Reklama

Mariusz Pawełek: – Zaczynałem jako obrońca i pracownik rzeźni

redakcja

Autor:redakcja

31 lipca 2014, 08:45 • 19 min czytania 0 komentarzy

– Miałem ciężką fizyczną pracę, od 15. roku życia byłem rzeźnikiem. Po robocie jeździłem 15 kilometrów rowerem na treningi do Wodzisławia Śląskiego. Dlatego tym bardziej doceniam to, co osiągnąłem. Nigdy nie byłem Szczęsnym czy Fabiańskim, których od najmłodszych lat szykowano do swojej roli. Zaczynałem grać w piłkę jako prawy obrońca i pracownik rzeźni. Dostałem czasem od trenerów po dupie – opowiada w rozmowie z Przeglądem Sportowym nowy bramkarz Śląska, Mariusz Pawełek. W dzisiejszej prasie oczywiście dominuje temat wczorajszego lania przy Łazienkowskiej. Choć do czwartkowych wydań nie zdążyło powstać jeszcze wiele tekstów na ten temat. Zapraszamy na nasz przegląd.

Mariusz Pawełek: – Zaczynałem jako obrońca i pracownik rzeźni

FAKT

Legia zmiażdżyła Celtic. Nie może zacząć się od czegoś innego. Po raz kolejny okazało się, że opiera się na Radoviciu, całą połowę grała w przewadze, po zmianie stron zaatakowała z furią, to był wielki mecz, piłkarze Berga stoją przed olbrzymią szansą – nie ma w tym tekście niczego odkrywczego.

Dalej w ramkach:
– Wisła ma nowego Frankowskiego – Tomasza Zająca
– Genoa chce kupić Łukasza Teodorczyka
– Marco Jovanović przejdzie kolejne badania.

Reklama

Z kolei Lech zagra z półamatorami, przekonuje Rafał Ulatowski.

Rafał Ulatowski (41 l.) nie ma najmniejszych wątpliwości, kto jest faworytem dwumeczu Lecha Poznań ze Stjarnan. – Zdecydowanie Kolejorz! Islandczycy to półamatorzy, którzy grę w piłkę łączą z normalną pracą – mówi Faktowi trener, który przez kilka lat prowadził islandzkie zespoły. Stjarnan, które debiutuje w europejskich pucharach, sensacyjnie wyeliminowało szkocki Motherwell FC (2:2 i 3:2). Bohaterem rewanżu był Atli Johannsson (31 l.), który w dogrywce wbił zwycięskiego gola. W wywiadach mówił potem, że podczas spotkania z Lechem miał być akurat w pracy, ale postara się wziąć urlop. – Bo na Islandii nie da się żyć z piłki, skoro liga trwa tam cztery miesiące: od maja do września. Dlatego ja miałem w zespole i bankowca, i maklera, i ślusarza. Ten ostatni o godzinie 17 kończył pracę na budowie i w stroju roboczym przychodził do klubu, gdzie o 18 zaczynaliśmy trening – opowiada Ulatowski, który dodaje, że nawet nie ma sensu porównywać zarobków piłkarzy z Wyspy Gejzerów i z Polski. – Piłkarzom płaci się tam najczęściej tylko ryczałt za rozegrane mecze, nie ma stałych pensji.

Mamy też krótką rozmówkę z trenerem Irlandczyków, któremu wydaje się, że Stjarnan ma 50 procent szans w starciu z Lechem. Zapewnia, że czeka go ciężka przeprawa. Później jest ciekawie:

Co pan wie o wicemistrzu Polski?
– Nie za wiele. Oczywiście oglądałem ich mecze. To bardzo dobrze zorganizowany zespół, dobrze wykonujący rzuty rożne. Ich najlepszym zawodnikiem jest ten obrońca z numerem 4 (Tomasz Kędziora). Ale są mocni też w pomocy i ataku. Lech jest znacznie lepszym zespołem niż Motherwell, które wyeliminowaliśmy w poprzedniej rundzie. Ten mecz to dla nas wielkie wyzwanie.

Pana zespół składa się głównie z amatorów…
– Raczej nie mamy piłkarzy, którzy na trening przychodzą po pracy. Mamy bardzo młody zespół. Większość naszych zawodników to studenci na uniwersytecie.

