy myślałem podczas El Clásico, spoglądając na pierwszy wspólny występ ofensywnego supertercetu złożonego z najznakomitszych dziś graczy południowoamerykańskich, tyleż zjawiskowo utalentowanych, co wywołujących zawroty głowy niesamowitością swoich snajperskich statystyk. Luis Suárez i w Ajaxie Amsterdam, i w Liverpoolu miewał sezony ze średnią prawie lub ponad jednego gola na mecz, w karierze natłukł już tych goli ćwierć tysiąca z okładem, jest też najskuteczniejszym piłkarzem w historii reprezentacji Urugwaju, choć dobiegł ledwie do połowy kariery.

SPORT

Ruch pod presją.

Toniemy  w masie meczowych relacji.

– Piastowi „czegoś zabrakło” w meczu z Jagą.
– Flavio, Flavio, Flavio…
– Zawisza ofiarą własnej bojaźni
– Wieczór samuraja w Szczecinie
– Wisła – Podbeskidzie: sędzia w roli głównej.

Wreszcie coś ciekawego. Prezes Ruchu Dariusz Smagorowicz odpowiada kibicom, którzy zarzucają mu, że działa na szkodę klubu. Twierdzi, że postępuje racjonalnie. M.in. zatrudniając Jacka Bednarza.

– Wiem, że fani Ruchu są lekko zaniepokojeni, ale przyjście do Chorzowa Bednarza wcale nie oznacza, że klub będzie nagle bardziej rygorystycznie podchodził do kibiców. Relacje z nimi nie będą należeć do jego obowiązków. Bednarz ma zajmować się sprawami prawnymi i finansowymi, a w tej dziedzinie jest fachowcem. Swoją robotę prawno – finansową w Wiśle wykonał dobrze. Posiada też wiedzę sportową, wierzę, że wykorzysta ją dla klubu.

Jaka jest wizja klubu? Będziecie bardziej stawiać na Polaków czy obcokrajowców?
– Zawsze byłem zwolennikiem, by opierać drużynę na naszych zawodnikach, ale ostatnimi transferami zajmowali się przede wszystkim Mariusz Klimek i Mirosław Mosór. Wiedzieli jaką mam wizję, ale była możliwość pozyskania niezłych obcokrajowców i dlatego przekonali mnie, że warto skorzystać z okazji. Zmusiły nas do tego warunki. Niektórzy z Polaków, których chcieliśmy pozyskać, żądali za grę bardzo wysokich stawek.

Piłkarze twierdzą, że dawno przy Cichej nie było tak dobrze pod względem finansów.
– Zawodnicy regularnie otrzymują wypłaty. Nie chwalimy się tym, bo to powinno być normą. Pracowaliśmy długo na to, by sytuacja klubu była stabilna.

Z drobiazgów, Smuda przyznał, że widział u swoich piłkarzy… strach przed Podbeskidziem.

Nie wiem, od kiedy nie wygraliśmy z Podbeskidziem, ale w pierwszej połowie wyglądało to tak, jakby nasz zespół wystraszył się rywala. W przerwie powiedziałem niektórym zawodnikom, że obojętnie, kto gra u nas, to trzeba przede wszystkim wybiegać mecz, wywalczyć i dać z siebie wszystko. Jeśli w drugiej połowie tego nie zrobimy, to nie wygramy. Wszyscy poszli po rozum do głowy i dlatego zwyciężyliśmy. Po pierwszej połowie zauważyłem, że musimy wzmocnić skrzydła. Wiedziałem, że jeśli Sarki i Guerrier wejdą na boisko i dadzą z siebie wszystko, to możemy być groźni. Okazało się, że Donald narobił więcej popłochu w defensywie Podbeskidzia i dlatego też strzeliliśmy bramki. Zależało mi na tym, żeby grali zawodnicy, którzy trochę więcej serca zostawią na boisku, będą bardziej agresywni i waleczni, stad te zmiany.T rudno jest nauczyć zespół, aby w ten sposób podchodził do każdego spotkania i z taką determinacją walczył od pierwszej minuty. Chcemy im to wpoić…

Odpuszczamy dziś szersze cytowanie Sportu.

SUPER EXPRESS

Na łamach Supera dziś cztery strony piłki. W równych proporcjach: połowa to tematy zagraniczne, połowa krajowe. Flavio Paixao oczywiście deklaruje, że chce dogonić Cristiano Ronaldo.

