– Tego nie było od dawna. Zwycięstwo 4:1 przed tygodniem w Warszawie wyłamuje się z typowej opowieści o polskich drużynach walczących o Ligę Mistrzów. Kibice tak bardzo przyzwyczaili się do zgoła odmiennego scenariusza, że kolejne gole legionistów przyjmowali z niedowierzaniem. (…) Tylko tragedia i absolutna nieudolność może pozbawić mistrza Polski awansu. Rewanż tym bardziej powinien być formalnością, że gospodarze zostali pozbawieni swojego głównego atutu – stadionu Celtic Park i dopingu 60 tysięcy gardeł – czytamy w Rzeczpospolitej. Zresztą, dziś zaglądając do gazet poczytać można właściwie tylko o Legii. No i oczywiście o Stanisławie Terleckim.
FAKT
To, jak prezentuje się dwie pierwsze sportowe strony Faktu, pokazuje, że dziś w prasie będzie monotematycznie. Cóż, można się było spodziewać…
Fakt przekonuje, że awans jest na wyciągnięcie ręki, ale o tym przeczytamy właściwie w każdej gazecie. Tutaj ciekawe wspomnienie potyczki Artmedii Petrzalka ze Szkotami.
4:1 z pierwszego meczu to wcale nie jest wielka zaliczka. Wiedzą coś o tym piłkarze Artmedii Petrzalka. Dziewięć lat temu sprawili oni jedną z największych sensacji w historii eliminacji Ligi Mistrzów, eliminując Celtic Glasgow. W pierwszym meczu rozgromili Szkotów 5:0. W rewanżu o awans do III rundy drżeli do końca. Celtic prowadził już 4:0 i zabrakło mu gola, aby odrobić straty. – Z jednej strony my, mały słowacki z klub z budżetem w wysokości miliona euro. Z drugiej bogata historia, w składzie Chris Sutton, John Hartson, czyli byłe, ale wciąż groźne gwiazdy Premier League. W Szkocji pewnie myśleli, że będzie łatwo, lekko i przyjemnie. Nie docenili, że my też mamy waleczne serca – opowiada Vladimir Weiss (50 l.), wtedy trener. – Myślę, że nas zlekceważyli, a najlepszy przykład to Hartson. W Bratysławie przeszedł obok meczu, w Glasgow był zupełnie innym piłkarzem. Nieprzyjemny typ, wielki dwumetrowy chłop. Nie życzę każdemu obrońcy takiego przeciwnika, jakim Hartson był w rewanżu z nami – mówi Ondrej Debnar (42 l.), w 2005 roku obrońca Artmedii.
I rzut okiem na rozmowę z Lubomirem Moravcikiem, legendą klubu.
Jest pan jedną z legend Celticu Glasgow. Wierzy pan, że mistrz Szkocji może odrobić straty z pierwszego meczu, wygrać z Legią 3:0 i awansować?
– Nie wierzę. Ponieśli chyba zbyt wysoką porażkę w pierwszym meczu. Poza tym nie grają na Celtic Park. Z doświadczenia wiem, że fani na stadionie Celticu potrafią stworzyć fantastyczną atmosferę i ponieść piłkarzy do walki. Dla rywali to zawsze bardzo niewygodny obiekt. Nie jestem pewien, czy w Edynburgu będzie panować taka sama atmosfera.
Jeszcze jeden materiał – Łukasz Piszczek przekonuje, że Borussia poradzi sobie bez Lewandowskiego.
Czy istnieje życie bez Roberta Lewandowskiego? Wkrótce się przekonamy. A tak zupełnie poważnie – nie ma ludzi niezastąpionych. Trener Klopp już szykuje następców – mówi nam Łukasz Piszczek (29 l.), który jutro ze swoją Borussią Dortmund zagra we Wrocławiu towarzyski mecz ze Śląskiem. Obrońca reprezentacji Polski zdaje sobie sprawę, że BVB w najbliższym sezonie musi jak najszybciej zastąpić polskiego supersnajpera. Następcą miałby być Ciro Immobile (24 l.), ale pozyskany za blisko 20 milionów euro król strzelców ligi włoskiej na razie w sparingach nie zachwyca. Gdzie mu tam do naszego Roberta. – Pamiętam, że Robert też nie był asem drużyny od samego początku, też potrzebował czasu, zanim stał się czołowym snajperem Bundesligi. A tak w ogóle, to nasza drużyna się zmienia. Niemożliwe, żeby od razu wszystko zadziałało, jak w starym zespole – zastrzega Polak, który nie wystąpił w niedzielnym sparingu ze szwajcarskimi trzecioligowcami, których wicemistrzowie Niemiec rozgromili 10:0. – Trener dał mi odpocząć, nie ma sensu forsować obciążeń w okresie przygotowawczym. Ale na mecz ze Śląskiem jestem gotowy do grania. Wizyty w Polsce z BVB mają dla mnie szczególne znaczenie. Przecież byłem już na podobnych meczach towarzyskich z Lechem w Poznaniu i Legią Warszawa. Pewnie, że wolałbym tu przyjeżdżać na mecze pucharowe, mam nadzieję, że przyjdzie i na to pora – dodaje polski obrońca.
