Reklama

Smuda: Wisła – reaktywacja? Raczej reanimacja

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

19 września 2014, 09:56 • 18 min czytania 0 komentarzy

Wisła Kraków – reaktywacja? Nie reaktywacja, tylko reanimacja. Pogadajcie z Jankowskim, Sadlokiem czy Stępińskim. Idźmy dalej – Dudka, Brożek, Boguski, Stilić. Semir złożył papiery o polskie obywatelstwo, tak odżył u Smudy. Innych też przywróciliśmy do życia. Śmiejemy się, że jesteśmy jak Polski Czerwony Krzyż. Wisła wyciąga z bidy i stawia na nogi – mówi dziś Franciszek Smuda w barwnym wywiadzie, jakiego przed niedzielnym meczem z Legią udzielił Przeglądowi Sportowemu. Na łamy PS warto dziś zajrzeć szczególnie, bo właśnie tam znajdziecie najwięcej długich tekstów i bieżących materiałów ligowych. W pozostałych tytułach prasowych – zwłaszcza w GW i Super Expressie – rządzi siatkówka i sprawozdania po meczu Legii w Lidze Europy. Zapraszamy na nasz piątkowy przegląd.

Smuda: Wisła – reaktywacja? Raczej reanimacja

FAKT

Szybki rzut oka i już widać, że na łamach Faktu warto dziś zwrócić uwagę na trzy materiały. Najpierw z obowiązku parę słów po ograniu Lokeren przez Legię: Jeden piłkarz zrobił różnicę. Liczy się wynik, a dopiero później styl. Legia zagrała przeciętnie, ale dała radę pokonać Belgów po bramce Radovicia i dzięki temu jest liderem swojej grupy – tak mniej więcej można streścić ten niedługi artykuł.

Z pewnością nie będziemy streszczać dwóch innych. Franciszek Smuda przed meczem z Legią udzielił barwnego wywiadu dla Faktu i Przeglądu Sportowego. Mówi: Moja Wisła nie gra padliny.

Reklama

Czy przypuszczał pan, że do meczu z Legią to wy przystąpicie jako lider?
– Nie powiem, że to jest niespodzianka. Ona jest wtedy jak grasz padlinę i prowadzisz w lidze. A my potwierdziliśmy w meczach, że nie ma co się dziwić, że jesteśmy na pierwszym miejscu. Chociaż wiecie, ja na razie mam tą tabelę głęboko… Najważniejsze, że futbol jaki pokazuje Wisła da się oglądać.

W końcu dzisiaj ma pan w Wiśle ławkę rezerwowych z piłkarzami.
– No tak. Jeszcze niedawno jak się obracałem to pierwszym do wejścia ja powinienem być! Teraz jest Donald, Sarki, ten Węgier, Stępiński, Czekaj. My budujemy Wisłę tanio, ale trafnie, ze szczęściem. Bo skoro za darmo przychodzi do nas trójka piłkarzy – Buchalik, Jankowski, Sadlok to znaczy, że parę milionów udało się zaoszczędzić. A my ich dostaliśmy za friko. I jeszcze dostaniemy! Ale wam nie powiem kogo, bo zaraz chłopaka podejdą.

W Legii jest piłkarz, którego Franciszek Smuda wziąłby z miejsca?
– Legia ma dwie, ekstraklasowe drużyny i byłoby, co wybrać. Będąc w Widzewie powiedziałem, kogo bym chciał z Legii. „Michalskiego” i dup! Za chwilę Radek był u mnie w Widzewie. Dzisiaj Legia jest najsilniejsza pod względem finansowym, kadrowym, a jak chcesz grać w pucharach tak musi być.

W ramkach:

– Tarasiewicz i Pawłowski, legendy Śląska, zagrają przeciw sobie
– Daniel Łukasik powoli rozkręca się w Lechii.

Reklama

Eugen Polanski z kolei raz jeszcze, konsekwentnie, zapowiada, że więcej nie zagra u Nawałki.

Nawałka odwiedził pana w Niemczech, chyba jednak nie doszliście do porozumienia?
– Rozmowa była dobra, na pewno potrzebna. Odbyła się w przyjemnej atmosferze. Podaliśmy sobie ręce. Nikt po jej zakończeniu nie miał pretensji. Wszystko sobie z trenerem wyjaśniliśmy. Każdy z nas popełnił błąd. Szkoleniowiec bardziej mnie teraz rozumie, tak jak ja jego.

