Rozmowa numer jeden: “Mam nadzieję, że będziemy potrafili wygrywać z teoretycznie lepszymi. Stać nas na to, mamy odpowiedni potencjał i zawodników na wysokim poziomie. Każdy oczekuje awansu od Polski, choć patrząc wyłącznie na wyniki ostatnich meczów o punkty, podstaw do optymizmu nie ma. Chcemy odzyskać zaufanie”. “Wynieśliśmy dużo doświadczeń z przegranych eliminacji do mundialu, jesteśmy o nie mądrzejsi” – zaczyna się druga. Startują eliminacje do mistrzostw Europy. Znowu są nadzieje, znowu pretekst by wypowiedzieć kilka okrągłych zdań. Dzisiejsza prasa jest wręcz przeładowana tymi w większości bezsensownymi rozmówkami. Dziennikarze non stop pytają: “a jak będzie? A wygracie? A słabi oni czy silni?, więc trzeba pleść te głupoty.
FAKT
Zaczynamy od Faktu, który wygląda tym razem tak jak wszystkie pozostałe tytuły – został totalnie zdominowany przez zapowiedzi spotkania z Gibraltarem. Najpierw: „Wygrajcie jak najwyżej!”.
Reprezentanci Polski do portugalskiego Faro, gdzie już w niedzielę zmierzą się z Gibraltarem, polecieli w dobrych humorach. Piłkarze nie dopuszczają nawet możliwości, żeby nie wygrać z debiutującą w oficjalnych międzynarodowych rozgrywkach drużyną złożoną z półamatorów. – Jeśli się nie uda, to nie ma sensu rozmawiać o wyższych celach, czyli awansie. Trzeba wygrać, podnieść pewność drużyny, strzelić jedną czy dwie bramki więcej niż zwykle. Choćby po to, żeby niektórzy odblokowali się psychicznie. Po pierwszej kolejce możemy być liderem grupy – deklarował Wojciech Szczęsny (24 l.). W nastrzelaniu goli rywalom pomocny ma być ulubieniec selekcjonera Arkadiusz Milik (20 l.), który będzie wspierał w ataku Roberta Lewandowskiego (26 l.). W meczach z Niemcami i Szkocją reprezentacja pewnie wróci do ustawienia 1-4-2-3-1, ale na początku eliminacji Nawałka chce postawić na bardziej zdecydowaną ofensywę. – Wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Mamy jeden cel, czyli awans, i zrobimy wszystko, aby go zrealizować. Skończył się czas testów i eksperymentów. Jedziemy po zwycięstwo.
Mateusz Borek wierzy w drugie miejsce w grupie.
„Ludzie pytają mnie, czy wierzę w sukces reprezentacji Polski pod wodzą selekcjonera Adama Nawałki. Cóż, ja bym w to nie mieszał wiary, bo wierzyć to można w Boga, a jeśli chodzi o kadrę, wszystkie odpowiedzi poznamy w październiku” – tak zaczyna swój felieton Mateusz Borek. Najbliższy mecz z Gibraltarem jest spotkaniem z gatunku tych, na które trzeba pojechać, założyć koszulkę z orłem na piersi i po prostu wygrać. Nic więcej. Prawdziwym sprawdzianem dla zespołu tworzonego przez Nawałkę będą starcia z Niemcami i Szkocją. Nie chcę komentować wyborów personalnych selekcjonera, ale kilka z nich należy określić mianem co najmniej dziwnych. Albo w kadrze na eliminacje znaleźli się piłkarze niesprawdzeni w jakimkolwiek meczu towarzyskim, albo tacy, którzy wcześniej zostali skreśleni, a teraz wrócili do łask. Trudno przewidzieć, co się stanie w kwalifikacjach, ponieważ Polacy ani razu nie zaczęli meczu w takim samym składzie. Co więcej, władze PZPN zapewniły selekcjonerowi absolutną swobodę działań. Nawałka stwierdził, że potrzebuje więcej jednostek treningowych niż spotkań kontrolnych, i pozwolono mu na to, mimo że potyczki towarzyskie oznaczają pieniądze dla związku.
