Przerwa reprezentacyjna. O mamo i tato, jaka nuda. Dziura w sezonie, niechciane wczasy od piłki, w momencie, gdy interesujące wydarzenia – w Polsce i Europie – zdarzały się lawinowo. Napięcie wzrastało, a tu nagle stop. To są usterki podczas trwania ulubionego serialu, nic więcej.
Ale nie zawsze tak było. Pamiętam dobrze czasy, gdy to właśnie na reprezentację czekało się w pierwszej kolejności. Wszystko inne, liga, Champions League, było daniem lżejszej kategorii. Wypełniaczem czasu, który dzielił nas od kolejnego najistotniejszego wydarzenia, czytaj – meczu kadry.
Wójcik. Całą zimę człowiek myślał o zdobyciu Wembley, ale okazało się, że ośmioma obrońcami trudno to zrobić. Engel? Pamiętam emocje przed meczem w Norwegii, przedstawianym jako bitwa o awans. Już po wygraniu grupy każdy sparing przed MŚ, pierwszym polskim od kilkunastu lat i oczywiście pierwszym, które miałem okazję przeżyć, był jazdą obowiążkową. Za Janasa, a szczególnie Beenhakkera, tym bardziej. Przecież pierwszy awans do Euro był wywalczony po bojach w grupie trudniejszej, niż wiele z tych, na które można trafić w finałach MŚ czy ME (patrz Smuda w 2012).
To pokazuje, jaki reprezentacja ma potencjał, by zajmować wyobraźnię kibica. Przez większość poprzedniej dekady niemalże normą było, że mamy przyzwoitą kadrę, bijącą się o awans. Która i sparingami potrafiła wzbudzić emocje, patrz 3:1 z Włochami za Janasa. Teraz panuje zupełnie inny klimat. Rezygnacji, braku oczekiwań. Ja wiem – to początek eliminacji, to Gibraltar. Ale na mecze tej kadry nie czekam.
Nie mam żadnych oczekiwań przed eliminacjami, każdą porażkę przyjmę ze spokojem. Naprawdę, nie wykluczam, że już w grudniu będzie pozamiatane. To realny scenariusz, zobaczcie sami: porażka z Niemcami u siebie? Oczekiwana. Szkoci? Najmocniejsi od lat, już raz nas w tym roku sprali, spokojnie mogą powtórzyć ten wynik. A potem wpadka z Gruzją na wyjeździe, gdzie silniejsi od nas (Hiszpania, Francja) mieli problemy. Po takim starcie trudno byłoby się się podnieść. A jego realizacja to nie 1% prawdopodobieństwa, umówmy się.
Mój typ: pierwsze dwa miejsca zarezerwowane dla Niemiec i Szkocji. My walczymy o baraże z Irlandią i Gruzją. Irlandczycy to właśnie nasz poziom, czytaj – też mają sporo problemów. Z kolei Gruzini ostatnio zrobili postępy, u siebie dla każdego będą niewygodni. Trzecie miejsce to dla nich ambitny cel, ale nie mission impossible. Jasne, można się śmiać, że przecież gra tam Lado. Cóż, u nas Klich przez najbliższe pół roku nie zagra nigdzie. Pozwiedza czwartą ligę niemiecką albo trybuny Wolfsburga.
Tak jak mówiłem, nie mam żadnych oczekiwań przed tymi eliminacjami, ale powinienem mieć. Do finałów wchodzą dwadzieścia cztery drużyny, pół Europy. Mamy swoje problemy, ale jeszcze raz – pół kontynentu zagra w finałach! Są w kadrze gracze odgrywające ważne role w Bayernie, Borussii, Sevilli, Arsenalu, Torino. Drugi szereg też nie wygląda dramatycznie – piłkarze z Rosji, Francji, przyzwoicie grającej w pucharach Legii. I wszystko na nic. Z ręką na sercu, wymagania wobec szalikowca Nawałki mam zerowe.
Ale ale: tak samo miałem przed Ruchem w pucharach, a potem obejrzałem fantastyczny rajd “Niebieskich” aż do dogrywki w Kijowie. Ale jedna istotna różnica pomiędzy Ruchem i kadrą: już przed startem kampanii pucharowej wiadomo było, że w Chorzowie najmocniejszym punktem jest trener. I “Niebiescy” dobrze pokazali się w lidze, po prostu myślałem, że Liga Europy to za wysoka półka.
Jakim punktem kadry jest trener? Gdzie dobrze pokazała się kadra? Owszem, futbol uwielbia zaskakiwać, w tym zawsze można upatrywać szans. Ale powinniśmy mieć więcej miejsc zaczepienia, niż nieprzewidywalność gry, na którą może powołać się i Gibraltar.
Fot.FotoPyK
Leszek Milewski