To dlaczego odrzucił pan propozycję powrotu do reprezentacji?
– Zostałem wychowany tak, żeby nie rzucać słów na wiatr i robić to, co się wcześniej powie.

Co tak pana zabolało?
– Nie chodziło mi o taktykę, jaką preferował szkoleniowiec, czy o to, że siedziałem u niego na ławce. Trener zarzucił mi brak zaangażowania. Zawsze, gdy byłem na boisku, grałem sercem. Te słowa o zaangażowaniu bolą mnie do dziś. Poza tym uważam, że zawsze lepiej powiedzieć sobie coś w twarz. Trener teraz rozumie, co miałem na myśli.

Krótko mówiąc: Eugen się obraził i zamierza być w tym konsekwentny.

GAZETA WYBORCZA

Wczoraj obserwowaliśmy ten rzadki przypadek, kiedy na czołówkach serwisów piłka nożna ustępuje miejsca siatkówce. Podobnie na łamach Gazety Wyborczej. Ledwo zmieściło się Lokeren.

Mistrz Polski zaczął fazę grupową Ligi Europy zupełnie inaczej niż przed rokiem. Ubiegłej jesieni warszawskiej drużynie brakowało pomysłu na grę, zbieranina Jana Urbana nie tworzyła zespołu i została brutalnie zweryfikowana przez rywali. Pierwsze punkty i gola zdobyła dopiero w szóstym i ostatnim meczu, nie mając już cienia szans na awans. Obecny zespół Legii – drugi z rzędu start w fazie grupowej LE nie zdarzył się dotąd w polskiej piłce – wydawał się drużyną stabilniejszą, rozumiejącą, na czym polega nowoczesny futbol i po traumie dwumeczu z Celtikiem Glasgow odporniejszą na załamanie. Czwartkowy mecz na początek fazy grupowej LE potwierdził pewien postęp, choć zniknęła efektowna i radosna gra. Legia zdołała zwyciężyć 1:0, ale napotkała duży opór Lokeren. Dobrze zorganizowana piąta drużyna belgijskiej ligi nie pozwalała mistrzom Polski na wykorzystanie swoich atutów. W Legii – świetnej latem z Celtikiem Glasgow i kazachskim Aktobe – nastała jesień. Piłkarze trenera Henninga Berga snuli się długo po boisku ospale, kiksował obrońca Dossa Junior, nerwowy był Tomasz Jodłowiec, wpłynąć na obraz gry nie umiał kapitan Ivica Vrdoljak. Miroslav Radović chociaż zaczął na wysokim poziomie, zapadł się pod ziemię. Gdy po godzinie gry wypad na połowę rywala Michała Kucharczyka zakończył się golem Serba, nie pomogło to Legii przywrócić błysku z eliminacji Ligi Mistrzów i Ligi Europy. W tamtych pięciu zwycięskich pucharowych meczach – szczególnie tych przy Łazienkowskiej – Legia przyzwyczaiła kibiców do efektownej gry kombinacyjnej, terroryzowała rywali prostopadłymi podaniami i nieustanną wymianą pozycji wszystkich ofensywnych zawodników. Wygrane kolekcjonowała dzięki umiejętności łamania schematów w ofensywie. Tymczasem w czwartek pod pole karne za pomocą prostopadłych podań udało się Legii przedrzeć ledwie parę razy. Nie był tak widoczny jak w poprzednich meczach duet Radović – Duda, a Michał Żyro zagrażał Belgom tylko strzałami z dystansu.

W Gazecie stołecznej również tekst dotyczący tego spotkania, a poza tym małe sprostowanie nieprawdziwych domysłów pt. „Nikt nie zwalnia z Legii Szamotulskiego”.