Kędziora najlepszy! Jajcarz albo wizjoner.

Reklama

Na kolejnej stronie: bankier chce ograć Ruch. Szkoleniowiec Esbjerg FC, dzisiejszego przeciwnika chorzowian, przez długi czas pracował za biurkiem, a nie w krótkich spodenkach.

– Gdy miałem 18 lat byłem już trenerem grup dziecięcych i studiowałem ekonomię. Z małymi adeptami futbolu pracowałem dodatkowo także w B93 i w Lyngby. Normalnie byłem jednak zatrudniony w banku i to było moje główne zajęcie. Gdy jednak w Lyngby zwolniono pierwszego trenera dostałem zapytanie czy nie chcę tymczasowo poprowadzić drużyny. Zgodziłem się i tak to się zaczęło. w banku pracowałem przez 12 lat i muszę powiedzieć że to dwa zupełnie inne światy. Futbol to przede wszystkim emocje.

Radek Majewski zmienia pracę, przechodzi do Huddersfield, ale o tym więcej znajdziemy dziś w Przeglądzie Sportowym. Ostatnia strona Faktu stricte do pooglądania. Messi szaleje na wakacjach nad Morzem Tyreńskim. Pływa luksukowym jachtem i skacze do wody w dobrym towarzystwie.

RZECZPOSPOLITA

Zaskakująco skromnie dziś na łamach Rzeczpospolitej. Na początek krótki tekst zapowiadający czwartkowe mecze w Lidze Europie, słusznie zatytułowany: Państwo tego nie zobaczą.

Lech o awans do fazy play-off kwalifikacji Ligi Europejskiej zagra z finalistą Pucharu Islandii Stjarnan FC (o 20.30). Drużyna z miasta Gardabaer po 13 kolejkach ligowych (w Islandii gra się systemem wiosna-jesień) zajmuje drugie miejsce w tabeli. Osiem meczów wygrała i pięć zremisowała. Nie poniosła porażki od września. Islandczycy w pierwszej rundzie LE wyeliminowali walijski Bangor (dwa razy wygrali 4:0) oraz szkocki Motherwell (2:2 i 3:2). Dla Lecha, który w poprzedniej rundzie męczył się na wyjeździe z estońskim Nomme Kalju (0:1, w rewanżu 3:0), może to być bardzo niewygodny rywal. Tym bardziej że do Gardabaer wicemistrzowie Polski polecieli tylko z jednym napastnikiem. Łukasz Teodorczyk jest chory, Dawid Kownacki narzeka na ból kolana. Bramki ma zdobywać Vojo Ubiparip. Poza tym spotkanie nie zostanie rozegrane, jak wcześniej zapowiadano, na stadionie w Rejkiawiku, ale na obiekcie Stjarnan ze sztuczną nawierzchnią i trybunami, na których może zasiąść 1300 kibiców. Natomiast Ruch, który w poprzedniej rundzie wyeliminował FC Vaduz (3:2 i 0:0), czeka spotkanie z duńskim Esbjerg fB. To dla zespołu Jana Kociana całkiem dobra wiadomość. Ruch miło wspomina spotkania z duńskimi drużynami w europejskich pucharach. Do tej pory grał przeciwko nim sześciokrotnie i przegrał tylko raz.

Unia Europejska i FIFA interweniują, by na czele włoskiego związku piłkarskiego nie stanął Carlo Tavecchio 
– działacz oskarżony o rasizm – pisze z kolei z Rzymu Piotr Kowalczuk.

