Reklama

„Ty ch…, tyle siana ci płacę” – czyli przypadki Grzegorza Bonina

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

01 września 2014, 10:01 • 21 min czytania 0 komentarzy

2011 rok, Warszawa. Jedno ze słynnych spotkań lunchowych właściciela Polonii Warszawa Józefa Wojciechowskiego z piłkarzami. Bonin, ty chu… Tyle siana ci płacę, a ty … grasz – usłyszał pomocnik od biznesmena. – Koledzy ostrzegali, że będzie trudno. Cóż, podczas takiego lunchu człowiek zdążył zjeść co najwyżej zupę. Później już nie miał apetytu – śmieje się piłkarz. Kilka tygodni wcześniej Wojciechowski sprowadził go z Górnika Zabrze. Krąży anegdota, że przed podpisaniem kontraktu zawodnik z menedżerem ustalili między sobą kwotę, jaką zażądają za podpis pod umową. Długo się krygowali, czekali podczas negocjacji na odpowiedni moment. Ale Wojciechowski uprzedził ich, rzucił kwotę, o której nawet by nie pomyśleli, że mogą takiej zażądać. To było dużo więcej, niż sami wymyślili – pisze dziś Przegląd Sportowy o Grzegorzu Boninie – w zdecydowanie najciekawszym tekście w dzisiejszej prasie. Właściwie to w jednym z niewielu godnych uwagi. Przekonajcie się w naszym przeglądzie.

„Ty ch…, tyle siana ci płacę” – czyli przypadki Grzegorza Bonina

FAKT

Jak w wielu gazetach, tak i w Fakcie siatkarskie mistrzostwa nieco spychają tematy piłkarskie na dalszy plan. Jedynka wśród nich to dziś „Mariusz Rumak bierze Zawiszę!”. Nic wielkiego, ale zobaczmy.

Czasem trzeba wysiąść z mercedesa i podjechać do kolejnego tramwajem – mówił Mariusz Rumak po zwolnieniu z Lecha. Na swój kurs miejskim środkiem komunikacji nie musiał długo czekać, bez pracy był zaledwie trzy tygodnie. Od dziś jego tramwajem będzie Zawisza Bydgoszcz, który ma za sobą czarną serię – przegrał sześć ostatnich spotkań. – Rynek pozytywnie zweryfikował Rumaka bo na ofertę pracy czekał bardzo krótko. Był bardzo krytykowany, a jednak błyskawicznie wrócił do Ekstraklasy, podczas gdy tacy trenerzy jak Czesław Michniewicz czy Waldemar Fornalik wciąż są bezrobotni.

W Koronie, mimo równie fatalnych wyników, na razie zostaje Tarasiewicz. Kamil Sylwestrzak przekonuje, że to najlepsze wyjście, a Paweł Golański, że winni są piłkarze, nie trener.

Reklama

Sebastian Steblecki do ligi holenderskiej?

Steblecki zostanie zawodnikiem klubu SC Cambuur Leeuwarden. To 12. drużyna poprzedniego sezonu w Holandii. W tym sezonie po 4 kolejkach ma na koncie 8 punktów i plasuje się w górnej części tabeli. Cracovia porozumiała się w sprawie transferu w piątek, wtedy też zawodnik otrzymał zgodę na wyjazd na testy medyczne. Z powodu wyjazdu zabraknie go w niedzielnym meczu Pasów z Lechem Poznań. Zresztą w tym sezonie nie miał miejsca w podstawowym składzie, grał tylko jako rezerwowy, a w ostatnim spotkaniu nie zagrał ani minuty. O transferze Stebleckiego jako pierwszy poinformował portal Terazpasy.pl. Steblecki podąża śladami Klicha, który co prawda wprost z Cracovii trafił do Wolfbsurga, ale to w Holandii zaczął robić karierę. W PEC Zwolle spisywał się tak dobrze…

Dalej kolejne relacje: Skorża ma o czym myśleć, Podbeskidzie ma patent na Legię. Wypada to sobie odpuścić i poczytać kilka wypowiedzi Roberta Lewandowskiego. Na temat kadry.