W czwartek przed południem w klubie nikt tej informacji komentować nie chciał. – Dzisiaj mamy mecz z Lokeren i poważniejsze sprawy na głowie – powiedział Leśnodorski. Udało nam się jednak potwierdzić, że Szamotulski na razie z rezerwami nie pracuje i niewykluczone, że w najbliższej przyszłości zostanie przesunięty do szkolenia bramkarzy w Akademii. – Nikt go nie zwalnia. „Szamo” na razie idzie na operację kolana – powiedział prezes Legii. Żartobliwie do całej sprawy podszedł sam Szamotulski: – Dobrze, że w tym newsie nikt się nie pomylił i imię Grzegorz napisał dwa razy przez „rz”. Nie wiem, po co ktoś rozpuszcza takie informacje. Lepiej, żeby mnie omijał szerokim łukiem. Mam z Legią umowę. Szykuję się na operację i tyle w temacie – powiedział. 38-letni Szamotulski w Legii jako szkoleniowiec bramkarzy pracuje od września ubiegłego roku. Na początku wspomagał trenerów ze wszystkich roczników Akademii. Od stycznia rozpoczął pracę z drugą drużyną. Do rezerw trafił razem z Jackiem Magierą, który na stanowisku pierwszego trenera zastąpił Dariusza Banasika.

SPORT

Okładka Sportu nie może być dzisiaj inna.

Katowicki dziennik również zaczyna od meczu Legia – Lokeren. Mało ciekawie.

Zamiast „iść na Berlin”, gdzie odbędzie się finał Ligi Mistrzów, Legia na własne życzenie pomaszerowała na Warszawę. Finał Ligi Europy odbędzie się niedaleko jej siedziby. Początek drogi w rundzie zasadniczej był wczoraj z belgijskim Lokeren. I pierwszy krok był udany, chociaż do gry Legii można mieć zastrzeżenia. Ale to faza grupowa, tu liczą się punkty i najważniejsze, że zdobyła trzy. Trener gości Peter Maes spotkanie zobaczył z wysokości trybun. Był zdyskwalifikowany za naganne zachowanie w meczu rundy kwalifikacyjnej z Hull City. Jego piłkarze mogli zainkasować gola już w 8 minucie. Po podaniu Radovicia Michał Żyro sprytnie minął Duńczyka Scholza (najsłabszy punkt defensywy), ale gdy znalazł się przed Barrym, strzelając w długi róg, nie trafił w światło bramki. Goście nie kwapili się do ataku, ale gdy robi się prezenty, to dlaczego nie skorzystać? I taki prezent zrobił im Broź. Stracił piłkę, De Pauw uruchomił Vanakena, na szczęście „perła Lokeren” przegrała pojedynek z Kuciakiem, który obronił jego strzał nogą. Legia w pierwszej połowie przeważała, oddała 8 strzałów, ale tylko dwa celne – oba w wykonaniu Żyry. W 28 min sprzed pola karnego przymierzył w dolny róg, Barry pokazał klasę broniąc piłkę na korner. Pod koniec połowy Żyro próbował jeszcze raz, po jego strzale bramkarz odbił piłkę…

A potem już tematy ligowe. Andrzej Dawidziuk nie widzi powodu, dla którego Wisła niebawem mogłaby zacząć grać słabiej. Ba, jego zdaniem krótka ławka ma nawet pewne plusy.

– Doskonale rozumiejący się kolektyw dociera się z każdym meczem. Świetnie grają ci, którzy w teorii powinni nadawać ton i brać odpowiedzialność. Stilić, Garguła, Głowacki, Brożek – to jest jakość, jakiej niewiele w polskiej lidze. Dawidziuk ocenia też ligowych bramkarzy, trochę narzeka, że młodzi Polacy szybko decydują się na wyjazd za granicę i później między słupkami muszą stać obcokrajowcy. Z tych najbardziej podobają mu się Kuciak i Steinbors. Gorzej ocenia sytuację w Podbeskidziu.

Szczególnie wyróżnić należy dziś dwa długie materiały. Pierwszy to wywiad na całą stronę z Janem Kocianem, któremu wybije za moment rok pracy w Ruchu Chorzów. Cytujemy:

Co było w tym okresie najtrudniejszego?
– Gdy podpisałem umowę, musiałem błyskawicznie osiągnąć z zespołem dobre wyniki. Profesja trenerska jest specyficzna. Nie zdarza się tak, że przyjdzie prezes i powie: Możesz spokojnie budować drużynę. Masz na to pięć lat, a po tym okresie zostaniesz rozliczony. To tak nie działa. Istotna była w poprzednim roku nasza seria ośmiu spotkań bez porażki. To ustabilizowało sytuację i mogliśmy w większym spokoju skupić się na treningach i meczach. Było to jednak wszystko wyczerpujące. To był bardzo intensywny rok. Czasami przychodziłem do domu, kładłem się na sofę i odpoczywałem. Żona nie była z tego powodu zadowolona. Namawiała mnie, byśmy poszli gdzieś na zakupy, do restauracji lub odwiedzić znajomych, a ja mówiłem jej, że mam dosyć ludzi. Chcę po prostu odpocząć w domu. Później włączałem w telewizji mecze – dla przyjemności – próbowałem oglądać je bez analizowania poszczególnych zagrań, ustawień piłkarzy, ale nie było mi łatwo.