RZECZPOSPOLITA
A tutaj Piotr Żelazny zapowiada mecz Legii.
Polski zespół ma dużą przewagę przed dzisiejszym rewanżem w drugiej rundzie eliminacji do Ligi Mistrzów. Tego nie było od dawna. Zwycięstwo 4:1 przed tygodniem w Warszawie wyłamuje się z typowej opowieści o polskich drużynach walczących o Ligę Mistrzów. Kibice tak bardzo przyzwyczaili się do zgoła odmiennego scenariusza, że kolejne gole legionistów przyjmowali z niedowierzaniem. Nawet jeśli tuż po losowaniu ze Szkocji dochodziły informacje, że Celtic straszy już tylko nazwą, mało kto się spodziewał, że na rewanż legioniści będą jechali z taką przewagą. 90 minut, powrót do domu i czekanie na kolejnego rywala w drodze do Champions League. Tylko tragedia i absolutna nieudolność może pozbawić mistrza Polski awansu. Rewanż tym bardziej powinien być formalnością, że gospodarze zostali pozbawieni swojego głównego atutu – stadionu Celtic Park i dopingu 60 tysięcy gardeł. Obiekt w Glasgow, na którym na co dzień mecze rozgrywają The Bhoys, był główną areną zakończonych właśnie Igrzysk Wspólnoty Narodów. Spotkanie z Legią zostało więc przeniesione do odległego o 75 kilometrów Edynburga, na stadion Murrayfield.
GAZETA WYBORCZA
„Legii gra o miliony”. Wiadomo, jaki temat dziś króluje.
– Nie możemy nawet pomyśleć o tym, że pierwsi stracimy gola – mówi lider Legii Miroslav Radović. Dziś w Edynburgu mistrz Polski broni przewagi 4:1 z pierwszego meczu z Celtikiem i nadziei na Ligę Mistrzów. Transmisji w telewizji nie będzie. Udział w najbardziej prestiżowych rozgrywkach, w których mistrza Polski nie było już od 18 lat, gwarantuje zarobek rzędu co najmniej 10-12 mln euro. Faza grupowa Ligi Europy pozwala jednak na spokojny rozwój klubu – to zastrzyk około 3 mln euro. Tyle zarobił warszawski klub w zeszłym roku, gdy trafił do niej, nie potrafiąc ograć Steauy Bukareszt w bezpośredniej walce o Ligę Mistrzów. Dzięki gotówce z UEFA latem mógł utrzymać skład i tym razem podejść do walki o Champions League bez osłabień. Przejście Celticu oznacza więc, że znacznie bardziej przekonująco brzmią słowa Radovicia. Najlepszy piłkarz mistrza Polski twierdzi, że w ciągu trzech lat Legia wedrze się do LM. Ale sukcesem będzie już udział w fazie grupowej Ligi Europy. Odkąd UEFA w 2004 roku wprowadziła ją dla mniej prestiżowych europejskich rozgrywek, jeszcze ani razu nie zdarzyło się, aby ten sam polski klub wystąpił w niej dwa lata z rzędu. Dotąd kończyło się na pojedynczych startach. Brak awansu do następnej edycji oznaczał, że trzeba było szukać pieniędzy, i zwykle następowała wyprzedaż piłkarzy. W Edynburgu Legia gra więc przede wszystkim o zachowanie ciągłości i spokojną przyszłość. Gdyby odpadła z Celtikiem – awans Szkotom da zwycięstwo 3:0 – o fazę grupową Ligi Europy warszawski klub będzie miał jeszcze szansę bić się w czwartej rundzie kwalifikacji. Ale myśli o tym wariancie nikt w Legii do siebie nie dopuszcza. Liga Europy ma zostać zapewniona już teraz, o Ligę Mistrzów drużyna chce zagrać na luzie 19 i 26 sierpnia.
