– Thriller na Narodowym przyniósł tylko jeden punkt. Musimy go jednak przyjąć z pokorą, ponieważ pierwszy raz w tych eliminacjach biało-czerwoni odrabiali straty. Zabrakło naprawdę niewiele do zwycięstwa. Z postawy drużyny Adama Nawałki możemy być dumni – głównie tego typu opinie czytamy w dzisiejszej prasie, żywo komentującej wczorajszy remis ze Szkocją. Zwycięstwo nad Niemcami działa leczniczo i przynosi kadrowiczom dużo spokoju. Wszystko wskazuje na to, że do listopada wokół kadry mamy ciszę, spokój i przede wszystkim optymizm. Zapraszamy na środowy przegląd najciekawszych materiałów piłkarskich w prasie codziennej. Pięć gazet przed wami.
FAKT
Fakt od razu uderza w odpowiednie tony: To była wojna polsko – szkocka! Same wielkie słowa o tym, że thriller, że wielka walka, że możemy być dumni. Czyli już wiadomo – idziemy dalej w optymizm.
Po triumfie z mistrzami świata w sobotę, Polacy stoczyli niesamowitą bitwę ze Szkotami. Thriller na Narodowym przyniósł tylko jeden punkt. Musimy go jednak przyjąć z pokorą, ponieważ pierwszy raz w tych eliminacjach biało-czerwoni odrabiali straty. Zabrakło naprawdę niewiele do zwycięstwa. Z postawy drużyny Adama Nawałki możemy być dumni. Euforia spowodowana zwycięstwem nad Niemcami miała ponieść naszą reprezentację do kolejnej wygranej, tym razem ze Szkocją. Jeśli ktoś spodziewał się szturmu biało-czerwonych i serii strzałów na bramkę Davida Marshalla mógł się czuć zawiedziony. Polacy zaczęli rozważnie, spokojnie, tak jak z Niemcami, a że Szkoci też nie kwapili się do natarcia, pierwsza połowa momentami była trudna do strawienia. Trzeba jednak oddać gościom, że to oni częściej brali sprawy w swoje ręce, rozgrywając piłkę na naszej połowie. Akcje zespołu Adama Nawałki były szarpane, pojedyncze. Ale właśnie po jednej z takich prób do fatalnie wybitej przez Alana Huttona piłki dopadł Krzysztof Mączyński. Zachował zimną krew, zamiast uderzać na siłę, precyzyjnie przymierzył.
Zaraz obok: Arek Milik to nasz bohater. Młody napastnik z nawiązką spłacił kredyt zaufania od Nawałki, uratował nam punkt. Oba gole, strzelone Niemcom i Szkocji, nie mogły przyjść w lepszym dla niego momencie. „Młody napastnik ucieka od porównań do Włodzimierza Lubańskiego, jednak im więcej goli, tym będą one głośniejsze” – czytamy w Fakcie. Oj, odrobinę lodu na głowy.
Na kolejnej stronie Jan Tomaszewski. Nie dociera do niego, że ograliśmy Niemców.
– Przyznaję się, że mam z tym problem. Zagraliśmy solidnie z tyłu, na zero. Brawo. A że udało nam się strzelić dwa gole? To do mnie wciąż nie dociera. Trzy sytuacje i dwa gole. Skuteczność godna podziwu, ale obarczona przypadkiem. Za drugim i za trzecim razem mogłoby się nie udać. Dlatego podkreślam to, co naprawdę cenne: gra obrony na zero.
Mecz z Niemcami powoduje, że piłkarze sami podnieśli sobie poprzeczkę. Teraz oczekujemy od nich, że będą w stanie nawiązać walkę wszędzie i z każdym…
– A ja się upieram przy tej defensywie – mecz z mistrzami świata pokazał, że mamy prawo oczekiwać solidności przede wszystkim od obrońców. Para stoperów Glik – Szukała udowodniła, że potrafi zagrać na światowym poziomie i teraz chcę, co tam chcę, ja żądam, by była tak samo solidna w każdym meczu eliminacji. Gole będziemy tracić, bo taka jest natura piłki, ale solidność musi być widoczna na każdym kroku, w każdej minucie gry. Ja już nie uwierzę, że oni są słabi.
