Podczas ligowych meczów na trybunach Stadionu Miejskiego zajęte jest tylko co piąte miejsce. Wrocławianie mają problem z frekwencją na meczach ekstraklasy. Efekt EURO 2012 nie działa, nie udało się też przekuć w marketingowy sukces trzech ligowych medali i gry w europejskich pucharach. A więc utrzymuje się niepokojący trend z poprzedniego sezonu, chociaż Śląsk – odkąd zespół prowadzi Tadeusz Pawłowski – na swoim 40-tysięczniku nie przegrywa, a najzagorzalsi fani co rusz intonują przyśpiewkę Twierdza Wrocław – czytamy dziś w Fakcie i Przeglądzie Sportowym.
FAKT
Robert Lewandowski zapowiada, że zamierza sięgnąć po Ligę Mistrzów.
W Borussii mieliście w szatni mocne nazwiska. A w Bayernie? Na lewo mistrz świata, na prawo mistrz świata. A pan wcale nie jest w niej kopciuszkiem…
– Mamy naprawdę magiczny skład. Drużynę, która w zasadzie wszystko już osiągnęła, ale wciąż jest głodna sukcesu. Powinienem się tylko cieszyć, że jestem częścią tak wielkiego projektu jak Bayern Monachium. Ten klub to potęga. Przyszedłem tu z jasnymi celeami. To dopiero początek, trzeba wypracować sobie silną pozycję. Zdobywać gole i asysty – tylko tak mogę pokazać swoją najsilniejszą stronę.
Jak dogaduje się pan z Pepem Guardiolą?
– Bez problemu. Człowiekowi się wydaje, że już wszystko umie, a przy takim człowieku zmienia zdanie. Guardiola jest stuprocentowym profesjonalistą. Dużo ze mną rozmawia. Obserwuje mnie na treningu i podczas meczów. Potem podchodzi i mówi: „Robert, to mogłeś zrobić lepiej. W tej sytuacji mogłeś się inaczej ustawić.” Poprawia szczegóły, bo nie oszukujmy się – o wiele lepszego piłkarza ze mnie nie zrobi. Nie mam już osiemnastu lat. Jestem ukształtowanym zawodnikiem. Chodzi przede wszystkim, aby doprowadzić mnie do perfekcji jeśli chodzi o ustawianie się na boisku oraz poruszanie z i bez piłki. Aby funkcjonować bez zarzutu w jego taktyce. Niuanse, o które trudno wytłumaczyć. Mogę powiedzieć z pełną odpowiedzialnością: Guardiola jest perfekcjonistą. Do bólu zwraca uwagę na wszelkie detale. W jego pracy nie ma miejsca na fuszerkę, czy nawet najmniejsze niedopatrzenia. Fajnie, że otwiera mi głowę na różne rzeczy. Poszerza moje piłkarskie horyzonty.
Bardzo różni się od Jürgena Kloppa?
– Obaj pod pewnymi względami są do siebie podobni. Wiedzą, kiedy porozmawiać z zawodnikiem trochę luźniej, a kiedy jest czas na ciężką pracę. Guardiola wydaje mi się bardziej skupiony na dopracowywaniu wszelkich szczegółów. Ma ogromny sztab ludzi, którzy pomagają mu w prowadzeniu drużyny. To chyba podstawowa różnica. Ma wielki sztab asystentów. Od Kloppa wiele się nauczyłem. Jestem przekonany, że u Guardioli będzie podobnie.
Fakt przesądza, że w tym okienku z Lecha odejdzie Łukasz Teodorczyk. Dziś najlepszą ofertę ma z Dynama Kijów. Zdaniem wypowiadającego się w tekście jednego z polskich menedżerów, nie za większą kwotę niż 3 mln euro.
Co dalej?
– Kapo zaprezentowany, jest już właściwie gotów do gry
– Albańczyk Lilaj na razie nie może grać w Ruchu
– Ruch chce zarobić w Lidze Europy kolejną kasę. Za przejście Metalista czeka 1,3 mln euro
– Szczęsny zatrzymał wczoraj Besiktas, ratując Arsenal przed porażką
„Wrocław – twierdza bez kibiców”. O co chodzi? Spoglądamy jeszcze w tekst Antoniego Bugajskiego.