Reprezentacja Polski rozpoczyna w poniedziałek zgrupowanie przed niedzielnym meczem z Gibraltarem i tym samym eliminacje Euro 2016. Robert Lewandowski ma być liderem biało-czerwonych. – Walka o wyjazd na mundial do Brazylii była dla nas nauczką. Nie możemy znowu przynieść zawodu kibicom – mówi „Faktowi” napastnik Bayernu Monachium. Najlepszy polski piłkarz zdaje sobie sprawę, że presja na niego i całą reprezentację jest ogromna. Nikt nie wyobraża sobie, aby nie pojechać na turniej do Francji. Zwłaszcza że prawo do awansu daje zajęcie nawet trzeciego miejsca w grupie. – Koniec z eksperymentami jak w meczach towarzyskich. Zaczyna się walka o punkty. Muszę to podkreślić, bo one będą najważniejsze. Nieważne, kto strzeli, ile strzeli i jak strzeli. Styl jest mało istotny, byle wygrywać – mówi nam Lewandowski. – Już w eliminacjach mistrzostw świata dostaliśmy nauczkę. Głupio gubione punkty z rywalami z naszego zasięgu odbijają się na końcowym rezultacie. Styl nikogo nie będzie obchodził, jeśli uda nam się wywalczyć awans – dodaje. Lewandowski na chłodno kalkuluje szanse na awans Polaków. Choć na papierze nasza kadra ma kilku piłkarzy odgrywających znaczące role w silnych europejskich drużynach, to według napastnika Bayernu musimy znać swoje miejsce w szeregu. – Nie jesteśmy Hiszpanią czy Niemcami. Zwycięstwa nie przychodzą nam łatwo, dlatego musimy być bardzo skupieni. Pewnie czasem zadecyduje dyspozycja dnia. Trzeba postawić na konsekwencję i determinację. Stać nas na awans, ale nikt nam go nie podaruje. Musimy to zrobić krok po kroku. Walką w każdym meczu. Tak żeby na koniec nie przynieść zawodu sobie i kibicom – stwierdził Lewandowski.

Reklama

W Anglii tymczasem wciąż błyszczy Fabiański. Nowa drużyna Polaka, Swansea, wygrywa wszystkie mecze, a Fabian ma pewne miejsce w składzie. Powołany na mecz z Gibraltarem golkiper puścił do tej pory tylko jedną bramkę. Czy dał do myślenia Adamowi Nawałce? Jedynką miał być Szczęsny.

RZECZPOSPOLITA

Na łamach Rzepy dziś prawdziwy misz-masz różnych dyscyplin. Z piłki tylko: Wisła nowym liderem Ekstraklasy. Podsumowanie weekendu autorstwa Piotra Żelaznego.

Podczas słynnego, z powodu tzw. afery samolotowej, tournee po Ameryce Północnej narzekał na to Euzebiusz Smolarek, który twierdził, że dla Smudy (był wówczas trenerem reprezentacji Polski) rezerwowi są złem koniecznym i potrzebni mu są jedynie po to, by jedenastu wybrańców miało przeciw komu grać na treningach. Widać to było także podczas meczu inauguracyjnego Euro 2012, gdy Smuda nie dokonał żadnych zmian (poza wprowadzeniem Przemysława Tytonia, po czerwonej kartce dla Wojciecha Szczęsnego). W Wiśle jednak jego przywiązanie do nazwisk ma swoje dobre strony. W Krakowie bowiem kadra jest szczupła jak anorektyczka, a Smudzie sen z powiek musi spędzać myśl, co się stanie, gdy któryś z ważnych elementów tej chybotliwej układanki zawiedzie. Czyli co się stanie, gdy w końcu się pojawią – a pojawić się muszą – kartki i kontuzje. Od początku sezonu życiową formę osiągnął Semir Stilić. Bośniak zakłada siatki rywalom, nie boi się dryblować, w każdym zagraniu widać niespotykaną na polskich boiskach pewność siebie. Przy czym jego popisy przynoszą korzyść drużynie. Przede wszystkim – co niewątpliwie jest zasługą Smudy – Stilić także biega i walczy. Bośniackiego rozgrywającego z Lecha Poznań pamiętamy głównie dlatego, że potrafił oczarować publiczność niekonwencjonalnym zagraniem albo strzałem, po czym przepadał, znikał na długie minuty. Po powrocie pod opiekę Smudy (pracowali razem w Lechu w sezonie 2008/2009) nagle się okazało, że Stilić potrafi się po piłkę cofnąć, potrafi zaatakować rywala, a nawet – ku niedowierzaniu poznańskiej publiczności – wykonać wślizg. W niebieskiej koszulce miał zazwyczaj siły na 75 minut dreptania, teraz okazuje się, że ma na 90…

A król Robert zaczął strzelać.

