Dwadzieścia dwie relacje LIVE, prawie trzydzieści odcinków mundialowego bloga, setki napisanych tweetów, tysiące przeczytanych, dziesiątki memów, kilka odkryć z Marcinem Krzywickim na czele, brak snu, odpoczynku i jakiegokolwiek narzekania na prawdziwie „mistrzowskie mistrzostwa”. Myślałem, że widziałem już na tym turnieju wszystko, łącznie z Holandią wygrywającą w serii jedenastek (anomalia!) Kostaryką grającą o półfinał do ostatniego karnego (szok) i Suarezem gryzącym rywala (!?).
Myliłem się. Nie widziałem jeszcze pogromu ostatecznego, zmieszania z błotem i zmasakrowania, które zostanie w pamięci wszystkich fanów piłki nożnej na całym świecie na długie lata, może nawet dekady. 7:1. Wynik z rozgrywek juniorskich, ewentualnie z krajowego pucharu, gdy outsider trafia na zespół z najwyższej ligi. Pokaz skuteczności, wykorzystywania błędów, nieludzkiej perfekcji w rozmontowaniu słabych punktów rywala. Naturalnie w wykonaniu Niemców, którzy wkurzali mnie już od pierwszego meczu z Portugalią.
Wtedy napisałem:
Nie tak miał wyglądać wczorajszy dzień mistrzostw, kompletnie nie tak. Faktycznie, trzymałem kciuki za analogię do meczu Hiszpanów z Holendrami, ale to miał być wielki popis Cristiano Ronaldo, kolejne przebudzenie gracza Manchesteru United, tym razem Naniego, wielka klasa od drwala Meirelesa i udowodnienie Marco Paixao, że to jeszcze nie czas na jego występy w kadrze. Tymczasem musiałem obejrzeć cztery gole, w dodatku hat-tricka „najbardziej niemieckiego” z Niemców oraz metodyczne i bezwzględne oranie, które nie przyniosło jednej setnej części frajdy, którą dało identyczne masakrowanie w wykonaniu Holendrów.
Kicha. Wybaczcie uprzedzenia, ale nie potrafię się cieszyć z piękna futbolu, jeśli pokaz fundują nasi zachodni sąsiedzi. A gdy słyszę wywiad pomeczowy Muellera, który naprawdę z marszu, bez charakteryzacji i ćwiczenia dykcji mógłby wjechać w dowolny film o drugiej wojnie światowej, trzymam kciuki, by po wyjściu z grupy trafili na Belgię i zakończyli swój udział w mistrzostwach.
Za co oczywiście spadły na mnie gromy, jak to możliwe, że Niemcy, nasi kochani sąsiedzi i fenomenalni piłkarze, mogą mi się kojarzyć z fatalnymi stosunkami naszych narodów na przestrzeni wieków. Wczoraj Krzysiek Stanowski na Facebooku poszedł o krok dalej:
Dobra, nie ma co się bawić w niedomówienia. Jak byłem mały i chodziłem do szkoły, to wydawało mi się, że II Wojna Światowa była dawno, dawno temu, mniej więcej w czasach króla Popiela, którego zjadły myszy. Teraz mam 32 lata i widzę, że była wczoraj. Wczoraj. Dlatego sorry – nie kibicuję Niemcom. Mam w poważaniu poprawność polityczną. Nie kibicuję im. Im dłużej żyję, tym bardziej dociera do mnie, jak niewiele czasu minęło od tych zbrodni, od ludobójstwa. Możecie mi tłumaczyć, że to już inni ludzie – i OK, może tak. Może inni. Ale mam to w dupie. Niech sobie będą inni daleko ode mnie i od mojej rodziny. Gdy oglądam futbol to mam nadzieję, że Niemcy dostaną łomot, jaki im się nie śnił. Tyle. Wszystkiego najgorszego w mundialu.
I gromy, które spadły na mnie okazały się łaskotkami. Ja z kolei zacząłem się zastanawiać – skąd w ludziach taka ohydna nienawiść do całkiem normalnych poglądów? Ja wiem, że polityki nie warto mieszać do sportu, jasne, piłka nożna powinna pod tym względem łączyć, a nie dzielić, ale dlaczego w imię politycznej poprawności mamy się wyzbywać absolutnie naturalnych odruchów? Nasze babcie opowiadały nam o okrucieństwach wyrządzanych przez Rosjan i Niemców, lekcje historii ubogaciły te obrazy o świadomość niewielkiego oporu tych narodów, a filmy „historyczne” pokroju „Nasze matki, nasi ojcowie” dokładnie pokazały jak gorący jest wciąż problem zdefiniowania naszych stosunków. Pomijając już takie oczywiste sprawy jak racja stanu, która dla kraju leżącego między dwiema potęgami jest niezmienna od lat, pomijając obecną sytuację geopolityczną i wątłość naszych sojuszy.
W imię czego mam się przekonywać, że akcent Muellera kojarzy mi się z muzyką Tokio Hotel, kiedy kojarzy mi się z czymś zupełnie innym? Po co mam się okłamywać, że rysy twarzy poszczególnych zawodników wywołują u mnie skojarzenia z Claudią Schiffer, skoro jest zupełnie inaczej? Czy mogę w jakikolwiek sposób odpowiadać za swoje skojarzenia? Czy są nieuzasadnione, skoro wiedzę o Niemcach czerpałem z książek, ustnych opowieści, filmów i czasopism, a obraz we wszystkich tych źródłach był dość spójny?
Nie lubię udawania sympatii, a wydaje mi się, że dziś nienawidzić, nie znosić czy zwyczajnie mieć kiepskie skojarzenia można wyłącznie z Polakami, ewentualnie Amerykanami albo Francuzami, ale na pewno nie z naszymi „braćmi” z Rosji i Niemiec. Polityczna poprawność…
*
Przez całe te mistrzostwa chodzą mi po głowie porównania. Lepiej być Brazylijczykiem, który może świętować udział swojej drużyny w półfinale, czy Kolumbijczykiem, który odpadł rundę wcześniej, ale uniknął batów od Niemiec? Jak zareagowalibyśmy w Polsce? Dochodzimy do półfinału, a w nim oklep 1:7. Pewnie to nadal byliby nasi bohaterowie, ale już w przypadku wspomnianej Kolumbii… Chyba woleliby zostać przy tej „godnej porażce” z Brazylią, niż dostać 1:7 w kolejnej rundzie? Nie wiem, ale kwestia oczekiwań i uzależnionej od nich radości z futbolu na zawsze pozostanie dla mnie niezbadana.
*
Dziś ostatni odcinek bloga i ostatni LIVE, który będę miał przyjemność prowadzić. Ostatnie dwa mecze obejrzę już na wakacjach. Dzięki wszystkim, którzy przeżywali te mistrzostwa razem z nami. Multimedialny odbiór spotkań to z jednej strony przekleństwo, z drugiej niesamowite doświadczenie. Już nie mogę się doczekać Euro 2016.
Jeśli nic się nie zmieni – po urlopie mój blog będzie się ukazywał raz w tygodniu. Dam znać.
JAKUB OLKIEWICZ