Podczas ligowych meczów na trybunach Stadionu Miejskiego zajęte jest tylko co piąte miejsce. Wrocławianie mają problem z frekwencją na meczach ekstraklasy. Efekt EURO 2012 nie działa, nie udało się też przekuć w marketingowy sukces trzech ligowych medali i gry w europejskich pucharach. A więc utrzymuje się niepokojący trend z poprzedniego sezonu, chociaż Śląsk – odkąd zespół prowadzi Tadeusz Pawłowski – na swoim 40-tysięczniku nie przegrywa, a najzagorzalsi fani co rusz intonują przyśpiewkę Twierdza Wrocław. Złośliwi jednak przypominają, że zespół mógłby spokojnie grać przy Oporowskiej, gdzie na trybunach mieściło się niecałych 9 tysięcy ludzi. Najgorsze dla Śląska jest to, że przy takiej frekwencji trudno zakładać, żeby klub zarabiał na dniach meczowych. – Skłamałbym, mówiąc że liczba ludzi na trybunach nie ma wpływu na postawę piłkarza – mówi Sebastian Mila. – Kibice potrafią dodać skrzydeł, przy wypełnionych sektorach człowiek na boisku jakimś cudem daje z siebie nie 100, ale 120 procent. Ale dla mnie najcenniejsze są te dni przed meczem, kiedy wszyscy o nim mówią i jest jasne, że szykuje się piłkarskie święto, bo będą wypełnione trybuny. Teraz tego nie ma – przyznaje były kapitan wrocławskiej drużyny. Koniunktury na ekstraklasę nie nakręcił też towarzyski mecz z Borussią Dortmund, na który przyszło ponad 30 tysięcy ludzi. Trzeba przyznać, że podczas spotkania łamiący przepisy szalikowcy Śląska swoim zachowaniem raczej nie zachęcali do powrotu na Stadion Miejski. Wrocławianie mają się czym martwić, szczególnie że kibiców jest mniej niż w Gdańsku czy Poznaniu, które też budowano z myślą o mistrzostwach Europy.
RZECZPOSPOLITA
Rzepa znów rozczarowuje – znajdujemy tylko jeden tekścik, i to przed jutrzejszymi meczami polskich pucharowiczów.
Po wykluczeniu z eliminacji Ligi Mistrzów Legia chce pokazać UEFA, że na tak surową karę nie zasłużyła. Dziś leci do Kazachstanu walczyć o Ligę Europejską. Piłkarze mistrza Polski powtarzają, że rywala – FK Aktobe – nie lekceważą. Nikt na UEFA obrażać się nie zamierza, nie będzie żadnej demonstracji. Walkower w rewanżowym meczu z Celtikiem Glasgow za trzyminutowy występ Bartosza Bereszyńskiego to był dramat, ale prawdziwą tragedią dla klubu byłby brak awansu do fazy grupowej Ligi Europejskiej. Rozgrywek, których przy Łazienkowskiej nie wspomina się z sentymentem. Rok temu mistrz Polski poniósł w nich pięć porażek, zwyciężył tylko w nieistotnym już spotkaniu z Apollonem Limassol. Głową zapłacił za to trener Jan Urban. Teraz Legia spróbuje zmazać plamę. Aktobe w drugiej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów pokonał Dinamo Tbilisi, w trzeciej nie poradził sobie ze Steauą Bukareszt. Jest liderem ligi Kazachstanu (gra się tam systemem wiosna – jesień). Od lipca Aktobe trenuje Rosjanin Władimir Gazzajew. Jego ojciec Walerij w 2005 roku jako trener zdobył z CSKA Moskwa Puchar UEFA. Syn karierę dopiero zaczyna. Ma 34 lata, w rubryce „sukcesy” może na razie wpisać: awans do ligi rosyjskiej z Ałaniją Władykaukaz. Obrońcy Legii muszą uważać zwłaszcza na Białorusina Ihara Ziańkowicza. To najlepszy strzelec przeciwników. Poza tym w Aktobe gra trzech Brazylijczyków: napastnik Danilo Neco, pomocnik Marcos Pizzelli, naturalizowany przez Armenię, i obrońca Anderson Mineiro.