Robert Lewandowski coraz lepiej rozumie się z nowymi kolegami z Monachium. Efekty było widać w Gelsenkirchen. W sobotę król strzelców ubiegłego sezonu trafił pierwszy raz w oficjalnym meczu Bawarczyków – po ładnej akcji zespołu i wymianie podań z Sebastianem Rode dał mistrzom Niemiec prowadzenie. Już w dziesiątej minucie. Bayern dominował, wydawało się, że zmierza po drugie ligowe zwycięstwo. – Przez 25 minut graliśmy znakomicie. Potem zwolniliśmy, oddaliśmy rywalom inicjatywę i wpadliśmy w kłopoty – przyznał trener Pep Guardiola. Schalke zaczęło sezon fatalnie. Z Pucharu Niemiec odpadło już w pierwszej rundzie po porażce z trzecioligowym Dynamem Drezno, na inaugurację Bundesligi przegrało z Hannoverem 96, mimo prowadzenia 1:0. Punkt w meczu z Bayernem to zasługa kontrowersyjnego zachowania Benedikta Hoewedesa. Obrońca reprezentacji Niemiec dopadł do piłki wybijanej wślizgiem przez Xabiego Alonso i z bliska wepchnął ją ręką do bramki. Sędzia nie reagował. Bayern stracił punkty, ale zyskał świetnego zawodnika. Niemiecka prasa wysoko ocenia występ Xabiego Alonso, kupionego w piątek z Realu. Poważna kontuzja Javiego Martineza nie spędza już snu z powiek kibicom z Monachium. Koniec wakacji to tradycyjnie czas transferów last minute i głośnych debiutów. Mario Balotelli wrócił na Wyspy, pierwszy raz założył koszulkę Liverpoolu, ale w wygranym 3:0 meczu z Tottenhamem w Londynie niczym się nie wyróżnił. Nie zdobył gola, ale i nie dostał czerwonej kartki. Zszedł z boiska po godzinie. Antonio Conte na razie w reprezentacji Włoch go nie chce.

GAZETA WYBORCZA

Poniedziałek, więc warto zajrzeć na łamy Wyborczej. Tutaj najpierw Poligon, w ramach którego Przemysław Zych zastanawia się jak Skorża zoperuje Lecha. A jest co operować…

42-latek ma zamienić zbieraninę piłkarzy chłostanych co rok w europejskich pucharach w zespół. W ostatnich trzech latach Lech był bity przez AIK Sztokholm, Żalgiris Wilno i islandzki Stjarnan. Za każdym razem baty zbierał gdzieś w ciemnej uliczce – w trzeciej rundzie eliminacji Ligi Europy na miejsce walki nie padało nawet światło z lampy czy sklepowej witryny. Tymczasem biorąc pod uwagę nakłady, Lech zasłużył na to, by choć raz wyjść na ring w świetle reflektorów, czyli pojawić się w fazie grupowej rozgrywek. W Polsce trudno znaleźć kandydata, który dawałby większe gwarancje, że opuchniętego boksera wyciągnie na europejską scenę. Skorża to człowiek, który przeszedł – nie zawsze suchą stopą – zarówno przez Wisłę Kraków, jak i przez Legię Warszawa. Drugim trenerem na rynku z doświadczeniem tak wyjątkowym jest Franciszek Smuda, starszy jednak aż o 24 lata. Skorża mimo młodego wieku zdążył się już nagłowić, czemu pomysłów działających w Wiśle nie rozumieli zawodnicy Legii. Pamięta, że w Krakowie jednoczył piłkarzy, zabierając na wspólny paintball, a gdy powtórzył manewr w Warszawie, przynosiło to odwrotny efekt. W Legii, podzielonej wewnętrznie i owładniętej wdrażaniem ładu korporacyjnego, ze swoim asystentem izolował się od reszty pracowników klubu. Szybko zrozumiał, że praca w Wiśle nie przygotowała go na tak specyficzne miejsce jak Legia. Teraz z jego doświadczeń skorzystają piłkarze Lecha. Szanse, że dostrzeże niuanse i dotrze do graczy z Poznania, są znaczące. Wisłę odbudował po najgorszym sezonie w najnowszej historii, tworząc z niej krajowego monopolistę. Konstrukcja zaczęła drżeć dopiero po dwóch latach, właściciel kryzysu mu nie wybaczył. W Legii miał budować drużynę europejską, na miarę nowego stadionu i wielkiej kampanii marketingowej. Udało się dopiero po roku, ale efekt był znakomity – zespół wdarł się do 1/16 finału Ligi Europy. Porwany europejskimi ambicjami Skorża zimą przygotował drużynę do meczów ze Sportingiem Lizbona kosztem ligi. Strata trzech podstawowych zawodników sprawiła, że Legia nie zdobyła mistrzostwa Polski…

UEFA – szwajcarski zegarek? – Nawet gdyby prezydent UEFA Michel Platini osobiście zaangażował się w anulowanie walkowera Legii, nie miałby nic do powiedzenia. UEFA nie traktuje Polski gorzej. Ale jest czas, żebyśmy zaczęli walczyć o swoje – mówi Michał Listkiewicz.

