– Potem przeczytałem reportaż na temat Adriano, który śmigał z bronią, robił sobie zdjęcia ze złotym kałasznikowem, bawił się z kumplami gangsterami i sprzedawał ten obraz na zewnątrz, będąc z tego dumnym, po czym szybko się spakował z Flamengo i wrócił do Interu. Oficjalnie dlatego, że dostał bardzo dobrą ofertę, a nieoficjalnie, bo Włochy mają nieskuteczną umowę ekstradycyjną z Brazylią. Sam prawdopodobnie nigdy nie angażował się bezpośrednio w handel narkotykami, natomiast jego mama w tym siedziała i trzeba ją było wywieźć z Brazylii. Gdy cała sprawa ucichła, Adriano szybciutko wrócił, bo nie wytrzymałby długo bez swoich kumpli z Alemao i dziś najpewniej dopija ostatnie dni swojego życia. Jest kompletnie zapity zaraz obok tego miejsca, które niedawno odwiedziliśmy – opowiada w długiej rozmowie Marek Polak, doktorant Uniwersytetu Stanowego w Rio de Janeiro zajmujący się na co dzień badaniami nad fawelami.
Przed mistrzostwami do świata docierał przekaz, że turniej może nie wypalić, ludzie są niezadowoleni i w ogóle nao vai ter copa. Koniec końców wszyscy są zadowoleni.
To miasto w porównaniu z poprzednią dekadą to naprawdę niebo a ziemia, ale wyrosła generacja, która – skoro wszystko jest OK – chciała się w pewien sposób zdefiniować. Rodzice walczyli z dyktaturą, każde pokolenie przechodziło przez jakąś większą sprawę, a oni tego nie mieli. Poszło na Facebooku hasło: „dawaj, lecimy na manifestację” i nikt nawet nie dopytywał, gdzie ma iść. Dopiero pod koniec podpinał się pewne hasła, ale szedł tam, dlatego że namówiła go dziewczyna lub kumpel, a potem można było skoczyć na piwko. Po rozpoczęciu mistrzostw okazało się, jak mały jest ten ruch nao vai ter copa. Jakaś lewicowa sekta, która ma wiele pomysłów typu rozwiązanie policji i powołanie milicji popularnej. Dla nich copa faktycznie stanowiła problem, ale jeżeli faktycznie chcieli protestować, to chyba lepiej było robić to wtedy, gdy wystawiano kandydaturę. Obudzili się z ręką w nocniku, gdy stadiony były w budowie i postanowili zrobić manifestację. Z drugiej strony przed finałem prezydent rzuciła siły i dziś na moim lewicującym uniwersytecie chodzą maile z nazwiskami profesorów, którzy trafili do pudła na kilka dni. Prewencyjnie pozamykali ludzi, którzy mogliby być związani z grupą Black Bloc.
To znaczy?
Nikt tego socjologicznie nie zbadał, ale najprościej mówiąc, to anarchiści, którzy wypłynęli po manifestacjach i rozpoczęli swoje manifestacje, z dymem i kamieniami. Rzucili np. petardą w głowę operatora Globo i ten zginął. Albo protest pokojowy nauczycieli stracił swój wpływ, bo wjechało Black Bloc, z którym nauczyciele nie chcieli się identyfikować. Przegrali swój własny strajk przez to, że tamci wyszli na ulice. Black Bloc działa na zasadzie: dym dla dymu. Ich wzięli za dupę ostro i tych, których uznawano, że są z nimi związani, po prostu pozamykali.
Ogólnie jednak mistrzostwa odbyły się w bardzo spokojnej, przyjaznej atmosferze.
