Reklama

Najkrótsza droga do Europy. Jeszcze krótsza do kompromitacji

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

15 października 2014, 21:21 • 3 min czytania 0 komentarzy

Z dużą rezerwą – albo inaczej: bez wielkiego entuzjazmu – podchodziliśmy do dzisiejszych meczów Puchar Polski. Dwunasta drużyna pierwszej ligi kontra czwarta drugiej. Spadkowicz, a jednocześnie wicelider zaplecza Ekstraklasy kontra dziewiąta ekipa trzeciego poziomu rozgrywkowego. Mecze na kameralnych i – nie ma co ukrywać – brzydkich stadionach w Stargardzie Szczecińskim i Pruszkowie. Nie brzmi to zachęcająco, prawda? Jednak koniec końców, cieszymy się, że byliśmy tego świadkami.

Najkrótsza droga do Europy. Jeszcze krótsza do kompromitacji

Dlaczego?

Z jednej prostej przyczyny, a mianowicie: zobaczyliśmy, czym różni się piłkarz syty, któremu nie brakuje ptasiego mleczka, od takiego, który może mu tylko zazdrościć. Czym różni się facet, który dzięki piłce ma co do garnka włożyć i jeszcze godnie pożyć, od takiego który do tego statusu aspiruje. Czym różni się zawodnik, dla którego taki mecz to tylko kolejne dziewięćdziesiąt minut, od takiego, dla którego to najważniejsze dziewięćdziesiąt minut karierze.

Podkreślał to Wojciech Kowalczyk, podkreślał to Tomasz Łapiński, podkreślimy to również i my: piłkarze Błękitnych i Znicza wygrali mecze z wyżej notowanymi rywalami ambicją, zaangażowaniem, wolą walki. Argumenty piłkarskie nie były po ich stronie, ale zaprezentowali cechy, przez których brak polski piłkarz tak często nazywany jest pogardliwie Panem Piłkarzem. Nie chcemy uderzać w górnolotne tony, ale w ćwierćfinale Pucharu Polski zagrają drużyny, którego naprawdę tego chciały.

Zagłębie Lubin. Wiele razy pisaliśmy o specyficznym klimacie, który tam panuje. Bogaty, stabilny finansowo klub z aspiracjami, a wyniki nędzarskie. Ciężko znaleźć logiczne wytłumaczenie, ale praktycznie każdy przyzwoity piłkarz, który tam trafiał, zatracał zalety, którymi dysponował w poprzednim klubie. Po spadku Miedziowych z Ekstraklasy pomyśleliśmy, że to dobrze, że tak się stało. Że Stokowiec będzie miał rok, by a) oczyścić szatnię z niepotrzebnego elementu, który bimbał na wszystko prócz stanu własnego konta, b) postawić na tych, którym naprawdę zależy i c) wprowadzić najzdolniejszych młodych z akademii, którzy tak błyszczeli w juniorskiej piłce. Do Ekstraklasy miała wrócić gotowa, skonsolidowana drużyna.

Reklama

Po dzisiejszym meczu mamy wrażenie, że to tylko mrzonki, a w Lubinie nic się nie zmieniło.

Forenc – Tosik, Guldan, Jach, Cotra – Piątek, Bonecki (Papadopulos) – Przybecki, Kubicki, Błąd (Janoszka) – Piątek.

Razem 675 meczów doświadczenia na poziomie Ekstraklasy. Naprzeciw nich ledwie czterech piłkarzy, którzy w najwyższej klasie rozgrywkowej zadebiutowali i prócz – wiekowego Artura Januszewskiego – raczej odbili się od ściany. Skończyło się 2-1 na dla outsiderów. Zagłębie oddało bodajże tylko jeden celny strzał. Wybaczcie, ale nawet nie chce nam się analizować tego spotkania. Doceniamy ambitną grę Znicza, brawa dla trenera Banasika i jego piłkarzy, a Zagłębie no cóż… Jedyny pozytyw jest taki, że być może ten gong podziała na piłkarzy mobilizująco. Choć szczerze mówiąc, wątpimy.

Mecz w Stargardzie to podobna bajka, choć dysproporcje pomiędzy klubami nie były aż tak wielkie. Jednak to GKS był zdecydowanym faworytem. Piłkarze Cecherza przewyższali gospodarzy kulturą gry i umiejętnościami technicznymi, a jednak polegli. Sporo było radosnego futbolu w wykonaniu Błękitnych, ale na koniec to właśnie ci piłkarze cieszyli się jakby wygrali finał Ligi Mistrzów. Dla nich sama transmisja telewizyjna to już było wiekopomne wydarzenie. I zrobili absolutnie wszystko, by je powtórzyć.

Piękna sprawa. Piękna jak bramka z rzutu wolnego niejakiego Wojciecha Fadeckiego. Poszukajcie jej w internecie. Warto.

Fot. FotoPyK

Reklama

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...