Dalej relacja pt. „Wzbili się w powietrze”, ale o wczorajszych rozrywkach kadrowiczów będzie jeszcze sporo w innych tytułach, więc pomijamy. Lewandowski zapowiada: „chcemy awansować”. Typowe gadki-szmatki o tym, że otwiera się nowy rozdział. Szkoda, że nie powstała jedna, wielka rozmowa zawierająca wszystkie obietnice i wyrazy nadziei, nie musielibyśmy męczyć się tym przez pół tygodnia.
Optymizmem tryska za to Zbigniew Boniek. Krótki fragment z ramki: – Na pewno nie będzie takiego wstydu jak za Beenhakkera, kiedy wyprzedziliśmy tylko San Marino. Będziemy starali się nie popełniać tych samych błędów, co w poprzednich eliminacjach. A czy to wypali? Zobaczymy. Wierzę w tych chłopaków, wierzę w trenera Nawałkę. Jestem przekonany, że na mistrzostwach Europy zagramy.
RZECZPOSPOLITA
Mamy być mądrzy – taki tytuł nosi zapowiedź meczu z Gibraltarem.
To pierwsze spotkanie o punkty zespołu Adama Nawałki. Nasi piłkarze wiedzą, że są lepsi, nie mogą jednak popaść w samozadowolenie i rywala zlekceważyć. Grzegorz Krychowiak zapewnia, że tak się nie stanie. – W takim meczu mamy więcej do stracenia niż zyskania. Jedziemy do Faro po trzy punkty i nie ma innej opcji niż zwycięstwo. Tymczasem oni grają o życie, będą biegać za dwóch – twierdzi pomocnik Sevilli. Prawda jest taka – tylko wysokie zwycięstwo z debiutującymi w rozgrywkach UEFA rywalami da reprezentacji Polski nieco spokoju. Polscy piłkarze powtarzali przez cały tydzień, że to nowe rozdanie, że zaczynają pisać nową historię. Tymczasem podczas zgrupowania widzieliśmy w większości doskonale znane twarze – graczy naznaczonych porażką w eliminacjach mistrzostw świata 2014. Jest nawet sześciu, którzy wnukom opowiadać będą o tym, jak przegrali Euro 2012. – Wynieśliśmy dużo doświadczeń z przegranych eliminacji do mundialu, jesteśmy o nie mądrzejsi – analizuje Krychowiak. – Oczywiście nie mogę powiedzieć, że niewiele nam brakowało do awansu, bo przegraliśmy tyle spotkań, że byłoby to niepoważne. Ale w wielu meczach decydowały detale. Tyle punktów nam się gdzieś wymknęło. Szczególnie w drugiej fazie eliminacji. Weźmy chociażby mecz z Ukrainą, gdy stwarzaliśmy dużo dobrych sytuacji, a straciliśmy bramkę, bo ktoś się poślizgnął, piłka mu przeszła po głowie i przegraliśmy jedną bramką. Albo mecz na wyjeździe z Mołdawią, gdy mieliśmy kilkanaście okazji, trafiliśmy w słupek, skończyło się zaś remisem. Były mecze jak z Czarnogórą u siebie, kontrolowaliśmy całkowicie to spotkanie, wszystko było w naszych rękach, ale straciliśmy gola po jednej kontrze. Te doświadczenia muszą zaprocentować – kończy Krychowiak. Po dotychczasowych meczach rozegranych przez reprezentację Nawałki trudno się pokusić o wskazanie, czym ta drużyna ma się różnić od zespołu Waldemara Fornalika. Wykonawcy niemal ci sami, a ustawienie taktycznie właściwie identyczne. Z Gibraltarem zagrają co prawda dwaj napastnicy, obok Roberta Lewandowskiego wystąpi Arkadiusz Milik, ale jest niemal pewne, że na mecze z silniejszymi rywalami selekcjoner wróci do poprzedniej koncepcji.
GAZETA WYBORCZA
Czy wskoczą za sobą w ogień? W GW dziś też wyłącznie zapowiedź meczu kadry.