Kreowano Brazylię jako dziki, niebezpieczny kraj, w którym kibic zostanie okradziony, zgwałcony i na koniec wytną mu nerki. Dla mnie to od razu był dowcip. Było pewne, że Copa okaże się zajebista i wszystko się uda. Brazylia to specyficzny kraj. Tu nigdy nie zapina się wszystkiego na ostatni guzik – stację metra oddano np. 15. czerwca, już w trakcie trwania turnieju. Ale właśnie przez takie sytuacje, zapinanie ostatniego guzika w ostatniej chwili, zazwyczaj jest super. Tak samo było ze Światowymi Dniami Młodzieży. Msza miała się odbyć w Santa Cruz, 70 kilometrów od Rio, przygotowano całe pole na czuwanie i scenę, a na koniec spadł deszcz. Jeden mały deszcz, który wszystko zalał, zamienił w bagno i w ciągu kilku godzin trzeba było przenieść trzymilionową imprezę na Copacabanę.
Planu B nie było?
Tu nikt nie myśli w takich kategoriach. Pełna improwizacja. Jak będzie trzeba, to coś się zrobi. Dojechali, rozstawili, co mogli, zrobili mszę i ludzie, którzy tam byli, uważają, że to były najlepsze Światowe Dni Młodzieży w historii. Ale organizacja? Pełna partyzantka. Tutaj tak funkcjonuje polityka i organizacja czegokolwiek, a summa summarum wszystko się udaje. Karnawał tak samo – totalny chaos, nie da się przejechać, a jak przychodzi co do czego, wszyscy są zadowoleni. Kolejna sprawa – w Brazylii praktycznie nie ma momentu, w którym jakaś grupa zawodowa nie organizowałaby strajku. Sam nie wiem, czy wrócę na uczelnię we wrześniu, bo bardzo możliwe, że zastrajkują profesorowie. Trzy lata temu trwał trzy miesiące. Przez ten czas nikt nic nie nie robi.
Wspominałeś, że organizujesz sobie wakacje według planu strajków.
W październiku strajkują bankowcy, więc wyjeżdżamy z dziewczyną na wczasy. Traktuję to jako dodatkowy trzytygodniowy urlop. Ale jeśli zaczną strajkować ochroniarze, to banki znów będą zamknięte. Jeżeli zastrajkują kierowcy autobusów, to zamkną uczelnie, bo student musi mieć jak dojechać. Brazylia w zasadzie funkcjonuje od kwietnia, po karnawale. Kraj działa przez dwie trzecie roku, a przy tym rozwija się tak, że skok jakościowy widać na ulicach.
Po czym widać?
Przede wszystkim dzięki entuzjazmowi młodego pokolenia. Pierwszego, które w pełni może się realizować, nie brakuje mu pracy i nie jest zagrożone ryzykiem inflacji. Dzisiejsi 20 i 30-latkowie mają olbrzymie parcie na rozwój. Zapieprzają po 15 godzin często robiąc rzeczy, które na pozór są nieprzydatne. Znam studentów, którzy wstają o piątej, idą na siłownię, lecą do roboty, pracują na etat w wyuczonym zawodzie, wieczorem idą na studia, a na koniec lekcje polskiego i jeszcze raz uczelnia. I tak codziennie od piątej rano do dziesiątej wieczorem. To nie pojedyncze przypadki, to zjawisko obejmujące coraz szerzej wszystkie klasy społeczne. Tak postępuje biedny chłopaczyna z faweli i syn zamożnych rodziców z Zona Sul. Ciąg na samorozwój jest w Brazylii straszliwy. Nowe pokolenie nie niesie za sobą piętna dyktatury, hiperinflacji i ciężkich reform lat 90., ale patrzy w przyszłość, bo widzi, że Brazylia ma wszelkie przesłanki, by stać się krajem potężnym.
I bardzo podatnym na trendy z zagranicy.
To akurat przykre, bo Brazylia się mocno amerykanizuje. Gdy przyjechałem tu w 2010, na placyku, obok którego dziś mieszkam, był totalny luzik. Szorciki, klapeczki, dziewczyny bez makijażu. Dzisiaj chodzą już pomalowane, na obcasie i w markowych ciuchach. Ludzie coraz częściej wybierają też centra handlowe na miejsca spotkań zamiast, jak kiedyś, publicznych placów. Brazylijczycy są jednak narodem kompleksów, o czym świadczy relacja z Argentyńczykami.
