– Jedni pewnie zakończą kariery od razu, drudzy będą schodzić ze sceny stopniowo, ale najbliższe eliminacje to szansa, by szukać nowych rozwiązań. Czy trzeba odmłodzić połowę, czy więcej, to się okaże. Makijaż jednak nie wystarczy. Potrzebna jest głębsza przebudowa, co widać też po Barcelonie, która dla reprezentacji jest wzorem. Do grania w takim stylu potrzebni są jednak pomocnicy o bardzo konkretnych umiejętnościach, a takiego pokolenia pomocników, jakich doczekała się Barca i Hiszpania, długo już nie będzie – opowiada w długiej rozmowie Ramon Besa z “El Pais”, jeden z najbardziej szanowanych dziennikarzy w Hiszpanii.
Na jak długo hiszpańscy dziennikarze zarezerwowali sobie hotele w Brazylii?
Po odpadnięciu naszej reprezentacji, nie czekając nawet na koniec fazy grupowej, większość hiszpańskich firm nakazało swoim dziennikarzom wrócić – miały na to wpływ cięcia kosztów i ogólny kryzys ekonomiczny. Na poprzednich turniejach reprezentacja pozwalała nam dłużej zostać za granicą. Z „El Pais” teraz dwóch dziennikarzy i jeden fotoreporter zajmowało się samą Hiszpanią, a trzech innymi drużynami. Podobnie bywało na poprzednich turniejach lub igrzyskach olimpijskich. Nigdy wcześniej nie doszło jednak do tego, że aż czterech musiało przedwcześnie wrócić. Zwykle czekaliśmy aż do finału, nawet jeśli nie grała w nim Hiszpania. Na ostatnich turniejach przyzwyczaiła nas jednak do wygrania, co wcześniej było nie do pomyślenia.
Też przyjechaliście – jak sami mawiacie – z brzuchem pełnym sukcesów?
Wielu ludzi sądziło, że Hiszpanii będzie ciężko o obronę tytułu. Sezon La Liga był bardzo wymagający, reprezentanci pod koniec czuli się wyczerpani… Chcieliśmy uniknąć Brazylii w 1/8, a potem trafić na nią w finale. Łatwo byłoby usprawiedliwić ewentualną porażkę. Nikt się jednak nie spodziewał, że zagramy aż tak źle. Sceptycyzm co do obrony tytułu to jedno, a katastrofa już na początku to inna sprawa. Nawet nie mrugnęliśmy okiem, nie zbuntowaliśmy się ani przez moment.
Przed pierwszym meczem Guillem Balague, popularny dziennikarz z Hiszpanii, był przekonany, że to koniec cyklu i Hiszpania nie ma szans na mistrzostwo. Gdy zacytowałem go Joanowi Capdevili, ten tylko się zaśmiał. Kurtuazja?
Nie identyfikuję się z tym – jak u nas piszą – zwycięskim cyklem.
El ciclo to chyba najczęściej powtarzane słowo w hiszpańskiej prasie podczas mundialu.
To pojęcie wszystkim się kojarzy z Realem i Barcą, bo Mourinho cały czas opowiadał o końcu cyklu. A koniec zwycięstw nie musi oznaczać końca stylu. To przecież dwie różne sprawy. Moim zdaniem reprezentacja Hiszpanii nie zmarła. Zakończył się jedynie cykl zwycięstw. Tu natomiast zaczyna się dyskusja między tymi, dla których wynik jest najważniejszy i tymi, którzy stawiają na styl. Sam należę do tych drugich i nie będę apelował o kompletną zmianę planu, bo z innym nigdy nie zdobylibyśmy mistrzostwa Europy ani świata. Rewolucja nie jest potrzebna. Musimy jedynie odmłodzić kadrę i poprawić pewne aspekty. Póki co inni biorą z nas przykład. Dowód? Wielu uczestników mundialu gra „fałszywą dziewiątką”, co było naszym pierwotnym pomysłem. Sami dopiero teraz gramy z typowym napastnikiem.
Który zawiódł chyba najbardziej.
