Jeśli spojrzymy w przeszłość na historię sporów piłkarskich klubów z UEFA, FIFA czy ogólniej rzecz ujmując – futbolowymi federacjami – cóż, obraz będzie dość przygnębiający dla każdego fana Legii, który liczy na jakiekolwiek zadośćuczynienie za spuszczenie w toalecie wysokiego zwycięstwa nad Celtikiem. Jednym z najbardziej jaskrawych przypadków smutnego końca wojny między prezesem piłkarskiej spółki a bezdusznymi biznesmenami z „rodzin” UEFA i FIFA jest FC Sion i Christian Constantin. Facet, który rzucił rękawice całemu zepsutemu środowisku działaczy piłkarskich. I który rzucenie tej rękawicy przypłacił rozmontowaniem szwajcarskiego klubu…
Pisaliśmy już o tym dwa lata temu, ale uznaliśmy, że warto odświeżyć. Tym bardziej, że puenta jest dość bolesna…
Transfer, którego nie było
Wszystko zaczęło się od jednego, absolutnie niepozornego transferu. Pierwszy aktor, który wchodzi na scenę w spektaklu „Upadek Sionu” to Essam El-Hadary, bramkarz Al-Ahly, świeżo po udanym turnieju Pucharu Narodów Afryki. Łakomy kąsek na rynku transferowym – tym bardziej, że ponoć kompletnie darmowy. „Ponoć”, bo pominięcie przy jego transferze zdania egipskiego klubu otworzyło puszkę Pandory.
El-Hadary podpisał czteroletni kontrakt z FC Sion, rozpoczął przygotowania ze szwajcarskim klubem i stanął między słupkami tegoż, mimo posiadania ważnej umowy z Al-Ahly. Constantin, jak zwykle pewny siebie, ściągnął chłopaka kompletnie pomijając afrykański zespół, tak jakby regularnie występujący w tamtejszym odpowiedniku Ligi Mistrzów zespół był jakąś podwórkową drużyną szóstek. Naturalnie Egipcjanie nie do końca zgadzali się z tak swobodnym wyciąganiem zawodników ze swojego zespołu i zgłosili skargę do FIFA.
Bramkarz najpierw wraca na kilka treningów do Egiptu, potem znów jest w Szwajcarii, w międzyczasie (dokładnie po dwóch miesiącach) federacja ogłasza werdykt – Sion może wystawiać El-Hadariego z czystym sumieniem. Al-Ahly znów wpada w szał i oczywiście odwołuje się od decyzji. Na rok sprawa cichnie, ale niemal dokładnie dwanaście miesięcy po pierwszej decyzji FIFA, Egipcjanie (tak, tak, właśnie oni) ogłaszają, że ich odwołanie przyniosło skutek i FC Sion wkrótce poniesienie konsekwencje swojego postępowania. Okazuje się, że informacje Al-Ahly nie wzięły się znikąd i tak, szesnaście miesięcy po pierwszej dezercji bramkarza z Egiptu, po trzydziestu występach na szwajcarskich boiskach i setkach włosów wyrwanych z głów przez działaczy z północy Afryki – El-Hadari wrócił do kraju z karę czterech miesięcy dyskwalifikacji. Sion? Zakaz transferowy na dwa kolejne okienka plus kara finansowa. Dla Constantina, który był działaczem podobnym do Józefa Wojciechowskiego i największą frajdę czerpał z kupowania piłkarzy i zwalniania trenerów – cios w serce.
Prezes szwajcarskiego klubu postanowił odwołać się do Międzynarodowego Trybunału Arbitrażowego ds. sportu i tu zaczyna się tak naprawdę cała zabawa.
