Wiadomo, piłka nożna jest jak narkotyk. Piłkarze, szczególnie w wywiadach i rozmowach w szkołach podstawowych, przekonują, że w życiu nie grali dla pieniędzy, zawsze z czystej pasji i prawdziwego uzależnienia od futbolu. Nic więc dziwnego, że uzależniony od piłki, Emmanuel Sarki, tracąc miejsce w Wiśle zaczął się rozglądać za nowym miejscem, w którym mógłby realizować swoją zajawkę. Jak nie w klubie, to może w… reprezentacji?
Szybkie spojrzenie w dowód osobisty – no nie, słabo, miejsce urodzenia: Kaduna w Nigerii, a chłopaki ledwie półtora miesiąca temu całkiem fajnie radzili sobie na mistrzostwach świata. Nigeria w takim razie odpada, dostać się do tej reprezentacji to nie jest prosta sprawa, wygryźć chłopaków z pierwszego składu jeszcze trudniej. A jak się przyjęło w świecie futbolu (choć chyba również tenisa stołowego i lekkoatletyki), gdy zawodzi cię miejsce urodzenia w dowodzie, sięgnij po drzewo genealogiczne.
Sarki tak właśnie zrobił, przeanalizował narodowość swoich przodków, kombinował, pracował, rozkminiał i wreszcie dopadł gagatków – okazało się, że jego pradziadkowie pochodzili z Haiti. Nagle występy w młodzieżowej reprezentacji Nigerii poszły w kąt, okazało się, że Emmanuel od dawna marzył, by choćby polecieć (bo do tej pory okazji jakoś nie było) do kraju swoich przodków, a skoro już tam będzie… To może i pograć w piłkę?
I tak właśnie rezerwowy skrzydłowy Wisły Kraków otrzymał powołanie do reprezentacji Haiti, kraju, w którym nigdy nie był, a zna wyłącznie z dokumentów swoich pradziadków. Z jednej strony – czapki z głów przed jego pragnieniem gry w piłkę, nie spodziewaliśmy się, że tak szybko znajdzie sobie plac do gry po utracie miejsca w składzie Wisły. Z drugiej – Ema, chłopie, pospieszyłeś się! Odzyskałbyś formę, zagrał ze trzy lepsze mecze i by cię wepchnęli do reprezentacji PZPN!
A cały pomysł – idziemy o zakład – zrodził się w klubie o nazwie „Frantic”, którego stałym gościem jest najsłynniejszy Haitańczyk w Polsce. Dziki Donald.
Fot. FotoPyK