Znajomości nie mają znaczenia w UEFA?
– Wiceprzewodniczącym komisji dyscyplinarnej jest Węgier Berzi Sándor. Kiedyś do UEFA trafiła sprawa meczu towarzyskiego Węgry – Izrael, w czasie którego były antysemickie okrzyki. Kara była dla Węgrów drakońska – trzy spotkania bez publiczności, obejmowała też mecz z Rumunią, czyli ich lokalny hit. Mimo to komisja się nie ugięła, a Sándor nie mógł uczestniczyć w tej sprawie jako Węgier. Gdy PZPN w 1993 roku odebrał Legii tytuł, warszawski klub zwrócił się do UEFA z odwołaniem. Członkiem komisji dyscyplinarnej był Marek Pietruszka. Wszyscy w Polsce oczekiwali: “No, Marek, wiesz, jak jest… Pomóż”. Członkowie komisji powiedzieli mu: “Od tego momentu proszę iść na kawę, damy znać, gdy będzie pan potrzebny”. Gdyby Polak był w komisji zajmującej się Legią, nie mógłby uczestniczyć w obradach.

Po walkowerze dla Celticu prezes Bogusław Leśnodorski nie został wpuszczony na posiedzenie komisji dyscyplinarnej, nie miał szans na przedstawienie swoich racji.
– To normalna praktyka w UEFA. Nikt nie zostaje wysłuchany. Rok temu była w Europie bardzo głośna sprawa wyrzucenia Fenerbahçe z Ligi Mistrzów za korupcję. Dodam, że znacznie bardziej poważna niż Legii. Pod siedzibę UEFA w Nyonie zajechał autokar załadowany tureckimi prawnikami, którzy mieli przekonać UEFA, aby nie wyrzucać klubu. I co? Też nie zostali wpuszczeni na posiedzenie. Zapytano ich: “Macie coś do powiedzenia? To przekażcie to w formie dokumentu”. Fenerbahçe zostało usunięte z LM na dwa lata. W Turcji było olbrzymie oburzenie, że w chrześcijańskiej Europie tępi się muzułmanów. Jeszcze większe niż w Polsce po decyzji UEFA wyrzucającej Legię.

Dalej felieton Wojciecha Kuczoka: Wątpię, więc mnie nie ma. – Wierzę, że Jasper Cillessen w środowy wieczór nie oglądał końcówki meczu Łudogorec – Steaua; wierzę, że nikt nie okazał się na tyle okrutny, by podesłać mu filmik z serii rzutów karnych; naprawdę chciałbym wierzyć, że ludzie z natury nie są źli, znęcać się dla przyjemności nie lubią, mierzyć z armat w to, co kruche, nie mają w zwyczaju.

Mówiąc najkrócej, osobnik stojący w bramce naprzeciw osobnika wykonującego rzut karny ma szansę na skuteczną interwencję tylko wtedy, gdy optycznie powiększy swoją objętość – jest na to kilka sposobów, z których najlepiej znanym jest pajacykowanie od dziewięciu lat zwane “Dudek dance”. Człowiek zaczerpnął tę metodę od gatunku pająka Pholcus phalangioides , dobrze znanego mieszkańca rzadziej sprzątanych domostw, którego nazwę zoolodzy spolszczyli jako nasosznik trzęś. Ów drobny, choć kąśliwy pajączek w obliczu zagrożenia zaczyna się tak szybko huśtać na swojej pajęczynce, że łatwo ulec złudzeniu, że jego rozmazana sylwetka co najmniej dwukrotnie się zwiększa – w dodatku ów dynamiczny ruch działa ogólnie deprymująco – można sobie w warunkach domowych wykonać eksperyment i dmuchnąć na nasosznika. Tim Krul wprowadził w ten sposób Holandię do półfinału mundialu, a przed kilkoma dniami na boisku w Razgradzie wprowadził tak Łudogorca do Ligi Mistrzów Cosmin Moti. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że Moti karne bronił po raz pierwszy w życiu, albowiem na co dzień zajmuje się piłką w polu jako obrońca.Człowiek ogląda mecz za meczem, dekady mijają, myśli, że już nic go w piłce nie zdziwi, a tu pojawia się taki Moti i przywraca wiarę w to, że futbol jest jednym z niewielu zjawisk na tej ziemi, których nigdy nie zabije rutyna. Z powodu wyczerpania limitu zmian trener Bułgarów nie mógł wprowadzić już nikogo zamiast wyrzuconego z boiska bramkarza – Łudogorec przystępował do serii rzutów karnych z obrońcą przebranym w bramkarski trykot. I powiedzcie mi, jak piłki nie kochać, skoro facet najpierw celnie strzelił, a potem sam wybronił dwie “jedenastki”, gnębiąc tym samym rywali bezprecedensowo? Miałem przeczucia, że skoro historia zaczęła się układać tak niezwykle, musi się skończyć dobrze dla Bułgarów, bo po cóż los miałby płatać takiego figla bez wyrazistego finału.