Po mundialowej klęsce szefostwo włoskiego związku futbolowego podało się do dymisji. 15 sierpnia odbędą się wybory nowego prezesa, a faworytem jest, a raczej był, 71-letni Carlo Tavecchio. Prezentując swój program odbudowy pogrążającego się w organizacyjnym i sportowym kryzysie futbolu starszy pan powiedział: „Kwestia akceptacji obcokrajowców we Włoszech to jedna sprawa, a problemy futbolu to druga. Anglicy zanim sprowadzą piłkarza z zagranicy, sprawdzają, co umie i czy się nadaje. A u nas jakiś Opti Poba jednego dnia zajada banany, a drugiego gra w Lazio”. Opti Poba to nazwisko fikcyjne, a Lazio też figuruje w tym kontekście przykładowo. Tavecchio chciał w ten sposób zilustrować powszechne w Italii zjawisko bezmyślnego sprowadzania piłkarzy z zagranicy, którzy do gry w serie A się po prostu nie nadają albo blokują miejsce w składzie niegorszym Włochom. Przy okazji jednak popełnił rasistowską myślozbrodnię i rozpętało się piekło. Natychmiast zareagował Sepp Blatter. FIFA wystosowała list do włoskiego związku futbolowego, w którym przypomina, że w ubiegłym roku wszystkie federacje otrzymały zawarte w rezolucji wytyczne do walki z rasizmem obowiązujące też działaczy. Światowa federacja zleciła włoskiemu związkowi przeprowadzenie szczegółowego śledztwa w sprawie wypowiedzi Tavecchio i przesłanie wyników do Zurychu najpóźniej 31 lipca. Szef UEFA Michel Platini na razie milczy, ale z jego otoczenia dobiegają głosy, że gdy we wrześniu w Rzymie odbędzie się konferencja pod hasłem „Szacunek dla odmienności”, Francuz na pewno nie usiądzie obok Tavecchio. Co więcej, Komisarz Europejska Andrula Wasiliu przypomniała włoskiej centrali piłkarskiej, że w walce z rasizmem na futbolu spoczywa szczególna odpowiedzialność. Oznacza to ni mniej ni więcej, że Unia Europejska, FIFA i UEFA są przeciw wyborowi Tavecchio na szefa włoskiego związku futbolowego, bo jest rasistą.

GAZETA WYBORCZA

Wyborcza? Legia zbiła Celtic. Po prostu.

Mistrz Szkocji zatrudnia piłkarzy europejskiej klasy C, a Legia – D i E. Tak mogło się wydawać, gdyby spojrzeć na wysokość kwot transferowych i kierunek, z którego do obu klubów trafiają zawodnicy. Ale w środę wieczorem przy Łazienkowskiej wydawało się, że jest dokładnie odwrotnie. Mistrz Szkocji wyglądał na drużynę niepewną własnych umiejętności, nie zbudował ani jednej efektownej akcji. Od 44. minuty był już w poważnych tarapatach, przy stanie 2:1 dla Legii z boiska został wyrzucony stoper Efe Ambrose, który sfaulował Michała Kucharczyka wychodzącego na pozycję sam na sam. Gdyby Legia wykorzystała połowę okazji, mogłaby pobić najgorszy rezultat Celticu, który w 2005 roku przegrał 0:5 w Bratysławie z Petrzałką. Tylu sytuacji Legia nie stworzyła w żadnym meczu ligowym od lat, a to przecież walka o Ligę Mistrzów! Zespół z Warszawy rozkręcał się z każdą minutą i tworzył kolejne okazje. Sam skrzydłowy Michał Żyro miał trzy sytuacje po identycznych zwodach, na które wciąż nabierali się rywale, a Ivica Vrdoljak w drugiej części meczu zmarnował aż dwa rzuty karne. Legia wygrała wysoko, bo miała Miroslava Radovicia, który rozegrał koncertowy mecz. Strzelił dwa gole po zagraniach skrzydłowych: Żyro i Kucharczyka, a później zaliczył też asystę przy trafieniu Żyry. Czwarty gol padł w ostatnich sekundach po świetnym dośrodkowaniu Łukasza Brozia do Jakuba Koseckiego. Legii tego dnia udało się wiele. Wspólnym mianownikiem osiemnastu nieudanych prób mistrzów Polski przedarcia się do Ligi Mistrzów jest sposób, w jaki tracili gole. Legia zaczęła tak samo jak rok temu, gdy naiwnie traciła bramki w rewanżu ze Steauą Bukareszt w czwartej rundzie. Tym razem już w 8. minucie po głupich błędach Tomasza Brzyskiego. Lewy obrońca nie przypilnował skrzydłowego Calluma McGregora, który zdobył bramkę po strzale zza pola karnego. Drugim widocznym od lat mankamentem mistrzów Polski jest nieumiejętność dobicia rywala, wykorzystania fragmentów jego słabej gry, widoczna chociażby rok temu w pierwszym meczu Legii ze Steauą w Bukareszcie. Tego w środę wieczorem Legii długo brakowało. Przerażenie na twarzach kibiców malowało się szczególnie w 59. i 87. minucie, gdy rzutów karnych nie wykorzystał Ivica Vrdoljak (faulowany był Ondrej Duda, a potem Jakub Kosecki).