Najpierw było fatalne Euro 2012 z selekcjonerem Franciszkiem Smudą – w wyrównanej grupie polscy piłkarze okazali się gorsi od Greków, Czechów i Rosjan. Potem kiepskie kwalifikacje do mistrzostw świata 2014 z Waldemarem Fornalikiem, w których wyprzedzili ich nie tylko Anglicy i Ukraińcy, ale nawet Czarnogóra. W niedzielę reprezentacja – selekcjonerem jest Adam Nawałka – rozpoczyna eliminacje Euro 2016. Za dwa lata we Francji po raz pierwszy w mistrzostwach Europy zagrają aż 24 zespoły (dotąd 16), z naszej grupy awans wywalczą aż dwie drużyny, a trzecia zagra w barażach z przedstawicielem innej grupy. W zgodnej opinii reprezentacja po prostu musi zakwalifikować się na turniej. – Patrząc na skład drużyny, to poza Niemcami jesteśmy najmocniejsi w grupie. Mamy lepszy zespół od Szkocji, Irlandii, tym bardziej od Gruzji, nie mówiąc o Gibraltarze. Nie zawsze nazwiska grają, więc pracujemy nad funkcjonowaniem drużyny. I rozumiemy się coraz lepiej. W eliminacjach jeden za drugiego musi wskoczyć w ogień – mówi obrońca Kamil Glik. Sprawa nie jest jednak tak banalna. Wprawdzie polskich piłkarzy w najlepszych klubach Europy (Bayern Monachium, Borussia Dortmund, Sevilla, Arsenal) nie było w reprezentacjach, które wyjeżdżały na mundial 2002 i 2006 oraz Euro 2008, ale poziom podstawowej jedenastki był wtedy bardziej wyrównany. Brakowało gwiazd, ale zespołu nie tworzyli zawodnicy tak odstający od reprezentacyjnego poziomu jak niektórzy dziś. – Myślę, że wynieśliśmy dużo doświadczeń z poprzednich, przegranych eliminacji. Jesteśmy o nie mądrzejsi – przekonuje pomocnik Grzegorz Krychowiak. Jeden z tych wyznaczających górny poziom. Latem trafił do zwycięzcy Ligi Europy – hiszpańskiej Sevilli i niedawno grał choćby w meczu o Superpuchar Europy z Realem Madryt. – Nie mogę powiedzieć, że niewiele nam ostatnio brakowało do awansu. Przegraliśmy tyle spotkań, że byłoby to niepoważne. Ale w wielu meczach decydowały detale. Z Czarnogórą u siebie kontrolowaliśmy spotkanie, a straciliśmy gola po jednej kontrze. Z Ukrainą stwarzaliśmy sobie dużo dobrych sytuacji do strzelenia gola, a straciliśmy bramkę, bo ktoś się poślizgnął. W Mołdawii mieliśmy kilkanaście sytuacji, trafiliśmy w słupek i skończyło się remisem. To są detale, które trzeba umieć wykorzystać.
SPORT
Spełnić obowiązek – sobotnia okładka Sportu.
Najpierw dwie strony o reprezentacji. Relacja z wczorajszego wyjścia kadrowiczów do tunelu aerodynamicznego. W ramkach wypowiadają się tzw. eksperci, np. Radosław Gilewicz:
Były napastnik m.in reprezentacji Polski i klubów niemieckich przyznaje, że nie ma znaczenia ilu piłkarzy będzie biegało w ataku, lecz jak współpracować będą ze sobą poszczególne formacje. – Selekcjoner Adam Nawałka dwójką napastników zagrał w towarzyskim meczu z Litwą. Polska wygrała, a Milik i Lewandowski zdobyli po bramce. Chce więc kontynuować ten pomysł i liczy, że przyniesie mu sukces. Zastanawiam się jednak, czy to plan tylko na Gibraltar, czy także na inne mecze eliminacji? W dzisiejszym futbolu nie ma jednak znaczenia, czy gra się jednym napastnikiem czy kilkoma. Gole strzelać mają zawodnicy ze wszystkich formacji – tłumaczy Gilewicz, który zastanawia się, co zrobić, aby Lewandowski był w kadrze skuteczniejszy? – Gdybym znał odpowiedź, to chyba byłbym selekcjonerem. Nie jest to takie proste. Myślę, że wszystkie formacje powinny grać bliżej ciebie. Jeśli nie będzie dziur, to i “Lewemu” będzie się grało łatwiej i przez to będzie miał więcej okazji strzeleckich. Tak Robert funkcjonował w Borussii, tak funkcjonuje teraz w Bayernie. Dobra organizacja gry jest kluczem, bo to, że Lewandowski potrafi strzelać, dobrze wiemy – dodaje “Gilu”.
