Reklama

“Zapytał Mourinho, czy go potrzebuje i ruszył z nami”

redakcja

Autor:redakcja

12 lipca 2014, 00:33 • 6 min czytania 0 komentarzy

Marcel Goncalves mieszka na ósmym piętrze w dzielnicy Grajau. Dziś jego praca – promowanie własnej marki odzieżowej – polega na jeżdżeniu po całym Rio, ale właśnie w tej zielonej okolicy spędził całe życie. W dzieciństwie najwyższe budynki miały dwa piętra, bo na więcej nie pozwalały lokalne władze, a większość dzieciaków wolny czas spędzało w Grajau Country Club. Miejscu, po którym do dziś widać ząb czasu. Brama jest obdrapana, z zewnątrz wygląda nieeskluzywnie, ale przed głównym wejściem parkują Porsche Cayenne i luksusowe Mercedesy. Marcel mógłby o tym opowiadać godzinami. Gdyby nie fakt, że się tu wychował, po 20 kilku latach nie poleciałby na finał Ligi Mistrzów prywatnym samolotem.

“Zapytał Mourinho, czy go potrzebuje i ruszył z nami”

Po samym mieszkaniu Marcela widać, że to dusza artystyczna. Widać też inspirację Indiami. Cała masa figurek słoni i różne obrazy. Przy wejściu częstuje wodą i gigantycznymi mandarynkami. Wygląda na hipstera – broda a’la Sadajew, długa biała koszulka, spore tatuaże. Mówi niemal slangiem. Często wtrąca słówka, których człowiek nie nauczyłby się na normalnych zajęciach portugalskiego. Starszy Brazylijczyk mógłby go nie zrozumieć. – To co, amigo, mówisz, że chcesz pogadać o Julio. Czekamy właśnie, aż wróci z meczu o trzecie miejsce. Pewnie najpierw spotka się z prezydent w Brasilii, ale potem – zanim wyleci do Toronto – na pewno się z nami spotka. Julio zawsze ma dla nas czas. I sam zadzwoni jako pierwszy.

Marcel z perspektywy dziennikarza jest naprawdę ciekawym rozmówcą, ale w swoich monologach – inaczej tego nazwać nie można – często odpływa na inne tematy, niż te, które mnie interesują. Początkowo słuchając pytań, patrzy z badawczą miną, jakby przeczuwał, że mam złe intencje i jestem kolejnym, który chce przedstawić jego kumpla w złym świetle. – Wiesz, mnie po prostu jest go szkoda jako przyjaciela. Kiedy zdobywał tytuły z Flamengo i drużyna organizowała swoją imprezę, na którą każdy piłkarz mógł zabrać kilka osób, on rezygnował i robił własne przyjęcie dla nas. Wiedział, że nas wszystkich tam nie zabierze, a swój sukces wolał świętować z bliskimi – opowiada Marcel i – lekko nakierowany przeze mnie – przechodzi do największych upadków w karierze bramkarza selecao.

– Ta Holandia… Brazylia ma to do siebie, że zawsze szuka się kozła ofiarnego. Julio popełnił błąd, Felipe Melo też, nie kwestionuję tego, ale jeśli napastnik dostaje pięć piłek, a nie strzela ani jednego gola, to czemu on, kurwa, nie jest antybohaterem? – Goncalves wyraźnie się emocjonuje wspominając mundial w RPA. – Julio to lider. Zawsze wystawiał się na biczowanie, wypowiadał się w imieniu drużyny, a kogoś takiego łatwiej uderzyć. Po tym meczu zastanawiał się nawet, czy nie zakończyć kariery. – A nie jest tak, że u was nad niektórymi piłkarzami, jak David Luiz – niezależnie od poziomu gry – wisi parasol ochronny? – Jasne – Marcel śmieje się z tego określenia. – Ale nie można tak oceniać. Jeśli teraz padło siedem goli, to jaki sens ma szukanie antybohatera? – dodaje, po czym w swoim stylu przechodzi do krytyki całego systemu.

Reklama

– W naszej piłce nic nie funkcjonuje. CBF decyduje, kto ma dostać powołanie i kto ma grać. Mamy jedną z najbardziej obiecujących wschodzących gospodarek, ale problem z politykami nie wygasa. Kto ma władzę, rządzi, a kto jej nie ma, musi być posłuszny. Rządzi ten, kto zna złodzieja i potem to się odbija na boisku. Początek jest zły, koniec tak samo. Przy dobrej polityce i odpowiednim systemie wygralibyśmy z Niemcami 99 meczów na 100. Bazą europejskiej piłki są Argentyńczycy i Brazylijczycy, a kto chce u nas grać? Nikt. Niby jesteśmy krajem piłki, a żaden Niemiec nie pomyślałby nawet o naszej lidze – Marcel odpływa coraz bardziej, a ja się zastanawiam, ile z tych wniosków wyciągnął po rozmowie z samym Julio. Wraca też do okresu, kiedy jego kumpel, będąc gwiazdą Flamengo, w końcu wyjechał z ojczyzny.