Do końca tygodnia napastnik prawdopodobnie zmieni Lecha na Genoa CFC – twierdzi Marcin Wesołek. Za ile? – Łukasz odejdzie, jeśli ktoś zapłaci 4,5 mln euro – mówi menedżer Teodorczyka.

Jeszcze we wtorek trener Mariusz Rumak zapewniał, że Teodorczyk jest zdrowy, z jego kostką wszystko jest w porządku. A jednak napastnik nie znalazł się w samolocie, który odleciał z Poznania na Islandię, gdzie w czwartek Lech w eliminacjach Ligi Europejskiej zagra z klubem Stjarnan Gardabaer. Klub jego nieobecność – a także Dawida Kownackiego – tłumaczył problemami zdrowotnymi. Kownackiego boli kolano, Teodorczyka dopadła infekcja. Zwykle doskonale poinformowany włoski dziennikarz Gianluca di Marzio poinformował jednak w środa na swojej stronie, że mocno przyspieszyły rozmowy w sprawie przejścia Teodorczyka do Genoa CFC. Według niego Włosi naciskają na jak najszybsze załatwienie transferu i są gotowi zapłacić za piłkarza aż 4,5 mln euro – czyli tyle, ile Borussia Dortmund zapłaciła cztery lata temu za Roberta Lewandowskiego. Teodorczyk we włoskim klubie mógłby liczyć na regularne występy. W lipcu genueńczyków opuścił 32-letni były reprezentant Włoch Alberto Gilardino, który odszedł do chińskiego Guangzhou Evergrande. Lech zapewnia jednak, że Teodorczyk naprawdę jest chory. – Leży w łóżku z 40 stopniami gorączki. To, że nie poleciał na Islandię, nie ma żadnego związku z jego ewentualnym transferem – mówi rzecznik prasowy klubu Łukasz Borowicz. Agent piłkarza Marcin Kubacki nie chce rozmawiać o transferze. – Na razie nie ma tematu – mówi „Wyborczej”, ale tak samo gorliwie 1,5 roku temu zapewniał nas, że jego klient nie przejdzie zPolonii Warszawa do Lecha. Dzień później klub ogłosił transfer. Dziennikarzowi włoskiego serwisu Tuttomercatoweb.com Kubacki powiedział z kolei, że „jeśli ktoś zaoferuje Lechowi 4,5 mln euro, Teodorczyk będzie mógł odejść”.

SPORT

Okładka Sportu.

Zacytujemy z niego tylko to, co warto. Bez powielania. Jan Kocian przed kolejnym meczem eliminacji Ligi Europy martwi się przede wszystkim o sytuację kadrową. Jego piłkarze zagrali 5 meczów w 2 tygodnie.

– Problemem nie jest jak podejdziemy do meczów, tylko kim dysponujemy. Nie jest tajemnicą, że musimy grać tymi zawodnikami, którzy tak dobrze spisali się w poprzednim sezonie, bo nowi nie są gotowi na ligę. Siłą rzeczy musimy w każdym meczu stawiać na tych sprawdzonych piłkarzy, którzy także wiosną grali najwięcej. W ciągu dwóch tygodni rozegraliśmy pięć meczów. To bardzo dużo, mają prawo być zmęczeni.

Ze Starzyńskim rozmawiał pan o jego słabej formie?
– Rozmawiałem z wszystkimi zawodnikami. Z Figo również. Powiedziałem mu – co cię nie zabije, to cię wzmocni. Ściągnięcie go z boiska przed końcem pierwszej połowy nie było poniżeniem Filipa tylko sygnałem dla niego. A to, że był on kiedyś bohaterem meczu z Górnikiem, jak dziennikarze pisaliście… Mój Boże, przecież to było pół roku temu. Teraz po prostu Starzyński gra źle.