Na drugiej stronie jeszcze apel: Koniec gadania, pora grać! Nie chce nam się tego cytować. Dalej wypowiada się Konstantin Vassiljev, nowy piłkarz Piasta. Niedawno grał z Gibraltarem.
– Sposób gry tej drużyny to mieszanka wpływów hiszpańskich i wyspiarskich. Kilku zawodników Gibraltaru lubi techniczną grę, na małej przestrzeni są w stanie wymienić kilka podań z pierwszej piłki. Reszta preferuje jednak defensywę i twardą walkę w obronie. Wiadomo jednak, że są oni kopciuszkiem na międzynarodowej mapie piłkarskiej (…) Raczej nie rzucą się do ataku. Będzie skoncentrowany na defensywie. Zawodnicy tej drużyny przyzwyczajeni są do bronienia się, a defensywa jest najlepszą formacją. Będą też liczyli na pojedyncze kontry czy stałe fragmenty gry. To ich główna broń i nadzieja na zdobycie jakiejkolwiek bramki. Przy rzutach rożnych czy wolnych Polacy muszą uważać.
Z polskich tematów: Senad Karahmet z Ruchu Chorzów jest rozżalony, że nie gra w ekstraklasie. Uważa, że nie jest byle jakim grajkiem, którego można pomijać.
– Jestem rozczarowany. Spodziewałem się, że na początku mogę mieć problemy z grą w ekstraklasie, ale przypuszczałem, że otrzymam szansę. Odszedłem z Mechelen do Ruchu, po to by grać. Tymczasem nie jestem nawet powoływany do 18. To dziwne – mówi Bośniak, który wychował się w Belgii i ma również obywatelstwo tego kraju. – Gdy podpisałem kontrakt, słyszałem od działaczy, że jestem dobrym piłkarzem, potrzebują takiego gracza, a występuję tylko w rezerwach. Przecież nie jestem byle jakim zawodnikiem – dodaje. Trener Jan Kocian nie sięgał po niego, nawet gdy zespół łączył występy w ekstraklasie z grą w europejskich pucharach i niektórzy z zawodników byli tym maratonem przemęczeni. Mogę występować zarówno na lewej obronie, jak i lewej pomocy – przekonuje Karahmet. Słowacki szkoleniowiec widzi go jedynie na boku defensywy. – Dla mnie to lewy obrońca. Dlaczego nie gra? Na tej pozycji numerem jeden jest Daniel Dziwniel, a alternatywą dla niego obecnie Rołand Gigołajew, który coraz lepiej sobie radzi – tłumaczy opiekun chorzowian. – Dlaczego jednak Ruch ściągnął mnie, skoro jestem niepotrzebny? – pyta z żalem Bośniak. Działacze przyznają, że zawodnik został sprowadzony, na wypadek, gdyby drużynę opuścił Dziwniel. W trakcie letniego okienka transferowego interesowała się nim między innymi Pogoń Szczecin. Nikt jednak nie chciał wykupić reprezentanta polskiej młodzieżówki…
Aha, gdybyście chcieli się dowiedzieć – Damian Chmiel nie zwalnia tempa.
Podbeskidzie Bielsko-Biała pokonało w sparingu MFK Rużomberok. Gola i dwie asysty zaliczył Damian Chmiel. Korzystając z przerwy w rozgrywkach ekstraklasy bielszczanie wybrali się na Słowację, by rozegrać sparing z MFK Rużomberok. Zaprezentowali się znakomicie, wygrali pewnie, a klasą błysnął zwłaszcza Damian Chmiel. Wszystkie gole padły w drugiej połowie. Przy wszystkich uczestniczył Chmiel. Najpierw, po świetnym rozegraniu piłki z Robertem Demjanem, idealnie zacentrował na głowę Sylwestra Patejuka, który nie miał problemów z pokonaniem słowackiego bramkarza. Przy stanie 1:1 znów podał do Patejuka, a ten po raz drugi wpisał się na listę strzelców. Wreszcie sam skierował piłkę do siatki. Gol i dwie asysty to najlepszy dowód na to, że pomocnik Podbeskidzia znajduje się w znakomitej formie.
