Reklama

Jak złamać piłkarza: 10 absurdalnych praktyk rodem z „Klubu Kokosa”

redakcja

Autor:redakcja

14 sierpnia 2014, 12:37 • 8 min czytania 0 komentarzy

Niektórzy nazywają to mobbingiem i najchętniej pierwsi podpisali się pod pozwem do Sądu Pracy. Inni wręcz cieszą się, że stereotypowy piłkarz, którego plan dnia – w ich mniemaniu – ogranicza się do podróży na stadion, a potem – siup – do galerii handlowej, dostanie trochę po dupie. Temat rzeka: „kluby kokosa”, w których różnymi metodami, eufemistycznie rzecz ujmując, przekonuje się piłkarzy do własnych racji. Można się przeciwko tym żałosnym niekiedy praktykom buntować, ale czego jak czego, jednak pomysłowości w „zmiękczaniu” piłkarzy, władzom polskich klubów odmówić nie można.

Jak złamać piłkarza: 10 absurdalnych praktyk rodem z „Klubu Kokosa”

Ciężko podejrzewać, że ktokolwiek rywalizuje tu o to, kto wymyśli bardziej bezwzględną metodę, ale przez lata trochę się tych podejrzanych praktyk nazbierało. Postanowiliśmy więc taką korespondencyjną rywalizację zaaranżować i tak oto powstał nam ranking praktyk rodem z Klubów Kokosa. Od tych najbardziej oczywistych rozwiązań do tych wziętych z kosmosu.

10. BIEGANIE PO SCHODACH I PARKU

Najbardziej medialna sprawa i jednocześnie najbardziej prymitywna metoda. Stawianie opornego delikwenta do pionu za pomocą musztry i upokorzenia. Daniel Kokosiński. To od niego wszystko się wzięło. Najpierw w wiadomych czasach podpisał całkiem lukratywny kontrakt z Polonią Warszawa, a dopiero później ktoś przytomny zorientował się, że niekoniecznie jest wart takich pieniędzy. Chłop miał jednak głowę na karku i wiedział, że trafiła mu się umowa życia. W efekcie: musiał przejść wiele. Przede wszystkim konieczne było pożegnanie z przedmiotem, który widzicie na zdjęciu.

Reklama

Co w zamian? – Skoro nie potrafią biegać w szybkim tempie, to nie mogą jeszcze kopać piłki – to akurat słowa Mariusza Klimka o Andrzeju Niedzielanie i Marcinie Kikucie, ale ich przypadek i „logika” działań jest taka sama jaką kierowano się w Polonii. Zero piłki, dużo kilometrów. Bieganie, siłownia, pompki, brzuszki, piłki lekarskie. Godna podziwu dbałość o kondycję piłkarzy. Kokos trenował indywidualnie pod okiem Jarosława Bako. Czasami sam, czasami w towarzystwie innych „ulubieńców” Wojciechowskiego. Po kilku miesiącach był gotowy. Nie, nie do powrotu na boiska Ekstraklasy. Spokojnie mógł za to wziąć udział w… Mistrzostwach Polski w Biegu po Schodach. Podobno ową czynność – stopień po stopniu – musiał opanować do perfekcji.

9. UŻYWANIE ZDEZELOWANEGO SPRZĘTU

Tym razem to Cracovia nisko się kłania… Czasy, w których w klubach nie było pralek i o sprzęt musieli dbać sami piłkarze nie są aż tak odległe, ale w Krakowie takie luksusy w czasie trwania tego procederu już występowały. O co chodzi? Swego czasu jednym z elementów zmiękczania wybranych piłkarzy w Cracovii były drastyczne cięcia wydatków na sprzęt. Wytypowany delikwent dostawał jeden znoszony już dres, który musiał służyć mu co najmniej dwa razy dziennie (co przy lekkoatletycznym treningu w pełnym słońcu nie jest raczej przyjemne), a za jego czystość odpowiadał sam zawodnik (albo jego żona). Na całe szczęście były również zajęcia z piłkami. Tyle tylko, że były to piłki, które magazynier miał właśnie wyrzucić na śmietnik. Można się domyśleć, jaki był ukryty przekaz tej decyzji. Pewnie coś w rodzaju: śmieć może trenować śmieciem.

8. KARY… ZA WSZYSTKO

Kto czytał „Szamo”, ten wie, że ta metoda zapewne przypadłaby do gustu Stefanowi Majewskiemu. Mechanizm jest prosty – skoro piłkarz kasuje od nas sporo pieniędzy, to jak największą ich część należy odzyskać poprzez idiotyczny system kar i nagród. Przy czym wiadomo: nagrody istnieją w tym układzie tylko teoretycznie, a w praktyce jest to zwykła „dojarka”. Przykładowo: kara za obrazę trenera. Dość elastycznie stwierdzenie, pod które podciągnąć można prawie wszystko. A że nagle trenerzy stawiali się najbardziej wrażliwą grupą zawodową na świecie… Zupełny przypadek.