Skąd ta przemiana?
– Wojtek Szczęsny był w wybitnej formie, a koledzy się dostosowali. Siła tkwiła w grze zespołowej, jeden za drugiego chciał płuca wypluć. Czegoś takiego nie widziałem w polskiej drużynie od bardzo dawna. Ileż było udanych bloków, wybić tułowiem, kolanami, genitaliami! Gdybyśmy tak nie grali, stracilibyśmy ze trzy, cztery gole. Wrócę do mojego refrenu: teraz żądam takiej ofiarnej, kolektywnej gry w każdym meczu i nie przyjmę żadnych usprawiedliwień, jeśli będzie inaczej.
Euforia Tomaszewskiego ewidentnie jeszcze sprzed meczu ze Szkocją.
W ramce tymczasem fatalna wiadomość dla Macieja Wilusza. Obrońca Lecha przejdzie operację barku i do gry wróci dopiero za około pięć miesięcy. Stoper nabawił się kontuzji podczas meczu z Legią.
Dalej – bez rewolucji w Ruchu Chorzów, Fornalik ustawia drużynę jak Jan Kocian.
I ostatni z tekstów: W PZPN mają kwity na Reissa.
Reiss został ukarany przez Komisję Dyscyplinarną dwuletnią dyskwalifikacją w zawieszeniu na 3 lata i grzywną w wysokości 35 tysięcy złotych. Zakwestionował tę decyzję w Najwyższej Komisji Odwoławczej, która nakazała sprawę piłkarza Lecha Poznań jeszcze raz rozpatrzyć, sugerując, że warto poczekać na wyrok sądu powszechnego, który ustali, czy Reiss jest winny. PZPN jednak nie chce czekać, zakładając, że wystarczającym materiałem dowodowym jest treść aktu oskarżenia, jeszcze raz chce przesłuchać Reissa. – Zaplanowaliśmy już termin spotkania w tej sprawie. Jesteśmy w stanie samodzielnie wydać orzeczenie w ramach naszych uprawnień – twierdzi szef Komisji Dyscyplinarnej.
GAZETA WYBORCZA
Z tytułów Wyborczej aż bije optymizm. Najpierw relacja z meczu: „Sercem po punkt”.
Pojedynek ze Szkocją zapowiadał się na drogę przez mękę. I nią był. Polacy prowadzili, potem przegrywali, w końcu stanęło na remisie 2:2 po golach Mączyńskiego i Milika. Wynik mocno przeciętny, ale pozwalający zachować pozycję lidera grupy D. Tym bardziej że Niemcy tylko zremisowali z Irlandią 1:1. W 84. minucie przy stanie 2:2 Polacy rozegrali akcję meczu. Rezerwowy Sebastian Mila, jeden z bohaterów spotkania z Niemcami, przedryblował dwóch Szkotów. Potrącony nie padł na murawę, ale podał do Kamila Grosickiego, który był sam na sam z bramkarzem. Minął Davida Marshalla, niestety, trafił piłką w słupek, ta trafiła znów do Mili, a on uderzył obok bramki. Robert Lewandowski podskoczył z emocji, ruchem ramion zachęcił 55 tysięcy do dopingu. Ostatni zryw nic już nie zmienił, dramatyczny mecz skończył się podziałem punktów. Pojedynek z zespołem Gordona Strachana był grą o utrzymanie narodowej euforii po zwycięstwie nad Niemcami. Wygrana dałaby Polakom aż 6 punktów przewagi nad Szkotami, co oznaczałoby, że najpoważniejszym rywalem w grze o drugie miejsce w grupie D pozostaliby – przynajmniej na jakiś czas – Irlandczycy. Ale nie było wątpliwości, że zadziała reguła paradoksu, słabszy przeciwnik, nie znaczy w piłce wygodniejszy, czasem wręcz przeciwnie.