Michał Szadkowski pisze jeszcze coś o Manchesterze, ale my na koniec zacytujemy Rafała Steca. Ten zajmuje się imperium, które udaje, że nie upada. Czyżby chodziło o włoską piłkę?

Gianluigi Buffon, za którego Juventus przelał Parmie przeszło 50 mln euro, oraz Francesco Toldo, za którego mediolański Inter oddał Fiorentinie blisko 30 mln, do dziś pozostają najdroższymi bramkarzami w historii futbolu. Resztę świata było stać niemal wyłącznie na tych, którymi wzgardziła Serie A, co swoją sportową kulminację miało wiosną 2003 roku, kiedy w finale Ligi Mistrzów bezbramkowy remis wymordowały Milan z Juventusem, a w półfinale dokazywał Inter. Dziś skromniejsze przedstawicielstwo – ledwie dwuzespołowe! – wysyłają Włosi nawet do fazy grupowej; dziś za największy sukces mijającego lata transferowego powinni uznać nie tych, których nakupowali, ale tych, których zdołali zatrzymać – jak np. Arturo Vidal (Manchester Utd wciąż naciska!) i Paul Pogba, wciąż niespełnione międzynarodowo gwiazdy środka pola Juventusu. Dziś Włosi płaczą, że trybuny wypełniają się w ciut ponad połowie, że niknie sprzedaż całosezonowych karnetów, że ich archaiczne stadiony szkaradnie wyglądają w telewizji, że w rankingu UEFA na najniższą w historii piątą pozycję skopała ich właśnie liga portugalska, że dramatycznie ubywa rodzimych młodych zdolnych – marzenia kosmopolity spełnia już nie tylko tradycyjnie pstrokato multinarodowy Inter, zaraz jedenastkę obcokrajowców będzie wystawiało Napoli (trenowane przez Hiszpana!), a Romie czy Udinese delikatny włoski odcień nadają niemal wyłącznie weterani, np. 37-letni De Sanctis, 31-letni De Rossi, 38-letni Totti, 37-letni Di Natale, 34-letni Domizzi. Dlatego nastroje schyłkowe nie mijają, dawne imperium nie przestaje upadać, upadanie przebiega coraz smętniej i jest coraz bardziej rozciągnięte w czasie, co przytomniejsi Włosi zdają sobie sprawę, że rozsłonecznione lato już było, a końca mrocznej jesieni lepiej nie wypatrywać, bo wtedy nadejdzie mroźna zima. Tylko sportowe dzienniki wciąż nie umieją się otrząsnąć z szoku i uprawiają nieustającą grę pozorów – o tak, już zaraz Milan wyjmie z boisk portugalskich Jacksona Mart~neza, powtarzajmy w kółko te banialuki, zapomnijmy, że tamten rynek jest bardzo drogi, wręcz luksusowy, róbmy ludziom wodę z mózgu, a potem udawajmy, że wszystko w porządku, gdy rozlatujący się pałac Silvia Berlusconiego zdoła przygarnąć jedynie Fernando Torresa, który w Chelsea był ceniony… jak wrzód na sami wiecie czym.

SPORT

Dzisiejsza okładka.

Poniedziałkowy Sport to zwykle skondensowana paczka ligowych relacji. Nie będziemy przytaczać w całości, postaramy się wyciągnąć jakieś smaczki. Czy Zachara trafi do Bragi?

Czy Mateusz Zachara zmieni w tym okienku transferowym klub? Wszystko rozstrzygnie się w poniedziałek, ale szansa na jego wyjazd maleje z każdym dniem. Chciał Zacharę Lech Poznań, ale zrezygnował. Chciał Union Berlin, ale sprowadził młodego Niemca. Chciało również kilka klubów z Belgii, ale też niewiele z tego wyszło, choć Górnik nie upiera się przy kwocie 500 tysięcy euro odstępnego, którą napastnik ma zapisaną w kontrakcie. Pyta jeszcze o snajpera portugalska Braga.

Visnakovs już się spłaca. Ekstraklasa daje dodatkową motywację.