Podczas pobytu w Chorzowie był pan kuszony przez inne kluby?
– W przypadku Podbeskidzia byłem w Bielsku-Białej jeszcze zanim związałem się z Ruchem. Zobaczyłem jedno ze spotkań, odbyła się luźna rozmowa i to tyle. Bełchatów? Nikt się ze mną z tego klubu nie kontaktował. Było natomiast zapytanie z Arabii Saudyjskiej, ale nie ma się co nad tym rozwodzić, bo do konkretnych rozmów nie doszło, to znaczy nie rozmawialiśmy na temat długości umowy czy warunków finansowych. Cieszę się, że jestem w Ruchu.

Podobno latem, po pierwszym meczu Legii w eliminacjach Ligi Mistrzów z St. Patrick (1:1), pojawiła się oferta z warszawskiego klubu?
– Nie mogę się na ten temat wypowiadać.

Drugi to tekst o Romanie Gergelu. Z Ligi Mistrzów do Zabrza.

Dobra gra w drugoligowym Trenczynie zaowocowała transferem do ligowego potentata na Słowacji, jakim jest MSK Żylina. Gergel trafił tam za 150 tysięcy euro latem 2010 roku, akurat kiedy drużyna sposobiła się do gry w fazie grupowej Ligi Mistrzów. – Nie grałem we wcześniejszych meczach z Liteksem czy Spartą. Trafiłem do drużyny już wtedy, kiedy miała zapewniony udział w Champions League. To było wspaniałe doświadczenie – podkreśla. Mistrz Słowacji trafił do bardzo mocnej grupy, w której rywalizował z mającą wielkie aspiracje Chelsea Olympique Marsylia oraz Spartakiem Moskwa. – Na pewno nie zapomnę spotkania na Stamford Bridge. Już w tunelu, kiedy wychodziliśmy na murawę, można było poczuć wielkie emocje – mówi Roman Gergel.

Trochę zwiodła nas obiętość tekstu, treściowo niestety przeciętny. Ale skoro mowa o Górniku – władze klubu jakiś czas temu obiecały, że do końca roku będą płacić piłkarzom na bieżąco. Sierpniowe pensje zostały przelane na czas, wrześniowe…? Wczoraj u prezesów była już delegacja zawodników i okazuje się, że termin przelewów wyznaczono na 25 września. Górnik zapewnia, że go dotrzyma.

Na kolejnych stronach jest jeszcze trochę drobnicy. W jednej z ramek Marcin Baszczyński porównuje formacje Legii i Wisły. Przekonuje przy tym, że Głowacki jest „o głowę” lepszy od Rzeźniczaka.

SUPER EXPRESS

W Superaku? Dużo siatkówki. Oprócz tego Legia znów RADOsna – relacja, której nie warto cytować i kilka zdań w ramce od Kebby Ceesaya, który deklaruje, że czuje głód gry po roku bez piłki.

Kebba Ceesay (26 l.) od prawie roku walczy o powrót na boisko. – To najtrudniejsze momenty w mojej karierze – mówi. Dramat Gambijczyka rozpoczął się w wyjazdowym meczu w Krakowie, w którym Kolejorz rozgromił Cracovię 6:1. Ceesay okupił to zwycięstwo ciężką kontuzją kolana. Po operacji było pięć miesięcy rehabilitacji, ale wciąż nie mógł odzyskać pełnej sprawności i musiał przejść kolejną operację. – Po tych stresujących przeżyciach tym bardziej doceniam pracę, którą kocham – twierdzi obrońca Lecha. – Wierzę, że już za dwa miesiące będę gotowy do normalnych treningów i gry. Teraz, po trzech miesiącach siłowni, Kebba twierdzi, że ma wielki głód gry. – Futbol to moja praca i pasja. Cieszę się, że już niedługo będę gotowy do występów w Lechu – opowiada.

Najciekawszy z piłkarskich materiałów dotyczy Michała Globisza, który walczy o odzyskanie wzroku. Wrócił już z Chin, gdzie zastosowano wobec niego trzytygodniową serię zabiegów.

