– Jak oceniać sportowca, który jest genialnym napastnikiem, ale prostym chamem, gryzącym swoich przeciwników. Robił to, grając w Ajaksie, potem w Liverpoolu i teraz w reprezentacji Urugwaju. Mam nadzieję, że był szczepiony. Ale leczyć się powinien – czytamy w Rzeczpospolitej w tekście Stefana Szczepłka. Dzisiejsze główne tematy to oczywiście Urugwaj, krytykowany w GW, no i Włochy. Ale ciekawie też jest w Polsce, bo… Lechia planuje kolejne wzmocnienia.
FAKT
Fakt tradycyjnie na czterech stronach stara się podsumować wydarzenia z dnia poprzedniego i zapowiedzieć te dzisiejsze. I na pewno nie jest to takie łatwe.
O starciach Messiego z Enyeamą przeczytacie, jak dojedziemy do Przeglądu Sportowego. Tutaj zaś parę słów o przegranej piłkarzy Prandellego.
Nie ma już w turnieju Hiszpanii i Anglii, a ich śladem poszli także kolejni byli mistrzowie świata – Włosi. W ostatnim meczu grupy D Italia przegrała z Urugwajem 0:1 i to drużyna z Ameryki Południowej awansowała do 1/8 finału. Te mistrzostwa to festiwal ofensywnej piłki, ale od każdej reguły są wyjątki. Wczorajsze spotkanie, zwłaszcza pierwszą połowę, można było pokazywać osobom cierpiącym na bezsenność.
Emmanuel Petit, mistrz świata z 1998 roku, przekonuje, że Francja zagra co najmniej w półfinale.
Francuzi znów kochają swoją reprezentację. Jak to tłumaczyć?
– Władze związku wzmocniły kontrolę nad komunikację wewnątrz i wokół drużyny. Należało zapobiec wszelkim przeciekom informacji. Jakiekolwiek słowa, które padną w szatni, w niej zostają. Powołanie Didiera Deschampsa na stanowisko selekcjonera okazało się również kluczową decyzją. Nowy trener zdołał przede wszystkim przywrócić dyscyplinę w zespole.
Jak pan w tym kontekście widzi postawę Francji w tym mundialu?
– Myślę, że zawodnicy zrozumieli popełnione wówczas błędy. Chcą teraz za wszelką cenę zatrzeć wspomnienia sprzed czterech lat. Na boisku i poza nim będą z pewnością myśleć przede wszystkim o interesie drużyny. Podobnie jak my w 1998 r. mają tę przewagę, że startują na mistrzostwach w roli outsidera. Nie ma wobec nich wygórowanych oczekiwań. To idealna sytuacja, by sprawić ogromną niespodziankę.
Wygląda na to, że nie tylko Włosi tracą trenera…
Wiadomo jednak, że po turnieju selekcjoner Carlos Queiroz (61 l.) rozstanie się z drużyną. – Rozmowy zostały zerwane. Rząd Iranu nie interesuje się wystarczająco piłką nożną, a co za tym idzie nie ma pieniędzy na funkcjonowanie zespołu. Za te środki nie można pracować na odpowiednim poziomie. Podjąłem decyzję o rozstaniu się z irańską federacją po mistrzostwach świata – zakomunikował trener. Już przed turniejem jego relacje z przełożonymi były napięte. Szkoleniowiec narzekał an skandaliczną jakość sprzętu dostarczonego drużynie przez pracowników federacji. Koszulki były za małe, getry za duże, a dodatkowo jakość ubrań była tak fatalna, że piłkarze bali się je prać, żeby nie stracili koloru.
RZECZPOSPOLITA
„Ciaco, ciaco Italia” – Michał Kołodziejczyk żegna się z reprezentacją Włoch z Natal.