Łotysz w czwartek podpisał kontrakt z Ruchem i w tym samym dniu pojechał autokarem do Gdańska na mecz ligowy. Wszedł na boisko w 70 minucie, a trzynaście minut później zdobył bramkę. Spotkanie zakończyło się ostatecznie wynikiem 3:3. – Szkoda tego meczu. Oczywiście chcieliśmy go wygrać, strzeliliśmy trzy gole, ale nie udało się. Graliśmy bardzo dobrze, mieliśmy dużo sytuacji i dla nas ten remis jest jak porażka. Udało mi się zadebiutować już w pierwszym możliwym spotkaniu i cieszę, że trener we mnie wierzy. Jest to ważne. Jestem zadowolony, że udało mi się wrócić do ekstraklasy. Jej porównanie z pierwszą ligą przypomina dzień i noc. Kiedy gra się w ekstraklasie, to chce się jeszcze bardziej strzelać.

Ciężko, dalej tylko relacje:

– Powrót toreadora Jurado
– Szalony remis w Gdańsku
– Koniec passy Górnika
– Korona na dnie.

SUPER EXPRESS

Superak serwuje dziś minimum przyzwoitości w ramach podsumowania weekendu. Najpierw: Lewy rozpoczął strzelanie w Bayernie. Chyba wiecie o co chodzi i nie musimy tego cytować.

W ramkach:

– Fabiański znów z czystym kontem
– Korona na dnie
– W Łęcznej lubią ostro postrzelać
– Starzyński strzelił jak Figo

Z obszerniejszych relacji: Paixao zdołował Górnika.

Prowadzenie gospodarzom dał w 34. minucie Flavio Paixao, który pokonał bramkarza Górnika precyzyjnym strzałem przy słupku. Warto wspomnieć, że kapitalnym prostopadłym podaniem w tej akcji popisał się Sebastian Mila. Powtórki wykazały jednak, że bramka nie powinna zostać uznana. Portugalczyk w momencie podania znajdował się na minimalnym spalonym. Przed końcem pierwszej połowy gospodarze mieli jeszcze dwie dobre okazje, ale świetnie w bramce Górnika spisywał się Pavels Steinbors. Druga połowa to jeszcze większa dominacja piłkarzy Śląska Wrocław. Najaktywniejszy był Mila, który w 58. minucie był bardzo bliski podwyższenia prowdzenia. W ostatniej chwili dobrą interwencją popisał się Seweryn Gancarczyk. W końcówce spotkania na chwilę przebudzili się goście, siejąc zagrożenie po stałych fragmentach gry. Ostatnie słowo w tym meczu należało jednak do podopiecznych Tadeusza Pawłowskiego. Piękną podcinką popisał się Paixao, dla którego było to drugie trafienie…

Później jeszcze podobny tekst pt. „Korzym zatrzymał Legię”. Tracimy czas. Dziś w Super Expressie możecie poczytać tylko o mistrzostwach świata w siatkówce.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Narodowe szaleństwo na Stadionie Narodowym.

W efekcie tematy piłkarskie dziś w PS dopiero od szesnastej strony. Zaczynamy od kwestii reprezentacyjnych i Lewandowskiego, którego już odrobinę cytowaliśmy z Faktu.

Na klubowej arenie jest jednym z najlepszych. W reprezentacji wpasowuje się w przeciętność naszego zespołu, chociaż zostawia na boisku mnóstwo zdrowia. Jednak kibice liczą na więcej. Rozliczają z goli. Trudno się im dziwić, kiedy na co dzień widzieli, jak Lewandowski seriami zdobywał bramki dla BVB, a w kadrze szło mu jak po grudzie. Od wspomnianego meczu z Grecją przez dwa lata do siatki rywali trafił zaledwie cztery razy – w tym trzykrotnie z rzutów karnych. W klubowych rozgrywkach natomiast strzelił 65 goli (64 – Borussia, 1 – Bayern). Najlepszy i według ostatnich badań Pentagon Research także najpopularniejszy polski piłkarz zdaje sobie sprawę, że presja na nim i całej reprezentacji jest ogromna. Nikt nie wyobraża sobie, aby nasi piłkarze nie pojechali na turniej do Francji. Zwłaszcza, że prawo do awansu daje zajęcie nawet trzeciego miejsca w grupie. – Koniec z eksperymentami jak to było w meczach towarzyskich. Zaczyna się walka o punkty. Muszę to podkreślić, bo one będą najważniejsze. Nie liczy się, kto strzeli, ile strzeli i jak strzeli. Styl jest mało istotny, byleśmy wygrywali – mówi PS Lewandowski. – Już w eliminacjach mistrzostw świata dostaliśmy nauczkę. Głupio gubione punkty z rywalami, będących w naszym zasięgu odbiły się na końcowym rezultacie. Styl nikogo nie będzie obchodził, jeśli uda nam się wywalczyć awans – dodaje napastnik Bayernu. Dużo w tym prawdy, bo w mundialowych eliminacjach z Ukrainą, Czarnogórą i Mołdawią straciliśmy aż 12 punktów (6 meczów, 1 zwycięstwo, 3 remisy, 2 porażki). Zwłaszcza mecze w Warszawie (Ukraina 1:3, Czarnogóra 1:1) i Kiszyniowie (Mołdawia 1:1) przekreśliły nasze szanse na grę choćby w barażach. Lewandowski na chłodno kalkuluje szansę awansu. Choć na papierze nasza kadra ma kilku piłkarzy odgrywających znaczące role w silnych europejskich drużynach, to według napastnika Bayernu musimy znać swoje miejsce w szeregu.

