Od jakiegoś czasu czytamy, jak Sylwester Cacek apeluje do łódzkiego biznesu o pomoc. Dziś Widzew jest w niemałych tarapatach, a Cacek, który władował w klub niemałe pieniądze, nie chce głębiej już sięgać do kieszeni. Skoro lokalne środowisko ma ochotę na poważną piłkę, niech też się zaangażuje – mówi. I nawet bylibyśmy w stanie to zrozumieć, gdyby nie… kolejne przykłady odsuwania i zniechęcania niewielkiego grona, które wyciąga pomocną dłoń.
Dopiero co Cacek punktował Grzegorza Waraneckiego, sponsora Eduardsa Visnakovsa, że nie startuje w tej samej finansowej wadze, że ten nie jest nawet w setce ludzi łódzkiego biznesu, że lubi pobłyszczeć w mediach przez swoje ADHD i „jak znowu zrobi taki numer, to znowu dostanie w łeb”. Dopiero co publicznie ujawnił – choć ujawniać nie powinien – na jaką dokładnie kwotę ofertę nowego kontraktu reklamowego złożyła współpracująca firma Aflofarm (niską, to prawda). Dopiero co…
No właśnie, kolejny – ostatnio zasłyszany przez nas przypadek – jest typowy dla Cacka i jego ludzi. Widzew, zatrudniając nowych piłkarzy, stara się wszędzie szukać oszczędności, dlatego też powstał pomysł: niech kontrakt Mateusza Brozia opłaca sponsor. Co więcej, taki chętny się znalazł i byłaby to sytuacja win-win. A więc wszyscy zadowoleni.
– To chyba całość dogadana? – upewniał się Widzew.
– Tak. Tylko, że pieniądze będą przelewane bezpośrednio na konto piłkarza, a nie do kasy klubu – podkreślał sponsor, chcąc mieć pewność, gdzie trafi kasa.
– Nie, nie. Tak to nie będzie, tak to my dziękujemy…
I podziękowali. Zaraz znów będą wołali o pomoc, ale widząc, jak kolejni chętni – i firmy, i biznesmeni-kibice – odchodzą zrezygnowani oraz jak trudno o przykłady dobrej, bezkonfliktowej współpracy, to nie mamy pojęcia, skąd ma ona nadejść.
Fot.FotoPyk