I jeszcze jeden materiał Przemysława Zycha prosto ze Szkocji – rozmowa z Łukaszem Załuską.
Czemu tyle lat jesteś w Celticu, chociaż nie udało ci się wywalczyć miejsca w bramce? Załuska nie ma ambicji – mówią niektórzy.
– Słyszałem wiele takich komentarzy. Daję sobie jeszcze jedną szansę. Jeśli się nie uda, będę musiał przyznać, że nie przeskoczyłem pewnego poziomu. Miałem być następcą Artura Boruca, ale gdy przychodziłem, nie odszedł z klubu. A gdy już odszedł, pojawił się kolejny bramkarz, Fraser Forster, dziś reprezentant Anglii. A Celtic to taki klub, z którym trudno się rozstać. Rozpoznawalny na całym świecie, z fanatycznymi kibicami. Czytałem wypowiedzi byłych piłkarzy po wyjeździe z Celtic Park. Trafili do klubów angielskiej Championship z dolnych rejonów Premier League. Każdy tęsknił za Celtic Park. Ale Celtic to także klub, w którym niełatwo wytrwać. Jeśli ktoś zagra kilka meczów słabiej, to – niestety – w następnym oknie transferowym odchodzi. Przez pięć lat został tylko Scott Brown [kapitan, nie zagra z Legią ze względu na kontuzję].
Na dyspozycji Celticu nie odbija się brak konkurencji w Szkocji? Rangersi zostali zdegradowani za problemy finansowe i do ekstraklasy szkockiej wrócą najwcześniej za rok.
– Odbija się. Gdy rywalizowali z nami, każdy mecz ligowy był ważny. Jeśli Rangersi grali tego samego dnia przed nami, wiedzieliśmy, że musimy wygrać. Co weekend ciążyła na nas presja, rywalizacja nas nakręcała, sprzedawały się karnety. Teraz spadła frekwencja na Celtic Park.
Z perspektywy bramkarza, który od ośmiu lat występuje za granicą, dlaczego od 18 lat mistrz Polski nie grał w Lidze Mistrzów?
– Wiele czynników wchodzi w grę. Kilka lat z rzędu brakowało nam szczęścia w losowaniu. Z kolei jak było dobre losowanie, to brakowało umiejętności. Jak było dobre losowanie i były umiejętności, to wysiadała psychika, zdarzały się gole tracone w ważnych momentach. Nie byliśmy w stanie udźwignąć ciężaru. Nastawienie psychiczne jest najważniejsze, widać to było w pierwszym meczu przy Łazienkowskiej. Straciliśmy głowę na ostatnie 20 minut, Legia to wyczuła i świetnie wykorzystała. Ale Celtic wciąż pozostał w grze o awans.
SUPER EXPRESS
Na łamach tabloidu Miroslav Radović stawia sprawę jasno: „Będziemy frajerami, jeśli nie awansujemy”.
Osiemnaście lat temu Legia grała w ćwierćfinale Champions League z Panathinaikosem Ateny (0:0, 0:3). Co wtedy robił 12-letni Rado?
– W Jugosławii zaczęła się wojna i z całą rodziną przenieśliśmy się z Gorażde do Belgradu. Tam zapisałem się do Partizana, któremu kibicował mój tata. Pamiętam, że wtedy moim idolem był Dejan Savicević, a ulubioną drużyną Real Madryt. Z polskich klubów kojarzyłem Legię i Wisłę.
Teraz to ty masz wprowadzić polski zespół do Ligi Mistrzów.
– Oczekiwania są wielkie, ale pierwszy mecz z Celtikiem pokazał, że stać nas na dużo. Szkoci myśleli, że przyjadą do Warszawy, pykną dwie, trzy bramki i wrócą do domu. A tu bach! Nokaut, a mogliśmy wygrać jeszcze wyżej. Ale… musimy uważać, bo oni u siebie potrafią odrabiać straty. Samobójstwem byłoby nastawienie się tylko na obronę. Musimy dobić ich golem.
Zabolały was słowa Wojciecha Kowalczyka, który powiedział, że Legia zostanie przez Celtic zgwałcona w Warszawie?