Pamiętasz, jak wyglądał Diego Costa pod koniec sezonu? Nie był już pierwszoplanową postacią, a na Camp Nou musiał zostać zmieniony. Costa bazuje na warunkach fizycznych, a do Brazylii przyjechał nieprzygotowany. Nikt nie kwestionował sensu tego powołania – inna sprawa, czy z tego typu zawodnika w tej części sezonu powinno się korzystać już od początku, czy raczej wpuszczać na końcówki. El Nino Torres sprawdzał się w roli dżokera. Llorente też, choćby w meczu z Portugalią. Teraz del Bosque postawił na Costę, sądząc, że ten w pewnym sensie odciąży pomocników, weźmie na siebie ciężar gry lub przyjmie dłuższą piłkę. Diego był jednak rozbity fizycznie i plan legł w gruzach.
W jaki sposób należy więc odmłodzić tę reprezentację? Najczęściej wymieniane nazwisko to Koke.
Hiszpania ogólnie ma bardzo zdolnych zawodników U-21, którzy co prawda na igrzyskach w Londynie zagrali fatalnie i nie strzelili ani jednego gola, ale w kontekście dorosłej kadry będą się liczyć coraz bardziej. Xavi może odejść z Barcelony, Villa powoli kończy karierę, Casillas nie jest w najlepszej formie, nie wiadomo co z przyszłością Xabiego Alonso… Powoli trzeba szukać ich zastępców. Kolejna sprawa to ustawienie – defensywa funkcjonowała najlepiej, gdy na bokach grali Ramos i Alba, a na środku Puyol i Pique. To pozwalało Albie na częstsze wyjścia i zamykanie formacji trzema stoperami – Ramosem, Puyolem i Pique. Dziś ze środkiem obrony mamy problem. Pique zaliczył bardzo słaby sezon, Ramos niby wyglądał dobrze, ale „zaraził” się od pozostałych, a Alba jeśli nie jest przygotowany fizycznie, to nie powinien w ogóle grać. Najtrudniej będzie zastąpić Xaviego. Tu widziałbym Thiago Alcantarę, który gdy był w formie – można to sprawdzić – Bayern notował najlepsze wyniki, albo Koke. Pressing opieraliśmy z kolei na Pedro lub Villi, a skoro ten pierwszy jest w kiepskiej dyspozycji, a drugi przechodzi na emeryturę, to warto się zastanowić nad zmianami. Diego Costa do pressingu się nie nadaje. Nie ten typ. Ale widzisz – spraw do rozwiązania jest bardzo dużo.
Wygląda to tak, jakbyście musieli stopniowo odmłodzić prawie połowę kadry.
Jedni pewnie zakończą kariery od razu, drudzy będą schodzić ze sceny stopniowo, ale najbliższe eliminacje to szansa, by szukać nowych rozwiązań. Czy trzeba odmłodzić połowę, czy więcej, to się okaże. Makijaż jednak nie wystarczy. Potrzebna jest głębsza przebudowa, co widać też po Barcelonie, która dla reprezentacji jest wzorem. Do grania w takim stylu potrzebni są jednak pomocnicy o bardzo konkretnych umiejętnościach, a takiego pokolenia pomocników, jakich doczekała się Barca i Hiszpania, długo już nie będzie. Martwi mnie też podatność na kontuzje Thiago. Trzeba się zastanowić, z czego to wynika. Messi przestał np. łapać urazy, gdy zmienił plan żywieniowy.
Przez kilka lat, zanim to wszystko się posypało, śledził pan z bliska rozwój drużyn grających niemal perfekcyjnie.
