Od presji nie uciekniesz. Nie sprzyja nawet otoczenie. Nawet jeśli schowasz się w górach, do których dojeżdżasz długimi serpentynami, a znaki ostrzegają przed pancernikami i innymi dzikimi zwierzętami, za moment i tak mignie ci logo federacji. Albo napis – casa do Brasil. Luiz Felipe Scolari celowo wybrał takie miejsce. Potrzebował spokoju. Nie chciał, by niepokoiły go tysiące kibiców w centrum dużego miasta, więc zdecydował się na wioskę w górach. Ale i tutaj trudno się pozbyć wrażenia, że zwycięstwo nad Kolumbią to kwestia honoru i dumy narodowej. 15 wozów transmisyjnych, setki fanów pod bramą, dziennikarze dosłownie ze wszystkich stron świata i prasa podważająca coraz więcej decyzji selekcjonera. I tradycyjnie wałkowany na okrągło temat – czy mistrzom świata wypada tak płakać?
Antonio Perrout z TV Globo udziela wywiadów kilku zagranicznym stacjom. Wśród ok. 150 brazylijskich dziennikarzy cieszy się dużym posłuchem. – Chororo? – Perrout po sekundzie wie, jaki temat mnie interesuje. – Dla mnie ten płacz jest normalny. To wyrażenie emocji. Dlaczego mieliby je tłumić? – pyta retorycznie, po czym sam przechodzi do analizy zachowania Thiago Silvy, do którego od paru dni masa ekspertów apeluje, by w końcu się podniósł i przestał ronić łzy w każdym możliwym momencie. – Rozmawiałem z nim po tym, jak odmówił podejścia do karnego – Perrout jeszcze dwukrotnie podkreśli, że ma bezpośredni dostęp do kapitana selecao. – Rozmawiałem z nim i powiedział mi, że z trzech ostatnich jedenastek w PSG nie wykorzystał dwóch, więc stwierdził, że kolejnego lepiej oddać koledze. To źle? Lepiej, żeby sam się za to brał, nie czując się pewnie? – kontynuuje Antonio, po czym odsyła mnie do dzisiejszego wydania „Globo”.
Tam aż dwie na trzy strony zajęte zwykle przez selecao poświęcono jej problemom mentalnym. Dziennikarze coraz częściej apelują, by Brazylijczycy pochodzili do swoich obowiązków z „mniejszym sercem, a większym rozsądkiem”, a zadaniem Felipao będzie przekonanie ich, że wszystko, co najgorsze, jest już za nimi. Inni twierdzą z kolei, że od Brazylii nie należy wymagać mistrzostwa za wszelką cenę, ale np. postawienia minimum przyzwoitości, jakim byłby półfinał. Tam odpowiedzialność za tytuł podzieliłaby się na cztery pomiędzy takie potęgi, jak Canarinhos, Francja, Niemcy, Argentyna lub Holandia, co pomogłoby zrzucić tę niemożliwą presję. Na razie radzi sobie z nią jedynie Neymar. Reszta się spina, płacze, a koniec końców wypada z gry, jak Marcelo czy Oscar.
Chcielibyście takiego kapitana? Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Konferencja w Teresópolis zaczyna się opóźniać. Początkowo miała się zacząć o 12:30, ale dopiero o 13:00 na sali pojawia się Victor. Rezerwowy bramkarz zdaje sobie sprawę, że pełni tu rolę paprotki. Tak naprawdę mało kogo interesuje, co ma do powiedzenia, ale skoro już się pojawił, to nie wypada go zlekceważyć. Przez kwadrans nie wypowiada ani jednego ciekawego zdania. Na sali pojawia się Ramires. Jeśli chcesz zadać pytanie, najpierw musisz zwrócić uwagę rzecznika, potem przekazać jego wysłannikowi, o co chcesz pytać, a następnie poczekać, czy sam rzecznik wyrazi zgodę. Logistyka działa tu jednak bardzo sprawnie i szybko. Z perspektywy federacji – wszystko jest zorganizowane idealnie. Gorzej z perspektywą dziennikarzy.
– Jak to? Victor, a nie Julio? – pytają kolejni, którzy nie spodziewali się, że na sali pojawi się główny wróg publiczny, czyli Dani Alves, ale przynajmniej ktoś, kto kojarzy się pozytywnie i ma jakiekolwiek znaczenie. Wszelkie wymagania teoretycznie spełniają David Luiz lub właśnie Julio Cesar, ale rzecznik decyduje się spławić 150 dziennikarzy. Tak trzeba ocenić „wystawienie” banalnego Victora i niegrzeszącego inteligencją Ramiresa. Gdy głos zabiera dziennikarz BBC i na koniec prosi zawodnika Chelsea o odpowiedź po angielsku, mikrofon przejmuje rzecznik. Przypomina, że transmisja idzie na całą Brazylię, a chwilę później sam Ramires dodaje, że woli odpowiedzieć po portugalsku. Nie ma znaczenia, że w Anglii gra od dobrych czterech lat. Rzecznik widzi jednak, że coraz większa liczba zagranicznych dziennikarzy podnosi rękę, więc lekko spięty wygłasza kolejny komunikat: – Koledzy, widzimy, jak dużym zainteresowaniem cieszy się nasza reprezentacja – tu nawet zgłasza się dwóch Kolumbijczyków – ale musicie zrozumieć, że jest tu też wielu Brazylijczyków, którzy poświęcają selecao więcej uwagi.
Nawet jednak ci nie usłyszą dziś od Ramiresa nic ciekawego.
– Brazylia zagrała źle czy Chile dobrze?
– Brazylia dobrze, a Chile bardzo dobrze.
– Jest problem mentalny?
– Nie.
– Skoro mówisz, że wszystko jest w porządku i nie ma problemu mentalnego, to dlaczego zostawiliście Chilijczykom tak dużo przestrzeni i to w tym miejscu boiska, które sam najlepiej znasz?
– Nie można powiedzieć, że daliśmy im miejsce.
– Zgadzasz się ze stwierdzeniem, że gramy w sposób przewidywalny?
– Przewidywalny? Nie wiem. Stwarzamy sobie szansę i gramy dobrze, ale piłka nie wpada do siatki.
Tak w skrócie, po odsianiu setki okrągłych zdań, wygląda przekaz zaprezentowany nam przez piłkarza Chelsea. Treści zero, dziennikarze zlekceważeni, a gwiazdy mają spokój. – Musi iść! – wrzeszczy rzecznik do dziennikarza SporTV, który wita się z Ramiresem u boku ścianki ze sponsorami. – Naprawdę musi iść! – rzecznik nad wyraz przejmuje się swoją rolą, a dziennikarzowi nie chodzi nawet o rozmowę, ale – tak to wygląda – raczej o przybicie piątki z kolegą. Chwilę później sam rzecznik, pan Paiva, będzie się tłumaczył wianuszkowi reporterów z incydentu po meczu z Chile, gdy miał uderzyć Mauricio Pinillę i został zawieszony na jeden mecz.
I skupi większe zainteresowanie niż Victor lub Ramires.