– Prawdę mówiąc, nie miałem sygnałów o jakimkolwiek zainteresowaniu jakiegokolwiek klubu. Jeśli już to bardziej spodziewałbym się go jesienią zeszłego roku, kiedy cały czas byłem na boisku i osiągaliśmy z Cracovią dobry wynik. Teraz wchodziłem głównie z ławki, trudno było się spodziewać, że taka szansa może się pojawić. Andrzej Niedzielan z Arkadiuszem Radomskim, moi dwaj dobrzy koledzy z boiska, nagrali mi to właściwie z dnia na dzień. Znali na miejscu każdego człowieka, fajnie wszystko załatwili – opowiada nam Sebastian Steblecki, który dosłownie przed tygodniem dał zarobić Cracovii, podpisując dwuletni kontrakt w holenderskiej Eredivisie. Jeśli nie macie zielonego pojęcia o SC Cambuur-Leeuwarden, polecamy przeczytać.
Mówisz, że ten transfer był niespodzianką. W Cracovii nie mieli świadomości twoich planów?
– Nie, bo ja nie miałem żadnych planów.
Gdyby wiedzieli, że odejdziesz, to by tłumaczyło, że grasz mniej.
– Nie. Obiektywnie, to, że wchodzę na końcówki nie było podyktowane tym, że w klubie dowiedzieli się, że mam jakieś plany. Ja po prostu nagle wykorzystałem okazję, której sam się nie spodziewałem.
Nie będę się wymądrzał, że wiem dokładnie, co to za klub. Opowiadaj.
– Sama nazwa na początku coś już mi mówiła, bo akurat piłką zawsze dość mocno się interesowałem i śledziłem wyniki w różnych ligach. Głębszych informacji nie miałem, ale powoli już je zbieram. Z tego co zdążyłem się zorientować, w klubie są naprawdę fajni ludzie i panuje bardzo rodzinna atmosfera. Czuć czyste, pozytywne relacje, każdy chce ci pomóc. To jest coś, czego w Polsce aż tak wyraźnie nie widziałem. Organizacyjnie, pozytywnie zaskoczyło mnie, że praktycznie w dwa dni po przyjeździe do Holandii już miałem poukładane wszystkie klocki – mieszkanie, samochód, kurs języka zorganizowany przez klub. Nawet przez moment nie byłem sam. Cały czas ktoś był przy mnie i mnie instruował. Zostałem oprowadzony po całym klubie, przedstawiony praktycznie wszystkim ludziom.
Początki w szatni?
– Zaskakująco dobre. Byłem pewny, że przynajmniej z angielskim poradzę sobie na dwieście procent, ale myślałem, że pierwszego dnia to usiądę gdzieś w kącie i nie będę za bardzo się wychylał. Ale nic z tych rzeczy. Z większością zawodników mogłem już pogadać – pytali mnie skąd jestem, zagadywali, że dużo słyszeli o Krakowie, że warto przyjechać tu na weekend. Myślę, że sami byli trochę zaskoczeni, że tak łatwo się wprowadziłem. Początek jest naprawdę niezły, ale teraz jeszcze chciałbym się nauczyć niderlandzkiego, żeby już żadne kwestie nie odciągały mnie od tego co najważniejsze, czyli boiska.
Intensywny kurs?
– Jestem tu dosłownie od tygodnia. Klub zorganizował mi już indywidualne lekcje, ale najprawdopodobniej sam będę chciał do tego jeszcze coś dorzucić, żeby ten proces jak najbardziej przyspieszyć. Już w ostatnich dniach, mając trochę czasu po treningach, obejrzałem parę filmów po angielsku z holenderskimi napisami. Można było sobie wyłapać jakieś słowa. Myślę, że to tylko kwestia czasu, kiedy się nauczę.
Jesteś pewny, że Cambuur góruje poziomem nad choćby średniakami polskiej ligi?
– Nie mam żadnych wątpliwości. Poziom sportowy – indywidualnie i jeśli chodzi o drużynę – jest o wiele wyższy. Widać to na każdy kroku. Tempo gry, taktyka, poruszanie po boisku.
To raczej taki nieduży, swojski klubik.
– Wiadomo, że Leeuwarden to miasto około 10 razy mniejsze od Krakowa, stadion też jest trochę starszy niż Cracovii, ale z mojej perspektywy nie to jest najważniejsze. Nie ma potrzeby tych aspektów porównywać. Trybuny co mecz się zapełniają 10 tysiącami ludzi, porównywalnie jak w Krakowie.
Pięknie się tego słucha, ale dodajmy sobie jednak, że Cambuur to jest zespół, który dopiero przed rokiem awansował do Eredivisie, w pierwszym sezonie zajął 12. miejsce w lidze. Nie ma wielkich aspiracji. To jest raczej holenderski średniak.
– Trener od razu mi powiedział wprost, że nie mamy budżetu, jakim dysponują PSV, Ajax czy Feyenoord. Różnica klas jest pewnie taka jak między Legią a pozostałymi klubami w Polsce. Celem jest bezpieczne utrzymanie i budowanie krok po kroku coraz lepszej drużyny. Po czterech meczach tego sezonu Cambuur ma 2 zwycięstwa i 2 remisy, ale nie sądzę, żeby ktokolwiek zachłysnął się dobrym startem.
Co się rzuca w oczy na treningach?
– Na razie uczestniczyłem tylko w kilku, ale byłem na przykład na meczu rezerw SC Heerenveen z ADO Den Haag. Grali tam praktycznie moi rówieśnicy, no może trochę młodsi, ale poziom, wyszkolenie techniczne, ustawianie na boisku było nie do porównania… Nie chcę nikogo krytykować, ale wydaje mi się, że u nas w Polsce nie ma tej świadomości i dbałości o szczegóły.
Dasz sobie radę? Nie byłeś ostatnio w wielkim gazie.
– Spodobało mi się, że trener dobrze wiedział, jak wyglądały moje ostatnie tygodnie, że robiłem na boisku wiele błędów. On tego jest świadomy, ale powiedział, że zauważył też dużo pozytywów, które chciałby żebym eksponował. Rozmawialiśmy m.in. o wykończeniu akcji, o tym, że w Cracovii nawet jak miałem dobre sytuacje, to statystyki goli nie były oszałamiające. Twierdzi, że jest spokojny, że mogę to jeszcze wypracować, że zmiana miejsca może mi w tym pomóc.
Zdałbyś już egzamin ze znajomości swoich konkurentów?
– Z tego co wiem, trener widzi mnie w środku pomocy, w ustawieniu 1-4-3-3, dość podobnym do tego, co było w Cracovii w czasach trenera Stawowego. W pierwszym składzie na ten moment grają Albert Rusnak, wypożyczony z Manchesteru City, młodzieżowy reprezentant Słowacji. Erik Bakker, też bardzo dobry technicznie, który w ostatniej kolejce zdobył dwie bramki i Holender o marokańskich korzeniach Mohamed El Makrini. Jestem już całkiem nieźle zorientowany, bo te pierwsze dni o dziwo przebiegły bardzo sprawnie. Wszyscy zaczęli do mnie podchodzić, przybijać piątki, zagadywać. Nie wiem tylko czy już teraz będę brany pod uwagę przy ustalaniu składu. Nie sądzę, żebym wyraźnie odstawał od innych zawodników, ale wiele jeszcze nie trenowałem. No i drużynie świetnie idzie. Nie ma powodu, by cokolwiek zmieniać. Na pewno dostanę szansę, ale nie zdziwię się, jeśli póki co trener nie będzie kombinował.
Rozmawiał PM