To nie jest turniej dla drużyn z Europy. Już w fazie grupowej z mundialem pożegnały się reprezentacje, które grały w kijowskim finale Euro przed dwoma laty – Hiszpania i Włochy. Półfinalista tamtych rozgrywek Portugalia do awansu potrzebuje cudu, a Anglię stać było jedynie na bezbramkowy remis z Kostaryką. Gazety pisały o meczu Włochów z Urugwajem, że to będzie smutny dzień, po którym jeden z mistrzów świata pojedzie do domu. Włochom wystarczał remis i przez pierwszą połowę robili wszystko, by przypomnieć mroczne czasy, gdy ciężko było im kibicować. Liczyła się przede wszystkim obrona i walka o sekundy. Długie wznawianie gry, efektowne pady po delikatnych starciach z przeciwnikami. Włosi zapłacili wysoką cenę za minimalizm. Po zwycięstwie nad Anglią w pierwszym meczu w drugim zlekceważyli Kostarykę, a Urugwaj chcieli ominąć poboczem. Długo im się to udawało, a Gianluigi Buffon był najlepszym piłkarzem drużyny, dokonywał cudów.
Obok mamy aż trzy teksty Stefana Szczepłka. Wszystkich jednak nie będziemy cytowali, ale zaczniemy od tego o sympatycznym tytule „Czy Suarez był szczepiony?”.
W mundialu nie ma już mistrza i wicemistrza Europy, mistrza świata oraz twórców futbolu. Hiszpania, Włochy i Anglia odpadły po pierwszej rundzie. Czy świat się zmienia? Czy na wyniki miały wpływ wyczerpujące rozgrywki w najsilniejszych ligach? Czy warunki klimatyczne w Brazylii faworyzowały reprezentacje z Ameryki Łacińskiej? Czy hiszpańska tiki taka miała swój pogrzeb na boiskach Salvadoru, Rio de Janeiro i Kurytyby, czy jeszcze odrodzi się w zmodyfikowanej formie? (…) Włosi wspaniale zaczęli, od zwycięstwa nad Anglią, a potem było tylko gorzej. Jednak w ich przypadku nie można mówić o blamażu. Przegrali w sportowej walce. Trzeba docenić klasę Urugwaju, który w przeciwieństwie do Włochów zaczął źle, a skończył imponująco. Tyle że cieniem na tym sukcesie kładzie się zachowanie Luisa Suareza. Jak oceniać sportowca, który jest genialnym napastnikiem, ale prostym chamem, gryzącym swoich przeciwników. Robił to, grając w Ajaksie, potem w Liverpoolu i teraz w reprezentacji Urugwaju. Mam nadzieję, że był szczepiony. Ale leczyć się powinien. Anglia to najlepsza liga i wyjątkowe zacofanie taktyczne i techniczne. Ostatni raz pchnęła futbol do przodu, kiedy na przełomie lat 20. i 30. menedżer Arsenalu Herbert Chapman wymyślił system zwany WM. Później już niczego nie wniosła. Anglia dwa mecze przegrała i zremisowała z Kostaryką – to jest dopiero kompromitacja zawodników, których w każdy weekend podziwiamy w telewizji, bo nie ma drugiej takiej ligi jak angielska. Tyle że nie Anglicy grają w niej pierwsze skrzypce. Ostatnim angielskim trenerem, który zdobył mistrzostwo Anglii, jest zapomniany już Howard Wilkinson. Wygrał z Leeds United w roku 1992, ostatnim przed powstaniem Premier League. Kiedyś Anglię zgubiło „splendid isolation”, teraz – być może zbytnie otwarcie na świat.
Do tego rozważania o butach piłkarzy. W ciekawy jednak sposób – Szczepłek znów potwierdza swoją niezłą wiedzę historyczną.
Nie widziałem na mundialu piłkarza, który miałby na nogach czarne buty. Coś, co do niedawna było regułą, odeszło wraz ze skórzaną piłką i bawełnianymi koszulkami. To stało się nagle. Przez dziesięciolecia piłkarze używali butów wyłącznie czarnych lub brązowych, czyli w takich kolorach, w jakich chodziło się po ulicy. Jeszcze do połowy lat sześćdziesiątych na Wyspach Brytyjskich zdarzały się koszulki rozpinane od góry do dołu, jak do garnituru. Przełomu w obyczajach dokonano w konserwatywnej Anglii, a cios przyszedł z najmniej oczekiwanej strony. W meczu o Tarczę Dobroczynności Everton – Chelsea na Wembley, w roku 1970, mistrz świata Alan Ball włożył na mecz białe buty. Żadna szanująca się fabryka brytyjska czegoś takiego by nie wyprodukowała. Ale znalazł się duński producent – Hummel, który chciał wejść na rynek angielski i musiał w jakiś sposób zwrócić na siebie uwagę. Próba nie była udana. Balla wyśmiano, że nosi buty jak jego żona, a w dodatku pragnie w ten mało wyrafinowany sposób odwrócić uwagę od swoich rudych włosów. Zapomniano o tym pożałowania godnym epizodzie na wiele lat.