GAZETA WYBORCZA
Najciekawszy tekst w polskiej prasie o Metaliście Charków, rywalu Ruchu.
Wiosną Metalistowi groziło wycofanie z ligi. Wystartował i zajął trzecie miejsce, uprawniające do występów w eliminacjach Ligi Europy. Jego rywalem w czwartej rundzie – decydującej – będzie Ruch Chorzów, a pierwszy mecz zostanie rozegrany w czwartek na stadionie Piasta w Gliwicach. Drużyna z Charkowa nie może rozegrać meczu rewanżowego na swoim stadionie z powodu walk na wschodzie kraju. Taką decyzję podjęła UEFA. Metalist musi wynajmować obiekty w Kijowie, przez co pozbawiony jest takiego dopingu, jaki zwykle miał w Charkowie. Czołowi piłkarze nie wrócili z urlopów, twierdząc, że boją się o swoje zdrowie. Ci, którzy są na Ukrainie, skarżą się na coraz większe długi. Jakby tego było mało, sąd gospodarczy w Kijowie nałożył areszt na majątek Metalista. Zablokował akcje klubu, stadion i bazę treningową. Zrobił to na wniosek firmy Intertransgrup, która jest jednym z wierzycieli będącego w likwidacji Brokbiznesbanku, należącego do Siarhija Kurczenki, właściciela charkowskiego klubu. To 28-letni oligarcha, który zrobił błyskawiczną karierę u boku byłego prezydenta Wiktora Janukowycza. Kurczenko nazywany był bankierem Janukowycza. Młody biznesmen w tajemniczy sposób dorobił się miliardowej fortuny i dwa lata temu kupił Metalista za 400 mln dolarów od innego oligarchy Ołeksandra Jarosławskiego. Został też właścicielem stadionu, na którym rozgrywane były mecze Euro 2012. Po wydarzeniach na kijowskim Majdanie i obaleniu swojego protektora Kurczenko zniknął. Ponoć widziano go na Białorusi, ale azylu nie dostał. Prawdopodobnie jest w Rosji razem z Janukowyczem. Na wniosek ukraińskiej prokuratury wydano za nim międzynarodowy list gończy, zarzucając wyłudzenie od skarbu państwa ponad miliarda hrywien (ok. 580 tys. euro) i pranie brudnych pieniędzy. Jego majątek poza granicami Ukrainy został zamrożony. Śledczy narzekają, że władze Rosji nie chcą z nimi współpracować w sprawie Kurczenki.
„Legia – test charakteru”, ale Dariusz Wołowski nie pisze tutaj nic, czego wszyscy by nie wiedzieli.
Nieudane odwołania od walkoweru szefowie Legii muszą potraktować jak początek, a nie koniec misji. Jeśli porażka przy zielonym stoliku nie osłabi, ale wzmocni mistrza Polski, awans do Ligi Mistrzów stanie się kwestią czasu. Czwartkowy mecz z kazachskim Aktobe w walce o Ligę Europejską jest dla Legii tak samo ważny, jakby gra szła o awans do Ligi Mistrzów. Decyzja CAS, Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu w Lozannie, który nie uchylił walkoweru UEFA nałożonego na mistrza Polski za mecz z Celtikiem, jest tylko spodziewanym fiaskiem zabiegów prawnych. Tak naprawdę rewanż Legia musi wziąć na boisku. Jeśli jej właściciele i piłkarze czują złość, niech wyładują ją na kolejnych rywalach. Rozpamiętywanie przeszłości, odnajdowanie satysfakcji w roli pokrzywdzonych jest drogą donikąd. Jeśli Legia jest silna tak, jak głosi, musi pogodzić się z rzeczywistością. Są na to dwa dni, bo już w czwartek mistrz Polski zagra o fazę grupową Ligi Europejskiej. Mecz w Kazachstanie może być trudny. Aktobe odpadło z eliminacji Ligi Mistrzów po bardzo zaciętych pojedynkach ze Steauą Bukareszt (1:2 i 2:2), tą samą, która zagrodziła drogę Legii 12 miesięcy temu (1:1 i 2:2). Rywalizacja z Kazachami tuż po decyzji CAS jest dla mistrzów Polski testem charakteru. Właściciele i piłkarze Legii powinni spojrzeć na to tak: po utrzymaniu walkoweru wielkie marzenie o Lidze Mistrzów nie przepadło, ale zostało odłożone w czasie. Jeśli mistrz Polski pokona Kazachów, awansuje do fazy grupowej Ligi Europejskiej, odreagowując chandrę po Celticu, ale też robiąc sportowy krok we właściwą stronę. Sukces w tych rozgrywkach może być wstępem do awansu do Ligi Mistrzów za rok. W LE Legia ma szansę “odzyskać” część straconych pieniędzy, Henning Berg – wzmocnić zespół grą na europejskim poziomie, a wyższy ranking klubu sprawi, że za rok w kwalifikacjach do LM zostanie on rozstawiony. Przynajmniej w III rundzie.