Czego dowiedzieliśmy się po meczu?
Mecz ze Szkocją miał pokazać, czy Adam Nawałka przez rok nauczył piłkarzy tego, czego nie zdołał im przekazać Waldemar Fornalik. Mieliśmy dowiedzieć się, czy Polacy potrafią przejąć inicjatywę, narzucić swój styl gry, budować atak pozycyjny, różnorodnie najeżdżać pole karne. W meczach z Gibraltarem i Niemcami nie mogliśmy tego zobaczyć, bo outsider pozwalał Polakom na wszystko, a z mistrzami świata Biało-Czerwoni mogli grać z kontry, czyli tak, jak lubią najbardziej. Problem w tym, że do końca eliminacji Euro 2016 reprezentacja tylko jeszcze raz będzie mogła cofnąć się i zdobywać bramki po szybkich atakach – w rewanżu z Niemcami. Pozostałe mecze (wyłączając rewanż z Gibraltarem) będą wyglądały jak wtorkowy – jeśli Polacy nie wykreują sobie szansy na gola, to go nie strzelą. Mało prawdopodobne, by w listopadzie rzuciła się na nich Gruzja, która we wtorek zdobyła pierwsze punkty w eliminacjach…
No i na koniec jeszcze Rafał Stec w felietonie pt. „Reprezentacja Polski – to ma sens”. Triumf nad Niemcami przypomniał nam tylko, że futbol to najbardziej przypadkowa z gier zespołowych. Remis ze Szkocją dał nadzieję, że mamy – pełną wad, ale jednak – drużynę.
Dotąd nie mieliśmy jej w każdym możliwym sensie. Minionej zimy usłyszałem od jednego z piłkarzy, że choć pragnąłby sukcesu dla Polski, to z ciężkim sercem wyrusza na zgrupowania reprezentacji, bo to psychiczna mitręga – kojarzy mu się z bezradnością, nieuniknioną klęską, kibicowskim szyderstwem. A redakcyjnemu koledze inny piłkarz rzucił – na szczęście półserio – że nigdy nie wie, czy przyjąć powołanie od Adama Nawałki, bo kolejnymi porażkami rujnuje sobie reputację. Wspominałem tamte wyznania, gdy próbowałem ochłonąć po cudzie z Niemcami. O ile bowiem sobotni wieczór nie przekonał mnie, że Polacy znienacka nauczyli się grać, to przynajmniej pozwalał wierzyć, że będzie miał olbrzymią wartość drużynotwórczą. Że jeśli nawet nie rozpali w zniechęconych piłkarzach dzikiego entuzjazmu, to wleje w ich głowy nieco optymizmu, da im poczucie sensu bycia członkiem reprezentacji. Jak niezapomniany triumf sprzed kilku lat nad Portugalią, który natchnął drużynę Leo Beenhakkera. I reprezentacja trwała w uniesieniu aż po awans na Euro 2008. Wówczas zaraz po sensacyjnym zwycięstwie przyszło następne, odniesione w diametralnie innych okolicznościach – połowę podstawowego składu skosiły kontuzje, Polacy lecieli do Belgii, by po poetyckim wieczorze z Portugalią sprawdzić, jak zniosą prozę eliminacyjnego znoju. To w takich meczach, wymagających hartu ducha i wygrywania wbrew wszystkiemu wykuwa się awanse na turnieje mistrzowskie.
SPORT
Trochę nam zaszkocili – taka kombinacja w Sporcie.
Najpierw noty dla polskich piłkarzy. Począwszy od trójki (Piszczek) po siódemki (Grosicki i Milik). Generalnie, oceny dosyć łaskawe, „Grosik” wręcz zaskakująco wysoko – z komentarzem, że nikt inny nie napędził Szkotom tyle strachu, dodatkowo znakomicie asekurował bocznego obrońcę.