Taki styl, oparty na pomocnikach, idealnie pasował Barcy i reprezentacji. Hiszpania nigdy nie miała wielkich, silnych napastników i stoperów, jak Niemcy czy Anglia. Wytłumaczę to na prostym przykładzie – kiedyś w Barcelonie na środku pomocy występował Luis Milla. Potem pojawił się Guardiola, który stał się rdzeniem całej drużyny, choć grał zupełnie inaczej. Kolejnym był Sergio Busquets, czyli zawodnik o jeszcze innym stylu, a gra reprezentacji opierała się na Xavim, z którego Luis Aragones zrobił defensywnego pomocnika. Do czego zmierzam – kluczowym zawodnikiem kadry może być szóstka lub ósemka, ale to ona ma nadawać styl całej drużynie. Nie Messi, który robi różnicę, ale właśnie taki Xavi dający równowagę. I to mnie martwi w dzisiejszej Barcelonie – kiedy nie ma Xaviego, brakuje kogoś, kto nadałby styl drużynie. Reprezentacja po pierwsze powinna się więc uczyć na błędach Barcy, a po drugie przestać sądzić, że skoro ktoś jest dobry, to zawsze sobie poradzi. Nie – zawodnicy opierający swoją grę na podaniach też muszą być gotowi fizycznie. W przeciwnym razie pojawia się problem, który najlepiej widać po szybkości wymiany piłek. Kiedy każde podanie jest o sekundę za wolne, a przeciwnik zyskuje metr – mecz staje się nudny i wszyscy narzekają, że Hiszpania podaje tak, by nie skrzywdzić przeciwnika.
Krytyka nudnej według wielu tiki-taki pojawiała się nawet, gdy reprezentacja regularnie wygrywała.
Zależy, z jakiej perspektywy patrzysz.
Pan patrzył na bieżąco i na żywo.
I mnie to podobało się bardziej od stylu Capello, Mourinho czy Simeone. Drogi do celu są różne, ale zaskakiwało mnie, jak wielu osobom nasz styl się nie podobał, a przecież bazuje na kreatywności. Nie chcę lekceważyć zautomatyzowanych kontrataków, bo czasem dają one wyniki, ale..
Ale Mourinho nie byłby zadowolony, gdyby zajmował się pan na co dzień Realem.
Real ściągnął Mourinho, by wykończył Barcelonę, a skończyło się tak, że wykończył Real. Nigdy nie wierzę w podejście „anty” i sprowadzanie killerów. Wolałbym zatrudnić kogoś, kto – widząc, jak gra drużyna – zaproponuje swoje spojrzenie. Nie jestem resultadistą i patrzenie na krótką metę w stylu „wygraliśmy, jest OK” zupełnie mnie nie interesuje. Oglądam dzisiejszą Brazylię i wyrywam sobie włosy z głowy, bo pamiętam reprezentację z Gersonem, Jairzinho, Tostao, Rivellino, Pele, Clodoaldo, Piazzą czy później Zico i Socratesem. Szanuję decyzje Mourinho, ale mam po prostu inne spojrzenie, a tacy trenerzy, jak on czy Capello, sądzą, że wymyślili styl, który sprawdzi się wszędzie. Nic z tych rzeczy. Gdzie zwycięża Mourinho? Z zespołami, których gwiazdą ma być trener, a jego marka przerasta markę klubu. Inter, Chelsea, Porto… Marka Realu go przygniotła. Jedno ego zderzyło się z drugim. Barca zaś funkcjonowała przy Cruyffie, Van Gaalu, Rijkaardu, Guardioli, Vilanovie – szkoleniowcy byli różni, ale bazowali na tych samych fundamentach. La Masia, cantera, gra podaniami – to wszystko jest ważniejsze od indywidualności. Pod tym względem sam jestem typowym Katalończykiem. Camp Nou nie nosi nazwiska żadnego prezydenta, La Masii dopiero teraz nadali imię Oriola Torta, a dalej mamy Mini Estadi, Palau Blaugrana, Plaza Mayor… Reprezentacja? La roja, a nie drużyna del Bosque lub Luisa. Aragones to wielki rewolucjonista, Vicente kontynuował jego dzieło, ale wszystko wywodzi się ze stylu. A to jest ważniejsze od jakiegoś pana, który przyjdzie i powie, że bez niego to wszystko nie będzie działało.
Patrząc na ostatnich kilka lat, w którym momencie najbardziej się pan zmartwił o przyszłość Barcelony?
