Waldemar Fornalik po 29 miesiącach znów usiadł na ławce w roli trenera Ruchu. I jeśli chciał wrócić do ekstraklasy z przytupem, to niestety – już po kilkudziesięciu minutach grania z Cracovią było wiadomo, że prosta roszada „Kocian – Fornalik” niczego jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nie zmieni. Piłkarze Ruchu zagrali tak słabo, że tym meczem spokojnie złapaliby się w TOP 5 swoich najgorszych występów ostatnich miesięcy. Żeby było ciekawiej, autorem jedynego gola, a nawet jedynego naprawdę groźnego strzału okazał się Adam „0,48 promila” Marciniak.
Cracovia wyszła dziś tak mocno cofnięta, tak nastawiona na kontry, że aż sami chorzowianie zdawali się być tym faktem zdziwieni. Przez całą pierwszą połowę nie mieli zielonego pojęcia, jak grać przeciwko drużynie, która zostawia im cały środek boiska, pracując w destrukcji od 40. metra i to większością swoich piłkarzy. Mecz w statystykach wyglądał fatalnie – z jednej strony mieliśmy tylko dwa niecelne strzały Starzyńskiego oraz Zieńczuka, z drugiej poprzeczkę Zjawińskiego i zablokowane uderzenie Rymaniaka, ale właśnie przez tę wyraźną różnicę stylów oglądało się to dosyć przyjemnie.
Niepokojący skrót myślowy zaprezentował nam w przerwie Mateusz Żytko, stwierdzając, że pomysł był taki, żeby się nic nie działo. Konczkowski odbił piłeczkę mówiąc, że gdyby Ruch strzelił jedną, dwie bramki, to gra by wyglądała inaczej – po czym wszyscy wrócili do przeciągania liny z pierwszej połowy.
Generalnie, mieliśmy mecz, w którym jeśli można kogoś wyróżnić, to wyłącznie na minus. Przez jakieś 30 minut podobała nam się aktywność Konczkowskiego oraz Tanczyka, w Cracovii – Rakelsa oraz Dialiby, ale z czasem wszyscy oni przygaśli. Starzyński był absolutnie fatalny, nie odnotowaliśmy u niego ani jednego ponadprzeciętnego zagrania (za to sporo pomyłek), po drugiej stronie wszystko równoważył Budziński, który pracował w destrukcji, ale w ofensywie nie istniał zupełnie. Całkiem osobna historia to lewy (z naszej perspektywy) sektor boiska: z Rymaniakiem, Deleu, Dziwnielem oraz Zieńczukiem. Pierwszych trzech w ogóle nie próbowało grać w ofensywie, a ostatni nawet jeśli się starał, to bez wymiernego efektu. Długo pachniało więc bezbramkowym remisem, aż tu nagle w 78. minucie jedna akcja przesądziła o wszystkim. Głupio w bocznej strefie boiska sfaulował Dziwniel, Budziński idealnie wrzucił z wolnego, a Marciniak jeszcze raz oszukał Dziwniela, wyżej skacząc do główki.
1:0 (sąsiedzi i pracownicy krakowskiej izby wytrzeźwień aż podskoczyli w fotelach).
Gdybyśmy po całym meczu próbowali szukać plusów w grze Ruchu, to niestety nie znajdziemy żadnego. O Cracovii trudno powiedzieć, że miała nad przebiegiem tego spotkania pełną kontrolę, chyba że przy założeniu, że grała na 0:0. Co rzadkie, zaprezentowała się jednak niemal bezbłędnie w obronie, z trudem, bo z trudem, ale jednego gola strzeliła i w efekcie skasowała cenne trzy punkty.