Kamil Grosicki ostatnio hucznie świętował urodziny, ale fajerwerki zostawia na kadrę.

Pod nieobecność kapitana prawa strona boiska ma należeć do pana.
– Być może tak będzie. Czuję naprawdę bardzo duże wsparcie selekcjonera. Wypada odwdzięczyć się mu dobrą grą za zaufanie. Wiadomo, że jak wróci Kuba, rywalizacja na prawej stronie boiska będzie jeszcze większa, bardziej zacięta. Ale w końcu to jest reprezentacja, więc walka o miejsce dotyczy każdego.

Na zgrupowanie przyjechał pan w dobrym nastroju, po ligowej wygranej z Caen.
– Wygraliśmy 1:0. Godzinę graliśmy z przewagą jednego piłkarza, ale mordowaliśmy się niesamowicie. Uczciwie mówiąc, to nie stworzyliśmy żadnej, poza bramkową sytuacji. No, ale mamy trzy punkty, dlatego nie ma co płakać, jednak gra jest zdecydowanie do poprawki. Start mamy dobry, zdobyliśmy siedem punktów w czterech meczach, trzymamy się czołówki. Ale przed nami czterej wymagający rywale. Zagramy przeciwko Paris Saint Germain, Olympique Lyon, Tuluzie i Bordeaux.

Wakacje, które niedawno się skończyły, miał pan na bogato!
– O tak. Byłem z rodziną i znajomymi między innymi w Dubaju, później nad polskim morzem. Ale szczególnie dobrze wspominam 26. urodziny. Do domu do Szczecina zaprosiłem przyjaciół na imprezę w hawajskim stylu. Zamówiłem kilka wywrotek piachu. Była plaża, basen, latynoskie tancerki, didżej, fajerwerki. No i pogoda dopisała. Zaczęliśmy o 14, skończyliśmy późno, późno. Nawet policja się zjawiła, bo było trochę za głośno, ale bawiliśmy się naprawdę kulturalnie. Pomyślałem sobie, że siedzenie w restauracji w jednym miejscu, w garniturach czy koszulach to trochę drętwo. Stąd pomysł z plażą. Marzyło mi się, by zorganizować przyjęcie coś na wzór filmu Projekt X. Tam biesiada tak się rozwinęła, że pół dzielnicy poszło z dymem… Urodziny to jednak wspomnienie. Teraz fajerwerki trzeba pokazać w Rennes i reprezentacji.

Michał Żyro mówi: Manchester City też przegrał. Na 10 meczów wygrywamy osiem.

Legia przegrała drugi mecz w sezonie i nie została liderem ekstraklasy.
– Bolesna przegrana o której zadecydowała nasza słabsza dyspozycja. Dla drużyn takich jak Podbeskidzie czy Bełchatów mecze z Legią, która do tego właśnie awansowała do grupy Ligi Europy, są najbardziej prestiżowe i najważniejsze w sezonie. Znowu nam tutaj nie poszło, zdarza się. Na 10 meczów wygrywamy osiem, Podbeskidzie znowu sprawiło psikusa.

Fizycznie wytrzymało walkę z mistrzem Polski.
– No właśnie nie. W drugiej połowie mieliśmy sporą przewagę tylko nie umieliśmy zamienić jej na gola. Boli nas przegrana i chyba będzie siedziała w głowie, bo teraz jest dwutygodniowa przerwa na mecze z reprezentacji. Z drugiej strony może to być okazja, by zapomnieć. Szkoda, bo mieliśmy fajny początek sezonu. Przetrwaliśmy w dobrym stylu ciężkie chwile, podnieśliśmy się po ciosie, który dla niektórych byłby nokautem.

Porażka w Bielsku-Białej to kubeł zimnej wody?
– Znamy swoją wartość i ten wynik jej nie zmieni. Manchester City też przegrał w sobotę mecz u siebie, ze Stoke. Sądzę, że to jest jedna z niewielu ich przegranych w sezonie. Tak jak nasza.

