Po dwóch poprzednich meczach, mimo końcowych rezultatów, można było w grze Anglików szukać pozytywów. Dziś napisać o nich coś dobrego to nie lada sztuka i – od razu uprzedzając – nawet nie zamierzamy silić się na takie próby. Grali w totalnie rezerwowym składzie – jasne. Bez Harta, Bainesa, Gerrarda, Rooneya, Welbecka, Lamberta czy Sterliga – również prawda. Na dodatek w meczu bez jakiejkolwiek turniejowej rangi. Siedząc na walizkach spakowanych do wylotu.
Jeszcze z tydzień albo dwa tygodnie temu, w ramach kontry, należałoby napisać: „ale przecież grali z Kostaryką… Nic ich więc nie usprawiedliwia”. Ale tydzień temu to był… tydzień temu. Dzisiaj Kostaryka zajmuje pierwsze miejsce i w cuglach wychodzi z grupy śmierci. Nie przegrywa meczu z trzema drużynami, które spokojnie mogłyby dojść do półfinałów i nikt nie robiłby z tego ogromnej sensacji. Mielibyśmy najwyżej średnich rozmiarów niespodziankę. No i na koniec: w starciach z nimi traci dosłownie jednego gola, na dodatek strzelonego przez Cavaniego po rzucie karnym.
Świat wywrócił się do góry nogami i głośno rechocze.
O samym meczu nie będziemy wiele pisać, bo najkrócej mówiąc: był do dupy. Na co wpływ mogło mieć co najmniej kilka elementów. O niektórych już wspomnieliśmy.
1. Anglia wystąpiła w totalnie rezerwowym składzie.
2. Mecz nie miał już dla niej żadnej turniejowej turniej.
3. Kostaryka znów zagrała super-solidnie w defensywie.
4. Aby zająć pierwsze miejsce w grupie, wystarczał jej remis.
Kolejny raz piłka okazuje się kompletnie nieprzewidywalna, a wszystkie prognozy ekspertów można sobie wsadzić we wiadome miejsce. Chwilę przed mundialem dziennikarze Guardiana starali wyciągać wnioski z meczów towarzyskich Kostaryki i na swoich łamach udzielać takich niby-rad piłkarzom. Po sparingu z Irlandią wniosek numer jeden był następujący: obserwowanie tego, jak Kostarykanie zachowują się w obronie (bo napisać „bronią” byłoby nadużyciem), powinno dodać otuchy Hodgsonowi i pozwolić mu z optymizmem patrzeć w przyszłość. Kilka tygodni później okazuje się, że Anglicy nie wygrywają w Brazylii choćby meczu, a Kostaryka broni tak solidnie, że włosy stają dęba…
No, ale kto by to przewidział?
Dziś w relacji dziennikarzy Guardiana nie było już tamtej powagi. Zamiast tego, zajmowali się na przykład żartami z Jamiego Carraghera. Mecz porwał go do tego stopnia, że aż zaczął bawić się komórką. „Można podejrzewać, że śledził grę przez dziesięć minut, odczytał maile, potem obejrzał kilka filmików z kotami robiącymi śmieszne rzeczy na Youtube, sprawdził, że nic w tym czasie go nie ominęło i wreszcie zalogował się na Twittera”. Celne podsumowanie poziomu tego meczu.
Na obszerniejsze analizy mundialowej klapy Anglii pewnie jeszcze przyjdzie pora, ale jeśli dzisiejszy odmłodzony skład miał być jakimś drogowskazem, pozytywnym sygnałem na przyszłość, to niewiele z tego wyszło. Anglia była trochę jak ten facet ze zdjęcia po lewej. Zwracała na siebie uwagę, przykuwała (nazwiskami, jak to Anglia), ale piękna i klasy w tym nie było ani odrobinę. Hodgson po meczu biegał po boisku i bił brawa kibicom, jednak odwzajemniać je dziś można wyłącznie Kostaryce. Drużynie mającej w składzie kilku naprawdę fajnych zawodników… Choćby tego Campbella – malutkiego, ale szybkiego i naprawdę dobrze trzymającego się na nogach. Albo Ruiza, który kilka razy potrafił dziś robić cuda z piłką, nie zwalniając przy tym akcji.
Naprawdę jesteśmy sobie w stanie wyobrazić tę ekipę nawet w ćwierćfinale. Bo i co takiego stoi na przeszkodzie? Wybrzeże Kości Słoniowej? Grecja? O ile nie trafią na Kolumbię, w starciu z każdym innym zespołem trzeciej grupy będziemy uważać ich za faworytów.
PM