Czekaliśmy na to jedenaście miesięcy. Przez niemal rok nie mogliśmy uwierzyć, co z tym chłopakiem się stało. Zadawaliśmy sobie pytania – jak można było aż tak przepaść? Czy w głowie zawróciła mu kasa? A może to wszystkie te kontuzje i jazda na lekach zabrały mu mu rok z życia? Te pytania chyba powoli tracą aktualność, bo Kuba Kosecki wreszcie się obudził. Wreszcie pokazał to, do czego nas przyzwyczaił, gdy był najlepszym piłkarzem Ekstraklasy. Wreszcie wygrał Legii mecz, a obrońcy Cracovii, których wrzucił na rollercoaster, nie odkręcili się do tej pory. “Kosa” poczuł krew i to jest jedna z głównych niespodzianek drugiej kolejki Ekstraklasy.
Niespodzianka nr 2 – bo sami nie możemy uwierzyć w to, co widzimy – to oczywiście Adam Frączczak. Najlepszy – obok nierozłącznego duetu Mak – piłkarz dwóch pierwszych serii gier. Jeszcze w zeszłym sezonie zdarzało nam się zastanawiać, co ten gość w ogóle robi w Ekstraklasie. Głowiliśmy się, jakie są jego atuty poza przygotowaniem fizycznym, bo piłkarskich pokazywał niewiele. Ale teraz to, co stało się z Frączczakiem, to – jak już napisaliśmy – metamorfoza roku i tylko czekać aż paru dziennikarskich ananasów zacznie go pytać o reprezentację Polski. Takie sprawy są nieuniknione. Tym bardziej, gdy weźmiemy pod uwagę, że selekcjoner PZPN testuje wszystko.
Na koniec kilka słów o dwójce Quintana – Budziński, która – jak to kiedyś mawiano w przypadku Marco Reicha – gdyby chciała, to Ekstraklasę wciągnęłaby nosem, ale jakoś rzadko chce. Dani to fenomen. Jak na naszą ligę, absolutny kosmita. Człowiek, który w tej lidze w pojedynkę byłby w stanie wygrać każdy mecz każdej drużynie z każdym przeciwnikiem, ale czasem mamy wrażenie, że chce mu się tak na 60/70%. “Budzik” z kolei jest dla nas zagadką. Co sezon zdarzają mu się przebłyski geniuszu, ale jak już przychodzi co do czego i Cracovia naprawdę potrzebuje punktów, to Marcin znika, by po chwili dokonywać aktów sadyzmu przed kamerami. Oby było ich jak najmniej, bo stać go na to, by być piłkarzem klasowym.
O ile w jedenastce kozaków mamy pełen rozstrzał, a najwięcej przedstawicieli – tylko po dwóch – doczekały się Legia, Jagiellonia i Pogoń, o tyle u badziewiaków wykrystalizowała się już mała dominacja. Śląsk Wrocław – nie licząc Sebastiana Mili – pokazał nam jednak tak paralityczny futbol, że – będąc szczerym – najchętniej upchnęlibyśmy tu jeszcze z trzech-czterech tamtejszych ananasów. Byłoby to jednak nie fair wobec chimerycznego do bólu Starzyńskiego, brutalnego Sokołowskiego, bezużytecznego Pyłypczuka, neuerującego Zajaca, tragicznego Petasza czy bezradnego Żytki. No i przede wszystkim Rafała Boguskiego, którego fenomenu od dawna już nie potrafimy zrozumieć. Pamiętamy “Dzikiego” z meczów Wisły sprzed kilku lat, pamiętamy okresy jego porządnej gry w Bełchatowie, w głowie mamy nawet jego występy w reprezentacji, a dziś… A dziś to chyba najgorszy piłkarz ligi. Jak długo jeszcze będziemy musieli go oglądać?
Fot. FotoPyK