Co do selekcjonera, zdziwię się, jeśli w końcu nie zadzwoni, bo pokazuję, że w końcu warto dać mi szansę. Strzeliłem 4 gole na wyjeździe. Co więcej można zrobić, żeby dostać się do kadry?

No właśnie, jak to jest z tymi golami? Oficjalnie zaliczono ci 3.
– Nie uznaję statystyk, które zaliczają mi 3 gole! Gdyby nie było mojego zagrania to nie padłaby bramka. Ja nawet sobie koszulkę z tego meczu zostawiłem, bo to pierwszy przypadek, że strzeliłem cztery gole w meczu. Zawiśnie na honorowym meczu w domu w Portugalii.

Jesteś drugim pod względem skuteczności Portugalczykiem w ligach europejskich, za Cristiano Portugalczykiem. Ale Cristiano z Barceloną trafił tylko raz, więc skróciłeś dystans.
– Dokładnie. Przed meczem z Lechią zadzwonił do mnie dziennikarz z Portugalii i rozmawialiśmy o tym. Mówię mu, że może strzelę 4 gole Lechii, bo muszę gonić Cristiano i proszę – udało mi się! On ma teraz 16 bramek w lidze, a ja zaliczam sobie 11.

Obok relacje ligowe:

– Rzeźniczak trafił na urodziny
– Jaga pręży muskuły.

No i jeszcze trzy tematy zagraniczne. Dość oczywiste: Real oszalał i rozbił Barcelonę.

Claudio Bravo bronił pewnie i spokojnie. Zbliżał się do 800 kolejnych minut bez straconej bramki. Zbliżał się – ostatecznie licznik zatrzymał się na 796 minutach. Chilijczyk miał pecha. Gerard Pique zapomniał bowiem zabrać z szatni zdrowy rozsądek i w niegroźnej sytuacji zagrał piłkę ręką. Arbiter starcia nie miał wątpliwości. Rzut karny! Cristiano Ronaldo nie zwykł marnować takich sytuacji. Portugalczyk wykorzystał 41. jedenastkę w barwach madryckiej ekipy i doprowadził w końcówce pierwszej odsłony do wyrównania, a Barca, która prowadziła po bramce Neymara z początku meczu, kompletnie się rozsypała. Tymczasem podopieczni Carlo Ancelottiego nabierali rozmachu. W drugiej odsłonie kolejne gole zaliczyli na swoim koncie Pepe oraz Karim Benzema. Sam Francuz powinien jednak zakończyć występ przynajmniej z hattrickiem. Na drodze napastnika Realu stawało jednak a to poprzeczka, a to znowu ofiarnie interweniujący defensorzy. Jeśli tak piłkarze z Madrytu będą jednak atakować w dalszej części sezonu, mogą być pierwszą ekipą w historii, która obroni tytuł najlepszego zespołu na Starym Kontynencie. 

Trwa koszmar Borussii Dortmund, a Milik tymczasem błyszczy w Ajaksie.

Trener Ajaksu Frank de Boer w meczu z Go Ahead Eagles postanowił na Milika od pierwszych minut, a ten go nie zawiódł. Już w 10. minucie spotkania polski napastnik wypracował pierwszego gola dla swojej drużyny. Po jego strzale piłka odbiła się od słupka, a do bramki dobił ją Anwar El-Ghazi. Jeszcze w pierwszej połowie goście doprowadzili jednak do wyrównania. Po przerwie gospodarze szybko rozwiali wątpliwości dotyczące wyniku w tym spotkaniu. W 55. minucie Milik wykorzystał dokładne dośrodkowanie Ricardo van Rhijna i efektownym strzałem z nożyc pokonał bramkarza rywali. Wszystko obliczył sobie tak, żeby piłka w końcowej fazie akcji spadła mu na tę lepszą, lewą nogę. Na kwadrans przed końcem zwycięstwo Ajaksu przypieczętował Lasse Schoene. Ajax wygrał 3:1, a polski snajper zagrał od pierwszej do ostatniej minuty i strzelił swojego trzeciego gola w tym sezonie Eredivisie. Mistrzowie Holandii są obecnie na drugim miejscu w tabeli, zaraz za PSV Eindhoven.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Na koniec PS: po królewsku.

