Reklama

Madej wygrał derby. Chorzowska gościnność nie zna granic

redakcja

Autor:redakcja

04 października 2014, 23:30 • 3 min czytania 0 komentarzy

To miały być „derby na 102”. Prawdziwe, a nie tylko z nazwy – wszak naprzeciw siebie Ruch Chorzów i Górnik Zabrze stawały po raz sto drugi. No i musimy przyznać już na samym początku: mocno się rozczarowaliśmy, naprawdę. Po bombowych (niemal) godzinach poprzedzających pierwszy gwizdek, agresywnym, szybkim początku, liczyliśmy na coś fajnego. „Fajerwerków zabrakło” – przeczytacie wszędzie. I tak rzeczywiście było – zarówno dosłownie, jak i w przenośni. No, co prawda w samej końcówce granatem rzucił Łukasz Madej, który wygrał ten mecz w pojedynkę, ale… Generalnie te derby najlepiej opisać słowami „byle co”.

Madej wygrał derby. Chorzowska gościnność nie zna granic

Generalnie, jako średnio wysublimowani amatorzy kina i amerykańskich seriali, przyzwyczailiśmy się, że emocje są nam dozowane. Najczęściej stopniowo – rosną wraz z każdą kolejną minutą, ewentualnie rollercoaster. Kiedy więc zobaczyliśmy tę fotkę…

Bombowo. Czy taki „film” mógł się rozpocząć od mocniejszego uderzenia? Co czeka nas dalej? – zastanawialiśmy się. Emocje, emocje, emocje! Niestety: zanim na dobre się zaczęło, to najciekawsze dawno było za nami. Panowie piłkorze – że zarzucimy gwarą – w drugiej połowie nudzili niemiłosiernie. Na tyle, że gdyby mecz był filmem, a stadion salą kinową, decydującego gola na 2:1, którego strzelił Madej, obejrzałyby co najwyżej resztki popcornu oraz ewentualnie ktoś, komu się nagle urwała drzemka.

Właśnie, Madej. Najpierw świetne dośrodkowanie do Łuczaka, na koniec bramka, zresztą też niczego sobie. Tak, to ten sam facet, co trzynaście lat temu przez półtora roku kopał piłkę przy Cichej i występował w niebieskiej koszulce. Miał 21 lat, wydawało mu się wtedy, że najlepsze przed nim, lecz życie – patrząc na skalę talentu, a także juniorskie osiągnięcia – zweryfikowało go brutalnie. Dopiero od około trzydziestki pokazuje „momenty”, które przecież powinny być normą…

Reklama

Wybaczcie tę dygresję, teraz będzie o faktach. Ruch przedłużył nietypową passę – w obecnym sezonie tylko oni nie zdołali wygrać u siebie. Jeszcze trochę i przyjmie się nowe powiedzenie – „chorzowska gościnność”. Wstyd. Ale również wstyd, którego długo nic nie zapowiadało. Przez pierwsze 30 minut siedli bowiem na bezradnego Górnika, wyszli na prowadzenie, grając dość porządnie. Nie rewelacyjnie, natomiast wystarczająco, aby sięgnąć po komplet punktów ze średnio dysponowanym rywalem. I ta radość kibiców tuż po tym, gdy Kuświk na raty pokonał Batmana  Steinborsa. Dawno nie widzieliśmy aż takiej ekspresji, zwróćcie na nią uwagę w powtórkach.

Dwa tygodnie przerwy na kadrę – Kocianowi i jego zawodnikom ten czas przyda się i to bardzo. Dotychczas niby mają argumenty, niby mają niezłych piłkarzy i… niby mają wyniki. Niby, jak wiadomo, robi jednak wielką różnicę… Śrubę przydałoby się także podkręcić Starzyńskiemu, który jedzie na reprezentację. Dziś dał asystę i dwukrotnie nieźle strzelał, ale z roli rozgrywającego raczej się nie wywiązał. Przeciwnicy go zagęścili, a duet Sobolewski-Danch – zjadł i przemielił. No i największym winowajcą za stratę decydującej bramki był „Figo”, to on się zagapił, odpuszczając bieg za Madejem.

A Górnik? Chyba sami nie spodziewali się, że wygrają. Mało tego, zwycięstwo sprawiło, że przynajmniej do niedzielnego popołudnia zostali liderem Ekstraklasy. Dobry ostatni kwadrans pierwszej połowy, Madej oraz rozkoszne wybijanki po zmianie stron wystarczyły do podwójnego sukcesu. W zupełności… Niebywałe, jakie to proste. Wkrótce zabrzanom poświęcimy więcej miejsca i przyjrzymy się im bliżej, a w tej chwili mamy luźną propozycję dla obrońców Cracovii. Do Zabrza macie niedaleko, dekodery też pewnie posiadacie, dlatego nic nie stoi na przeszkodzie, żeby obejrzeć, jak gra Górnik. Można na trzech z tyłu i odpowiedzialnie? Można, tylko trzeba myślenia.

Fot.FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...