Jak przebiegała operacja?
– Miałem cztery zabiegi. Jeden trwał dziesięć minut i polegał na wprowadzeniu komórek macierzystych w okolice lędźwiowe kręgosłupa. Dostawałem też po pięć kroplówek dziennie, w sumie przez trzy tygodnie uzbierało się ich sto. Ponadto także przyjmowałem duże ilości lekarstw. Między drugim a trzecim zabiegiem były tylko dwa dni przerwy.

Jak się pan czuł po tych zabiegach?
– Dobrze, choć byłem lekko osłabiony po przyjęciu tylu leków. Sam zabieg nie był bolesny. Chodziłem na minisiłownię, rozciągałem mięśnie, miałem masaże głowy. Dużo spacerowałem, bo obok kliniki znajdował się przepiękny ogród, robiłem także marszobiegi. Przed wyjazdem zwiedziłem Mur Chiński.

Kuracja przyniosła efekt?
– Muszę wyjaśnić, w stu procentach nie odzyskam wzroku. Lekarze uprzedzili mnie, że po cyklu zabiegów nie będzie tak, że obudzę się rano i będę widział jak dawniej. Chodzi oto, żeby nastąpiła poprawa wzroku na tyle, żebym mógł samodzielnie funkcjonować w życiu.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Na koniec okładka Przeglądu.

Na pierwszy ogień idzie Smuda i to w dwóch odsłonach. Stołeczny dziennikarz Robert Błoński pisze o nim jako o trenerze nie do zdarcia. – Na tle przaśnej ekstraklasy jest eminencją- przekonuje.

Jego robotę można cenić albo wyśmiewać. Tego, że w ostatnich 20 latach żaden trener nie osiągnął więcej, nikt Franciszkowi Smudzie jednak nie odbierze. Reprezentacja Polski, EURO 2012, salony i światła reflektorów – to nie był jego żywioł. Wystarczyło jednak, że marynarkę zamienił na klubowy dres Wisły, czarne mokasyny na wygodne białe adidasy i jego drużyna znowu czaruje grą oraz wynikami. Na tle szarej i przaśnej ekstraklasy, gdzie trenerzy boją się własnego cienia, jest jej eminencją. Smuda nie kłania się nikomu i niemal każde wypowiedziane zdanie przyprawia o uśmiech. Z nim nie da się nudzić. – Wreszcie mam rezerwowych, bo jeszcze niedawno jak się obracałem, to pierwszym do wejścia ja powinienem być! Teraz jest Donald, Sarki, Stępiński, ten Węgier – mówi 66-letni szkoleniowiec w kolejnej świetnej rozmowie z Pawłem Wołosikiem i Łukaszem Olkowiczem. Ligowy Smuda to jednak nie tylko kwieciste słowa, barwne porównania, zabawne bon moty czy przejęzyczenia, które nie zdarzają się innym. To przede wszystkim solidny szkoleniowiec. Drużyny, które prowadzi, są naznaczone jego charakterem, zaangażowaniem i podejściem do pracy. Krok po kroku, tydzień po tygodniu odbudowuje prestiż podupadłej i zubożałej ostatnio ekipy z Krakowa. Już odcisnął piętno na tej drużynie, przywrócił blask piłkarzom, na których wielu postawiło krzyżyk. Po kilkudziesięciu treningach u Smudy do reprezentacji Polski wrócił Maciej Sadlok, którego niedawno ze względu na stan zdrowia nie chciała Legia. Nazwisk zawodników, którzy ozdrowieli od słynnego dotknięcia Smudy, nie da się zliczyć…

A później już sam wywiad, w którym Smuda porównuje Wisłę do… Polskiego Czerwonego Krzyża.

Wisła Kraków – reaktywacja.
– Nie reaktywacja, tylko reanimacja. Pogadajcie z Jankowskim, Sadlokiem czy Stępińskim. Idźmy dalej – Dudka, Brożek, Boguski, Stilić. Semir złożył papiery o polskie obywatelstwo, tak odżył u Smudy. Innych też przywróciliśmy do życia. Śmiejemy się, że jesteśmy jak Polski Czerwony Krzyż. Wisła wyciąga z bidy i stawia na nogi.