– Każdy ma prawo mówić co chce, ale ten pan grał kiedyś w Legii. Gdyby kochał i szanował ten klub, nigdy tak by się nie odezwał...
Z kolei Tomasz Hajto przekonuje, że Łukasz Piszczek znów będzie błyszczał.
– Dla Borussii Dortmund to ostatni etap przygotowań do sezonu. Trener Juergen Klopp zagra we Wrocławiu na dwa składy, bo przed jego zespołem zaraz starcie z Liverpoolem, a potem już prestiżowa walka z Bayernem, którego stawką będzie Superpuchar Niemiec – mówi były reprezentant Polski Tomasz Hajto (42 l.) przed towarzyskim meczem Śląska z Dortmundem. As Śląska Sebastian Mila stwierdził, że jego drużyna z Borussią musi zagrać tak, aby nie przynieść wstydu. – Rzeczywiście Śląsk w meczu z Borussią nie może sobie pozwolić na chwilę słabości, bo drzemka może go drogo kosztować – potwierdza Hajto. Z duetu Polaków w barwach Borussii przeciwko Śląskowi na występ może liczyć tylko Łukasz Piszczek (29 l.), bo Kuba Błaszczykowski (29 l.) wciąż nie jest w pełni sił po zerwaniu więzadeł krzyżowych. – W poprzednim sezonie Łukasz wrócił po wielu miesiącach absencji i potem krytykowano, że nie gra tak jak dawniej – przypomina Hajto. – A przecież on potrzebował czasu, bo bazuje na szybkości i wydolności. Nie miał tego, więc nie dawał rady. Jeśli podczas obecnego okresu przygotowawczego dostał porządnie w d…, to o jego formę jestem spokojny. A co do Kuby, to jestem przekonany, że na początku sezonu nie będzie podstawowym graczem – zaznacza Hajto. Szkoleniowiec zapytany, który z Polaków ma papiery, aby trafić do Bundesligi, odpowiada: – Do głowy przychodzi mi Dawid Kownacki. Jest młody, to jego atut. Ale niech się ogrywa i zdobywa doświadczenie w polskiej lidze.
Przerzucamy kartkę, a tam – niespodzianka – tekst o Stanisławie Terleckim. Tym razem okazuje się, że chciał popełnić samobójstwo.
Stanisław Terlecki (59 l.) wreszcie wychodzi na prostą. Ma nowe mieszkanie, postanowił walczyć z alkoholizmem. Ale nie zawsze miał nadzieję na lepsze jutro. Trudna sytuacja życiowa niedawno skłoniła go do najgorszej z możliwych decyzji – usiłował się zabić. “Super Express” pisze o problemach Terleckiego od kilku dni. Najpierw były świetny piłkarz (29-krotny reprezentant Polski) oskarżył syna Macieja o przywłaszczenie 160 tys. zł za sprzedaż mieszkania, w rezultacie czego Stanisław i jego mama Teresa nie mieli gdzie mieszkać. A potem przyznał się na naszych łamach do alkoholizmu. I poszedł na terapię. – To ja cholernie wszystkich zawiodłem – mówi nam. – Nie mam do nikogo pretensji. Poniosły mnie nerwy, zawsze jest tak, jak coś się dzieje mojej mamie. Ona jest najważniejsza. Gdyby jej nie było, już dawno skończyłbym ze sobą. Terlecki wspomina, że miał jedną próbę samobójczą. – To było całkiem niedawno, wszystko odbywało się oczywiście przy dobrym napitku. Zagotowałem gorącej wody i wlałem do miski. Włożyłem do niej ręce i podciąłem sobie żyły. Krew uciekała szybko, a ja zacząłem tracić przytomność. Wtedy ktoś wpadł do mieszkania i mnie odratował. Byłoby po mnie. Jestem na siebie cholernie zły, że podjąłem taką próbę – twierdzi.
PRZEGLĄD SPORTOWY
„Zagrajcie to jeszcze raz!” – tak PS apeluje do Legii.
Jeśli myślicie, że pompowanie balonu oczekiwań nawet w beznadziejnych sytuacjach jest polską tradycjną, nic z tego. W końcu to nie my gramy o wszystko, a przeciwnik. „Możemy zrobić to razem” – apeluje do swoich kibiców Celtic, namawiając na podróż do Edynburga i wspieranie drużyny. Szkoci wierzą, że uda im się odrobić stratę. Nadzieja umiera ostatnia, ale mistrzowie Polski też mają swoje marzenia. Nie po to wszystko podporządkowano rywalizacji o Ligę Mistrzów, żeby teraz odpadać, mając tak dużą zaliczkę.