Sęk w tym, że jest typem introwertyka. Taka zmiana mogła go zdołować.
– Czy on jest kobietą? Starą babą? Albo ja go nie lubię? Lubić to ja mogę moją żonę, a od Filipa oczekuję nie zwieszonej głowy, tylko sygnału, że podejmuje rękawicę, że będzie walczył. Od niego mam prawo oczekiwać więcej na boisku, mimo że nie należy do ludzi otwartych, wylewnych.

Podoba nam się. Bez certolenia z panienkami! Tymczasem na testach w Chorzowie, i to tych medycznych, pojawił się Albańczyk. Erjon Vucaj, Albańczyk urodzony 25 grudnia 1990 roku w Szkodrze, ma szansę zostać nowym zawodnikiem „Niebieskich”. W Chorzowie przejdzie tylko testy medyczne i podpisze z Ruchem kontrakt. Mierzący 170 centymetrów Vucaj karierę rozpoczynał klubie Vllaznii Szkodra, reprezentował też barwy Skaenderbeu Korcza. Ostatnim jego klubem był FK Laci. Jest też byłym młodzieżowym reprezentantem swego kraju w kategoriach U-19 i U-21. Wcześniej pozyskaniem albańskiego talentu zainteresowane były Korona Kielce i Cracovia.

Sport zastanawia się też nad słabą głową Richarda Zajaca. Dowodzi, że kiedy Słowak nie ma konkurenta do miejsca w bramce, radzi sobie bez porównania lepiej i nie popełnia błędów.

Niemal identycznie działo się z Zajacem podczas premierowego sezonu Podbeskidzia w Ekstraklasie. W dwóch pierwszych meczach „Richi” puścił osiem bramek. Nie przy wszystkich rzecz jasna zawinił, ale Robert Kasperczyk postanowił dokonać zmiany między słupkami. W kolejnych meczach grał Mateusz Bąk i bielszczanie zaczęli punktować. Później, wobec kontuzji Bąka, Zajac wrócił do bramki i grał do momentu, w którym „górale” zapewnili sobie utrzymanie w Ekstraklasie.

SUPER EXPRESS

Na ostatniej stronie „Superaka” oczywiście Legia. RADOsna.

Legia Warszawa zrobiła ogromny krok w kierunku awansu kolejnej rundy eliminacji Ligi Mistrzów, rozbijając przed własną publicznością Celtic Glasgow 4:1! Miała tym łatwiej, że goście grali w osłabieniu po czerwonej kartce dla Efe Ambrose’a. Szkoda jedynie, że Ivica Vrdoljak tak fatalnie wykonywał rzut karne… Chorwat przestrzelił aż dwa! Mistrzowie Szkocji nie byli tacy straszni jak się wszystkim wydawało. Były reprezentant Polski Wojciech Kowalczyk pisał wcześniej na Twitterze, że „Celtic zgwałci Legię”, tymczasem było odwrotnie. Chociaż to goście jako pierwsi objęli prowadzenie, to później nie pokazali nic ciekawego. A gospodarze rozpędzali się z minuty na minutę!

A później, co za niespodzianka, niejako kontynuacja sagi ze Stanisławem Terleckim. Upadłe gwiazdy – Poruszająca historia Stanisława Terleckiego, który na naszych łamach opowiedział, w jaki sposób stracił cały majątek, odbiła się echem w środowisku piłkarskim. Od razu zaczęto przypominać inne przypadki piłkarzy, którzy kiedyś zarabiali krocie, a dziś ledwo wiążą koniec z końcem – twierdzi SE.