Argentyna podchodzi do tych spinek na dużo większym luzie.
Gdy przyjechałem tu po raz pierwszy, w dwumilionowym Manaus były tylko trzy księgarnie. Poziom kultury zerowy.
Może to wyjątek. Amazonia.
Na pewno, ale to w dalszym ciągu dwumilionowa metropolia z ciekawą historią cywilizacji. Wtedy też usłyszałem, że w całej Brazylii było wtedy tyle księgarni, ile w samym Buenos Aires. Nie wiem, czy to prawda, ale z takich rzeczy rodzą się kompleksy. „OK, jesteśmy bogatsi, ale kulturowo nie dorośliśmy do Argentyny”. Tam faktycznie siadasz z przygodnie poznaną osobą w barze i możesz porozmawiać przy piwku o literaturze rosyjskiej. W Brazylii zapomnij. Tutaj liczą się laski i piłka. Ale przez ten kompleks niższości łatwo absorbować te wszystkie trendy. Pozytywny jest z kolei fakt, że w brazylijskim radiu praktycznie nie puszczają zachodniej muzyki. Pewne części kultury zawsze przetrwają. Fawela np. nie poddaje się tym trendom, a stamtąd wywodzi się samba.
Fawela, którą zajmujesz się poniekąd zawodowo.
Fawela opisywana przez obecne media to fawela sprzed dziesięciu lat. Dzisiaj to nie jest zwyczajny obszar biedy. Wytworzyła się tam niższa klasa średnia i np. w takim Vidigal wiele osób dorobiło się samochodu, telewizora plazmowego, lodówki, kuchenki czy wszystkich mebli. Często ich domy są lepiej wyposażone niż mój własny. Ci ludzie są zatrudnieni w przestrzeni miejskiej, nie zarabiają wielkich pieniędzy, ale to, co przyniosą do domu, pozwala im na naprawdę niezłe życie, bo tam po prostu jest taniej.
Jak wygląda sam proces osiedlania się?
Większość obecnych faweli Rio powstawała na przełomie lat 40. i 50. Ludzie nie mieli, co ze sobą zrobić, brakowało polityki mieszkaniowej, więc zachęcano przyjezdnych, którzy migrowali ze względu na głód i pracę, by wchodzili na wzgórza. Tam wbijali cztery paliki, otaczali taśmą i już mieli posiadłość. Na początku budowano z tektury czy cegły z odzysku, a potem to wszystko szło w górę, bo rodziny w fawelach się nie rozpadają i jeżeli w drugim pokoleniu ktoś zachodził w ciążę, to dokładano nadbudówkę i tak aż do pięciu pięter. Tak wygląda cała architektura faweli. Nikt tego nie kontroluje. Nie ma żadnego nadzoru. Jeżeli nie pojawia się też lawina błotna, to nikomu nic złego tam się nie dzieje. Samo Rio, gdybym miał je opisać jednym słowem, to miasto eklektyczne. W przedziwny sposób łączą się tu miejsca, które na dłuższą metę nie mają prawa współistnieć. Z Morro dos Irmaos masz widok na Rocinhę, największą fawelę Ameryki Południowej, która na szczycie łączy się jedną ścieżką z Alto Leblon, najdroższym kawałkiem ziemi na kontynencie. 70-metrowe mieszkanie z dobrym widokiem może kosztować z pięć milionów reali. Kompletny odpał arystokracji. Taki cywil, jak my, bez zaproszenia nie ma tam wstępu, a tuż obok mamy coś, co uchodzi za dzielnicę biedy. Dla mnie to niepojęte.
Z drugiej strony David Beckham kupił w tej faweli mieszkanie. To o czymś świadczy.
Nie wiem, czy Beckham kupił tam, czy w Vidigal. Obie te fawele stały się strasznie popularne. Sam mam wielu znajomych, którzy nie chcą szukać hostelu na Ipanemie, ale właśnie w Rocinhii.