Po porażce z Realem w ostatnim sezonie Guardioli i odpadnięciu w Lidze Mistrzów z Chelsea. Dlaczego? Pep zawsze powtarzał, że kluczem do sukcesu Barcelony jest uszczęśliwienie Messiego i przekonanie go, by cały czas biegał, bo wtedy biegają też pozostali. W tych meczach widziałem, że Pepowi dalej na tym zależy, ale Messi szczęśliwy już nie był. Sprawdź składy na te spotkania – widać, że Guardiola szukał czegoś, co rozruszałoby tę drużynę, ale nie mógł tego znaleźć. Powiedział, że wydarzyło się wiele rzeczy, o których nie chciał mówić, a ja zdałem sobie sprawę, że wolał nie rozliczać drużyny szczegółowo. Kilku zawodników zaliczyło kiepski sezon i zasłużyło na ławkę, a on nie chciał zabijać swoich. Pomyślałem, że problemem nie jest tylko trener. Vilanovie udało się trafić do drużyny, bo ta mogła być zmęczona Guardiolą. To intervencionista. Narzuca bardzo dużo pracy i wymaga maksimum wysiłku. Po jego odejściu mogli sobie powiedzieć: „możemy wygrywać bez trenera”, a Tito, którego znali od dawna, zaczął im odpowiadać. W końcu jednak przestali od siebie wymagać, czego symbolem stała się goleada z Bayernem. Niektórzy przekonywali, że problemem było przygotowanie fizyczne, ale to nieprawda. Problemem był brak poświęcenia i utrata pasji.
Czyli brak profesjonalizmu.
Zawsze daję taki przykład: przychodzi dzień, kiedy zawodnik przestaje trenować, ale wciąż wygrywa. Dzień później przestaje się dobrze odżywiać, ale wygrywa. Następnie zaczyna balować i dalej wygrywa, a czwartego dnia nie wie, co było powodem porażki. Wszystko się kumuluje. W takiej sytuacji potrzebny jest trener, który jakoś drużynę pobudzi. Del Bosque zanim zdecyduje, czy zostaje w reprezentacji, też musi się przekonać, czy tym zawodnikom dalej będą odpowiadać wymagania, które im narzuca. Nie może dopuścić, by ego zjadło drużynę.
Paradoksalnie to piłkarze Barcelony i Hiszpanii uchodzą za wzory profesjonalizmu, co trochę się kłóci z tym, co pan mówi.
Ciężko jest się zmusić do czegoś więcej, gdy widzisz, że sama rutyna prowadzi cię do kolejnych sukcesów. Picasso mówił, że jego talent wynika z ogromnej pracy. Wielu młodych dziennikarzy pyta mnie o scenariusz na karierę. Pisz, bywaj, rozmawiaj, a scenariusz pojawi się sam! Z piłkarzami jest tak samo – niedawno nikt nie pomyślałby, że Atletico zdobędzie mistrzostwo, a jakoś wytrzymało i wytrzymało nawet najbardziej wymagający mecz sezonu, na Camp Nou. Wszystko wynika z mentalności – taka praca bez pasji nie ma sensu.
Kiedy wam – hiszpańskim dziennikarzom – pracowało się trudniej: gdy reprezentacja i Barcelona wygrywały niemal wszystko, co się da, czy dopiero gdy zaczęło się to sypać? Domyślam się, że jeszcze kilka lat temu ciężko wam było o argumenty do jakiejkolwiek krytyki.
W Hiszpanii od lat trwa debata, jaka powinna dzielić sportowca od dziennikarza – metr na bliskość czy metr dystansu. A potem dochodzi do takich sytuacji, gdy piłkarze uważają, że ktoś ze swoją krytyką przekroczył granicę.
Jak ostatnio Jordi Alba, który zaatakował dziennikarza „AS-a”.
