Reklama

Guilherme czwarty raz wracał do zdrowia i znów pech. Jeszcze trochę, a wróci do domu…

redakcja

Autor:redakcja

04 września 2014, 17:18 • 2 min czytania 0 komentarzy

Minęło siedem miesięcy i dwa dni, od kiedy Guilherme wystąpił w oficjalnym meczu Legii Warszawa. W sumie zagrał w niej dwa razy. Nie, nie – wcale nie pierwszy i ostatni, tylko dwa uczciwie wybiegane i wykiwane mecze, łącznie 163 minuty. O jego powrocie – najpierw do truchtania, potem do indywidualnych treningów z piłką, aż wreszcie do normalnej, codziennej pracy razem z resztą drużyny, czytaliśmy wielokrotnie. Tyle tylko, że gdy zbliżał się TEN czas, gdy już miał wrócić na ligowe boiska, nagle okazywało się, że coś jest nie tak…

Guilherme czwarty raz wracał do zdrowia i znów pech. Jeszcze trochę, a wróci do domu…

Nie dziwimy się więc ani trochę, że tym razem – tak, tak – historia znów się powtórzyła.

Jeszcze kilka dni temu prognozowano: na dobre będzie do grania po przerwie reprezentacyjnej. Zresztą nawet ciut wcześniej, jakby na potwierdzenie tych słów, w ligowym starciu z Koroną Kielce Guilherme usiadł na ławce. To, że z niej nie wstał – zupełnie inna sprawa, natomiast fakt faktem, że przy tak szerokiej kadrze, jaką dysponują mistrzowie Polski, aby znaleźć się wśród rezerwowych trzeba być zdrowym. Niestety dla byłego zawodnika Bragi – jak kto woli: rezerw Bragi – kolejny raz nie wytrzymało kontuzjowane kolano.

Dlatego w klubie została podjęta decyzja o dalszym leczeniu w Rzymie, w klinice Villa Stuart. Co prawda ponad pół roku plus odsetki, a więc tyle, ile będzie się leczył po operacji we Włoszech stracił bezpowrotnie, ale Brazylijczyk ciągle może się łudzić, że tragiczna passa w końcu musi się skończyć. Przecież pan makaroniarz zdołał naprawić przypadki skrajnie trudne – choćby Saganowskiego, Efira, a także Tottiego. Tak, tego Tottiego, legendę Romy.

Mimo że z zasady jesteśmy dość powściągliwi i przy ocenie nowych zawodników lubimy dać sobie margines czasu, dopiero później ferując wyroki, Guilherme naprawdę nam się spodobał. W zasadzie od razu. Wzięty praktycznie bez kosztów, lat 23, technicznie ogarnięty, szybciutki i nawet fryzura fikuśna, pewnie inspirowana Marcelo, rodakiem z Realu Madryt. W analogicznych sytuacjach przyjęło się w Polsce szukać haczyka. Tutaj hak mamy na pierwszym planie i trudno go nie zauważyć. Jednak przy Łazienkowskiej upierają się, że zanim trafił do Polski, był zdrów jak ryba, a całe nieszczęście zaczęło się od lutowego, feralnego zderzenia kolano w kolano z Helio Pinto. Po nim Gui wracał na początku marca, potem w połowie kwietnia, sierpnia no i teraz.

Reklama

Ale jeśli dalej będzie „wracał” w ten sposób w końcu powróci definitywnie. Do domu, do klubu Ole Brasil.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...