GAZETA WYBORCZA
„Freda Flinstonerao już nie ma?” – pyta Dariusz Wołowski. Niezły tekst prosto z Rio.
Z balangowicza w “Sportowca Chrystusa”, czyli nieoczekiwane przemienienie napastnika Freda. “Fred oddycha z ulgą” – informowało wtorkowe “O Globo”. Krytykowany, a nawet wyśmiewany i wyszydzany środkowy napastnik reprezentacji Brazylii wreszcie zdobył gola w meczu z Kamerunem, Brazylia wygrała grupę A, awansowała do 1/8 finału, gdzie zmierzy się z Chile. – Presja na mnie była już nie do zniesienia – wyznał. Wygląda na to, że wierzy w swoje przełamanie. (…) Fred zrobił wiele, by dobrze przygotować się do brazylijskich mistrzostw. W marcu sfotografowano go, jak z Biblią w lewej ręce wchodzi do kościoła ewangelickiego w Rio de Janeiro. Z balangowicza zmienił się w “Sportowca Chrystusa”. Koledzy z boiska byli w szoku, przecież niedawno trudno go było wyciągnąć z nocnych klubów. Romanse były jego znakiem firmowym wyróżniającym bardziej niż zdobywane gole. W końcu liga brazylijska właściwie przestała być miarodajna dla klasy piłkarza, więc Fred gra raczej z braku lepszych opcji. Od początku mundialu, zgodnie z oczekiwaniami, jest w głębokim cieniu Neymara (4 gole). Teraz łączy ich Kościół. Neymar należy do społeczności baptystycznej w Peniel. Został ochrzczony jak tysiące innych wiernych na plaży Gonzaguinha w Sao Vicente, zanurzając się w wodzie podczas wspólnego obrzędu. Pastor modlił się za niego przed wszystkimi wielkimi wyzwaniami sportowymi, a kiedyś, gdy otworzył Biblię, zobaczył tam przesłanie od Boga, że jego mały wierny będzie kiedyś jednym z najlepszych piłkarzy na Ziemi. Przepowiednia właśnie się spełnia. Neymar błyszczy na mundialu.
Capello ma już w Rosji pod górkę, czyli tekst, jakie nastroje panują w narodzie – przynajmniej na razie – przegranym.
Jeśli Fabio Capello nie zmieni szybko taktyki, nie wyjdziemy z grupy – taka opinia panuje w Rosji przed jutrzejszym spotkaniem z Algierią, ostatnim w grupie. Wyjście z grupy da “Sbornej” tylko zwycięstwo. – Rosja nie chce awansować, a wszyscy rywale chcą ją wypchnąć z grupy – stwierdził Eduard Małafiejew, były bramkarz reprezentacji. Kadra wciąż ma szanse na awans, ale w mediach jest krytykowana. Przede wszystkim selekcjoner, któremu wiele się wypomina, od personalnych wyborów po taktykę. Faktycznie, drużyna gra źle: wolno, bez polotu i nieskutecznie. Po porażce z Belgią (Rosjanie stracili gola w 88. minucie) przypomniano, że Włoch jest najlepiej zarabiającym trenerem na mundialu. Rocznie dostaje 11,2 mln dol. I co? I nic. Dostało się też Witalijowi Mytce, ministrowi sportu, za przedłużenie umowy z Capello jeszcze przed mistrzostwami w Brazylii. Dziennikarzy i fachowców wsparł Wiaczesław Kołoskow, były szef federacji piłkarskiej, traktowany niemal jak wyrocznia. – Jak nam udało się awansować do mistrzostw świata? – dziwił się po meczu z Belgią. – Dopóki były siły, gra była w miarę wyrównana, lecz ostatni kwadrans przypominał bieganie młodzieży za piłką. Za jednym Belgiem podążała grupa naszych zawodników. Musiało się skończyć porażką. Przypomniano też, że selekcjoner przed wylotem do Brazylii dużo mówił o przygotowaniu fizycznym zawodników. Wymógł nawet na związku zatrudnienie trzech wysokiej klasy specjalistów. Mimo to drużyna nie wytrzymała kondycyjnie meczu z Belgią. Capello nie chce jednak o tym mówić, a na pytania dziennikarzy nie odpowiada, ponieważ jest z nimi skonfliktowany od dawna. A to jeszcze wzmaga krytykę.