Tak, doszło do pewnego incydentu, ale piłkarze powinni zrozumieć, że dziennikarz nie kibicuje reprezentacji ani nie świętuje jej goli. Może być zadowolony z tego, co się dzieje, ale jego zadaniem jest tłumaczenie – dlaczego drużyna wygrywa lub przegrywa. A jeśli tego nie robi, to nakłada sobie autocenzurę. Obiektywizm nie istnieje – jednemu bardziej będzie odpowiadała filozofia Realu, drugiemu Barcelony i obaj mogą obronić swoje zdanie. Widać to było po występie Hiszpanii w Pucharze Konfederacji lub w końcówce eliminacji – z kadrą zaczęło się dziać coś niedobrego i jedni dziennikarze byli odważniejsi w swoich opiniach, a drudzy bardziej wycofani. Grunt, żeby szanować drugą stronę, a tego jest coraz mniej – i przy komplementach, i przy krytyce.
Jakiś przykład?
Prasa jest w kryzysie, rozwinęły się multimedia i dzienniki robią, co mogą, by utrzymać się na rynku, stając się przy tym bardziej populistycznymi lub związanymi z danym klubem. Przestają szanować czytelnika, bo liczy się tylko sprzedaż. W Hiszpanii nie mamy typowych tabloidów, a jeśli jakieś się pojawiają, to nie są zbyt popularne, i prasa sportowa powoli zaczyna przejmować tę rolę. Problem polega jednak na tym, że Murdoch i Anglicy podsłuchiwali ludzi, ale pisali prawdę, a Hiszpanie bazują na spekulacjach i kłamstwach. Tracimy wiarygodność. Nie chodzi o kategoryczne pisanie, że ten zawodnik jest zbędny, a ten niech wylatuje, tylko wyrażanie swojej opinii. Dziennikarze nie mogą bawić się w trenerów. Słuchałem niedawno jakiejś radiowej rozmowy, w której uczestniczył szkoleniowiec i jakiś dziennikarz. Puenta? – Mam już rozwiązanie problemów mojej drużyny. Od jutra poprowadzi ją ten pan, bo chyba zna się na tym lepiej – powiedział trener.
Styl Mourinho.
A dziennikarz ma prawo do analizy i wyrażenia swojej opinii, tylko bez przekraczania granicy.
Na koniec piłkarze – co bardzo im się podoba – mogą zapytać, czy grał pan w piłkę.
A potem, gdy sami kończą karierę, nagle zaczynają chcieć pracować w mediach. I gdzie tu sens? Grunt to uczciwość, a nie obiektywizm. Nie podoba mi się też, jak wielu dziennikarzom zależy na sławie, pieniądzach i telewizji. Łatwo zyskać popularność, prestiż trudniej. Wystarczy postawić jakąś kontrowersyjną tezę, pokazać się telewidzom. Na prestiż pracuje się dłużej, a popularność można stracić z dnia na dzień.
Popularność hiszpańskich dziennikarzy najlepiej widać po Twitterze, gdzie wielu jest śledzonych nawet przez kilkaset tysięcy osób.
Bo nie liczy się już to, jak ktoś opisuje piłkę, ale kto wyciągnie więcej informacji z danego klubu. Mamy wielu dziennikarzy-kibiców. Powstało nawet takie określenie: periodismo de camiseta. Każdy ma jakieś sympatie – to oczywiste – i amerykański dziennikarz, pisząc o wyborach prezydenckich, musi w głębi duszy popierać republikanów lub demokratów, ale to nie oznacza wychwalanie któregoś z nich za wszelką cenę. Sam sympatyzuję z Barceloną – nigdy tego nie negowałem – wielu mnie za to dyskwalifikuje, ale sam mam czyste sumienie. Nie jestem socio. Wcześniej sympatyzowałem z Realem z czasów Quinta del Buitre albo z reprezentacją Hiszpanii, mimo że jestem Katalończykiem. Styl jest dla mnie ważniejszy niż gust. Całe życie czekałem, by obejrzeć reprezentację Brazylii grającą u siebie, a dziś jej gra przyprawia mnie o ból głowy. Gdy zdobywali mistrzostwo w Japonii i Korei, mieli Ronaldinho, Ronaldo i Rivaldo, a teraz liczy gra tylko Neymar. I co – dalej mam opowiadać, że są najlepsi?