– Przepiłem dwa miliony dolarów – z rozbrajającą szczerością wyznał Mirosław Okoński (55 l.). Piłkarz, o którym w czasach, gdy grał w HSV, niemieccy dziennikarze mówili, że na podstawce od piwa może okiwać trzech obrońców, dziś bardzo cienko przędzie. A w latach 80., kiedy przyjeżdżał na urlop do Polski, śmiano się, że jak „Okoń” się bawi, to bawi się cały Poznań. Hulaszczy tryb życia nie przeszkodził mu, by w 1987 roku zostać drugim najlepszym piłkarzem Bundesligi. W 1989 roku zamienił Hamburg na AEK Ateny. W Grecji nadal czarował. I na boisku, i na barowym stołku. Dziś z majątku i sławy pozostały mu już tylko wspomnienia. Depresja, uzależnienie od alkoholu, wreszcie pobyt w więzieniu. Tak tragicznie potoczyły się losy Igora Sypniewskiego (40 l.), który grając w Panathinaikosie Ateny, był uznawany za jednego z najlepszych napastników w Europie. Do historii przeszedł jego gol zdobyty w meczu Ligi Mistrzów przeciwko Arsenalowi, kiedy ośmieszył bramkarza Davida Seamana. Wódka jednak wygrała z talentem. W chwili szczerości wyznał, że zdarzało mu się nawet grać pod wpływem alkoholu. Próbował ratować karierę, grając w szwedzkim Malmö FF, jednak i tam nie wytrzymał. Po tym jak rozbił samochód po pijaku i wylądował w izbie wytrzeźwień, klub rozwiązał z nim umowę. Choć zarobił setki tysięcy dolarów, to dziś klepie biedę w mieszkaniu matki w Łodzi.

I to wszystko, na co możecie liczyć dzisiaj w tym tytule.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Co dziś wymyślił PS? Na początek taką okładkę:

Rado – prowadź dalej! Po awans!

Owszem, można czepiać się Brzyskiego, który ewidentnie nie czuje się dobrze. Żyry, że brakuje mu dokładności. Ale ta drużyna funkcjonuje. I walczy, jest lepsza od ogłuszonego przeciwnika. Mimo błędów potrafi go zaskoczyć. Ambrose tnie równo z trawą pędzącego na bramkę Kucharczyka. Pol van Boekel nie ma wątpliwości, wyrzuca obrońcę z boiska. Teraz musi być łatwiej, a zaliczkę można jeszcze powiększyć, bo nikt nie dopuszcza do siebie myśli, by polski zespół nie wygrał. Okazji do podwyższenia wyniku nie brakuje. Radović zagrywa piętą do Żyry, ten niepotrzebnie czeka i Forster broni. Kolejna jest jeszcze lepsza, bo po faulu na Dudzie Legia dostaje rzut karny. Niestety, Ivica Vrdoljak, grający bardzo odpowiedzialnie, strzela obok słupka. Ze złości wali pięścią w murawę. Ostatni raz z jedenastu metrów pomylił się 34 miesiące temu. W końcu bramy nieba się uchylają. Radović dośrodkowuje, Żyro w końcu trafia do bramki. Gracze Celticu zachowują się niepoważnie, biorą piłkę, bez gwizdka sędziego zaczynają grać, strzelają gola z naiwną nadzieją, że ktoś im go uzna. Za chwilę Kosecki mija ich jak tyczki slalomowe, zostaje sfaulowany. Drugi karny. Znowu Vrdoljak, znowu nie strzela. On sam mógł rozstrzygnąć losy dwumeczu. Na szczęście był Jakub Kosecki, w doliczonym czasie dołożył czwartego gola. Cieszymy się, ale spokojnie: pokora przede wszystkim. Niech żaden z piłkarzy nie pomyśli, że już jest świetny. Pierwszy krok wykonany, a zwycięstwo stawia legionistów na przynajmniej dobrej pozycji przed rewanżem w Edynburgu. Berg, jako trener Legii, jeszcze na wyjeździe nie przegrał (zaledwie jeden remis), a taki wynik da mu upragniony awans do IV rundy eliminacji Ligi Mistrzów i pewną grę w fazie grupowej Ligi Europy. A klubowi dopływ gotówki, bo wszyscy muszą mieć świadomość, że w przypadku katastrofy, czyli braku awansu, w budżecie na ten sezon zabrakłoby kilkunastu milionów złotych. Te pieniądze trzeba byłoby pozyskać ze sprzedaży zawodników lub poważnie ciąć koszty. 

Genoa kusi Łukasza Teodorczyka. Informacja (już mocno powielana) pochodzi z Włoch, nie z Poznania, a to nie jest najbardziej wiarygodny rynek, jeśli chodzi o transferowe doniesienia.