Od czego zaczniemy? Od tego, co w weekend działo się w lidze. Najpierw wymęczona wygrana Lecha z naciskiem na strzelca jedynego, za to jakże pięknego gola – Muhameda Keitę.

– Ostatnio we Wrocławiu i Bielsku-Białej Górnik grał dobrze i nie zasługiwał na porażkę. Tutaj nie było stuprocentowych okazji, więc trudno stwierdzić, kto bardziej zasługiwał na to, żeby przegrać. Powiem zatem tak: nam los oddał to, co zabrał tydzień temu w Kielcach, czy wcześniej w Warszawie przeciwko Legii – opowiadał trener lechitów Maciej Skorża. Szczęście w ten sposób wróciło do wicemistrzów Polski. – Po tym golu chciałem wyjść ze stadionu – żartował z kolei trener gości Jurij Szatałow. Górnik w ekstraklasie po raz 5. przyjechał na stadion przy Bułgarskiej. Do tej pory cztery razy przegrał, teraz był blisko wywiezienia po raz pierwszy punktu. Nie udało się jednak ze względu na błysk geniuszu Keity. Ten piłkarz został sprowadzony latem – razem ze wszystkimi prowizjami menedżerskimi kosztował 600 tys. euro. Długo pracował na miano transferowego niewypału. Trener Skorża jednak ufał czarnoskóremu skrzydłowemu, a kilka dni temu zapowiedział, że skrzydłowy najgorsze chwile ma już za sobą i wkrótce pokaże swój potencjał. Potwierdziło się to w stu procentach w niedzielne popołudnie i można stwierdzić, że wreszcie błyskotliwy gracz zaczyna się spłacać. – Muhamed takie uderzenia oddaje często na treningach. Trening i mecz to jednak co innego.

Zawisza pokazał Legii, że w lidze nic nie ma za darmo.

to nie widział w tym sezonie piłkarzy z Bydgoszczy w akcji choćby przez sekundę, w pierwszej połowie dostał dowód, dlaczego jest najgorszym zespołem. Przeciwko Legii próbował na początku tylko przeszkadzać, rozbijać ataki i kopać piłkę do przodu na oślep. Większość podań była niecelna. Bydgoszczanie walczyli, jeździli wślizgami po zielonej trawie, ale na legionistów to było mało. W końcu na boisku liczą się umiejętności. Jeśli chodzi o atuty i wyszkolenie techniczne, to mistrz Polski miał ich więcej. Charakteru i zadziorności też wreszcie nie brakowało. W porównaniu ze środowym meczem z Metalistem w grupie Ligi Europy trener Berg zrobił cztery zmiany – trzy w ofensywie. Miejsce w składzie utrzymał Jakub Kosecki. Nowy był napastnik (Marek Saganowski), drugi skrzydłowy (Michał Żyro, który pauzował za kartki) oraz ofensywny pomocnik (Mateusz Szwoch).

Dalej mamy kolejne relacje, niedługą rozmówkę z Dariuszem Smagorowiczem, którą cytowaliśmy w Sporcie. A także wywiad z Dariuszem Wdowczykiem pt. „Chcieli decydować za mnie”. Wreszcie, po przejrzeniu kilkudziesięciu materiałów, trochę konkretu. Warto poczytać.

Jak się traci pracę w polskiej lidze?
– Szybko i niespodziewanie. W ubiegły wtorek, trzy dni po porażce 0:5 z Jagiellonią, zostałem zaproszony do gabinetu prezesów i usłyszałem, że chcą zakończyć współpracę, ponieważ nasze wizje prowadzenia oraz rozwoju drużyny znacząco się różnią (…) Byłem zaskoczony. Idąc na rozmowę do prezesów, nie wiedziałem, że będzie dotyczyła zwolnienia. Wyniki nie były tak dobre, jak jesienią ubiegłego roku, ale też drużyna nie wyglądała tak źle, jak przedstawił to zarząd. Do ósmego miejsca, które było celem minimum, brakuje punktu. Do czwartego – pięciu.