Ty podczas mistrzostw stałeś się swego rodzaju ambasadorem faweli na Polskę. Oprowadziłeś po nich w trakcie mundialu wielu naszych dziennikarzy.
I już w pewnym momencie mi się znudziło. W samym Complexo do Alemao byłem cztery razy. Na dłuższą metę to naprawdę męczące, bo z faweli nigdy nie wracam zrelaksowany. Te wycieczki emocjonalnie pochłaniają człowieka. Zawsze mi się nie podoba, że ludzie wchodzący tam z zewnątrz mają taką niezdrową ciekawość, jakby szli do zoo. Z tym mam problem, ale akurat dziennikarzy zapraszam tam z chęcią, by odwzorowali fawele takim, jakimi są, bo ich obraz w mediach jest całkowicie oderwany od rzeczywistości.
Skąd w ogóle zainteresowanie akurat takim tematem?
Gdy w 2010 roku podróżowałem po Brazylii po raz pierwszy, znalazłem się w faweli przypadkiem, przez Couch Surfing. Facet, który nas ugościł, oświadczył, że u niego się nie przelewa, my się zgodziliśmy i tak wylądowaliśmy z kolegą w Recife, teoretycznie najniebezpieczniejszej stolicy stanowej Brazylii. Spodobało mi się strasznie – całe to życie nocne, ludzie przechodzący, grający na gitarze, bez pośpiechu, anonimowości… Było świetnie. Potem zahaczyliśmy jeszcze o Salvador, aż pojawiliśmy się w Rio. Mówiłem już wtedy na tyle po portugalsku, by móc sięgnąć po gazetę i zacząłem czytać o tych fawelach. Dowiedziałem się, że to gniazda chaosu, przestępczości, głodu, narkotyków, uzależnień, umierających dzieci i strzelanin. Dowiedziałem się, że szczur ma większe szanse na przeżycie niż niemowlę – takie spotykały mnie teksty. Ludzie na ulicy, słysząc, że chcę się do faweli w ogóle zbliżyć, łapali się za głowy. Zaczęło mnie interesować, jak to możliwe z punktu widzenia socjologicznego, że mamy do czynienia z dwoma miastami, które się nie przenikają, boją się siebie wzajemnie i funkcjonują na zasadzie „my-oni”. Po powrocie do Polski napisałem projekt doktoratu, przedłożyłem go tu na uniwersytecie stanowym, zostało zaakceptowane i teraz prowadzę te badania.
Na czym one polegają? Wspominałeś, że zajmujesz się najbardziej niebezpiecznymi fawelami.
Zajmuję się fawelami Mare i Alemao, bo one pomimo pacyfikacji zachowują swój charakter. Nie zostały zmienione w sensie społecznym. Są przy tym na tyle duże, że na ich podstawie mogę wyciągać wnioski odnośnie całego Rio.
Wspominałeś, że przy pacyfikacji policja odbiła się od tego Mare.
Kiedy tam wchodziłem, nie było jeszcze żadnej próby pacyfikacji. Rządzili tam bandyci i na ulicach były karabiny. Podczas mistrzostw postanowiono spacyfikować Mare jako ostatnią dużą fawelę. Jest jednak taki problem, że wchodząca tam policja samoistnie przekształca się w gang. Poza trzema głównymi gangami dowodzącymi fawelami istnieje tu coś, co ludzie nazywają milicją, czyli skorumpowaną policją, która otworzyła grupę przestępczą działającą jak przestępcy i kontrolującą narkotyki. Gdybyśmy rzucili więc policję do Mare, to musieliby się pacyfikować sami. Dlatego po pierwszej anemicznej próbie rząd powiedział: „OK, wystarczy”. Poprosili rząd federalny o pomoc, a ci wydali rozkaz wejścia wojska i BOPE, czyli jedynej nieskorumpowanej jednostki, zaprogramowanej na zabijanie. Najpierw strzelają, potem pytają. Dodatkowo weszły jednostki piechoty morskiej, wozy opancerzone i spacyfikowali Mare. Dziś czuć tam spore napięcie, ale nie wybrałem tego miejsca ze względu na niebezpieczeństwo. Interesowała mnie po prostu fawela nieskażona obecnością miejską.