Taki manewr zastosowano m.in. w Polonii Warszawa, gdy krótko po fuzji z Groclinem okazało się, że do dyspozycji trenera jest 50 piłkarzy na kontraktach i kogoś trzeba „przekonać” do rozwiązania umowy. – Kiedy za głośno zaczęliśmy się skarżyć na swój los, to klub wprowadził regulamin z datą obowiązującą rok wstecz! Było w nim mnóstwo kar, nawet do 15 tysięcy, a nagród żadnych – mówił na łamach Magazynu Futbol Grzegorz Piechna. Karano za różne przewinienia – od „obniżania poziomu sportowego drużyny”, przez wypowiedzi w mediach na szkodę klubu, po takie pierdoły – jak wspominał Szymon Kaźmierowski – jak picie wody bez zgody trenera. W skrócie za: „rażącą niesubordynację”.

Reklama

7. TRENINGI O PÓŁNOCY

Praktyki, o których mowa, nie są jedynie polską specjalnością. Gdy jeden z greckich klubów chciał rozwiązać kontrakt z Maciejem Bykowskim, wysłał do niego na prywatną rozmowę trzech panów. I bynajmniej nie byli to prawnicy, a raczej ludzie, którzy prędzej czy później z usług tychże będą musieli skorzystać. Odpuszczamy jednak tę patologię, bo mamy bardziej pomysłową propozycję z Europy. Rzecz działa się w Serbii, a dokładniej w klubie Mladost Luczani. Piłkarz drugoligowca Vladimir Radivojević nie zgodził się na przedłużenie kontraktu i chciał pół roku później opuścić dotychczasową drużynę jako wolny zawodnik. W takim układzie jego aktualny jeszcze klub chciał „jak najlepiej przygotować swojego piłkarza do następnego etapu w karierze”. W tym celu zarządzono mu dwa treningi dziennie (15 – 20 km do przebiegnięcia) – pierwszy o godzinie 7.15, zanim pierwsza drużyna rozpocznie zajęcia, a drugi o… 23.45. Nie wiemy, czy z latarką czy bez, ale piłkarz pracujący na „nocną zmianę” to rzadkość.

6. DOKSZTAŁCANIE

Brzmi nieźle, nieprawdaż? Może prywatny nauczyciel języka? Nic z tych rzeczy. Igora Lewczuka dokształcali w Jagiellonii Białystok, każąc mu czytać gazety. Proceder miał miejsce po porannym treningu lekkoatletycznym na mrozie, a Igor w wywiadzie z Weszło wspominał go tak:

Wytrzymałem dwa-trzy tygodnie, było -25 stopni i najpierw o szóstej miałem bieganie, potem czytanie gazet…

Jakich gazet?

No jak to? Dokształcanie się! Dbali o moją edukację! Czasem nawet trafił się „Przegląd Sportowy”, a poza tym lokalne – „Kurier Poranny”, „Gazeta Współczesna”, czasami „Wyborcza”. Po czytaniu obiadek i drugi trening.

5. KARTA KIBICA

Bardzo podły zabieg, musimy to przyznać. Piłkarze przywykli raczej do uczestniczenia w meczach jako najważniejsze osoby w całym zamieszaniu. Tymczasem nie dość, że nie możesz grać w piłkę ze swoimi kolegami z drużyny, to musisz jeszcze to oglądać. Powiecie OK, Wojciech Pawłowski prawie całą karierę tak robi i jakoś żyje. Nie zdążyliśmy jednak wspomnieć, że Przemysław Kulig, były zawodnik Cracovii, musiał za tę wątpliwą przyjemność płacić z własnej kieszeni. Samodzielnie stanąć w kolejce pod kasą, w dodatku pomiędzy zwykłymi kibicami, którzy – umówmy się – nie za bardzo za nim przepadali, wyrobić sobie kartę kibica i kupić bilet. Nie chodzi tu rzecz jasna o pieniądze, a przekaz, który mówił jesteś nikim, twoją jedyną szansą na uczestnictwo w meczu Ekstraklasy jest kupno biletu i rola widza. Ciężko o coś bardziej uwłaczającego.

Przemysław Kulig (w bramce) podczas jednego ze swoich ostatnich spotkań w Ekstraklasie.