Trochę więcej o meczu? Cytujemy, choć ostrzegamy – to nuda.
Po słabszej pierwszej i bardzo dobrej drugiej połowie Polacy zremisowali ze Szkotami. Gole strzelili piłkarze, których Adam Nawałka prowadził jeszcze w Zabrzu.Nie było tak dobrego wyniku jak z Niemcami, ale ten mecz też zapamiętamy długo. Z racji jego dramatycznego przebiegu, końcowego wyniku i gry Polaków w drugiej połowie. Kto wie, czy to właśnie nie między 46 a 90 minutą nie narodziła się drużyna przez wielkie D. Adam Nawałka zapowiadał, że najchętniej nie zmieniałby zwycięskiego składu z sobotniego meczu przeciwko Niemcom, ale z konieczności musiał dokonać aż trzech roszad. Tomasza Jodłowca i Marcina Rybusa z gry wykluczyły urazy, a Jakub Wawrzyniak już w meczu z Niemcami nie był w pełni sił. Nawałka uznał, że nie ma sensu stawiać na piłkarza, który nie daje gwarancji gry na sto procent. Pierwszy z wymienionych w 11 min dał Polakom prowadzenie.
W ramkach krótkie recenzje gry od ekspertów:
– Dziekanowski: Słabo w defensywie
– Gmoch: Stracone dwa punkty
– Majewski: Lepsza druga połowa
– Żewłakow: Milik kluczowy
Później jeszcze trochę sprawozdań z meczów w Europie i strona o ekstraklasie. Prezydent Chorzowa nie zamknie stadionu przy Cichej, pomimo incydentu z derbów z Górnikiem.
Prezydent Chorzowa zdecydował, że nie cofnie zgody na organizację imprez masowych przez Ruch Chorzów S.A. na stadionie przy Cichej. Wcześniej wnioskował o to Komendant Miejski Policji w Chorzowie, po wydarzeniach przed Derbami Śląska. Kilka godzin przed meczem Ruchu z Górnikiem pracownicy chorzowskiego MORiS-u znaleźli zakopany w ziemi ładunek wybuchowy z łatwopalną cieczą. Zdalne odpalenie miało najprawdopodobniej spowodować zapalenie flag kibiców gości. Prezydent Andrzej Kotala, tak argumentuje swoja decyzję. – W mojej ocenie wszystko zadziałało prawidłowo. Zagrożenie zostało zidentyfikowane i zneutralizowane na kilka godzin przed meczem. Sama impreza masowa przebiegła bez zakłóceń, w dobrej, sportowej atmosferze. Obiekt przy Cichej spełniał i spełnia wymogi bezpieczeństwa stawiane przez Policję i Ekstraklasę. W tej sytuacji nie ma podstaw do cofnięcia Ruchowi zgody na organizowanie kolejnych imprez masowych w sezonie 2014/2015. Przez głupotę i nieodpowiedzialność dwóch bandydtów nie mogą cierpieć tysiące kibiców, którzy przychodzą na stadion nie dla zadymy, ale by dopingować swojej drużynie. Odnalezienie ładunku, który można odpalić zdalnie pokazało, że trzeba się przygotować na nowe zagrożenia towarzyszące imprezom masowym, których konsekwencje mogą być zupełnie inne niż te, z którymi mieliśmy wcześniej do czynienia.
Piłkarze Górnika powinni dostać dziś część zaległych pieniędzy.