Gdyby Brazylia nie dostała mistrzostw, to w ogóle decydowano by się na pacyfikację fawel?
W oficjalnym przekazie nikt nigdy nie podał, że pacyfikacja odbyła się ze względu na mundial. Na pewno to pomogło, ale wszystko wynikło z potrzeb miejskich. Nie może być tak, że dwa miliony ludzi żyje w mieście, ale – w sensie polityczno-społecznym – poza miastem. Administracja nie zarządzała ich posiadłościami, a oni nie płacili podatków ani rachunków za prąd czy wodę. W dłuższej perspektywie to nie mogło mieć miejsca.
To zapytam inaczej – jak wyglądałyby mistrzostwa, gdyby nie doszło do pacyfikacji?
Wcześniej dobijano umów z bandziorami. Film Tropa de Elite pokazuje operację BOPE w trakcie wizyty Jana Pawła II. By zapewnić sobie spokój, ustępowano bandytom w jakimś względzie albo wprost im się płaciło i podpisywało zawieszenie broni np. na miesiąc. Jestem przekonany, że podczas mistrzostw zrobiono by tak samo i nie mam pewności, czy do takiego dealu nie doszło. Wystarczy usiąść do rozmów z trzema przywódcami i byłby podczas mistrzostw spokój. I byłoby to w gruncie rzeczy tańsze, bo sama pacyfikacja kosztuje.
Obawiasz się natomiast przyszłości Rio po igrzyskach olimpijskich.
Obawiam się, że program pacyfikacji zostanie zarzucony i policja po prostu wyjdzie z faweli. Nie oszukujmy się – takie turnieje organizuje się w dużej mierze po to, by politycy mogli się nachapać. Nie mam żadnych wątpliwości, że lokalne władze wierzą w idee Coubertina i rozwijają sport dla idei. Przez to miasto przewijają się teraz potężne pieniądze. Ogromne. Jedna linia tramwajowa w Rio kosztuje ponad miliard reali. Kasa z innej planety patrząc z polskiej perspektywy. Pole do popisu, żeby nakraść, jest więc jeszcze większe. Miasto oczywiście korzysta, politycy chcą wycisnąć, ile się da, a potem choćby potop. Potem niech się dzieje, co chce. Jeżeli obecna ekipa rządząca myśli w tych kategoriach – a tak politycy tu zwykle myślą – weźmie kasę i zwinie się z kraju, to do władzy dojdą siły nieobliczalne. Radykalna lewica marksistowska ma potencjał, by odgrywać rolę właśnie w trakcie takiego kryzysu, jak ucieczka władz. Jeżeli oni dojdą do koryta i wycofają jednostki pacyfikacyjne, może się zrobić bardzo nieprzyjemnie. Wtedy dojdzie do nieporównywalnie gorszej sytuacji niż przed pacyfikacją. Efekt jo-jo. Gangsterzy musieliby uderzyć ze zdwojoną siłą, by odbić pewną przestrzeń. Eskalacja przemocy na niespotykaną skalę i wtedy nic tylko się pakować.
Brazylijczycy podzielają twoje obawy?
W Brazylii wszyscy wyrabiają sobie zdanie na podstawie Globo, najpopularniejszej gazety, która ma piekielną siłę w tworzeniu opinii publicznej. Według przeciętnego mieszkańca fawela nadal jest niezwykle niebezpieczna. Każda władza potrzebuje wroga. U nas były nim dopalacze lub kibole, tutaj favelado utożsamiany z gangsterem.
Piłkarze nie pomagają w kreowaniu takich stereotypów? Weźmy choćby Adriano.
Flamengo i Adriano to osobny temat.
Opowiadaj.