SUPER EXPRESS
Na początek pośród boksu, lekkoatletyki i Formuły 1 – upchnięty tekst o Teodorczyku.
Jak informowaliśmy wczoraj, Łukasz Teodorczyk (23 l.) ma bardzo konkretną propozycję z Dynama Kijów. Ukraińcy szukają napastnika po tym, jak z klubu odszedł Nigeryjczyk Ideye Brown. W grę wchodzi kwota około czterech milionów euro. (…) Ewentualna sprzedaż „Teo” za duże pieniądze pozwoliłaby klubowi spokojnie funkcjonować przez najbliższy rok. Jak się dowiedzieliśmy, prezes Rutkowski chciałby uzyskać za swojego najskuteczniejszego napastnika aż 5 mln euro, ale to raczej nierealne. Dynami Kijów jest gotowe zapłacić około 3,5 mln euro plus zapewnić kilka bonusów, między innymi w przypadku sukcesu w pucharach (Dynamo zagra w fazie grupowej Ligi Europejskiej), a także procent od kolejnego transferu.
Macie szansę na grę w Lidze Mistrzów. Pewnie wiesz, że Legia Warszawa je straciła w głupi sposób. Jak było to komentowane w Niemczech?
– Tutaj wszyscy żyją już startem Bundesligi, ale rozmawialiśmy w szatni o Legii. Koledzy śmiali się, że w zawodowym klubie popełniono tak prosty błąd, gdy gra się o wielkie pieniądze. Z tego, co wiem, to Legia może stracić grube miliony.
(…)
Czy masz kontakt z trenerami i piłkarzami kadry?
– Z trenerem Nawałką nie miałem żadnego kontaktu, odkąd objął kadrę. Z kolegami z boiska mam sporadyczny kontakt. 10 dni temu spotkałem się z Arturem Borucem, przy okazji meczu sparingowego z Southampton. Rozmawialiśmy krótko, ale fajnie było go spotkać.
Nie jesteś w kadrze, z kolegami masz sporadyczny kontakt. Powiedz szczerze, masz jeszcze chęć grać w reprezentacji Polski?
– Tak. Zależy mi na grze w reprezentacji i zrobię wszystko, żeby do niej wrócić. Sam wiem, że nie zagrałem chyba żadnego świetnego meczu w kadrze. Spowodowane to było kontuzją i trudnym powrotem na boisko. Teraz jestem zdrowy i zaczynam sezon również z tą myślę, żeby pokazać się selekcjonerowi.
A po meczu Realu Madryt z Fiorentiną zatrzymany przez policje został Marcin A., który… ma stracić możliwość komentowania spotkań ze stadionu.