Jest wielce prawdopodobne, że jesienią zostanie podniesiony – ponoć znacząco – kapitał spółki Górnika Zabrze. Zadłużony klub potrzebuje wsparcia finansowego, a w ostatnich kilku latach w takich sytuacjach mógł liczyć w takiej sytuacji przede wszystkim na właściciela, czyli gminę Zabrze. Decyzję podejmą miejscowi radni, gdzie większość ma urzędująca prezydent, Małgorzata Mańka-Szulik. Z przegłosowaniem podniesienia kapitału nie powinno być więc większego problemu. Coraz głośniej mówi się też o strategicznym sponsorze, którego nazwa pojawi się na koszulkach piłkarzy. Ma to nastąpić w ciągu kilku najbliższych tygodni. Za to już jutro zaległe pensje powinni dostać piłkarze, którzy wciąż czekają na wrześniowe pensje. Gminie zależy, by do niedzielnego meczu z Wisłą lider ekstraklasy przystąpił z wyczyszczonymi zaległościami przynajmniej z ostatnich dwóch miesięcy.
Duet Dankowski – Warzycha na wczorajszy trening zaprosił tymczasem 15-letniego bramkarza Mateusza Szukałę, który w weekend zadebiutował w Centralnej Lidze Juniorów.
SUPER EXPRESS
Milik wydarł Szkotom punkt – tyle o meczu.
Mecz Polska – Szkocja 2:2. Podopieczni Adama Nawałki po dramatycznym boju, niesamowitych zwrotach akcji i brutalnej momentami grze rywali, zremisowali na Stadionie Narodowym w Warszawie z jednym z głównych rywali do awansu na Euro 2016. Oznacza to, że biało-czerwoni pozostaną na razie na pozycji liderów tabeli grupy eliminacyjnej. Mecz Polska – Szkocja miał być ważnym sprawdzianem dla naszych piłkarzy. Robert Lewandowski i spółka przystąpęwali do tego starcia w świetnych nastrojach. W minioną sobotę po raz pierwszy w historii ograli Niemców, aktualnych mistrzów świata, i podchodzili do pojedynku z Wyspiarzami w roli liderów swojej grupy eliminacyjnej. Tymczasem pierwsze minuty potwierdziły opinie niektórych fachowców: mecz ze Szkotami miał być trudniejszy od tego z Niemcami. Biało-czerwoni mieli ogromne problemy z rozegraniem piłki, a po trzech czy czterech nieudanych podaniach Łukasza Szukały – właściwie zrezygnowali, oddając pole przeciwnikom. Pomogło jednak szczęście. Waldemar Sobota szukał prostopadłego podania, Alan Hutton wybierał się na grzybobranie, oddał piłkę Krzysztofowi Mączyńskiemu, a ten uderzył obok bezradnego Davida Marshalla.
Stronę wcześniej mamy rozmowę z Igorem Sypniewskim, którego autobiografia właśnie wyszła na rynek. „Dzień bez drgawek to dzień szczęśliwy” – już tytuł wskazuje mniej więcej o co chodzi.
Jak wygląda teraz twój dzień?
– Większość czasu spędzam w domu, wychodzę bardzo rzadko. Źle się czuję, biorę mnóstwo leków. Na śniadanie, obiad i kolację tylko leki i leki. Kilka lat temu przeszedłem we śnie lekki udar, mam nieodwracalne zmiany w głowie. Często dopadają mnie drgawki: rąk, nóg. lekarze nie wiedzą, dlaczego tak się dzieje. Mogę powiedzieć, że dzień bez drgawek to szczęśliwy dzień. Podejrzewam, że nie pomogło mi przepijanie “wszywek”, które miały sprawić, że nie będę sięgał po alkohol.
Właśnie, jak z tym piciem? W książce napisałeś, że to już za tobą.
– Bo tak jest. Nie piję już ponad trzy lata.
I nie kusi?