Jak poinformował w środę przed południem włoski dziennikarz, specjalista od rynku transferowego w Italii, Gianluca Di Marzio, bardzo mocno przyspieszyła kwestia przenosin najskuteczniejszego w poprzednin sezonie zawodnika Kolejorza do włoskiej Genoi. We wtorek włoski dziennik Corriere dello Sport poinformował o tym, że 14. w poprzednim sezonie klub Serie A włączył się do wyścigu po lechitę. Zresztą warto dodać, że genueńczycy byli zainteresowani piłkarzem jeszcze w czasach, kiedy grał w Polonii Warszawa. Natomiast według najnowszych doniesień Di Marzio, sprawa jest już mocno zaawansowana i Genoa CFC jest gotowa wyłożyć za Teodorczyka kwotę 4,5 mln euro, czyli porównywalną do tej, jaką Borussia Dortmund zapłaciła Lechowi za Roberta Lewandowskiego w 2010 roku. Inne źródła mówią nawet o 5 mln euro, a kwestia ma być rozstrzygnięta do końca tego tygodnia. Jedno jest pewne – temat jest w tym momencie bardzo mocno zaawansowany, ale nie można jeszcze przesądzać w stu procentach, że dojdzie do transakcji. Latem było bowiem niemal pewne, że Teodorczyk trafi do RB Lipsk z 2. Bundesligi. Niemcy zerwali jednak rozmowy niemal na ostatniej prostej, bo uważali, że żądania Lecha są zbyt wygórowane. Potem sprawa ucichła, teraz wraca, ale mowa już o zupełnie innym kierunku.

Kilka innych tekstów już przytaczaliśmy z Faktu i Sportu:
– Trener Islandczyków: W Lechu najlepszy Kędziora
– Starzyński po męskiej rozmowie z Kocianem
– Porucznik kontra bankier, pojedynek trenerów Ruchu i Esbjerg.

Dalej rozmowa z Mariuszem Pawełkiem.

Zgodzi się pan, że trudno nazwać Mariusza Pawełka solidnym golkiperem?
– Jestem teraz innym bramkarzem, na pewno bardziej doświadczonym. A że przytrafiały mi się pewne klopsy w czasie meczów? To nie była tylko moja wina. Dlaczego nikt nie przypomni, jak wyglądała sytuacja z golkiperami w Wiśle? Co chwilę przyjeżdżał ktoś na testy, a ja musiałem się ogrywać już w czasie sezonu, bo w sparingach występowałem rzadko. Dlaczego nikt mnie nie zapytał, z jakiego powodu rozegrałem w Krakowie tak mało sparingów? Z siedmiu meczów może półtora?

(…)

Jaki był pana wyuczony zawód?
– Miałem ciężką fizyczną pracę, od 15. roku życia byłem rzeźnikiem. Po robocie jeździłem 15 kilometrów rowerem na treningi do Wodzisławia Śląskiego. Dlatego tym bardziej doceniam to, co osiągnąłem. Nigdy nie byłem Szczęsnym czy Fabiańskim, których od najmłodszych lat szykowano do swojej roli. Zaczynałem grać w piłkę jako prawy obrońca i pracownik rzeźni. Dostałem czasem od trenerów po dupie. Dziś na młodych dmuchają i chuchają, a jak któremuś powiesz, żeby zabrał sprzęt to się obrazi. Ja gdy wszedłem w Wodzisławiu do szatni Piotra Jegora i Ryszarda Stańka, mówiłem „dzień dobry”.

Niezbyt długi, ale ciekawy wywiad.

Nykiel podpadł Podolińskiemu? Nic ciekawego. Popełniał błędy na początku sezonu, ale niewykluczone, że i tak pozostanie w podstawowym składzie. W Zabrzu tymczasem, jak zwykle, muszą gasić jakiś pożar. W wydaniu gazetowym jest o tym krótki tekst, ale w ramach wyjątku chcielibyśmy zacytować rozmowę z prezydent Zabrza, tego samego autora.