– Dobrze, że w końcu trafił do Europy, bo u was chyba nie ma takiej presji. Pamiętam te sceny do dzisiaj. Drużyna wracała z jakiegoś meczu, a nastroje wśród kibiców były już bardzo napięte. Torcida Flamengo to polityka. Mają wpływ na klub i chcą stale go wywierać. Julio był gdzieś pomiędzy piłkarzami, jako wychowanek cieszył się szacunkiem, ale sam też mógł dostać wpierdol, bo fani tylko na to czekali. Wszyscy mogli oberwać. Julio, Juan… Naprawdę wszyscy. Dlatego nie dziw się, że piłkarze mają obsesję, by jak najszybciej wyjechać do Europy. Każdy młody tak myśli – osiągnąłem tu wszystko, stadiony kiepskie, presja olbrzymia, boiska słabe, trzeba iść do Europy – Marcel udaje, jakby skakał. – Każdy chce w końcu poczuć profesjonalizm. Tym bardziej ktoś taki jak Julio. Ktoś tak zdeterminowany.

Słowo determinacao w ciągu godziny padnie jeszcze kilkanaście razy. Po Goncalvesie nie widać zazdrości. Opowiadając o swoim kumplu pęka z dumy, raz na jakiś czas zerkając z balkonu w kierunku Grajau Country Club. – Jak długo siedzisz w Brazylii? – Miesiąc. – A, to pewnie wiesz, gdzie jest Flamengo. I o to chodzi z determinacją. Gdy mieliśmy po 10-12 lat, wszyscy się bawili, a on łapał dwie przesiadki, żeby dojechać na siódmą na trening. Szkołę skończył z opóźnieniem, bo cały czas grał – Marcel odruchowo zamienia słowo jogar na trabalhar. Bo dla 10-letniego Julio – jego zdaniem – trening był już pracą. – Matka Fatima nie miała z tym problemu. W Brazylii wszyscy wiedzą, że piłka to ratunek. Tym bardziej w tamtych czasach. Boiska były podziurawione, dzieci notorycznie skręcały kostki, łamały nogi, ale determinacja u Julio nigdy nie wygasła. Ani wtedy, ani później nie było imprez ani urodzin. Nawet go nie zapraszaliśmy z szacunku dla jego pracy. Człowieku, on ma takie podejście, że gdy nie mógł znaleźć klubu to poprosił swojego letniego syna, żeby z nim trenował. Młody miał mocny strzał i w wieku 12 lat został trenerem bramkarzy. Muszę odszukać to wideo! – Marcel opowiadając o sportowy upadku kolegi od razu zaznacza, że chwilę wcześniej został wybrany najlepszym bramkarzem na świecie i zdobył Ligę Mistrzów.

– To jest dobra historia. Był rok 2010, patrzę: dzwoni Julio. „Za tydzień lecisz do Madrytu”. Wykupił bilety 60 osobom! Wylądowaliśmy, obejrzeliśmy mecz, a potem mieliśmy naszym autobusem pojechać na lotnisko i dolecieć do Mediolanu. No i stoimy pod tym autobusem, czekamy na brata Julio, stoimy, patrzymy, a pod stadionem zbiera się gigantyczny tłum. Mówię kumplowi: „ty, oni, kurwa, idą na nas, zróbmy taki kordon, żeby go wpuścić i jakoś ruszymy”. Tłum zbliża się, zbliża, patrzę, myślę sobie – w końcu jestem Brazylijczykiem – że czeka nas wpierdol, a na przedzie biegnie Julio. W getrach, spodenkach i bluzie – Marcel pokazuje niewerbalnie kolejne części stroju. – Jakimś cudem go wpuściliśmy, autokar otoczyło całe morze kibiców i dopiero gdy Julio kilka razy im pomachał, pozwolili nam odjechać. Wiesz, co on zrobił? Podszedł po meczu do Mourinho, zapytał, czy jest mu jeszcze do czegoś potrzebny, zostawił drużynę i poleciał do Mediolanu z nami!

Image and video hosting by TinyPic

Reklama


Najnowsze

Hiszpania

Mbappe: Bilbao było dla mnie dobre, bo tam sięgnąłem dna

Patryk Stec
1
Mbappe: Bilbao było dla mnie dobre, bo tam sięgnąłem dna

Komentarze

0 komentarzy

Loading...