Omijając kolejne relacje, warto rzucić okiem jeszcze na dwa materiały. W trochę mniejszym stopniu na tekst o Mariuszu Rumaku, który z mercedesa przesiada się do tramwaju.

– Wybór trenera Rumaka jakoś szczególnie mnie nie dziwi. Nie jest konfliktowy, Radek nie będzie miał z nim tyle problemów, co z trenerem Tarasiewiczem, który zawsze miał swoje zdanie. Przetrwał w Lechu wiele kryzysów, które mniej pokornego trenera szybko mogłyby zmieść. Miał mocną pozycję w Lechu, bo na wiele rzeczy się godził. Strategicznych pozycji nie podejmował. Poza tym nie jest drogim szkoleniowcem i tak samo jak Osuch pochodzi z Poznania – mówi Murawski. Tramwajem, do którego Rumak się dziś się przesiada, musi przejechać drogę bardzo wyboistą. Największym wyzwaniem będzie dla niego zapanowanie nad podzielną szatnią, połowę której stanowią portugalskojęzyczni piłkarze. I nawet bardzo dobra znajomość języka angielskiego w niczym mu nie pomoże, łącznikiem wciąż będzie musiał być Hermes. Brazylijczyk do soboty tłumaczył Polakom słowa Paixao, teraz będzie musiał przekładać odprawy zagranicznej kolonii. – To nie jest takie proste, ponieważ czasem piłkarze mają potrzebę porozmawiania również o prywatnych sprawach, kłopotach, a niekoniecznie mogą sobie życzyć obecności przy tym Hermesa – zauważa Murawski. – Ale to nie jest wina trenera Rumaka, że ta kadra tak wygląda, tylko Radka Osucha, który tak źle ją zbudował – dodaje. W Lechu młody szkoleniowiec pracował z wieloma obcokrajowcami, jednak tam zasada była jedna – w szatni mówi się po polsku i zawodnicy jak najszybciej mają się tego języka nauczyć. – To nie trener powinien uczyć się języka, a piłkarze, którzy przyjechali do obcego kraju. Kiedyś był taki problem w Lechu, ale został on rozwiązany.

Deser stanowi dziś wspominany na wstępie Grzegorz Bonin. Fajne story. Gdy był graczem Pogoni, myślał o zakończeniu kariery. W sobotę pogrążył były klub wspaniałymi akcjami.

Był listopad 2012 roku, dwa dni przed wyjazdem na mecz ligowy do Bełchatowa. Grzegorz Bonin, pomocnik Pogoni Szczecin, odebrał SMA-a, którego napisał kierownik drużyny. Nie jedziesz z pierwszą drużyną, grasz w rezerwach – przeczytał. – Słabe, co? – pyta retorycznie Bonin, wspominając tamtą sytuację. – Trener Artur Skowronek nie miał tyle odwagi, aby porozmawiać. Cóż, młody jeszcze był, uczył się – dodaje zawodnik Górnika Łęczna. To właśnie Szczecin miał być miejscem, gdzie zawodnik odbuduje się, odzyska formę i będzie grał jak kiedyś w Koronie. – Zamiast tego po tych wszystkich przejściach w Pogoni poważnie myślałem, żeby skończyć karierę. Dość miałem pętania się od klubu do klubu – przyznaje piłkarz. Skowronek tak wspomina ten okres: – Na początku Bonin pokazał zaciętość na treningach, później było z tym różnie. To była bardzo trudna decyzja, musieliśmy porozmawiać i się rozstać. Zresztą on był na to gotowy, wiedział już wcześniej, że jego przygoda z Portowcami dobiega końca. Piłkarz, aby została z nim przedłużona umowa, miał w pierwszej części sezonu 2012/13 rozegrać w ekstraklasie 900 minut. Po niezłym starcie doznał jednak kontuzji. Dla Pogoni był praktycznie bezużyteczny, grał jedynie w drużynie rezerwowej. – A gdy skończyła się się runda w III lidze, nagle Skowronek wziął mnie do kadry pierwszego zespołu. Chyba po złości, żebym jeszcze miesiąc trenował – przypomina gracz. Do wymaganego limitu zabrakło mu 572 minut. Musiał odejść. 2011 rok, Warszawa. Jedno ze słynnych spotkań lunchowych właściciela Polonii Warszawa Józefa Wojciechowskiego z piłkarzami. Bonin, ty chu… Tyle siana ci płacę, a ty … grasz – usłyszał pomocnik od biznesmena. – Koledzy ostrzegali, że będzie trudno. Cóż, podczas takiego lunchu człowiek zdążył zjeść co najwyżej zupę. Później już nie miał apetytu – śmieje się piłkarz.

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
9
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...