Robert Warzycha pytany przed sezonem, co należy zmienić w grze Górnika, mówił: „w pierwszej kolejności trzeba przestać krwawić w defensywie”. Trudno mu odmówić, że do tej pory wiedział jak to zrobić – Górnik przyjmował Wisłę jako lider, który na dodatek stracił najmniej goli z wszystkich drużyn ligi – dziewięć w jedenastu meczach. Nowe ustawienie z trójką środkowych obrońców, Kosznikiem grającym nieco wyżej i duetem defensywnych pomocników Danch – Sobolewski zdawało egzamin. Ale dzisiaj, personalnie grając w ten sam sposób, Górnik się skompromitował. 0:5 u siebie z Wisłą. Zresztą, gdyby to jeszcze było 0:5 po jakiejkolwiek walce, a tymczasem przez 45 minut oglądaliśmy bezlitosne klepanie do jednej bramki. Pyk, pyk, pyk…
Smuda, wnioskując z wyjściowego ustawienia Wisły, przyjechał do Zabrza z należytym respektem. Do czwórki obrońców i Urygi w środku pola, dołożył jeszcze mającego wzmacniać tyły Dudkę. Przy okazji, rolami zamienił Pawła Brożka i Mariusza Stępińskiego. W efekcie „Broziu” wszedł z ławki w meczu Wisły po raz pierwszy od 2010 roku, a Stępiński pierwszy raz od maja 2013 zagrał w wyjściowej jedenastce (nie licząc kadry młodzieżowej, ostatnio zdarzyło mu się to jeszcze w Widzewie).
Wbrew temu, co mówi końcowy rezultat, w pierwszej połowie mieliśmy mecz z serii tych, w których prowadzić może każdy, chociaż najuczciwszy byłby bezbramkowy remis. Godny skomentowania okazał się odcinek liczący dokładnie siedem minut. W 32. Stilić fatalnie spudłował w dogodnej sytuacji. W 33. piłkę z linii bramkowej wybijał Głowacki (stały fragment jak po sznurku: Gancarczyk – Kosznik – Szeweluchin), no i wreszcie w 38. Wisła objęła prowadzenie. Asystował Burliga, ze swojej lewej nogi śmiercionośną broń jak zwykle zrobił Stilić, ale absolutnie kluczowe dla przebiegu tej akcji było otwierające podanie od Dudki. W sumie to paradoks, bo nie dość, że do tego momentu Dudka mocno skupiał się na destrukcji i do przodu grał bardzo sporadycznie, to jeszcze naprawdę przeciętnie w dwóch pierwszych kwadransach prezentował się Stilić. Człapał, unikał sprintów, ogólnie się nie nadwerężał.
W drugiej połowie nagle stało się coś zadziwiającego – Górnik, oczywiście, stracił 4 bramki w 45 minut, ale przede wszystkim całkowicie przestał choćby próbować grać w piłkę. Po kwadransie miał tego meczu już zupełnie dosyć i w fatalnym stylu zaczął go przeczekiwać. Kto wie, być może wszystko ułożyłoby się w nieco inny sposób, gdyby sporego błędu nie popełnił Steinbors i przy próbie interwencji nie wrzucił piłki wprost pod nogi tyle co wprowadzonego na boisko Brożka. Przy trzecim golu również Wisła miała sporo szczęścia. Boguski próbował uderzać, a przypadkiem zaliczył kluczowe podanie. Burliga równie przypadkowo asystował, a Brożek po raz drugi (i nie ostatni dzisiaj) wbijał piłkę do pustaka. Jednak, żebyśmy się dobrze zrozumieli, poza szczęściem była w tym wszystkim również odpowiednia jakość.
Jak to wszystko zabawnie brzmi, jeśli wydarzenia kilkunastu ostatnich dni pozbierać w jedną całość. Przypomnieć sobie Górnika w fotelu lidera ekstraklasy, chwilowy kryzys Wisły, pierwsze głosy na temat ewentualnego zwolnienia Smudy i zestawić to z dzisiejszym meczem w Zabrzu. Krakowianie wykorzystali prawie wszystkie najdogodniejsze sytuacje, oddali sześć celnych strzałów, z których wpadło im pięć bramek. Dorzynali gospodarzy w imponującym stylu. Ale co najistotniejsze – w każdej kolejnej akcji tworzyli jeden zespół. Żadnego samolubstwa, jeden wykładał piłki na nogę drugiemu. Przy czwartym golu Sadlok obsłużył podaniem Stilicia, przy piątym zagrali trójkowo, bo jeszcze z Brożkiem. Bośniak teoretycznie sam mógł pokusić się o hat-tricka, mógł próbować zmieścić tę piłkę obok Steinborsa, ale właśnie – nawet nie próbował, tylko odegrał, tak jak wcześniej inni odgrywali jemu.
Do końca nie wiemy, co o tym wszystkim sądzić i chyba nie znajdziemy mądrego, który powie nam w jakim miejscu naprawdę jest Wisła. Na ile prawdziwa jest ta, którą właśnie zobaczyliśmy, świetna w ofensywie i bezbłędna w obronie, a ile prawdy w tej, którą oglądaliśmy przez ostatni miesiąc.
Zresztą, póki co może mniejsza o to… Za dzisiaj – duże brawa!