Zerknijmy jeszcze, co się pisze o Urugwajczykach. Tym bardziej, że pisze się negatywnie.
Trzy razy Gianluigi Buffon ratował Włochom mundial, czwarty raz nie dał rady. Urugwaj jest w 1/8 finału po golu Diego Godina. Ale też po futbolu nie do wytrzymania. Szczypali się, gryźli, wskakiwali sobie na głowy, przepychali się, symulowali. Tylko trafić w bramkę nie było komu. A jak trafiali, to wyrastał Buffon i bronił, raz nawet łokciem. Urugwaj miał więcej sytuacji, więc Urugwaj musiał wygrać, ale jego atak, wart ponad setkę milionów euro, zawodził. Trzeba się było uciec do tego, co w tym sezonie działało znakomicie, ale w Atlético Madryt. Zaczekać, aż uda się wreszcie przy rzucie wolnym albo rożnym trafić w głowę Diego Godina. (…) Niby to piękna historia: mały Urugwaj uratował się znad przepaści i najpierw wyrzucił z turnieju Anglików, a potem Włochów. Tyle że do smakowania tego piękna jakoś nie było nastroju, bo tuż przed golem Godina mecz sięgnął dna. Od początku był nisko: Mario Balotelli z czystej głupoty wskoczył nogami na głowę Álvaro Perreirze, ale skończyło się tylko żółtą kartką. Czerwoną dostał Claudio Marchisio, też bardziej za głupotę, bo kiedy próbował się zastawić, przejechał korkami po nodze rywala. A to, co się zdarzyło w polu karnym Włochów, to już nie była głupota, tylko czysty cynizm. Giorgio Chiellini kolejny raz w tym meczu przy pilnowaniu przeciwnika zachowywał się jak wykidajło, a nie obrońca, i Luis Suárez wpadł w szał. Kolejny raz w karierze gryząc rywala. Chiellini zdzielił go za to w twarz, po czym najpierw pokazywał, jak go boli łokieć, a potem, jak bark – tam, gdzie zaatakował Suárez. Sędzia kompletnie się pogubił i nie dał nikomu kartki.
Co w wydaniu stołecznym? Jakiś tekścik o Legii, którą czeka dziś sparing z Atlantasem Kłajpeda. W prasie jest jednak masa innych, ważniejszych i ciekawszych testów, więc odpuszczamy.
SUPER EXPRESS
Dziś w SE nietypowi rozmówcy – z jednej strony o Nigerii wypowiada się Emmanuel Olisadebe.
Jeśli Nigeria pokona Argentynę, to zajmie pierwsze miejsce w grupie. To możliwy scenariusz?
– Nie wierzę. Trzy razy graliśmy z Argentyną i ponieśliśmy trzy porażki. Teraz też stawiam 70:30 na zwycięstwo rywala. Messi nie pozwoli nam wygrać, za dobrzy są dla nas.
A jakie nastroje w Nigerii?
– To kraj szalony na punkcie piłki. Tu przed każdą imprezą wierzy się, że ją wygramy, mimo że nie ma ku temu podstaw. No więc najpierw była wielka nadzieja, potem kibice oklapli po kiepskim meczu z Iranem, ale po zwycięstwie z Bośnią apetyt powrócił. Moim zdaniem pomoże nam właśnie Bośnia. Przegrała pierwsze dwa mecze, więc z Iranem wygra, żeby udowodnić, że nie przyjechała do Brazylii na wycieczkę.
Jak oceniasz Nigerię? Co może osiągnąć?
– Wyjdziemy z grupy, ale potem pewnie wpadniemy na Francję, a oni powinni nas ograć bez większego problemu. Mają dużo lepszy zespół. Nigeria? Brakuje kreatywności. Mamy niezłego napastnika, Emmenike z Fenerbahce Stambuł, ale on gra bardzo prostą piłkę. Innemu liderowi, Obi Mikelowi z Chelsea, też brakuje polotu.
Całkiem przyzwoita ta rozmówka – dziennikarz przygotowany, a Olisadebe w miarę rozsądnie się wypowiada.