W którym miejscu jest Wisła po roku reanimacji?
– Rok temu nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak może być trudno. Mnie przy życiu trzymało jedno: wiedziałem, że Bogusław Cupiał jest przesolidną firmą. A druga rzecz to herb Wisły. Przypominał, że nie może być źle w takim klubie. W praniu wyglądało to jednak inaczej. Trzeba było złożyć zespół z chłopaków, którzy zostali na okręcie, może nie tonącym, ale nabierającym wody. Chyba nam się udało. Powiedziałem piłkarzom, że to ich zasługa, że to oni stawiają ten klub na nogi. A przecież ile było śmiechu, że Wisła jest pierwsza do spadku.

Po poprzednim sezonie mówił pan, że jest już zmęczony, że różne myśli przychodzą do głowy.
– Ale dzisiaj ja znowu mam chęć, choć parę miesięcy temu rzeczywiście byłem znużony. A tą chęć nie tylko mnie, ale każdemu trenerowi dają piłkarze. Przez ten ostatni rok dodali mi poweru, motywacji. No jak widziałem jak oni grali na Lechu… Pach! Pach! Z pierwszej piłki. To lubię! Mogliśmy w pierwszej połowie pięć Lechowi wrzucić do worka, zawiązać go i po przerwie wracać do Krakowa. Później to samo w Szczecinie chłopaki zrobiły. Przyjechali jak po swoje. I jak to oglądasz to żyć się chce, pracować!

Nie możemy cytować w całości, ale wywiad jest długi i wart przeczytania. Dziś piątek, więc w Przeglądzie przed ligą, sporo materiałów, także tych obszernych. Jest np. analiza „jak nie wpaść w poślizg na autostradzie nerwów” – o sposobach piłkarzy na walkę z przedmeczowym stresem.

Orlando Sa jest sfrustrowany. Choć wyrósł na najlepszego strzelca drużyny w ekstraklasie, Henning Berg nie może się do niego przekonać. W Wiśle natomiast, wracając jeszcze do klubu z Krakowa, przed Legią drżą o zdrowie Arkadiusza Głowackiego.

Razem ze sztabem medycznym zrobimy wszystko, aby Arek mógł zagrać w meczu z Legią. Trzeba jednak jasno stwierdzić, że istnieje ryzyko, iż może go zabraknąć. Decyzja o jego występie może zostać podjęta nawet w niedzielę – mówi lekarz Wisły Mariusz Urban. Franciszek Smuda nie ukrywa, że brak tego piłkarza byłby ogromnym osłabieniem zespołu. W ostatnim ligowym spotkaniu z Zawiszą (4:2) Głowacki nie grał, gdyż pauzował za kartki. Zresztą kapitan drużyny specjalnie złapał czwartą żółtą kartkę w meczu z PGE GKS Bełchatowem (1:0), aby spokojnie przygotować się do spotkania z mistrzami Polski. W Bydgoszczy zastąpił go Michał Czekaj, który spisał się poprawnie, ale z Legią poprzeczką zawieszona będzie wyżej, bo w warszawskim zespole grają zdecydowanie lepsi piłkarze.

Śląsk – Korona, więc mamy pojedynek legend: Pawłowski vs Tarasiewicz.

Ryszard Tarasiewicz w przeszłości dwa razy wygrał bezpośrednią rywalizację z Tadeuszem Pawłowskim o funkcję trenera Śląska. Na dodatek ten drugi miał żal do konkurenta, że ten publicznie doszukiwał się drugiego dna w zmarnowanym przez Pawłowskiego karnym w słynnym meczu Śląsk – Wisła sprzed 32 lat. Obydwaj oficjalnie pytani o drugiego zawsze nabierają wody w usta, ale nie jest żadną tajemnicą, że patrzą na siebie dość podejrzliwie. – Piątek, godzina osiemnasta: Śląsk – Korona. To jest rywalizacja, która mnie interesuje – ucina Pawłowski, pytany o to, jak przywita się z byłym kolegą z boiska. Napięcie się jednak wyczuwa. W marcu, kiedy Tarasiewicz trenował jeszcze Zawiszę i pokonał Śląsk 1:0, tak naprawdę nie mieli okazji osobiście się spotkać. Szkoleniowiec bydgoskiej drużyny obserwował mecz z trybun, co było karą za krytykowanie decyzji sędziów w poprzedniej kolejce. 

Dalej:
– Łukasik powoli się rozkręca
– Skorża chce wykorzystać potencjał Jevticia
– Ricardo Nunes z Pogoni nie pali się do gry.