SUPER EXPRESS
Polska eskadra leci na Gibraltar – to wzmianka o kadrowiczach w tunelu aerodynamicznym.
Selekcjoner Adam Nawałka (57 l.) dba o to, by treningi nie stały się nużące dla jego podopiecznych. Dlatego w zasadzie podczas każdego zgrupowania zarządza wyjścia integracyjne. Były już skutery wodne, ścianka wspinaczkowa i strzelnica. Teraz przyszedł czas na sport ekstremalny. Kadra wybrała się do Flyspot, czyli najnowocześniejszego w Europie tunelu aerodynamicznego. Kadrowicze przebrani w specjalne kombinezony jeden po drugim wchodzili do szklanej klatki. Tam w towarzystwie instruktorów odbywali lot. W zabawie chodzi o to, by odwzorować uczucie skoku ze spadochronem. Jeden kilkudziesięciosekundowy pobyt w tunelu odpowiada około 4000 metrom lotu w tandemie. Prędkość wiatru, który utrzymuje lotnika, zależy od jego wagi. Dla najcięższych jest to nawet 300 km/h. W tunelu świetnie radził sobie gwiazdor Bayernu, napastnik Robert Lewandowski (26 l.), który po krótkim instruktażu fruwał już bez pomocy fachowców. Nieźle wypadli także Mateusz Klich i Artur Boruc.
A nauczyciele i strażacy ruszają na Polskę.
Gibraltar, niedzielny rywal biało-czerwonych, to wyjątkowy zespół. Grają w nim profesjonaliści, ale i amatorzy, którzy muszą godzić kopanie piłki z codzienną pracą. Bramkę Wojciecha Szczęsnego będzie szturmował nauczyciel z Anglii, a strzały Roberta Lewandowskiego spróbuje obronić gibraltarski strażak. Adam Priestley, napastnik angielskiego Farsley (ósma liga), pracuje na co dzień w szkole i jest tak zwanym nauczycielem zastępcą. Jednego dnia uczy geografii, innego angielskiego, wszystko zależy od tego, kogo danego dnia zastępuje. Niejako przy okazji kopie piłkę i w niedzielę będzie miał okazję robić to w starciu z Polakami. W zespole naszego rywala jest też dwóch strażaków. Bramkarz Jordan Perez i obrońca Yogen Santos gaszą nie tylko pożary w swoim polu karnym, ale również te prawdziwe. A skoro o pożarach mowa, to działacze federacji sami musieli ugasić kolejny – związany właśnie z Perezem i Santosem, którzy zagrozili, że opuszczą zgrupowanie kadry przed meczem z Polską, bo nie dostali gwarancji, że zostaną im wypłacone rekompensaty za utracone zarobki w pracy przez nieobecność spowodowaną zgrupowaniem i meczem kadry. Ostatecznie ten “pożar” ugaszono i obaj powinni w niedzielę zagrać. Bardzo długo sprawy finansowe były też zmorą selekcjonera Allena Buli.
Poza tym już tylko ramki:
– Czy znów wygwiżdżą Gomeza?
– Ibrahimović z rekordem.
Zlatan Ibrahimović nie przestaje zadziwiać! 32-latek został najlepszym strzelcem w historii reprezentacji Szwecji. Swój rekord przypieczętował pięknym trafieniem w meczu z Estonią. Ibrahimović zdobył wszystkie bramki w meczu towarzyskim z Estonią. Druga bramka była jego 50. w reprezentacji Szwecji. Napastnik Paris Saint-Germain pochwalił się specjalną koszulką przygotowaną na ten wyjątkowy dla niego dzień. Dla 32-latka było to 99. spotkanie w reprezentacji. Po raz setny najprawdopodobniej wystąpi w poniedziałek. Szwecja zmierzy się wówczas z Austrią w pierwszej kolejce eliminacji mistrzostw Europy 2016. “Ibra” pobił rekord, który należał do gwiazdy “Trzech Koron” z lat dwudziestych i trzydziestych.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Na koniec PS. Adrenalina buzuje. Siatkarzom.
