Gdybym pisał tekst o Italii, najchętniej sparafrazowałbym Paolo Sorrentino. Zamiast “Wielkie Piękno” dałbym w tytule “Wielkie Gówno”. Sprzedałem te dwa zdania już wczoraj na Twitterze, ale teraz pomyślałem, że to dobre wyjście, by Włochom faktycznie poświęcić kilka akapitów. Przyjęło się, że Serie A nikt nie ogląda, ale każdy ma na jej temat swoje zdanie. Moje jest takie, że włoska piłka nie może być poważna, jeśli atak reprezentacji opiera na niepoważnym Balotellim. Kiedy widzę jak facet wskakuje na głowę Pereiry, nie żałuję, że Włochów na tym turnieju już nie ma.
Piłkarz nie musi być członkiem MENSA. Nie musi oglądać Godarda. Herosi naszego dzieciństwa to przeważnie ludzie, którzy w życiu nie przeczytali żadnej książki. Na podwórku wykręcali kolegom dłonie, wikłali się bójki, a potem wychodzili na plac i byli najlepsi. Balotelli to właśnie ten typ zawodnika. Dwa lata temu siedziałem za bramką Neuera, któremu w półfinale strzelił dwa gole i pomyślałem sobie: kapitalny gość. Potem przez kilka godzin w przypływie eurogłupawki ze znajomymi bawiliśmy się w tę jego słynną pozę. To tak jak ostatnio z Suarezem – po takich meczach jak z Anglią, nie pamiętasz już starych grzechów i żyjesz tylko teraźniejszością. Trwa to jakiś czas, a potem zdrowy rozsądek wraca.
Balo niestety nie ma nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem. Jest piłkarzem ograniczonym. Geniuszem nie zostanie, bo jest… głupi. Zwyczajnie głupi, leniwy, przereklamowany. Trener Kotas w słynnym nagraniu powiedział kiedyś o swoich piłkarzach “życiowo geniusze, ale piłkarsko debile”, a tutaj mam wrażenie, że jest odwrotnie. Z talentem, który dostał Balotelli nigdy nie będzie słaby – OK, ale sposób myślenia, jaki pielęgnuje zawsze będzie stawiał go w roli niepoważnego. Unmanageable, jak powiedział kiedyś Mourinho. Nie da się przecież na dłuższą metę opierać kadry na totalnym głąbie.
A Prandelli oparł…
W meczu z Anglią mógł powiedzieć: tak, dokonałem dobrego wyboru. Ale potem w dwóch ostatnich meczach mundialu Balotelli ledwo wyszedł poza dziesięć kontaktów z piłką. Włosi przegrali z dwoma reprezentacjami, których ludność wynosi mniej niż ludność Lombardii. Prandelii po spotkaniu z Urugwajem powiedział, że zdjął Balo tylko dlatego, bo bał się, że zostawi drużynę w dziesiątkę. Tak sobie myślę, że dziwnych czasów dożyli fani calcio. Trener sam przyznaje, że nie mógł polegać na jednym z liderów, bo ten nie daje gwarancji, czy wytrzyma do końca meczu.
Ale Euro 2012, ale coś tam… No tak, tylko czy poza tym wspomnianym półfinałem Balotelli chociaż raz zrobił różnicę? Tak jak napisałem na początku – dla mnie jest niepoważny, a poważną reprezentację stać na kogoś lepszego niż faceta, który wyjeżdża na miasto po żelazko do ubrań, a wraca z trampoliną.
Żeby nie było – nie obwiniam tylko Balotellego. Piszę jedynie o absurdzie i symbolu klęski. Nie śledzę na co dzień calcio, niedzielnego Sport+ wyłączam zaraz po skrótach z Anglii i Francji, ale też nie mogę odmówić sobie kilku akapitów o narodzie, od którego tak naprawdę wszystko się zaczęło.