Jak piłkarze Barcelony i Hiszpanii reagują na krytykę z waszej strony?
Coraz częściej próbują się obejść bez dziennikarzy. Wysyłają komunikaty przez media społecznościowe, jak dziś Suarez, który przeprosił Chielliniego na swoim Twitterze zamiast zwołać konferencję prasową. A społeczeństwo bez dziennikarstwa – nie wiem, może się mylę – przestaje być sprawiedliwe i demokratyczne. Bohaterowie wydarzeń sportowych nigdy nie opowiedzą tego, co się działo, tylko to, co im odpowiada. Trzeba będzie znaleźć złoty środek. Gdy zacząłem się zajmować dziennikarstwem, do gazet dopuszczano jedynie 35 procent reklam. Minęło kilka lat i ludzie przestali kupować dzienniki dla dzienników – zaczęło się liczyć to, co do nich dokładano – CD, DVD. Czytelnicy zaczną dopytywać: „czy jeśli ten magazyn reklamuje bank Santander, to znaczy, że nie skrytykuje Ferrari i Fernando Alonso?”. Często dochodzi do sytuacji, gdy piłkarz zgadza się na wywiad, ale klub ma kiepskie relacje z twoim dziennikiem i nie daje zgody. Do tego zamykają treningi, więc nie wiesz, który zawodnik wygląda dobrze. Informacje uzyskujesz od pracowników, działaczy lub nawet samych piłkarzy, ale to tylko ich punkt widzenia, który może być błędny. Spekulacje kłócą się z obiektywizmem.
Sama nasza praca kompletnie się zmieniła. Przed laty wchodziłeś do redakcji i spotykałeś redaktora naczelnego, stażystę, redaktora, reportera i tak dalej, a dziś wszędzie jest cisza, bo wszyscy podpinają się do iPadów, a najbardziej doświadczeni tracą pracę. A ta bez powołania nie ma sensu. Dziś każdy może opisać mistrzostwa nie wyjeżdżając do Brazylii, ale nawet jeśli masz dostęp do wielu źródeł, to bez zobaczenia tego, co się tu dzieje, kreujesz sobie swój własny, często mylny obraz. Słyszysz o manifestacjach w Sao Paulo, wypadkach i tworzysz wizerunek, który wpaja ci dana telewizja. Pamiętam, jak jedna z redakcji wysłała swojego reportera do Bagdadu i kiedy ten wylądował, od razu do niego zadzwonili.
– Cześć, jak podróż?
– Dobrze.
– Masz trzy strony do wypełnienia.
– Człowieku, przed momentem wylądowałem w Bagdadzie, jeszcze nie mam telefonu ani hotelu. Z czego ci to napiszę?
– Al Jazeera powiedziała to, CNN tamto, a Reuters jeszcze coś innego.
– Skoro o tym wszystkim wiecie, to po co mnie tu przesłaliście?
I cały czas pojawia się ten sam problem. Wysyłasz jakąś historię, a ktoś powie, że to już gdzieś zostało opisane. Dobrze, ale ja tu przedstawiam swój punkt widzenia, CNN obejrzałem, a Reutersa też przeczytałem.
To suche informacje, bez komentarza.
Zwróć uwagę, ilu dziennikarzy przestaje chodzić na mecze, bo może je obejrzeć w domu. Mówią, że lepiej się ogląda. Nie, ogląda się to, co chce ci pokazać telewizja, a ucieka cała masa detali. Nowe technologie pomagają, ale nie mogą całkiem zastąpić pracy. My, dziennikarze, tracimy swoją funkcję na rzecz informacji korporacyjnych. Czekam tylko, aż telewizja pokaże nam mecz, który nigdy się nie odbył, a ludzie tylko przyklasną. To prowadzi w jednym kierunku – dyktatury. W sporcie, polityce i finansach. Przerażające, ale mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Sam na początku miałem dwie możliwości – zostać dziennikarzem albo rolnikiem w Katalonii. Matka nie chciała jednak, bym cierpiał przy żniwach jak ojciec i wysyłała do nauki. Codziennie czekałem, aż do naszej wsi podjedzie samochód z gazetami i to we mnie zostało. Uważam też, że dobrym początkiem do kariery jest praca w lokalnym dzienniku. Wtedy widzisz, jak to, co piszesz, odbija się na społeczności. Barcą zacząłem się zajmować dopiero w 1979 roku.