Z drugiej strony mamy zaś Raymonda Domenecha, byłego selekcjonera Francuzów. I tutaj również: warto zerknąć, zwłaszcza na fragment o Riberym.
Który piłkarz zaskoczył pana najbardziej in plus?
– Karim Benzema. To wreszcie ten Benzema, którego pamiętamy z jego gry w Olympique Lyon. Strzela, walczy, podaje. Dojrzał mentalnie, bo piłkarsko to on był gotowy już w wieku 19 lat. Wiem to dobrze, bo wtedy go poznałem.
Cztery lata temu nie zabrał pan Benzemy do RPA…
– Tak, ale ta decyzja nie budziła wtedy żadnych kontrowersji. Był w fatalnej formie, prawie w ogóle nie grał w Realu, Mourinho odstawił go na bok. Wtedy miałem o wiele lepszych napastników niż on.
Tuż przed mundialem straciliście Francka Ribery’ego. To niepowetowana strata, czy…?
– To pytanie jest zawsze ciekawe. Wielki piłkarz w wielkiej formie ciągnie zespół do góry. Ale wielki piłkarz w słabej formie pociąga innych w dół. Patrząc na to jak się prezentował Ribery przed mundialem, zaryzykuję stwierdzenie, że bez niego jesteśmy silniejsi. Jego brak sprawił, że „odpalił” Benzema, który w końcu sam mógł wziąć odpowiedzialność za ofensywę.
A tak tabloid przedstawił wczorajsze wydarzenia, których już nie cytujemy.
SPORT
Na okładce nie ma Suareza, są za to Włosi.
Zaczynamy felietonem o Italii, bo wydaje się całkiem interesujący.
Pamiętacie te zachwyty po inauguracyjnej kolejce w grupie D, w której Włosi pokonali Anglię 2:1? To było być może nawet najlepsze spotkanie początkowej fazy mundialu, po którym Italii wróżono wielką karierę w mistrzostwach, a i Anglików nie przekreślano, podkreślając ładny dla oka, ofensywny futbol w ich wykonaniu. Dziś, ledwie po tygodniu z okładem, wydaje się, że tamte oceny dotyczyły jakichś wydarzeń z prehistorii lub starych kronik; w każdym razie obie drużyny okazała się najsłabsze w swojej grupie i z Brazylii wylatują po ledwie trzech meczach. Zwłaszcza eliminacja „squadra azzurra” – po raz drugi z rzędu na tak wczesnym etapie mistrzostw świata – jest zaskoczeniem, bo wydawało się, że Cesare Prandelii na dobre pchnął Italię w ramiona futbolu radosnego, ofensywnego i skutecznego, czego efektem był finał Euro 2012 i trzecia lokata w ubiegłorocznym Pucharze Konfederacji. Stąd chyba szok i nagła rezygnacja szkoleniowca wraz z szefem federacji.
O grupie A mamy rozmowę z Maciejem Skorżą. Były trener Wisły i Legii wypowiada się na chłodno i rozsądnie – można zajrzeć.
Ekipa z Bałkanów żegna się z mistrzostwami. Wydaje się, że zgubna okazała się dla niej… zbyt duża liczba graczy kreatywnych w formacji pomocy.
– Tego właśnie potencjału zespół nie potrafił wykorzystać. Zbyt rzadko oglądaliśmy podania z drugiej linii – prostopadłe lub za plecy obrońców – otwierające drogę do bramki. Paradoksalnie ta drużyna grała tak naprawdę bez typowej „10”. Liczyłem na to, że Luka Modrić zostanie ustawiony tuż za plecami Mario Mandżukicia, ale nic takiego nie nastąpiło. Chorwacja bardzo mnie rozczarowała w tym ostatnim meczu. Nie było widać, że walczy o życie.
Zgadza się pan z tezą, że wciąż nie wiemy, na co stać Brazylię?
– Tak. W żadnym z trzech spotkań gospodarze nie zagrali przekonująco i w każdym z nich mieli słabe momenty. To może martwić, bo dla dobra turnieju dobrze by było, by Brazylijczycy dotarli do wielkiego finału. Ale przed rokiem w Pucharze Konfederacji też rozkręcali się powoli, a potem mocno podkręcili tempo.
A co na krajowym podwórku?
