Reklama

Malarz, Prokić i liniowy – to wystarcza na Górnika

redakcja

Autor:redakcja

24 października 2014, 20:27 • 3 min czytania 0 komentarzy

Tradycja została podtrzymana. Jeśli zastanawialiście się, w jaki sposób można najgorzej spędzić czas, to odpowiedź została udzielona po raz kolejny – najlepiej zasiąść przed telewizorem w poniedziałek bądź piątek o 18.00. Wtedy na boisko wychodzi 22 chłopa, z których zdecydowana większość myślami jest przy wieczornym melanżu bądź kolacji z rodziną. Tak było i dziś. Do 70. minuty obejrzeliśmy dwa celne strzały. Jeden świetnie wybroniony przez Steinborsa i drugi – kapitalne uderzenie Kosznika – równie spektakularnie zatrzymany przez liniowego. Strzelanina rozpoczęła się w końcówce, zakończyła się minimalnym zwycięstwem Bełchatowa, ale smród pozostaje. Sędzia niestety po raz kolejny wpłynął na wynik meczu, a my znów musimy sięgnąć do niewydrukowanej tabeli.

Malarz, Prokić i liniowy – to wystarcza na Górnika

A było tak. 27. minuta. Madej centruje do Kosznika, Baranowski łamie linię o pół kilometra, Kosznik fantastycznie uderza… Chorągiewka w górze. Sędzia Złotek nie uznaje gola. Kosznik nawet nie protestuje. Na pierwszy rzut oka wydaje mu się, że liniowy mógł mieć rację, ale on po prostu nie założył, że można było złamać linię w aż tak ewidentny sposób, jak zrobił to niezawodny jak dotąd Baranowski. Piłka ląduje w siatce, ale cóż… Trzeba grać dalej. Stoper Bełchatowa swoim ustawieniem zaskoczył pół stadionu. Szkoda, bo do tego momentu nie działo się absolutnie nic i może gdyby arbiter uznał tego gola, to GKS w końcu by się otworzył i zrobiłby się jakiś pożytek z tercetu Wroński-Ślusarski-Mak. Dziś niestety cała trójka była bezużyteczna, a bohaterem tradycyjnie został Malarz.

W szczególnie kiepskim nastroju do domu będzie wracał Michał Mak, który – zdaniem dziennikarzy „Przeglądu Sportowego” (co niby zostało zdementowane) – jest od niedawna smutny, że nie został zauważony przez selekcjonera. Jeśli Jarosław Tkocz cokolwiek zapisał dziś przy nazwisku „Mak”, to był to zapewne wielki minus. Szczególnie za zmarnowanie wspaniałego podania od Kamila Poźniaka, na którym w tym momencie warto się zatrzymać.

Poźniak to bowiem specyficzna postać. I chyba dość pechowa. Kamil pojawił się w naszej lidze parę ładnych lat temu. Wydawało się, że jakoś rokuje, ale mniej więcej od transferu do Lechii przestał się rozwijać. Potem przebimbał parę lat między ekstraklasą a pierwszą ligą, aż teraz wrócił i… gra naprawdę bardzo dobrze, ale znów jest cholernie pechowy. Jeśli bowiem zerkniemy w statystyki, wyjdzie nam, że to strasznie mizerny grajek. 1 gol, 0 asyst, 0 kluczowych podań w 11 występach. Dalej przechodzimy jednak do naszej autorskiej tabeli stworzonych sytuacji i co widzimy? 7. Siedem razy Poźniak wystawiał kolegów na dogodne pozycje, ale ci ZAWSZE je marnowali. Pod tym względem biją go w tym sezonie jedynie Madej i Stilić, ale co z tego, skoro za rok ktoś zerknie w statystyki i zamiast siedmiu asyst zobaczy zerko. Statystyki idą w świat, a Poźniak – dziś głównie przez Maka – dalej stoi pod tym względem w miejscu. Mimo że co 99,75 minuty teoretycznie powinien brać udział w akcji bramkowej.

Podobna sytuacja jest z Andreją Prokiciem, który na boisku zameldował się w końcówce, ale już kilka minut wystarczyło Tomaszowi Wieszczyckiemu, by stwierdzić, że Serb – cytujemy – powinien częściej podnosić głowę na boisku. Jego dorobek na papierze jest identyczny, jak u Poźniaka. 1 gol, 0 asyst, 0 kluczowych podań. Co nam mówią jednak stworzone sytuacje? Że chłopu z czterema podaniami wcale nie jest tak daleko do ligowej czołówki, a przecież notorycznie jest rezerwowym. I tutaj pozwolimy sobie sięgnąć po kalkulator. Proste wyliczenie – 300 minut na boisku, więc co 60 minut Prokić miał prawo wpłynąć na wynik.

Reklama

Jak wiele czasami pokazują liczby i jak niewielkie mogą mieć znaczenie w futbolu… Teraz już wiecie, kogo można nazywać „niedocenianym”.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...