O ile się nie mylę, mają 40 milionów zrzeszonych socios. W Rio piłka to kwestia sportowo-cywilizacyjna i przynależność do torcidy nie jest uwarunkowana twoim sportowym gustem, ale pochodzeniem społecznym. Flamengo utożsamia się z fawelą, robotnikami i biedą, Fluminense z elitą i bogatymi, Botafogo z inteligencją, a Vasco to klub imigrancki. Kiedy przyjechałem do Brazylii, Flamengo na długo wryło mi się w pamięć. Pierwszy reportaż, jaki tu widziałem, dotyczył Wagnera Love, który poszedł na imprezkę do faweli Alemao z uzbrojonymi ochroniarzami. I gdyby byli uzbrojeni w zwykłe kałasznikowy, to nikt nie robiłby wielkiego halo. Chłopaki mieli ze sobą rusznice przeciwpancerne armii amerykańskiej z Iraku1 Jakimś cudem ktoś zapłacił i przeszmuglował sprzęt, który jest w stanie rozwalić radziecki czołg podczas wojny w Zatoce, a oni z czymś takim poszli się pobawić. To był dla mnie pierwszy szok.
Potem przeczytałem reportaż na temat Adriano, który śmigał z bronią, robił sobie zdjęcia ze złotym kałasznikowem, bawił się z kumplami gangsterami i sprzedawał ten obraz na zewnątrz, będąc z tego dumnym, po czym szybko się spakował z Flamengo i wrócił do Interu. Oficjalnie dlatego, że dostał bardzo dobrą ofertę, a nieoficjalnie, bo Włochy mają nieskuteczną umowę ekstradycyjną z Brazylią. Sam prawdopodobnie nigdy nie angażował się bezpośrednio w handel narkotykami, natomiast jego mama w tym siedziała i trzeba ją było wywieźć z Brazylii. Gdy cała sprawa ucichła, Adriano szybciutko wrócił, bo nie wytrzymałby długo bez swoich kumpli z Alemao i dziś najpewniej dopija ostatnie dni swojego życia. Jest kompletnie zapity zaraz obok tego miejsca, które niedawno odwiedziliśmy. Gdy skoczyłem tam z chłopakami z Canalu, spotkaliśmy gościa, który nam powiedział, że Adriano niedaleko się zachlewa.
By dopełnić krajobrazu Flamengo, został nam jeszcze Bruno.
Akurat gdy przyjeżdżałem do Rio, wybuchł skandal, kiedy zginęła jego kochanka. Pamiętam, jaki Bruno był zmartwiony w trakcie wywiadu w Gavei – tam, gdzie trenowali Holendrzy. Zaginęła matka jego dziecka, krokodyle łzy, po czym okazało się, że z kumplami zamordowali dziewczynę, pocięli ciało i wyrzucili psom, ale zgubili głowę i nigdy jej nie znaleźli. W internecie jest jednak filmik nagrany z partyzanta, na którym słychać, jak kuzyn się wysypał, że Bruno będzie bardzo zły, bo nie wiadomo, gdzie jest głowa.
Jednym słowem Flamengo nie przypadło ci do gustu.
W Brazylii klub to dla dzieciaka wszystko, a dla kogoś pochodzącego z biedy Bruno, Adriano czy Wagner Love to ludzie, którymi chcę być. I jeżeli dzieciakowi z faweli stoją przed oczami dwa symbole – bandzior, który ma dziewczyny i sławę symbolizowaną przez broń, a z drugiej strony piłkarz, który całe życie zapieprza, by kimś być, to jest szansa, że dzieciak wybierze właściwą drogę. Ale jeżeli drugi archetyp zaczyna przypominać pierwszy, to nie możemy mieć jakichkolwiek nadziei, że stereotyp przestępcy jako Robin Hooda zniknie. Widziałem filmy dokumentalne, w których 14-letnie dzieciaki mówią wprost: ja zabijam dziś, jutro zabiją mnie, na moje miejsce przyjdzie następny, więc muszę nacieszyć się tym, co mam. Taki Adriano kreuje następne pokolenia bandziorów.
