W wielkich bólach Argentyna doturlała się do ćwierćfinału brazylijskiego mundialu. Nie ma co owijać w bawełnę, podopieczni Alejandro Sabelli – do spółki ze Szwajcarami – zaserwowali nam zdecydowanie najsłabszy jak dotąd mecz fazy pucharowej. To, co obejrzeliśmy w dziś Sao Paulo, pasowało do krajobrazu tego świetnego mundialu, mniej więc tak samo jak poważny ekspert do konwencji Studia Plaża. Czyli nie szczególnie.
Prawie sto dwadzieścia minut czekaliśmy na błysk geniuszu Messiego. Zastanawialiśmy się: czy znów uratuje tyłki swoim kolegom z zespołu, czy może tym razem sam Leo okaże się niewystarczający. To wręcz niewiarygodne, że na takim poziomie rację bytu mają drużyny, których cała gra ofensywna opiera się tylko i wyłącznie na poczynaniach jednego piłkarza. Messi jest geniuszem, lecz zrzucanie całej odpowiedzialności na jego barki jest jak igranie z ogniem. Dziś obyło się bez pożaru, ale prędzej czy później płomienie są nieuniknione. Kamil Kosowski z uporem maniaka dopytywał się o pomysł Alejandro Sabelli na ten mecz. Śmiemy twierdzić, że poza planem A – który oznaczał grę do mikrusa z Barcelony – selekcjoner Argentyny nie miał nic więcej do zaoferowania. W rękawie żadnego asa, same walety. Żadnej alternatywy.
Na jego szczęście, Messi jest na mundialu nie do zdarcia. Dziś trochę poczłapał po boisku, kilka razy sprawdził czujność Bengalio. Może i nie grał wielkiego meczu, lecz w najważniejszym momencie nie zawiódł – po odbiorze w środku boiska minął rywala i wyłożył piłkę Di Marii. To jego pierwszy mecz na tych mistrzostwach bez bramki, ale za to z kluczowym dla losów rywalizacji zagraniem.
Podczas tego sennego spotkania podziwialiśmy ruchliwość Shaqiriego, obejrzeliśmy kilka ciekawych wejść lewą stroną Rojo, a także kpiliśmy z kompletnie niewidocznego Higuaina. Były też momenty parodystyczne. A to zbłaźnił się lekko Di Maria, który do tego stopnia nie ufa swojej prawej nodze, że w dobrej sytuacji postanowił wykonać efektownego „krzyżaka”, po którym piłka wylądowała na aucie bramkowym. A to znowu ośmieszył Josip Drmić, który stanął oko w oko z Romero i wrzucił mu piłkę do koszyka.
Ogólnie rzecz ujmując: nudy na pudy. Jeśli nie oglądaliście, odradzamy wam porywanie się na powtórkę.
Gwoli sprawiedliwości, Szwajcarów wypada pochwalić za konsekwencję w grze. Będąc wiernymi swoim ideałom, nie odstawali zbytnio od Argentyńczyków. Wszystko wskazywało na to, że o losach awansu zadecydują rzuty karne. Byłoby to chyba całkiem sprawiedliwe rozwiązanie. Niestety dla nich, kluczowy był głupi, indywidualny błąd w końcówce dogrywki. Później byli bliscy wyrównania, lecz na kilka chwil przed końcowym gwizdkiem Dzemaili trafił w słupek.
Mamy świadomość, że “mecz meczowi nierówny” i prawa mundialu są nieubłagane, ale na podstawie tego co dziś zobaczyliśmy, trochę nam żal, że do domu jedzie Meksyk i Chile, a dalej gra przeciętna Argentyna. Podopieczni Sabelli po raz kolejny testują naszą – i swoich kibiców – cierpliwość. Powoli zaczyna nam jej brakować.