– Czasem, jak widzę reklamę w telewizji, to i kusi, ale zwalczam to. Alkohol zabrał mi szansę na wielką karierę i wraz z hazardem wszystkie pieniądze, rozbił dwa moje związki, stresował rodziców. Teraz nie mam nic. Za dużo mnie i moich bliskich to kosztowało, żeby do tego wracać. Kiedyś prosiłem mamę, aby zamykała mnie w domu, jak szła do pracy, ale zdarzyło się, że pokusa była zbyt silna. Spuszczałem więc na dół, pod blok, sznurek, a kolega przywiązał do niego butelkę z rozcieńczonym spirytusem. Wciągnąłem ją do góry, a następnie do gardła. Ale to było kiedyś. Teraz głównie siedzę w Internecie i słucham muzyki. Telewizji za dużo nie oglądam, bo źle działa na moje zdrowie. Muszę też brać antydepresanty, żeby nie wróciły załamanie nerwowe, depresja. To było najgorsze…
To wszystko.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Okładka PS prezentuje się następująco:
Punkt trzeba przyjąć z pokorą.
Thriller na Narodowym przyniósł tylko jeden punkt. Musimy go jednak przyjąć z pokorą, ponieważ pierwszy raz w tych eliminacjach biało-czerwoni odrabiali straty. Zabrakło naprawdę niewiele do zwycięstwa. Z postawy drużyny Adama Nawałki możemy być dumni. Euforia spowodowana zwycięstwem nad Niemcami miała ponieść naszą reprezentację do kolejnej wygranej, tym razem ze Szkocją. Jeśli ktoś spodziewał się szturmu biało-czerwonych i serii strzałów na bramkę Davida Marshalla mógł się czuć zawiedziony. Polacy zaczęli rozważnie, spokojnie, tak jak z Niemcami, a że Szkoci też nie kwapili się do natarcia, pierwsza połowa momentami była trudna do strawienia. Trzeba jednak oddać gościom, że to oni częściej brali sprawy w swoje ręce, rozgrywając piłkę na naszej połowie. Akcje zespołu Adama Nawałki były szarpane, pojedyncze. Ale właśnie po jednej z takich prób do fatalnie wybitej przez Alana Huttona piłki dopadł Krzysztof Mączyński. Zachował zimną krew, zamiast uderzać na siłę, precyzyjnie przymierzył. Piłka odbiła się od słupka i wpadła do bramki. To był pierwszy gol Mączyńskiego w kadrze. Nawałka znów miał nosa. Tak jak w przypadku Sebastiana Mili i Arkadiusza Milika, których inny selekcjoner nie odważyłby się wystawić przeciwko mistrzom świata, tak nikt nie wierzył w przydatność do reprezentacji zawodnika występującego na co dzień w Chinach.
Adam Nawałka komentuje po meczu…
Jesteśmy zadowoleni z punktu biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich go wywalczyliśmy. Ostatnie trzydzieści minut wyglądało dobrze. Zabrakło czasu. Była bardzo duża determinacja w dążeniu do zwycięstwa. Trzeba szanować ten punkt. Co do oceny sędziowania to są od tego obserwatorzy, którzy na pewno to zrobią. Byłem zdziwiony jedynie, kiedy Greer bardzo ostro wszedł w nogę Lewandowskiego. Przez 60 minut nasz zawodnik nie mógł grać na sto procent. Eliminacje dopiero się rozpoczęły. Po wynikach widać, że jest to bardzo wyrównana grupa. Mogę powiedzieć krótko: w każdym meczu wojna. Wszyscy staramy się grać na maksymalnych obrotach. Mogę się cieszyć, że jest rywalizacja. Mogę wybierać z całej kadry. Mam nadzieję, że tak będzie w dalszym ciągu. Chcę wszystkich wyróżnić, że zagrali z maksymalnym zaangażowaniem. Walczyli o trzy punkty w każdym spotkaniu. Dobrze rozpoczęliśmy walkę o wyjazd do Francji. Czeka nas trudny wyjazd do Gruzji.
Oceny Polaków łaskawe dla większości piłkarzy i nie do końca zrozumiałe… Waldemar Sobota z szóstką, tą samą notą co np. Artur Jędrzejczyk? Łukasz Piszczek, mimo dwóch błędów, aż z czwórką?