Dostęp do piłkarzy musiał być w stu procentach otwarty.
Wchodziłeś na trening i rozmawiałeś z kimkolwiek chciałeś. Zdarzały się oczywiście wyjątki, jak Schuster, który zawsze wychodził tylnymi drzwiami albo czasem Maradona. Wszystko właśnie zmieniło się w 1982, od transferu Diego. Telewizje, stały się masowe, powstała pewna konkurencja i relacje dziennikarzy z piłkarzami coraz bardziej się oddalały. Sam miło wspominam współpracę z Guillermo Amorem, który nigdy nie wynosił newsów, ale zawsze potrafił inteligentnie wytłumaczyć, co się dzieje na boisku. Guardiola był taki sam – zawsze miałem to szczęście, że mogłem z nim porozmawiać, ale nigdy nie namawiałem go, by wynosił mi informacje z szatni. Do tego się nie nadaję. A Pep… Ten gość na punkcie rozumienia piłki miał niesamowitą obsesję. Zrobił z Messiego „fałszywą dziewiątkę”, odkrył Pedro, przekonał Bayern do innego sposobu grania, zrobił z Lahma pomocnika… Guardiola nie tylko widzi piłkę. On ją czuje.
Marek Koźmiński, który grał z nim w Brescii, opowiadał, że podczas jednej z akcji cały czas krzyczał do Pepa: „podaj, podaj”, aż ten się wkurzył i odpowiedział: „przecież cię widzę”.
Cały on. Ale niektórych to irytuje – Petit, odchodząc z Barcy, opowiadał, że głowa mu pękała przy Pepie, bo ten ciągle opowiadał o piłce. Jeśli jednak taki styl ci odpowiada, Guardiola jest fenomenalną postacią. Zawsze miałem z nim dobre relacje, bo żaden zawodnik ani trener nie pomógł mi tak zrozumieć piłki jak on. Taki był też Menotti, z którym podczas konferencji można było ciekawie podyskutować, ale nigdy na przykład nie słyszałem, żeby Mourinho opowiadał o piłce. Nigdy! Zwycięstwa, porażki, wygrane, porażki, teatr… Wszystko, tylko nie piłka. Guardiola to z kolei radykalny cruyffista. Wiedział, że Barcy nigdy nie zależało na wygrywaniu za wszelką cenę. Styl! Niektórych to nudzi, mnie nie. Real odzywa się po zwycięstwach: „wygraliśmy, możemy podyskutować”, a Barca: „podyskutujmy, a potem może wygramy”.
Z Luisem Enrique też tak będzie?
Nie śledziłem jego relacji z prasą, gdy pracował w Celcie Vigo. Spodziewam się trudnej relacji, ale zrozumiałej dla kibiców. Ten klub potrzebuje kogoś energicznego, kto postawi się piłkarzom na boisku, dziennikarzom na sali konferencyjnej, a działaczom w gabinetach. Jak oceniam to posunięcie? Albo wypali w stu procentach, albo kompletnie nie. Nie będzie niczego pomiędzy.
Do Guardioli miał pan przekonanie od początku?
Wierzyłem w niego, ale nie spodziewałem się, że tak szybko pójdzie mu tak dobrze.
W Luisa Enrique, widzę, aż tak pan nie wierzy.
Stoi przed nim zadanie odbudowania drużyny, która osiągnęła już wszystko. Drużyny, która zeszła na szczyt i musi na niego wrócić. Ciężka sprawa, ale może mu się udać. Jedna sprawa to wiara, a druga – przekonanie. Przy Guardioli byłem przekonany, że się uda. Przy Luisie Enrique – także ze względu na kadrę – mam więcej wątpliwości.