Trzykrotny reprezentant Polski i mistrz Austrii z Rapidem Wiedeń Marcin A. nie będzie mile wspominał meczu Real Madryt – Fiorentina (1:2) na Stadionie Narodowym w Warszawie. Został bowiem zatrzymany przez policję za próbę wbiegnięcia na boisko. Sąd ukarał go dwuletnim zakazem stadionowym, musi też pokryć koszty sądowe w wysokości 150 zł. Jak udało nam się ustalić, Marcin A. pokonał barierkę oddzielającą boisko od trybun i przy linii bocznej nawoływał swoich dwóch kilkunastoletnich synów, którzy… wbiegli na plac gry po autografy od gwiazdorów Realu. – Marcin nawet nie zamierzał dostać się na murawę. Przywoływał tylko dzieci do powrotu na trybuny. Chłopaki zupełnie powariowali, kiedy zobaczyli na żywo Ronaldo, Ramosa i Di Marię. Wina Marcina polega tylko na tym, że nie upilnował dzieciaków. On na pewno tak nie zostawi tej sprawy – powiedział nam jeden z przyjaciół eksreprezentanta Polski. (…) – Jeżeli pan A. otrzymał zakaz stadionowy, to w czasie jego trwania nie może się pojawiać na meczach w żadnej roli. Jestem za nowelizacją tego przepisu, bo powinien on służyć wyplenieniu chuligaństwa, a nie karaniu wszystkich z automatu. Ja pana A. za chuligana nie uważam. Niestety, teraz będzie mógł komentować mecze piłkarskie tylko ze studia.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Wywiad z Lewandowskim zapowiadany jest już na okładce.
Cytujemy więc inny fragment rozmowy Tomasza Włodarczyka z Lewym.
Pierwszy oficjalny mecz był dla pana dużym przeżyciem? Superpuchar przeciwko klubowi, w którym osiągnął pan tak wiele.
– Mecz z Borussią nie był dla mnie łatwy. Spotkanie z gatunku wyjątkowych. To było duże przeżycie. Nie wiedziałem, jak zostanę przyjęty w Dortmundzie. Nie było jakiś wielkich gwizdów. Oczywiście pojedynczy kibice coś tam zawsze powiedzą pod twoim adresem, ale to normalne. Głośniej gwiżdzą na mnie na innych stadionach w Niemczech. Najważniejsze, że mam to już za sobą. Cieszę się, że akurat pierwszy oficjalny mecz w Bayernie zagrałem przeciwko Borussii. Po meczu z Götze poszliśmy do szatni i pogadaliśmy z kumplami z byłego zespołu. Zrzuciłem ten ciężar i jestem pewien, że w lidze będzie mi się grało już przeciwko byłym kolegom normalnie. Nie będzie już tej otoczki, odliczania dni do spotkania i napięcia w stylu: „Jak wypadnie Lewandowski? Czy upokorzy byłych kolegów?” W Superpucharze zagrałem przeciętnie. Zebrałem doświadczenie, które było mi potrzebne. Odrzuciłem wszelkie sentymenty. Przy następnym spotkaniu będzie już normalnie.
W meczach towarzyskich strzelał pan cudowne gole. W oficjalnych na razie posucha. W dodatku zmarnował pan karnego w Pucharze Niemiec.
– Przyznaję się bez bicia. Uderzyłem po prostu fatalnie. Wszyscy chcieli, żebym to ja strzelał z rzutu karnego. Nie udało się. Nie wiem, czy następnym razem dadzą mi ponownie podejść do jedenastki. W Bayernie oprócz mnie do wykonywania tego elementu jest wyznaczonych jeszcze dwóch piłkarzy. Ale może dadzą mi się przełamać? Co do samego meczu, to czułem się bardzo dobrze. Znacznie lepiej niż w Superpucharze Niemiec. Wraca świeżość. Na razie w dwóch oficjalnych meczach nie strzeliłem goli, ale spokojnie. Nie ma ciśnienia. To jeszcze taki moment w sezonie, że jest miejsce na słabszą formę i popełnianie błędów. Dopiero teraz, na start Bundesligi, musi przyjść wysoka dyspozycja. Jestem pewien, że jak już napocznę rywala, to będę strzelał z automatu.
Wygranie Ligi Mistrzów to priorytet?
– Dla mnie na pewno tak, bo jeszcze jej nie wygrałem. Siedzi mi w głowie. Jest numerem 1 na liście trofeów do zdobycia, ale tak naprawdę, to chcę wygrywać wszystko, co się da. Cały czas udowadniać swoją wartość.
Lech Poznań ma swój pomysł, jak łatać budżet – sprzedając piłkarza.