Można poczytać jeszcze szereg innych artykułów dotyczących gier międzynarodowych z tego tygodnia, ale my już na koniec kierujemy wzrok na dwie strony tekstów o ekstraklasie. W kręgu zainteresowania Lecha Poznań pozostaje reprezentant Bułgarii Władimir Gadżew.
Kolejorz od wielu lat penetruje bułgarski rynek piłkarski, bo tam za niewielkie pieniądze można pozyskać świetnych piłkarzy. Już krótko po zainwestowaniu w Lecha przez holding Amica do Poznania trafił Kristian Dobrew. Był tylko wypożyczony, więc szybko wrócił do Lokomotiwu Sofia. Za to sprowadzenie Aleksandyra Tonewa okazało się świetnym interesem. Transfer piłkarza z CSKA Sofia kosztował zaledwie 300 tys. euro, a sprzedany został on dwa lata później za 3,2 mln do Aston Villi. Czy następny z tego kierunku będzie Gadżew? To środkowy pomocnik, kapitan, lider i ulubieniec kibiców Lewskiego Sofia. I choćby z tego powodu piłkarzowi trudno ruszyć się ze stolicy kraju. Media bułgarskie pokusiły się nawet o stwierdzenie, że co pół roku jest szum wokół transferu 27-latka, a on i tak odrzuca wszystkie propozycje. Kilka miesięcy temu bezskutecznie walczyły o niego np. kluby tureckie, rosyjskie oraz chińskie. W sierpniu trener Maciej Skorża krótko przed przejęciem zespołu wybrał się wraz z szefem skautów Tomaszem Wichniarkiem do Bułgarii i obserwował piłkarza podczas meczu Liteksu Łowecz z Lewskim. Wówczas Gadżew przyznał bułgarskim dziennikarzom, że faktycznie ma ofertę z Poznania. – Nie będę ukrywał. Lech zaproponował mi transfer. Zobaczymy, co się wydarzy do końca okna – mówił Bułgar. Wiadomo było jednak, że szanse na porozumienie nie są wielkie ze względu na oczekiwania piłkarza. Według mediów, to jego żona – Lily kazała postawić zaporowe warunki. W Lewskim zarabiał 10 tys. euro miesięcznie, a od Kolejorza oczekiwał pensji trzykrotnie wyższej. To było dla polskiej strony nie do zaakceptowania, bo Lech unika kominów płacowych.
Dalej:
– Osłabiona Legia zagra przeciwko Lechii
– Covilo kontuzjowany po derbach
– Chcą szybciej osądzić Piotra Reissa.
Na koniec mamy z kolei rozmowę z Tadeuszem Pawłowskim, który przekonuje, że Sebastian Mila na obecnym poziomie może pograć jeszcze co najmniej trzy lata.
Czy takich zawodników jak Mila za szybko się u nas skreśla?
– W każdej drużynie jest miejsce dla piłkarzy młodych, tych około 25-26 lat i takich jak Sebastian. Doświadczonych, którzy nie pękną psychicznie w trudnym momencie. Przeanalizujcie jak wyglądała jego gra z Niemcami. Tam nie było szukania alibi, „a bo ja grałem tylko kilkanaście minut”. Od chwili wejścia na boisko było widać, że chce coś zrobić. Dużo biegał, starał się pomagać w defensywie. Kiedy dostał piłkę od Roberta Lewandowskiego, nie spanikował, tylko uderzył dokładnie tak, jak chciał: precyzyjnie, plasowaną piłką, żeby nie dać szans najlepszemu bramkarzowi świata. Tacy zawodnicy są potrzebni reprezentacji. My w Śląsku takiego Mili też potrzebujemy. Na boisku, a później pewnie poza nim. Dziś biorę 16-letniego Macieja Pałaszewskiego na trening pierwszej drużyny między innymi po to, żeby jak najwięcej podpatrywał Sebastiana.