0:5 w Białymstoku panu nie pomogło.
– Na pewno, ale nie sądzę, żeby ten mecz był wyłączną przyczyną mojego zwolnienia. Od pewnego czasu słyszałem uwagi o mojej pracy, których nie lekceważyłem, ale uważam, że skoro kluby zatrudniają trenerów z licencją, kompetencjami i doświadczeniem, to im powinny zostawić podejmowanie decyzji o stylu prowadzenia drużyny. Wyobrażenie o piłce nie może zastępować rzetelnej wiedzy. Na pożegnanie od dyrektora Grzegorza Smolnego usłyszałem, że i tak powinienem się cieszyć, bo byłem jednym z najdłużej pracujących trenerów w klubie. Takie podejście nie prowadzi do stabilizacji, nie daje czasu na budowanie drużyny i nie uwzględnia faktu, że zdarzają się słabsze okresy. Krótkowzroczność nie prowadzi do sukcesu. Rozpoczynając pracę w Pogoni byłem przekonany, że obie strony to akceptują i rozumieją. Okazało się inaczej. Jedyną pociechą w tym wszystkim jest to, że zastąpił mnie Jan Kocian, którego cenię i uważam za bardzo dobrego szkoleniowca.

A co w takim razie myśli pan o wypowiedzi dyrektora Smolnego, że polscy trenerzy są niekompetentni i niedouczeni?
– Dobrze, że mamy przynajmniej dyrektorów sportowych, którzy znakomicie znają się na piłce, taktyce czy przydatności piłkarzy. Tylko po co im w takim razie trenerzy? Były reprezentant Polski po rozmowie z dyrektorem Pogoni stwierdził: „mam wrażenie, że nic nie wiem o futbolu”. W Pogoni dyrektor sportowy miał ochotę decydować za trenera, ale odpowiedzialność miał brać na siebie szkoleniowiec.

Ostatni tekst, na który zwracamy uwagę to z kolei obszerny artykuł Antoniego Bugajskiego o tym, jak rządzi się PZPN-em. „Pierwszy po Bogu, czyli sztuka obrony przez atak”. Tekst nie jest jednak w żadnym wypadku recenzją kadencji Bońka, głównie są to wspominki z zamierzchłych czasów.

Prezesa PZPN w naszym kraju traktuje się niemal jak premiera albo i prezydenta. Nie zawsze tak się działo. Kiedyś był to rasowy działacz schowany za piłkarskimi drużynami. Dlatego mało kto wie, kto rządził polskim futbolem, gdy biało-czerwoni zdobywali medale mistrzostw świata, choć wtedy szefowie federacji dumnie wypinali pierś do orderów. Dla kibiców zupełnie się nie liczyli. Byli zwykłymi urzędasami wykonującymi swoje nudne obowiązki. Zmieniło się to dopiero po 1990 roku, bo zmieniała się Polska, a wraz z nią piłkarska rzeczywistość. Futbol zaczął przyciągać nowobogackich biznesmenów, którzy zapragnęli zawładnąć także piłkarskim stowarzyszeniem. Działacze zwarli szeregi. Zaczęła się podskórna wojna futbolowa w warunkach gospodarki wolnorynkowej, która w istocie trwa do tej pory. – Najpierw na PZPN obraził się Jerzy Domański, bo kluby nie chciały się zgodzić na jego reformę rozgrywek – wspomina Listkiewicz. Domański, znany partyjny działacz, zrezygnował z prezesowania piłkarskim związkiem i trzeba było znaleźć odpowiedniego następcę. Nie było łatwo, bo nuworysze nacierali. – Tacy co to zakładają białe skarpetki do czarnego garnituru. Wychodzili ze wszystkich kątów i domagali się władzy, choć tak naprawdę nie mieli nic sensownego do zaoferowania. Musieliśmy się bronić – mówi Listkiewicz, który wtedy był jeszcze wziętym sędzią, ale już mocno się liczył w związkowych strukturach. Nową falę reprezentował wrocławski biznesmen Maciej Kapelczak. Przyszedł nie wiadomo jak i nie wiadomo skąd, ale umiał rozpychać się łokciami. Jego publiczne wypowiedzi atakujące kolesiostwo związkowych aparatczyków mocno frasowały działaczy. – Takich Kapelczaków w polskiej piłce kręciło się wtedy dziesiątki, jeśli nie setki. Nie przeceniałbym akurat jego roli, choć przyznaję, że mógł urosnąć do rangi symbolu – mówi Tomasz Jagodziński.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...