Czy była Pani zaskoczona słowami prezesa Waśkiewicza o fatalnej sytuacji finansowej?
– Sytuacja finansowa klubu wpisuje się w sytuację polskiej piłki. Górnik ma podobne problemy jak wiele drużyn ekstraklasy. Na szczęście ma wielu wiernych kibiców oraz przyjaciół, którzy wspierają klub. Szczególnie w trudnych chwilach. Do tego grona należą władze miasta. Dlatego z taką determinacją kontynuujemy budowę stadionu.

Dwukrotnie w przeciągu ostatnich dni Pani Prezydent spotkała się z piłkarzami Górnika. Czy można wiedzieć, jakie zapewnienia dostali piłkarze?
– Akcjonariusze powołali Radę Nadzorczą, a ona z kolei Zarząd Klubu. To te gremia odpowiadają za realizację zadań Górnika Zabrze SSA. Spotkanie z zawodnikami odbyło się na ich prośbę. Przebiegło w pełnej zrozumienia atmosferze. Po raz kolejny dyskutowano o aktualnej sytuacji i planach działań na przyszłość.

Czy sytuacja jest rzeczywiście tak dramatyczna, jak wygląda z zewnątrz i czy kibice Górnika mają wielkie powody do niepokoju, czy jak mówi wiceprezydent Lewandowski, nic dramatycznego się nie dzieje?
– Powtórzę raz jeszcze. Sytuacja finansowa klubu wpisuje się w sytuację wielu drużyn ekstraklasy. Jak widać Polski Związek Piłki Nożnej udzielił licencję. Natomiast Górnik Zabrze zaproponował plan naprawczy, który jest realizowany.

Jakkolwiek byłoby źle: powiemy, że nie jest gorzej niż gdzieś indziej!

Żeby nie kończyć tym mało optymistycznym akcentem, kawałek o szalonym dniu Radka Majewskiego, który właśnie zamienił Nottinhgam Forest na Huddersfield.

Opuścił trening i usłyszał, że ma jak najszybciej wsiadać w samochód i jechać do Huddersfield. – Byłem zaskoczony, że to tak szybko. Poprosiłem tylko, by pozwolili mi podjechać do domu po GPS. Dojechałem na miejsce, zdałem testy medyczne, podpisałem niezbędne dokumenty, zrobiono szybką prezentacją i usłyszałem, że mam jechać na sparing z Sheffield United. A ja od południa nic nie jadłem! Zapytałem menedżera, czy jest pewny, że mam grać, skoro nie jestem za bardzo przygotowany. Odparł, że tak, bo szybko muszę zgrać się z zespołem. Zdążyłem jeszcze przed wyjazdem zjeść posiłek, wsiadłem w auto i pojechałem. To był szalony dzień – dodaje Polak. Dzień szalony, ale zakończony bardzo pozytywnie. Majewski wszedł na ostatni kwadrans spotkania i miał duży udział przy strzeleniu jedynego gola meczu – oddał strzał, piłka minęła już bramkarza, ale z linii bramkowej wybił ją obrońca. Ze skuteczną dobitką zdążył jednak Adam Hammill. – Trener w szatni powiedział później wszystkim piłkarzom, że jestem tu po to, by dodać zespołowi jakości i żeby nikt nie bał się podawać mi piłkę – relacjonuje Majewski. Nowy pomocnik 17. drużyny Championship poprzedniego sezonu nie jest rozczarowany, że w Forest nie było dla niego miejsca. Jest jednak nieco zdziwiony, bo jeszcze tydzień temu Pearce zapewniał, że chce, by Polak został i pytał go nawet zaczepnie, ile zamierza strzelić goli w nowym sezonie. – Widocznie ma inną koncepcję budowania składu. Dziwne tylko, że w sparingach wystawiał mnie na bokach pomocy, a później mówił, że jestem trzeci w kolejce do grania w środku. Ale nieważne. Ja się cieszę, w Nottingham byłem w końcu pięć sezonów, więc czas na nowe wyzwanie. Najważniejsze, że mam szansę na regularną grę i to na swojej ulubionej pozycji, czyli 10. Na szczęście Huddersfield preferuje styl, który mi odpowiada, czyli lubią utrzymywać się przy piłce. To nie jest typowa rąbanka, więc tym chętniej dołączyłem do drużyny.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...