W dziale piłkarskim na początek duży wywiad ze Zbigniewem Bońkiem i mocno intrygujący tytuł: Ta reprezentacja jest lepsza niż w 1982 roku. Teoretycznie!
Co pan widzi, kiedy patrzy na nazwiska w składzie reprezentacji?
– Nic nie widzę. Nie zastanawiam się nad tym, bo to rola selekcjonera i jego współpracowników. Nie jestem tu od oceniania powołań. Na mecz jadę jako normalny widz, a nie jakiś cenzor pracy selekcjonera. Moim zdaniem, teoretycznie ta reprezentacja jest mocniejsza niż w 1982 roku. To są piłkarze z poważnych klubów…
Właśnie o tym mówię. Jest duża grupa zawodników grająca w czołowych drużynach Europy. Bayern, Borussia, Arsenal, Sevilla…
– Dlatego mówię, że ten zespół ma bardzo duży potencjał. Musi zacząć w siebie wierzyć. Wychodzić na boisko z przekonaniem, że każdy mecz trzeba zagrać na żyle. Do ostatniego tchu, ostatniego gwizdka. Czasem trzeba przebiec te dwa kilometry więcej za swojego kolegę, który jest w gorszej formie. Powiem brutalnie: w kadrze trzeba grać do wyrzygania. Do tej pory tej drużynie nie szło. Gdybyśmy przeanalizowali mecze poprzednich eliminacji, to naprawdę czasami brakowało szczęścia. Z Czarnogórą sędzia nie podyktował ewidentnego karnego po faulu na Waldku Sobocie. Mamy zasadę, że nie płaczemy. Widział pan, żebym chodził i biadolił, że UEFA czy FIFA nas skrzywdziła? A po kolejce ekstraklasy dzwonią do mnie prezesi klubów, żebym powiedział sędziom, żeby przeciwnicy ich nie kopali! To są inne standardy. My przyjmujemy wszystko na klatę. Chcemy jechać do Francji. Koniec. Kropka.
Przy tym systemie rozgrywek, gdzie na EURO 2016 może pojechać nawet reprezentacja z trzeciego miejsca, byłoby wstydem nie awansować?
– Hemingway powiedział, że w życiu można czuć się pokonanym, ale nie można czuć się skończonym. Ta grupa stawia przed naszą drużyną zadanie pod tytułem Jedziemy do Francji. Szkocja, Irlandia i Gruzja nie są od nas lepsze. Brak kwalifikacji do mistrzostw Europy byłby niewypełnieniem zadania postawionego przed drużyną.
To jest okazja – łatwiej o awans już nie będzie – twierdzi Przegląd i na tej samej stronie cytuje wypowiedź Roberta Lewandowskiego. Wspominaliśmy o tym przy Fakcie, teraz fragment:
Kiedy w XXI wieku Polska zdobywała awans do wielkiego turnieju, zawsze miała napastnika w czołówce najskuteczniejszych strzelców eliminacji: Emmanuela Olisadebe, Tomasza Frankowskiego czy Euzebiusza Smolarka. Teraz kibice oczekują pana goli.
– Będę czekał razem z nimi. Liczyć się będą nie indywidualne popisy i osiągnięcia, tylko punkty i miejsce w tabeli. Jeśli dzięki temu, że przy mnie stanie kilku rywali, koledzy będą mieli więcej miejsca i będzie im łatwiej strzelać gole, to żaden problem. Zaczynamy nowy rozdział i liczę, że wreszcie karta się odwróci. W poprzednich eliminacjach potraciliśmy za dużo punktów, szczególnie u siebie. Teraz trzeba je cierpliwie zbierać od pierwszego meczu. Sytuacja, w której od początku musielibyśmy odrabiać straty do rywali, byłaby niekomfortowa. Faworytem grupy są Niemcy, ale to nie mecze z mistrzami świata zadecydują kto pojedzie do Francji na EURO.