Dzisiejszy mecz opakowany jest naprawdę nieźle:
– duża zapowiedź, której fragment przytoczyliśmy powyżej
– „Jak zostać królem”, czyli kolejny raz spisana historia Radovicia
– Legia musi być przygotowana na piekło, czyli wspomnienie Artmedii (cytowaliśmy w Fakcie)
– Moravcik stawia na Legię (również cytowaliśmy)
PZPN zmienia przepisy…
W środku okna transferowego zmienione zostały przepisy dotyczące ekwiwalentu za wyszkolenie piłkarzy powyżej 23. roku życia. Zmiany, które wprowadził Polski Związek Piłki Nożnej, są zbyt daleko idące. Ten zapis stanowi ograniczenie swobody przepływu osób – mówi prawnik Polskiego Związku Piłkarzy Maciej Krzemiński. Czym jest ekwiwalent? To przepis, który w zawodowej piłce ma umożliwić odzyskanie kosztów szkolenia zawodnika. Do obliczania wysokości należnego ekwiwalentu stosuje się tabelki. Jedna dotyczy piłkarzy, którzy nie otrzymali propozycji przedłużenia kontraktu. Drugą stosuje się wobec zawodników, którzy propozycję podpisania umowy otrzymali, macierzysty klub chciał ich zatrzymać, mimo to zdecydowali się odejść i w tym drugim przypadku opłaty są znacznie wyższe. Według wytycznych FIFA ekwiwalent za wyszkolenie obowiązuje do 23. roku życia. Zawodnika starszego uważa się za piłkarza wyszkolonego i w takim przypadku klub pozyskujący musi zapłacić jedynie opłatę ryczałtową (do 3 tys. zł). Tak było u nas do tej pory, jednak dwa tygodnie temu PZPN podjął uchwałę, która zmieniła zapis. Tak więc zawodnik, który otrzymał propozycję przedłużenia kontraktu, a z niej nie skorzystał i odszedł z klubu, nie jest darmowym zawodnikiem. Trzeba zapłacić ekwiwalent. Nawet, jeśli skończył już 23 lata. Skąd ta zmiana? – O prawie klubu do otrzymania ekwiwalentu decydowała data oficjalnego potwierdzenia do klubu pozyskującego. Jeżeli rejestracja następowała przed ukończeniem 23. roku życia, klub otrzymywał ekwiwalent (…). Natomiast, jeżeli miała miejsce po ukończeniu tego wieku, klubowi przysługiwała wyłącznie opłata ryczałtowa – tłumaczy rzecznik związku Jakub Kwiatkowski i dodaje: – Wprowadzało to dodatkowe zróżnicowanie zawodników na tych, którzy ukończyli 23. rok życia przed zakończeniem okienka transferowego i na pozostałych. Ci pierwsi byli w uprzywilejowanej pozycji, co oczywiście było niesprawiedliwe.
… a Makuszewski odżył.
Nie żałuje pan powrotu z silniejszej ligi rosyjskiej do kraju?
– Nie. Gram tu regularnie i odżyłem mentalnie, bo w Rosji często wpadałem w psychiczny dołek. W Tereku ustawiono mnie daleko w szeregu. Oferta z Lechii od razu wydała mi się ciekawa. Nie tylko ze względu na perspektywę gry. Zmieniłem środowisko, co wyszło mi na dobre. Liczę na dalszy rozwój i chciałbym pełnić wiodącą rolę w zespole.
To dlatego odrzucił pan między innymi propozycję z Legii?
– Otrzymałem konkretną propozycję pozostania w Gdańsku dłużej. Lechia ma grać o wysokie cele, a nie myśleć o utrzymaniu. W Legii może walczyłbym o Ligę Mistrzów, lecz nie chciałem zaraz po powrocie do kraju, tak szybko przenosić się w inne miejsce. Znów potrzebowałbym czasu na aklimatyzację. Zresztą za pozostaniem w Lechii przemawiało dużo więcej. Chociażby osoba Ricardo Moniza, z którym chciałem pracować w kolejnym sezonie. W miejsce Holendra przyszedł Joaquim Machado i okazało się, że pod jego wodzą też potrafimy zdobywać punkty.
I tyle. Średni numer, ale o Legii można trochę się dowiedzieć.
Fot.FotoPyk