Najpierw pojawił się piłkarz, który rzucił się na trenera i zaczął okładać go pięściami. Potem był klub, który zaraz trenera zwolnił za słabe wyniki, a z piłkarzem pół roku później rozwiązał za porozumieniem stron kontrakt. Ostatnio był zawodnik, który z kolejnym zawodnikiem, z tej samej szatni, założył się, że wkurzy własnych kibiców. Mało? No to teraz trener publicznie zaczął kopać dyrektora sportowego, robiąc już kompletny cyrk.
Wszystko to wydarzyło się w ciągu skromnych dwunastu miesięcy. Patrzymy na taki klub, jak Sandecja, i opadają nam ręce…
Ryszard Kuźma. Trener w środowisku całkiem szanowany, z przyzwoitą marką, który był asystentem Jacka Zielińskiego, kiedy Lech zdobywał mistrzostwo Polski. Zresztą, ten sam Zieliński mocno go chwalił – po jego rekomendacji Jano Frohlich, dyrektor sportowy Sandecji, zdecydował o jego zatrudnieniu. A dziś tego Frohlicha oczernia w mediach Kuźma, próbując odebrać mu część kompetencji. Opowiada, że facet ma kompleksy, boi się, że zostanie odstawiony na bok i to przez jego zachowanie musi odejść.
W sumie, to moglibyśmy na to przymknąć oko, ale ktoś ostatnio poprosił nas, byśmy sprawdzili tę sprawę. Sprawdziliśmy i wyjaśnimy publicznie, bo słyszeliśmy, że niektórzy kibice już myśleli o wywieszeniu transparentu, żeby Frohlich i nowy już trener wypierdalali.
Sandecja pod wodzą Kuźmy grała nieźle – doszła do 1/4 finału Pucharu Polski, skończyła ligę w środku tabeli, a w pewnym momencie tabela za jego kadencji wskazywała trzecie miejsce. Trenerowi skończył się kontrakt, a przed wyjazdem na urlop uzgodnił wszelkie warunki, włącznie z niedużą podwyżką. Ale na wakacjach, jak żartują niektórzy, zaszkodziło mu słońce. Po powrocie chciał podpisywać umowę, ale już tę, którą przygotował sam – taką, która gwarantuje mu za remis 100 proc. premii, konsekwencje za 3-miesięczne opóźnienie w wypłacie pensji, możliwość natychmiastowego odejścia w przypadku oferty z Ekstraklasy i pełną władzę w kwestii transferów.
Problem jednak w tym, że te transfery (Mójta, Cicman, Urban, Bębenek, Nather, Urban, Grzeszczyk), które poprawiły jakość zespołu, były autorstwa dyrektora Frohlicha. Sam Kuźma ściągnął trzech piłkarzy i grał tylko jeden (Margol), wątpliwej zresztą jakości. Nikt więc o zdrowych zmysłach nie mógł dać trenerowi pełnej kontroli, tym bardziej, że… coraz mocniej kombinował. Wymyślił sobie dwa razy droższego masażystę i wnioskował u prezydenta miasta o zatrudnienie w sztabie swojego syna. Pachnie trochę prywatnym folwarkiem.
Przeczytaliśmy w sieci dwa wywiady z Kuźmą i facet trochę zachowuje się nie fair. Zaczepia tego Frohlicha, no i opowiada, jak to zbudował nową organizację pracy młodzieżowców. Po pierwsze, Akademia Sandecji powstała jeszcze rok przed jego przyjściem. Po drugie, zdecydowana większość młodych zawodników była w kadrze pierwszego zespołu jeszcze przed jego przyjściem. Po trzecie, sprawa z forowaniem zatrudnienia syna jest trochę słaba.
Przez blisko trzy tygodnie Kuźma prowadził więc Sandecję, nie mając podpisanej umowy. Sporo kombinował w sprawie jej treści, mocno przeciągał rozmowy, może nawet próbował coś ugrać dla siebie. Trener oficjalnie temu zaprzecza, ale my już z kilku źródeł słyszeliśmy, że był na rozmowie w Stali Rzeszów. Poza tym, w taki sposób – wywiadami, które zdają się mieć drugie dno – odchodził z pracy już nieraz. W klubie mówią: stracił teraz dwóch piłkarzy i się obsrał. Być może.
Ale to nie koniec. Kibice stanęli murem za Kuźmą i atakują Frohlicha, bo wziął swojego rodaka. Przeczytaliśmy ostatnio w „PS”, że poszukiwania trenera były mydleniem oczu kibicom, a Marek Motyka stwierdził, że wykonano do niego „telefon z przymusu”. Hm, jeśli telefonowano też do Ulatowskiego, Skowronka czy Mroczkowskiego, a wzięto niejakiego Jozefa Kostelnika – coś w tym może być.
Nasz komentarz jest krótki: pierwszoligowy folklor. Jeśli stęskniliście się za tym wszystkim, to za tydzień wracają rozgrywki na zapleczu Ekstraklasy.
PIOTR TOMASIK
Fot.FotoPyk