Awans traktujecie jak obowiązek czy miłą niespodziankę?
– To nie może być tylko niespodzianka. Zmieniły się zasady kwalifikacji, teoretycznie łatwiej niż kiedyś wyjechać na turniej. Pamiętajmy, że losowano nas z czwartego koszyka.
To dobrze, że na początku rywal będzie tak łatwy?
– Nie ma znaczenia, kalendarz ocenimy po eliminacjach. W Portugalii chcemy wygrać, jeśli szybko strzelimy gola, zrobi się spokojniej i pójdziemy za ciosem. Rywale debiutują w eliminacjach, rozegrali tylko pięć oficjalnych meczów, ale to lepszy zespół od San Marino.
A dlaczego to o awans łatwiej już nie będzie?
Sito eliminacyjne jeszcze nigdy nie było tak bardzo dziurawe. Po raz pierwszy w historii do bezpośredniej walki o tytuł najlepszej drużyny Europy zakwalifikują się aż 24 zespoły. Z eliminacji awansują po dwie najlepsze drużyny z dziewięciu grup oraz jedna, z najlepszym bilansem, z trzeciego miejsca. Ale to nie koniec szans. Średniacy z trzecich miejsc dostali koło ratunkowe w postaci baraży – osiem drużyn utworzy cztery pary. Zwycięzcy dwumeczu będą mogli rezerwować miejsca we Francji na czerwiec i lipiec 2016 roku. Nigdy wcześniej europejska drużyna nie dostała się do wielkiego turnieju z trzeciego miejsca w eliminacjach. Dlatego o awans do ME nigdy nie było łatwiej i, dopóki UEFA znowu nie zwiększy liczby finalistów, nie będzie. Na następne powiększenie liczby uczestników się nie zanosi. Na to, by Polska znowu zorganizowała turniej, też widoków nie ma. To oznacza jedno: piłkarze muszą awans wybiegać, wypocić i wyszarpać na boisku. Z Irlandią, Szkocją i Gruzją wymiany boiskowych uprzejmości nie będzie. Najwyżej łokciami. UEFA zreformowała system właśnie dla średniaków. Po ponad 50 latach ME stały się turniejem masowym – kiedyś rywalizowały cztery drużyny, od 1980 roku osiem, od 1996 aż do 2012 – 16. Możliwości awansu są ogromne, słabsi nie muszą już liczyć na cud albo baraże, tylko mają szansę awansować w bezpośredniej walce. W grupie D pozycja dominatorów jest zarezerwowana dla Niemców, mistrzów świata i liderów rankingu FIFA. – To byłby cud, gdyby ktoś ich wyprzedził – mówił Szczęsny.
Sporo już tej reprezentacji, więc tylko nadmienimy, że na jednej z kolejnych stron do przeczytania „Sztuka bicia słabszych”. Jak to bywało, kiedy grywaliśmy z kelnerami. Trochę Ekstraklasy? Proszę bardzo: widmo powrotu Michała Czekaja do Ekstraklasy coraz bardziej realne.
Trener Franciszek Smuda ma poważny problem. W najbliższym ligowym meczu z Zawiszą w Bydgoszczy nie będzie mógł skorzystać z Arkadiusza Głowackiego. Filar defensywy Białej Gwiazdy w spotkaniu z PGE GKS Bełchatów dostał czwartą żółtą kartkę. Kapitan zespołu nawet specjalnie nie krył się z tym, że sprowokował arbitra do takiej decyzji. Pod koniec meczu zdecydował się wznowić grę z piątego metra i robił to powoli, wręcz demonstracyjnie kradł cenne sekundy. Po wyprawie do Bydgoszczy Wisłę czekają najbardziej prestiżowe mecze w sezonie z Legią Warszawa i Cracovią. Głowacki wolał nie ryzykować i odpuścił grę w teoretycznie łatwiejszym spotkaniu z Zawiszą. Nie ukrywam, że o tym myślałem – przyznał pytany o okoliczności otrzymania kartki. Inna sprawa, czy takie kombinowanie jest opłacalne. Przypomnijmy, że wiosną Głowacki sprowokował arbitra, aby ukarał go kartką w meczu z Lechią w Gdańsku. Dzięki temu pauzował w spotkaniu z Ruchem Chorzów i mógł zagrać przeciwko Legii. Tyle że w Warszawie szybko zobaczył czerwoną kartkę, a Wisła bez niego w składzie przegrała u siebie…
Jakub Staszkiewicz przepowiada, że atak z niemieckiej Regionalligi złożony z zawodników 4-ligowych może być wkrótce postrachem Ekstraklasy. Colak – Friesenbichler.