Lech Poznań próbuje łatać budżet po odpadnięciu z Ligi Europy. Jest jeden piłkarz, który tego lata może odejść z klubu. Lech Poznań celował w fazę grupową europejskich rozgrywek, ale po raz trzeci z rzędu odpadł już w eliminacjach. Taka porażka niesie za sobą poważne konsekwencje, bo pieniądze zarobione dzięki grze w Lidze Europy byłyby poważnym zastrzykiem dla klubowego budżetu. Sam awans to 1,3 mln euro, ale doliczając bonusy za zdobyte punkty i prawa marketingowe mogłoby skończyć się premią od UEFA na poziomie aż 3 mln euro. Tych pieniędzy Kolejorz jednak nie dostanie i musi szukać innych źródeł finansowania. A najprostszym jest oczywiście sprzedaż jednego z zawodników jeszcze w letnim okienku transferowym. Taki plan był oczywiście od dawna, bo właściwie co roku przy Bułgarskiej jeden kluczowy gracz ma zgodę na odejście. Tym razem szefowie klubu twierdzili jednak, że zrobią to tylko przy wyjątkowej okazji. – Nie mamy ciśnienia na transfer, bo chcemy przede wszystkim skupić się na walce o Ligę Europy – przekonywali, a świadczyła o tym sytuacja, kiedy RB Lipsk z 2. Bundesligi zerwał rozmowy w sprawie Łukasza Teodorczyka ze względu na zbyt wysokie żądania poznaniaków, którzy chcieli zarobić co najmniej 3 mln euro. (…) Sęk w tym, że w Lechu jeszcze nic nie wiedzą o propozycji z Dynama. – Trafiłem na tę informację dziś w jednym z portali. Nic jednak nie wiem o tym, żeby Łukasz wybierał się na Ukrainę – powiedział nam prezes Kolejorza Karol Klimczak. Wiadomo, że w grze wciąż jest także włoska Genoa oraz kluby niemieckie i angielskie.
Parę ligowych tematów:
– Gdzie są kibice Śląska? (cytowaliśmy w Fakcie)
– Kapo zapewnia, że nie jest emerytem
– Perez Garcia może zacząć ratować się Dawidem Janczykiem
– Kwame i Cisse nie Graja w Podbeskidziu przez kiepskie wyniki badań i niski poziom żelaza we krwi
– W Górniku wczoraj ponoć poszły przelewy i dziś kasa trafi na konta piłkarzy. Pierwsza w tym roku!
– Injac ma podpisać kontrakt z Widzewem
„Papierowy tygrys” – tak o Lechii pisze Kuba Staszkiewicz.
Liczba letnich transferów jak na razie nie przekłada się na oczekiwaną jakość gry. Lechia nie ma własnego stylu, a także pełnej kontroli nad meczami, czego wymaga się od biało-zielonych, jeśli weźmie się pod uwagę potencjał zawodników znajdujących się w kadrze. W pierwszych trzech spotkaniach gdańszczanie wywalczyli siedem punktów, choć w dużej mierze zdobycz ta wzięła się dzięki indywidualnym umiejętnościom Piotra Wiśniewskiego, Ariela Borysiuka, Zaura Sadajewa. Gdańszczanom nie zabrakło też szczęścia, jak było to przy bramce Macieja Makuszewskiego w meczu z Podbeskidziem, gdy fatalny błąd popełnił Richard Zajac, czy golu Wiśniewskiego na 2:1 w Gliwicach z rzutu wolnego. Dobrej zespołowej gry było znacznie mniej: druga połowa z Jagiellonią, pierwsza z Podbeskidzie, znów druga w spotkaniu z Piastem i najlepsze dotychczas 45 minut (pierwsze) w wykonaniu biało-zielonych w przegranym starciu z Lechem. Znacznie gorzej zespół Lechii spisał się w spotkaniu z Wisłą. – Nie zgadzam się z taką opinią. W Krakowie nie zagraliśmy na sto procent naszych możliwości. A w meczu z Lechem wszystko popsuła czerwona kartka Sadajewa – mówi trener biało-zielonych Joaquim Machado, na którym skupiła się złość kibiców Lechii po ostatnich porażkach.