– Claasen poleciał do Niemiec na testy, nie zostaje więc w Lechu
– Piast rozmawia z Bragą o wykupieniu Heberta
– Testowany w Ruchu Mateusz Michalski zaczynał grać w Piasecznie, tak jak Maciej Jankowski
– Z testowanego w Górniku Dominika Sadzawickiego zrobił się niezły leń
Hm, trochę nas dziwi to, że aż tyle miejsca poświęca się zawodnikom dopiero sprawdzanym. Na ich sylwetki i przedstawienie w mediach jeszcze przyjdzie czas.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Suarez znów kąsa, Godin strzela, Włosi odpadają, Prandelli rezygnuje – wszystko to wynika z dzisiejszej okładki.
Relacji z wczorajszych meczów mamy już dość. Spójrzmy więc na korespondencję Tomasza Włodarczyka z Brazylii – „Brazylijczycy martwią się o Selecao”.
Jesteście z Polski? Wzięlibyśmy od was Lewandowskiego w ciemno – mówi jeden z kilkudziesięciu tysięcy brazylijskich kibiców zgromadzonych na słynnej plaży Copacabana podczas meczu przeciw Kamerunowi. Z dezaprobatą kręci głową, wskazując palcem na Freda. Brazylia pokonała wysoko najsłabszą drużynę mundialu, ale Canarinhos wciąż nie przekonują. Rodacy nie wierzą, że z taką grą ekipa Felipe Scolariego dotrze do finału na Maracanie, a co dopiero go wygra. To, że Brazylia pokona Kamerun, było jasne jak słońce, które powoli zachodziło nad najsłynniejszą plażą świata, kiedy mecz Selecao (czyli reprezentacji Kraju Kawy) dopiero się rozpoczynał. Każde spotkanie gospodarzy turnieju ogląda w tutejszej strefie fanów blisko sto tysięcy rodaków. To tu znajduje się centrum piłkarskich emocji tego mundialu. Długo przed meczem trudno znaleźć wygodne miejsce na jednym z końców czterokilometrowego piaszczystego wybrzeża Rio. Fani siedzą na kocach lub leżakach, niemal wszyscy w kanarkowych koszulkach reprezentacji lub innych, często bardzo wymyślnych przebraniach. Mnóstwo pięknych kobiet, piwo lejące się strumieniami, w powietrzu unosi się zapach marihuany. Policja przymyka na takie rzeczy oko, dopóki jest spokojnie. W tłumie nic groźnego się jednak nie dzieje. Rejestrujemy jeden poważniejszy wybryk. Trzy metry od nas kobieta chce zrobić zdjęcie grupie znajomych. Zamiast uśmiechów na fotografii pojawiają się łzy na twarzy turystki. Podbiega młody chłopak i wyrywa jej telefon. Rozpędzony mija jak tyczki kolejnych kibiców. Szybko znika w tłumie…
Mamy wywiad z Petitem, który cytowaliśmy w Fakcie. Mamy też kilka tekstów przed dzisiejszymi meczami, w tym jeden z Leo Messim w roli głównej.
Cztery lata temu na mundialu Vincent Enyeama zatrzymał Lionela Messiego. Jak będzie teraz? Bóg był dziś po mojej stronie. Był moją obroną. To wszystko Jego zasługa – mówił cztery lata temu bramkarz reprezentacji Nigerii po meczu z Argentyną w fazie grupowej MŚ. Superorły przegrały co prawda 0:1, ale Enyeama był bohaterem. M.in. obronił aż cztery strzały Messiego. – Oglądałem 20 jego meczów w lidze hiszpańskiej w tym sezonie i przyglądałem się, jak pokonuje bramkarzy podkręconymi strzałami. Miałem na niego sposób. Wiedziałem, w którą stronę i jak będzie strzelał – opowiadał zadowolony z siebie nigeryjski bramkarz. Można być pewnym, że w tym roku Enyeama znów odrobił pracę domową i widział bramki Messiego z meczów z Bośnia i Hercegowiną (2:1) i Iranem (1:0). To były właśnie gole w stylu genialnego Argentyńczyka – precyzyjne, podkręcone uderzenia. To będzie piąty mecz Messiego przeciw Nigerii. Z ostatniego występu nie może być zadowolony (– Miałem nadzieję, że porozmawiamy po meczu, ale to najlepszy piłkarz na świecie i nie podszedłby pogratulować komuś, kogo nie zna – żalił się potem Enyeama na zachowanie Leo), ale wcześniej było tylko lepiej.