4. GRA W B-KLASIE

To oczywiście sprzeczne z główną ideą Klubu Kokosa, która zakłada, że zbędny element nie powinien nawet mieć kontaktu z piłką oraz w żadnym wypadku nie może swoją postawą demoralizować nikogo w klubie, ale w Górniku Zabrze machnęli na to ręką. Paweł Strąk i Damian Gorawski na gwiazdorskich kontraktach musieli reprezentować klub na poziomie prestiżowych rozgrywek „Serie B”.

Nie trzeba być wielkim fanem tej klasy rozgrywkowej, by wiedzieć z jakimi przywilejami się to wiąże. Tak w skrócie: a) murawy, które standardem lekko odbiegają od tych z Ekstraklasy, b) przebieranie się w samochodach, na parkingach, bo szatni niestety brak, c) prysznic po meczu ograniczający się do wylania na siebie butelki mineralnej, d) przeciwnicy, którzy mają „nisko zawieszone pługi”, a w głowie myśl – dojechać gwiazdora, e) kibice, w których głowach również pojawiają się takie przemyślenia. Dla piłkarza-amatora trzy pierwsze punkty to oczywiście codzienność, ale gwiazdy z Ekstraklasy mogły odwyknąć od tego typu standardów.

Strąk i Gorawski jednak – bardziej lub mniej – dzielnie wytrwali w jednym kawałku do końca rozgrywek, a pomocnik, który kilka lat wcześniej strzelał bramkę Realowi, był nawet w czołówce klasyfikacji strzelców.

3. TRENING W DNIU ŚLUBU

To propozycja pomysłowych władz Stomilu Olsztyn. Kim był ten szczęśliwiec, który miał zaliczyć kilkukilometrową przebieżkę między weselem a poprawinami? To jeden z najlepszych bramkarzy w tym kraju, a mianowicie: Erwin Sak. Ostatecznie do tej patologii nie doszło, ale już podróż poślubna została z tego powodu przesunięta na inny termin. Wyjątkowo podła zagrywka. To oczywiście niejedyny przykład tego typu działań. Piątek, światek czy niedziela, w klubie przebywał również m.in. Paweł Drumlak z Cracovii.

2. POKAZY VIDEO

Niby nic strasznego, sami lubimy sobie w wolnej chwili walnąć meczyk albo siedem, ale sympatyczni działacze wymyślili pewne urozmaicenia tej popularnej rozrywki. Chociaż może słowo „urozmaicenie” jest w tym wypadku nie na miejscu. Specjalnie wyselekcjonowana grupa piłkarzy Jagielloni Białystok musiała przez pewien czas – dzień w dzień przez osiem godzin – oglądać powtórkę jednego z -nieudanych w swoim wykonaniu – spotkań. Wyobrażacie to sobie? My czasami mamy wrażenie, że jednorazowa projekcja meczu Ekstraklasy, to śmiertelna dawka nudy.

Na podobny pomysł wpadli swego czasu w ŁKS-ie. Z tą tylko różnicą, że tam pomyślano o przyszłości. Według relacji lokalnych mediów Marcina Adamskiego chciano zapędzić w łódzkim klubie do oglądania i analizowania meczów przyszłych rywali ŁKS-u. „Adams” rozpracowywałby – przykładowo – Piast Gliwice i dzielił się wnioskami ze sztabem. Tylko sam nie mógłby tej wiedzy wykorzystać na boisku. Nie wiemy, czy plan wszedł w życie, ale to dość ciekawe rozwiązanie – analityk na kontrakcie piłkarza.

1.ROZBIERANIE CHOINKI

Nasz absolutny faworyt, taka oto czynność weszła w zakres obowiązków Przemysława Trytki, który jako jedyny musiał stawić się w klubie zaraz po przerwie świątecznej. Inni piłkarze jeszcze wpieprzalli resztki makowca, a on „spełniał obowiązki piłkarza” w zimnym i pustym budynku klubowym. Rzecz działa się oczywiście w Białymstoku. Trytko warował od 8 do 16 i można powiedzieć, że pełnił w klubie funkcję pewnego rodzaju człowieka-instytucji.

Wiecie pewnie, o czym mowa. W większości firm jest ktoś taki zatrudniony. Mówiąc wprost – był jak cieć. Jak trzeba rozebrać choinkę, rozbierze. Gdy trzeba przestawić mebelki, przestawi. Facet który „przyniesie, poda, pozamiata”. A gdy Trytko przychodził do Jagiellonii, jego lista jego zadań brzmiała podobnie: strzeli, poda, pozamiata. Niby niewielka różnica, a jednak.

PS Na zdjęciu tytułowym oczywiście Daniel Kokosiński w czasach Polonii Warszawa.

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
5
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...