Rybicki i Mikita. Łączy ich więcej niż mogłoby się wydawać. Obaj z tego samego rocznika (93’), obaj jeszcze młodzi, obaj utalentowani i z dużym potencjałem, na podobnej pozycji i… z podobnymi problemami. Problemami, które tkwią przede wszystkim w głowie. Potwierdził to dzisiejszy mecz Widzewa z Dolcanem.
Niespełna trzy tygodnie temu Marcin Sasal dostał pod swoje skrzydła Mikitę. Tydzień temu z Arką wchodził jedynie z ławki, dziś – debiutował już w pierwszym składzie. I na dzień dobry tłumaczyć się z jego głupoty musi trener. Mógłby go pochwalić za bramkę, mógłby opowiedzieć o dalszych oczekiwaniach, a musi się za niego tłumaczyć. Mikita nie był przecież sobą, gdyby zachował się normalnie: kiedy więc tylko strzelił gola, ruszył prowokować kibiców Widzewa i pokazywać im „eLkę”. – Patryk nie powinien się tak zachować. Krzyczałem do niego z ławki, ale trudno było w takiej sytuacji do niego dotrzeć. Będziemy z nim rozmawiali i pracowali nad jego zachowaniem – mówił Sasal. Sam zawodnik nie powiedział nic, bo zaczepiony przez dziennikarzy przeszedł bez słowa obok.
Mikita błysnął więc niebywale – do nowej drużyny wszedł, robiąc od razu problemy, a i tym, dla których dopiero co grał, „ładnie” się przypomniał. Wiedząc, jakie kłopoty wychowawcze w ostatnich miesiącach miała z nim i Legia, i Widzew, pewnie osiągnął właśnie jeden ze swoich celów: pokazać „eLkę” na stadionie w Łodzi. No ale może Sasal jeszcze go naprawi…
Z Rybickim problem jest natomiast taki, że piłkarsko – w przeciwieństwie do Mikity – nie ma już żadnych argumentów. Chłopak dopiero co skończył 21 lat, rozegrał w Ekstraklasie ponad 60 meczów, przed momentem opowiadał, że fajnie byłoby na tym poziomie zostać. Niestety, nie wiadomo, czy utrzyma plac w pierwszoligowym Widzewie. Po tym, jak zagrał przed tygodniem w Katowicach, nie utrzymał.
Widzew Tylaka mocno stawia na grę skrzydłami, pcha się bocznymi sektorami, gdzie mógłby wykazać się Rybicki. Dziś zamiast niego – Wrzesiński i Broź. Mariusz wszedł za tego drugiego tylko dlatego, że ten złapał kontuzję, no i pokazał, że wchodzić nie powinien. Co kontakt, to próba dryblingu, przeważnie w ten sam sposób. Jak Rybickiego nie zatrzyma rywal, to Rybicki zatrzyma się sam. Kopnie nie tak, jak powinien, poślizgnie się, przewróci. Tak czy owak – strata. Osiem na dziesięć (strzelamy, jakby co) jego kontaktów z piłką kończy się tak samo. I widzi to też Tylak, który przyznaje, że takie kiwanie się w każdej strefie boiska, również przy środkowej linii, nie ma prawa bytu. Dlatego już teraz próbował mu pokazać, że jego miejsce jest na ławce.
PT
Fot.FotoPyk