Dziś z uwagą popatrzymy jednak też na polskie tematy, bo trochę się dzieje:
– Robak może trafić do Chin, o czym czytaliście już na Weszło
– Zieńczuk będzie grał za 15 tysięcy złotych
– Smuda chętnie sprowadziłby Cotrę
– Dwaliszwili i Ojamaa mogą odejść z Legii, ale… nie chcą
O co chodzi z Claasenem, o którym wspomnieliśmy słowem przy katowickim Sporcie?
Od następnego sezonu Claasen będzie graczem TSV 1860 Monachium. Sytuacja potoczyła się bardzo szybko. Jeszcze we wtorek rano reprezentant RPA uczestniczył w treningu Lecha Poznań na zgrupowaniu w Opalenicy. Po obiedzie spakował się i oznajmił, że leci do jednego z klubów niemieckich na testy medyczne. Co ciekawe, nawet kolegom z zespołu nie powiedział, o jaki zespół dokładnie chodzi. Tłumaczył tylko, że odebrał telefon od menedżera i miał szykować się do podróży. Bilet lotniczy miał wykupiony z Poznania do Monachium. Jedno jest pewne – Claasen definitywnie żegna się z ekipą wicemistrzów Polski, bo nie zaakceptował warunków nowego kontraktu, a dotyczasowy obowiązuje go tylko jeszcze kilka dni, do 30 czerwca. 24-letni pomocnik przyszedł rok temu tuż przed zamknięciem letniego okienka transferowego. W rocznej umowie miał klauzulę przedłużająca pobyt w Poznaniu o kolejne dwa lata. – Chcę, żeby Daylon został, bo to dobry piłkarz, który zrozumiał naszą filozofię gry i wkomponował się do zespołu – mówił kilka tygodni temu trener Mariusz Rumak. Problem polegał jednak na tym, że Claasen miał zagwarantowaną solidną podwyżkę i znalazłby się wówczas na szczycie klubowej listy płac. Według nieoficjalnych informacji, zarabiałby około 70-80 tys. zł miesięcznie, a na to poznaniacy nie mogli się zgodzić, bo chcieli pozbyć się raz na zawsze kominów płacowych.
Mało transferów w Lechii? No to może jeszcze Celeban?
Piotr Celeban bez klubu pozostaje od kwietnia, gdy rozwiązał – z winy klubu – umowę z FC Vaslui. Rumuni przestali płacić i dziesięciokrotny reprezentant Polski postanowił wrócić do kraju. Aby nie stracić formy, trenował gościnnie z rezerwami szczecińskiej Pogoni i czekał na propozycje. W Rumunii grał nieźle, a ponieważ to bardzo ambitny piłkarz, pragnąłby sprawdzić się w jeszcze lepszym towarzystwie. Nie zapomniały o byłym reprezentacyjnym obrońcy także kluby naszej ekstraklasy. Możliwość ponownego zatrudnienia Celebana sondował Śląsk Wrocław, pytała się Pogoń. Lechia zainteresowała się nim jeszcze wiosną, gdy w gdańskim klubie wymyślono koncepcję wzmocnienia środka obrony Maciejem Wiluszem i właśnie Celebanem. (…) – Nasza propozycja różni się nieco od oczekiwań zawodnika. Rozmawiamy i negocjujemy, ale dzisiaj naprawdę nie chcę mówić, czy jesteśmy blisko, czy też daleko od porozumienia z Celebanem. Interesujemy się tym piłkarzem, ale rozważamy także inne opcje. Wiadomo, że obecnie poszukujemy przede wszystkim wzmocnień linii defensywnej – powiedział wiceprezes Lechii ds. sportowych Andrzej Juskowiak. Chodzi głównie o środek obrony, bo ze stoperów w kadrze Lechii pozostali tylko czyniący systematyczne postępy Rafał Janicki, a także młody i nieopierzony jeszcze piłkarsko Przemysław Kamiński. Karierę zakończył bowiem Jarosław Bieniuk, nowego klubu musi szukać Krzysztof Bąk, a Sebastian Madera trafił do Jagiellonii Białystok.