Jeszcze w poprzednim sezonie obaj zdobywali bramki na czwartym poziomie rozgrywek w Niemczech. W bawarskiej grupie Regionalligi. Ze statystyk wynika, że mają smykałkę do strzelania goli. Colak zanotował na swoim koncie 16 bramek w barwach rezerw FC Nürnberg, z kolei Friesenbichler o jedno mniej w Bayernie II Monachium (latem odszedł do Benfiki Lizbona, skąd trafił do biało-zielonych). Obaj zdolni dwudziestolatkowie przyjechali do Gdańska za sprawą Rogera Wittmanna, właściciela agencji menedżerskiej ROGON, który jest jednym z udziałowców Lechii. Obaj na zasadzie wypożyczeń, przy czym lwią część kosztów ich utrzymania wziął na siebie właśnie Wittmann. – Colak może być naszym najlepszym transferem w tym sezonie. Zdecydowaliśmy się na niego po 5 minutach – zdradza Andrzej Juskowiak, wiceprezes Lechii ds. sportowych. – Nie znamy się jeszcze dobrze, ale z pewnością możemy ze sobą współpracować na boisku, co pokazał mecz z Ruchem – przyznał Colak. – Do Lechii przyszedłem z zadaniem strzelania goli i cieszę się, że udało mi się trafić w debiucie.
Szykują się też zmiany w akademii Lecha, która ma dość podkradania jej talentów.
Duża suma, około 120 tysięcy złotych, skusiła rodziców 16-letniego Krystiana Bielika do przeprowadzki do Warszawy. Nastolatkowi skończyła się latem umowa z Lechem, z czego od razu skorzystała Legia. Zawodnik, który w Poznaniu grał tylko w drużynach juniorskich, od razu otrzymał propozycję transferu i znacznie wyższy kontrakt w stolicy. Według naszych informacji – na poziomie 3-4 tysięcy złotych miesięcznie. Zachowanie prezesów mistrzów Polski zaczyna powoli irytować pracowników Kolejorza. – Jest to bardzo niepokojące. Podjęliśmy już odpowiednie kroki, żeby temu przeciwdziałać. Ciągle trwają rozmowy dotyczące reorganizacji w naszej akademii. Chcemy zacząć inaczej wychowywać młodych zawodników, a także ich rodziców, tak, żeby cenili sobie inne wartości niż chwilowe dobra finansowe. Czas powiedzieć temu dość – komentuje Krzysztof Chrobak, który jest trenerem-koordynatorem akademii Lecha. Dotąd jej szefowi Markowi Śledziowi najbardziej zależało na tym, aby akademia rozwijała się w duchu drużyny. Wszyscy mieli podporządkować się zespołowi, a piłkarze wychowywani byli na grzecznych chłopców. Wyjątkiem był jedynie Miłosz Kozak, który ze względu na trudny charakter (sprawiał problemy dyscyplinarne) został puszczony do Legii bez większych sentymentów. Śledź denerwował się również widząc menadżerów kręcących się przy młodych graczach. Niechętnie podejmował dialog z agentami, co się przeciwko niemu obracało. Ci bez sentymentów wyciągali swoich piłkarzy do innych klubów. Obecnie prezesi Kolejorza chcą nieco zmodyfikować proces szkolenia. Akademia ma skupiać się raczej na produkcji wyrazistych jednostek, a nie mocnej drużyny. – Liczymy na to, że praca akademii i nasze świetne warunki, będą dla piłkarzy kluczowym elementem, a nie to, że dostaną większe pieniądze. Obecnie, jeżeli naszemu zawodnikowi kończy się kontrakt, jesteśmy bezradni.