– Nunesa nie braliśmy w ciemno. Wiadomo, że był blisko transferu do Lechii. Swoimi kanałami, przez naszego trenera bramkarzy Borisa Peškovicia, dotarliśmy do informacji o jego grze w słowackim MŠK Žilina. Obejrzałem mecz Polska – RPA, w którym Ricardo debiutował w reprezentacji i rozegrał 90 minut. Ten piłkarz powinien być naszym dużym wzmocnieniem – uważa trener Portowców Dariusz Wdowczyk. Pogoń podpisała z Nunesem roczny kontrakt z możliwością przedłużenia. Dlaczego jednak pięciokrotny reprezentant RPA dopiero w połowie września znalazł sobie klub? Klasowi zawodnicy z reguły nie czekają przecież tak długo na znalezienie nowego pracodawcy. – Nunes odszedł wiosną z Levskiego Sofia, bo klub miał kłopoty finansowe. Jego menedżer znalazł mu pracę w Azerbejdżanie, ale przejście Ricardo było uwarunkowane sprzedażą przez Azerów pewnego Brazylijczyka. Do transferu nie doszło…

To wszystko ligowa drobnica, ale są jeszcze trzy większe materiały. Rozmowa z Rubenem Jurado, który przekonuje, że opłaca się grać w Polsce albo tekst o Sadajewie – ładunku do rozbrojenia.

25-latek w genach dostał talent. Jest bowiem synem Umara Sadajewa, najskuteczniejszego w historii napastnika Tereka Grozny. Według statystyk, zdobył on aż 190 bramek dla czeczeńskiego klubu. Zginął w 1992 roku w wieku 32 lat w wypadku samochodowym. Dziś jego imieniem nazwana jest jedna z ulic w okolicach stadionu. Zaur jest bardzo skryty i poza boiskiem zupełnie nieobecny. – Jeden piłkarz jest ciągle uśmiechnięty od ucha do ucha, a inny raczej zamknięty w sobie i mówi tylko gdy zostanie wywołany do tablicy. Taki jest Zaur, ale to nie oznacza, że ma zły kontakt z zespołem. Wręcz przeciwnie – mówi asystent trenera Tomasz Rząsa. W Poznaniu jest sam, mówi tylko po rosyjsku, więc trzeba pomagać mu w załatwieniu niemal każdej sprawy. W pierwszych dniach robił to… sąsiad, który mieszkał w tym samym bloku w Gdańsku. Poznali się na tyle, że przyjechał do Wielkopolski i prowadził lechitę za rączkę. Teraz te obowiązki wziął na siebie menedżer zespołu Dariusz Motała.

Ostatni z materiałów, które dziś cytujemy, to historia Dzikamai Gwaze z Górnika Zabrze.

Przez większość rozmowy jest uśmiechnięty i wyluzowany, ale to trochę poza, bo oprócz piękna świata zdążył też poznać jego gorsze oblicze. Jeszcze kilka dni przed rozpoczęciem sezonu nie miał podpisanego kontraktu z Górnikiem. Nie wiedział na czym stoi. Efekt był taki, że musiał wyprowadzić się z hotelu w Zabrzu, a nie było go stać, żeby wynająć w tym mieście jakiekolwiek mieszkanie. – Mój ojciec nie żyje, to była bolesna historia. A matka jest stara i schorowana. Raczej nie chce się ruszać z kraju. Boli mnie to, że nie jestem w stanie jej pomóc. W tej chwili mam co prawda nowy kontrakt w Zabrzu, ale ten klub nie należy do najbogatszych. Nie jestem w stanie odkładać pieniędzy albo wysyłać ich do Zimbabwe. Niedawno myślałem o kupnie samochodu, bo na treningi do Zabrza cały czas dojeżdżam teraz autem pożyczonym od prezesa Piotrówki. Ale jak zobaczyłem ile na początku trzeba wydać na wszystkie dokumenty i ubezpieczenia, to się przeraziłem. Tysiąc złotych! Sorry, ale to dla mnie majątek – tłumaczy.

Chwilami jest nawet przejmująco.

Najnowsze

Anglia

Thiago Silva nie zamierza kończyć kariery. Rozważa powrót do byłego klubu

Arek Dobruchowski
0
Thiago Silva nie zamierza kończyć kariery. Rozważa powrót do byłego klubu

Komentarze

0 komentarzy

Loading...