Tylko FIFA może nas sądzić
Międzynarodowy Trybunał Arbitrażowy zmniejszył bowiem kary finansowe i tymczasowo zamroził zakaz wykonywania transferów, ale ostatecznie kary FIFA zostały podtrzymane i obowiązywały w następnych okienkach. FC Sion, który poczuł krew, gdy obniżono kwoty kar, odwoływał się dalej – tym razem do szwajcarskich sądów, które przyznały rację Constantinowi i jego klubowi. W tym gąszczu decyzji i odwołań, klub postanowił zastosować się do tych, które były dla niego najbardziej korzystne i zupełnie lekceważąc wszelkie zalecenia FIFA – puścił w ruch tradycyjną transferową karuzelę. Wszystko działo się w sierpniu 2011 roku, a sytuacja na ten moment wyglądała mniej więcej tak:
– Szwajcarskie sądy przyznają rację Sionowi
– Constantin wierzy w szwajcarskie sądy
– FIFA sugeruje, że szwajcarskie sądy mogą nawet nadać Sionowi tytuł zwycięzcy Ligi Mistrzów i Pucharu Świata w skokach narciarskich – w rozgrywkach międzynarodowych obowiązują zasady wyznaczane i ustalane przez federację – FIFA oraz UEFA
Ów sierpień okazał się kluczowy, bo po raz pierwszy sprawa weszła na poziom międzynarodowy. Klub kupił sześciu nowych graczy. Jose Goncalves, Mario Mutsch, Billy Ketkeophomphone, Gabri, Stefan Glarner i Pascal Feindouno stali się słynną medialną „Szóstką z Sionu”. Tą szóstką, którą FC Sion wystawił w meczach z… A jakże, Celtikiem Glasgow w ramach eliminacji do Ligi Europy. Wygrał dwumecz, najpierw remisując 0:0, a potem ogrywając Szkotów 3:1. Oczywiście efekt był dość łatwy do przewidzenia – skarga „The Bhoys”, kary od UEFA i FIFA, walkowery w obu meczach i spektakularne wypieprzenie z europejskich pucharów. Ale naturalnie Constantin nie zamierzał kończyć wojny z futbolowymi federacjami. Jeszcze raz udał się do Międzynarodowego Trybunału Arbitrażowego i sądów, które wcześniej przecież przyznawały mu rację, ba, to po ich decyzjach postanowił zlekceważyć zakaz transferowy.
Wyroki sądów nas nie dotyczą
Reakcja federacji była dokładnie taka, jak w każdym innym przypadku, gdy na ich pole próbowały się wciskać rządy, sądy, komisarze czy inni „ludzie z zewnątrz”, czy – żeby było bardziej mafijnie – „spoza Rodziny”. – Wyroki sądów nas nie dotyczą – przekonywał Gianni Infantino, i niezmiennie brzmi to jak pycha szefów syndykatów przestępczych. Tak samo rozumował Constantin i… prawie mu się udało. Przez pewien czas uczestniczył nawet w naradach dotyczących zmiany terminarza Ligi Europy, gdyby to Sion, a nie Celtic uczestniczył w fazie grupowej.
Jak zwykle jednak, na ostatniej prostej wszelkie możliwe trybunały podtrzymały decyzję FIFA. Rozwścieczony właściciel klubu narzekał, że „kilku dziadków podejmuje decyzje, od których zależą grube miliony”, zapowiadał także, że to dopiero początek wojny z absurdami w przepisach. Wojny z całą futbolową „Rodziną”. Wojny o możliwość odwołania się od decyzji sportowych organizacji do sądów cywilnych, czyli podmiotów spoza tego kółka wzajemnej adoracji. Sprawy zaszły za daleko. Gdy Constantin próbował ugrać coś w Komisji Europejskiej, FIFA zagroziła… szwajcarskiemu związkowi piłkarskiemu.
Ten bowiem do tej pory postępował zgodnie z wyrokami szwajcarskich sądów, czyli wbrew decyzjom międzynarodowych federacji. Sposób nacisku? Wszystkie możliwe represje, od wykluczenia z rozgrywek kadry narodowej, aż po zakaz udziału w europejskich pucharach. Dokładnie w momencie, gdy FC Basel wyrzuciło z Ligi Mistrzów Manchester United. Krajowy związek dostał wybór – albo stanąć w szeregu razem z Sionem i walczyć o skruszenie betonu, poświęcając udział Szwajcarii i szwajcarskich zespołów w rozgrywkach międzynarodowych, albo… skruszyć samego Constantina.
Alpejskie mrozy, minus trzydzieści sześć
Prezes klubu poszedł na całość. Zaskarżył naciski FIFA na szwajcarski związek do sądu, ale niestety – całość nie zakończyła się szczęśliwym tańcem przed oczami dziadów z UEFA. Sion zabrano zdobyte do tej pory 31 punktów, dołożono do tego jeszcze pięć ujemnych i zamiast miejsca na podium (gwarantującego udział w Lidze Europy…), klub został zmuszony do gry w barażach o utrzymanie. Wprawdzie Constantinowi udało się utrzymać, ba, potem sprowadził nawet do klubu Gattuso, który zresztą został potem również trenerem, ale ponownego udziału w europejskich pucharach na razie nie udało się wywalczyć. Z kandydata na potentata, klub zjechał do roli średniaka.
Czteroletnia saga, w której boisko było jedynie tłem dla wojny z FIFA i UEFA, zniszczyła ambitny projekt. Niestety – co pokazuje również przykład Legii – wojna została przegrana. Międzynarodowe federacje nadal hołdują wyłącznie własnym zasadom, ustaleniom i ideałom. Pozostaje mieć nadzieję, że co nie udało się Sionowi, może udać się legionistom…