Piętnaście lat temu to we Włoszech grały największe gwiazdy. Juventus Turyn i Milan wygrywały Ligę Mistrzów. Pamiętam okładkę z Zidanem z “Piłki Nożnej” w 2001 roku, kiedy kasa z Realu Madryt tak napędziła rynek, że bohaterami pięciu z siedmiu najdroższych transferów okna stały się kluby z Serie A. Włoski futbol się kochało albo nienawidziło. Tam leciały iskry. Stadiony nie szpeciły jak dziś, a w ataku kadry grali Vieri, Del Piero, Totti i Montella. No i mieli ludzi do biegania. Thiago Motta przy Gattuso albo De Rossim to przecież mumia.
Kolega, który na bukmacherce zjadł zęby, mówi, że specjalnie nie chcieli biegać. – Na mundialu ten, kto wygra pierwszy mecz ma 87 procent szans wyjścia z grupy. Wtedy kurs był duży i na bank poszły grube zakłady, że nie wyjdą – żartuje. To chyba najbardziej absurdalne wytłumaczenie mundialowej porażki i jedyne, które wychodzi poza utarte schematy. Bo Włosi na dzisiejszym kacu znowu zaczynają tę samą litanię, co zawsze. Że za dużo zmian ustawienia, że niepotrzebnie grał stary Cassano, że nie może być tak, że wszyscy oglądają się na Pirlo. Nagle nastąpiła pobudka.
Kryzys…
Podoba mi się, że – w odróżnieniu od choćby Smudy i Laty po Euro 2012 – ktoś miał tutaj odwagę posypać głowę popiołem i powiedzieć: zawiodłem. Ani trenera, ani prezesa już nie ma. Prandelli to dobry fachowiec. Nie trzeba śledzić ligi włoskiej, żeby wiedzieć, że w Fiorentinie spędził rekordowe pięć lat i zrobił tam jedną z najpiękniej grających drużyn w Serie A. W kadrze miał momenty lepsze i gorsze, ale dziś nie struga wariata, tylko mówi jak jest. Buffon zapytany, czy reprezentacja zasłużyła na wygnanie z turnieju, odpowiedział: tak, zasłużyła. Też brawa. We Włoszech właśnie rusza wielkie rozliczanie, ale nikt niczego nie tuszuje, tylko otwarcie mówi o kryzysie. Przegraliśmy, więc czas na zmiany. Chyba dobrze, że ktoś to w końcu dostrzegł.
Na tym mundialu mieliśmy już kilka podobnych historii o tym, że futbol uczy wyciągania wniosków. Korygowania schematów. Czasem brutalnego wywracania ustalonego porządku. Dzięki temu wszyscy idziemy naprzód. Włosi kolejny raz obudzili się, że mają kryzys, a przecież już cztery lata temu mówili to samo, kiedy też nie wyszli z grupy. Niepokój lekko przycichł w 2012 roku, bo doszli do finału, ale każdy, kto pamięta stare lata i ogląda na co dzień ligi zagraniczne, przyzna, że świat im trochę odjechał.
W gazetach czytam o tym, jak na futbolu zarabiają Anglicy, ile wychowanków w świat wypuszczają Hiszpanie. Czytam też jak fantastycznie z upadku wygrzebała się Bundesliga, a we Włoszech ciągle to samo. Bałagan i korupcja, chuligani, relikty przeszłości w stylu stadionu Catanii, od których aż świerzbi ręka, by zmienić kanał. Daje przykład wszystkim Juventus, który wybudował piękny obiekt i zbudował sprawnie funkcjonujące przedsiębiorstwo, ale reszta na razie tylko spogląda. To świat rzemieślników w świecie industrialnym, o którym mówił Arrigo Sacchi. Bajka minimalistów pt. przelejmy tyle kropli potu, ile nam potrzeba i ani jednej więcej.
To właśnie zgubiło Włochów w Brazylii i to chyba też gubi ich na co dzień. Buffon mówi: narzekacie na starych, ale gdzie byli młodzi? W studio Sky eksperci mówią o lidze, w których połowa zawodników to obcokrajowcy. Debata trwa. Niepoważna kadra ma dziś poważne problemy, a ja czekam na drużynę z trochę rozsądniejszymi liderami niż Balotelli i na obrazki jak z połowy lat 90., kiedy piłkarskie środy należały do Włochów, a weekendowy magazyn “LaOla” na niemieckim DSF-ie zaczynało się tylko od Serie A.
Bo tam był wielki świat…
PAWEŁ GRABOWSKI