Wspominałeś też o niedawnej sytuacji, kiedy zawodnik poderwał niewłaściwą dziewczynę.
Ale tutaj trudno mieć do chłopaka pretensje. Bernardinho z Vasco poszedł do szkoły samby w faweli, a tam… Trzeba to zobaczyć. Seks w powietrzu, nie da się nie potańczyć z dziewczyną. Każdy w to wchodzi. Bernardinho wybrał się tam, poznał dziewczynę, nie przespał się z nią, ale okazało się, że to partnerka wysoko postawionej osoby w gangu i o ile dobrze pamiętam, to tak zmiażdżyli mu kolana, że dochodził do siebie przez rok, a dziewczynie przestrzelili kolana. Tak się tam załatwia sprawy. Gang to gang. Dbają o fawelę, są gospodarzami, pomagają ludziom, ale nie oszukujmy się – jest też druga strona medalu.
Stamtąd wywodzi się też cała masa brazylijskich piłkarzy.
Adriano, Ronaldo, nawet ten Raphael Augusto z Legii. Same kluby szukają tam chłopaków. Poziom grania w piłkę w porównaniu z naszym orlikiem to niebo a ziemia. Taki typowy brazylijski trener z wąsem zawsze tam przesiaduje, a potem bierze zawodnika do siebie. Problemem jest natomiast dyscyplina pracy, bo jak tu utrzymać chęci do pracy, gdy trzeba iść do szkoły, na trening, a kumple namawiają do czegoś innego? Z tego, co się orientuję, jedyny klub, który ma szkółkę z internatem, to Fluminense. Obok Sao Paulo mają też najlepszą sieć skautingową w Brazylii. Ronana z Legii wyciągnęli z pogranicza Santa Catariny i Minas Gerais. Z jakiejś malusieńkiej zapomnianej przez Boga dziury. I to jest właśnie systematyka pracy – jakimś cudem trafił tam skaut Fluminense, odszukał go w prowincjonalnym klubiku i w wieku 10 lat Ronan przeniósł się na stałe do Rio. Takich ludzi jest tam pewne całe mnóstwo. Fluminense działa w profesjonalny sposób.
Co tobie, jako legioniście, się podoba.
Ludzie krytykują tę współpracę za to, że nie przynosi skutków, ale ja nie widzę, czym Legia tu traci. Podpisuję się pod tym obiema rękami. Jeżeli nie przyniesie to skutku dziś, to jutro, a jeśli nie jutro, to pojutrze. Żaden z trzech zawodników, którzy trafili do Legii, nie przebił się, każdy miał prawo być rozczarowany, a jakoś po powrocie wypowiadali się w samych superlatywach. Można więc zakładać, że jeśli sama Legia będzie chciała któregoś z tych zawodników, to podpisze z nim kontrakt, a teraz – z tego, co widzę – po raz pierwszy dostała tego faceta, którego chciała, bo o Ronana zabiegała już rok temu. Dziwi mnie tylko, że drugi aspekt umowy przewidywał, że młodzi z Legii przyjadą do Fluminense, a jakoś nikt z tego nie korzysta.
Żaden z tych młodych nie wyobraża sobie dłuższej wyprowadzki do Brazylii.
Dlaczego Kamil Kurowski wolał iść do Kolejarza Stróże? Nie mam żadnych wątpliwości, że będzie grał w pierwszej drużynie Legii, a może tutaj czegoś by się nauczył? Dobrym przykładem jest Piekarski, który po krótkim pobycie w Brazylii miał technikę nieporównywalną do kogokolwiek na naszym rynku. Nie wierzę, że taki Kurowski nie dostałby tu szansy w rozgrywkach stanowych, a wtedy – zamiast wyjeżdżać do Stróż – mógłby zaliczyć kilka meczów z Fredem. Chociaż w sumie dzisiaj to żadna zachęta…