Ruch Chorzów, ten nasz poczciwy, nieśmierdzący groszem Ruch – wzmacniający się ostatnio Efirem i Szewczykiem, mający problem nawet z trawą na stadionie, ten sam, który jeszcze nie tak dawno cudem nie wyleciał z ligi – jest dziś o 90 minut bardzo dobrej gry od fazy grupowej Ligi Europy. Czy to nie brzmi dobrze? Czy to nie brzmi sensacyjnie? Czy ktoś by w to uwierzył? Dziś już nie „Waldek King”, ale „Janek Kocian lalalala” niosło się po stadionie.
Piszemy o 90 minutach bardzo dobrej gry w rewanżu, bo tylko dobra raczej nie wystarczy. Chociaż dziś Metalist najbardziej straszył nazwą. Składem mniej, a już samą grą prawie wcale.
Ten wspomniany skład od początku sugerował, że nie wszystko w Charkowie jest obecnie takie, jakie mogło się wydawać. Bramkarz – rezerwowy, w poprzednim sezonie praktycznie bez występów. Egzotyczna linia defensywna z solidnym Argentyńczykiem, Senegalczykiem w roli kapitana, ale i z Nigeryjczykiem, który do tej pory grał od święta i 18-letnim Ukraińcem, który nie grał wcale. Nigdy, praktycznie debiutantem. W pomocy ten sam misz-masz. Dwaj solidni Brazylijczycy (jeden naturalizowany), ale obok znowu dwójka bez większego doświadczenia, dotychczas rezerwowi, no i trzeci rzucany po wypożyczeniach. W ataku Brazylijczyk Jaja, który gole owszem strzelał, w Trabzonsporze, Metaliście, ale raczej w dość zamierzchłych czasach. Ostatnio to już niekoniecznie. Krótko mówiąc: skład węgla i papy to nie jest, zwłaszcza w porównaniu z Ruchem, ale już nie taki diabeł straszny…
I na boisku to się potwierdziło. Ruch wyglądał dziś na dokładnie ten sam zespół, który nie tak dawno, zaraz po przyjściu Kociana, wygrywał w Ekstraklasie mecz za meczem. Ale w Europie, biorąc pod uwagę, że rywal jednak nie totalnie ogórkowy, to był najlepszy Ruch od dawna, pomimo remisu. Przed przerwą Metalist niemal nie zaistniał. Dwa dosyć groźne strzały oddał Jaja, jeden obok, drugi świetnie obroniony przez Kamińskiego i to było wszystko. A Niebiescy, o dziwo, potrafili się nieźle odgryźć. Szybko, sprawnie odbierali piłki w środku pola, naprawdę ciężko pracowali – im bliżej boiska, tym lepiej to było widać. Swoją okazję zmarnował Starzyński, niewiele ponad bramką strzelił Zieńczuk, wreszcie padł gol ze spalonego. To znaczy… Chyba spalonego. Na stadionie każdy kibic – nieważne czy widział, czy nie widział, nawet z miejsca, z którego nie miał szans niczego dobrze dostrzec, wyłącznie przeklinał sędziego. Czy faktycznie był ten ofsajd? Z perspektywy trybuny prasowej – sytuacja nie do rozstrzygnięcia. Kamery Metalista też niczego ostatecznie nie wyjaśniają, chociaż uprawdopodabniają, że arbiter się nie mylił.
Po przerwie tak kolorowo już nie było. Raczej nerwowo, gdy Metalist coraz częściej atakował,. Jednak nawet w tych momentach gracze Ruchu grali mądrze. Dyrygowani przez Surmę i Malinowskiego, ale – chyba trzeba zaryzykować to stwierdzenie – to była też mądrość Kociana. Obserwując różnicę między tym co było a jest od jakiegoś czasu – przy tym ciągle biednym składzie, w którym Słowak ostatnimi czasy nawet nie majstruje. Jeśli zmienia coś w wyjściowym, to najwyżej prawego obrońcę.
– Zagraliśmy dwie dobre połowy – wypalił po meczu trener Ukraińców, sam debiutujący w Lidze Europy. – Wynik odzwierciedla przebieg meczu – rzucił bez ceregieli, co w ogromnych bólach, męcząc się i pocąc przełożyła pani tłumacz. Ewidentnie nie czując się dobrze w swojej roli.
Ale wybiegając na moment poza to, co na boisku i w skromnych kuluarach – słowa uznania należą się dziś obu stronom. Chorzowianie zamaskowali w Gliwicach wszystko, co gliwickie. Oczywiście za wyjątkiem tego, czego nijak się nie dało – przez pełne 90 minut straszyła pusta, zamknięta trybuna ciągnąca się wzdłuż linii bocznej, ale i tak oglądało się ten mecz nadzwyczaj dobrze. Dzięki piłkarzom, ale i kibicom – w odpowiedniej atmosferze, przy fajnym, rytmicznym dopingu, nie dającym łatwo poznać, że Ruch też grał dziś przecież trochę w gościach. Ukraińcom dla odmiany słowa uznania należą się za to, za co nam należałaby się najwyżej nagana. Bo było to, przyznacie, odrobinę… nietypowe, że Ruch grający w Polsce, w decydującej fazie eliminacyjnej, większość ludzi obejrzała na ukraińskim Youtube. Spisali się pod tym względem Ukraińcy bez zarzutu – obraz z więcej niż jednej kamery, świetna jakość, żadnych komplikacji. Kazachowie relacjonujący mecz Aktobe z Legią mogliby brać lekcje.
Jeden pewny krok do przodu dzieli chorzowian od rozbicia banku. I to banku nie byle jakiego, płacącego w euro. Ciągle pokutują, ponoszą koszty gry w Gliwicach, ale z samych wpływów od UEFA zarobili już w tej edycji pucharowej ponad 1,7 miliona złotych. Gdyby udało im się wyeliminować Ukraińców, za sam awans dalej dostaliby kolejne 1,3 miliona. W euro! Co daje niebagatelną na warunki Ruchu kwotę 7 milionów złotych, półroczny budżet klubu. I to ciągle licząc bez ewentualnych wpływów z praw marketingowych oraz tego, co do podniesienia z boiska – 200 tysięcy euro za każde zwycięstwo, 100 tysięcy za remis.
Bajka. Pod warunkiem, że się uda, a o to – pomimo wielu ciepłych słów pod adresem Ruchu – będzie niewątpliwie bardzo trudno. Domowy remis 0:0, jeśli myśleć o tym rozbijaniu banku, to wynik ani zły, ani całkiem dobry. Ale przynajmniej dający nadzieję, nie pozbawiający złudzeń, a to w ostatniej rundzie eliminacyjnej i przy tej renomie przeciwnika, przyznajcie, całkiem dużo. Jak podsumował Kocian: – Ta drużyna ma swoją wartość. Może nie w milionach euro, ale dziś szacunek dla niej.
PAWEŁ MUZYKA