Reklama

Fucking English… Gringo nie może z nas szydzić

redakcja

Autor:redakcja

24 czerwca 2014, 15:53 • 6 min czytania 0 komentarzy

Plac w Grajau to główne miejsce spotkań mieszkańców tej dzielnicy. Przez cały dzień tętni życiem, jak całe Rio, ale o 23 jest tu już spokój. Rodziny siedzą w domach. Z kilkunastu ławeczek zajęte są tylko cztery. Przy jednym stoliku grupa staruszków gra w pokera, co po kilkudziesięciu minutach kończy się ostrą kłótnią, przy drugim chłopak rozmawia z dziewczyną, a przy dwóch pozostałych kręcą się grupy palących jointy nastolatków. Policjant patrolujący okolicę z budki mówi, że o ile nigdzie się stąd nie ruszymy, nie ma czego się obawiać. W końcu wszyscy się zwijają. Zostajemy my – grupa kilku dziennikarzy z Polski – i oni.

Fucking English… Gringo nie może z nas szydzić

Pierwsze pół godziny to badanie rywala. Ostrzegawcze spojrzenia na zasadzie: „co wy tu robicie? To nasz plac”. W końcu pierwsze spotkanie. Dość absurdalne.

– Macie jakieś chusteczki albo serwetki?

– Nie mamy.

Reklama

– A, to OK.

Dlaczego zapytali jednak o coś takiego, skoro obok siebie mieli bar, w którym – jak się później dowiemy – pracuje ich znajomy? Nieistotne. Mamy w pamięci słowa właściciela naszego mieszkania, by nie ruszać się w te okolice po 23. – w końcu 900 metrów stąd jest fawela Morro do Encontro i jeszcze kilka lat temu wystarczyło otworzyć okno, by usłyszeć strzelaninę – ale skoro po okolicy kręci się policjant i zapewnia, że nie ma powodu do obaw, to luz. Rozmowa trzech lokalsów jest coraz głośniejsza. Naszych uszu dobiega coraz więcej pojedynczych słów. Politica, Neymar, hipocrisia, copa – te padają najczęściej. No i „Brasil”. W kontekście – Brasil, e uma merda. Brazylia to gówno.

Coraz uważniej przysłuchuję się tej rozmowie. Siedzę ze znajomymi z Polski, rozmawiamy o pierdołach, ale nie mogę się powstrzymać od wyłapywania argumentów z tej pseudopolitycznej debaty.

– Co Neymar zrobił dla służby zdrowia? Co zrobił dla edukacji?!

– A co miał niby zrobić? Zwariowałeś?!

– Ma tylko hajs i jachty!

Reklama

– Ale on nie odpowiada za politykę!

– Nie rozumiesz mnie!

– Nie, ty mnie nie rozumiesz!

Wszystko sprowadza się do „merdy”. Brasil e uma merda. Debatuje dwóch chłopaków – jeden o wyglądzie Jordiego Alby, drugi przypominający posłańca kartelu narkotykowego. Trzeci jest wyluzowany i niczym się nie przejmuje, a czwarty, wyglądający na młodszego brata Luiza Gustavo, chyba nie do końca ogarnia, o co chodzi. Tyle zdążyliśmy wyłapać zbliżając się do lokalnego baru po piwa na wynos. Nasi sąsiedzi z placu są z kolei wyraźnie zainteresowani naszą obecnością.

– Fucking English! Fuck FIFA!

– Nie jesteśmy ani English, ani nie jesteśmy zwolennikami FIFA.

Konsternacja.

– To skąd jesteście?

– Z Polski.

Po kilkunastu minutach rozmowy przekonujemy się, że nie ma sensu ocenianie kogoś po wyglądzie. Alba studiuje ekonomię, posłaniec jest bezrobotny, ale nie sprawia wrażenia przygłupa – wręcz przeciwnie, a trzeci, Igor, daje nawet radę po angielsku, co jest tu rzadkością.

– Słuchaliśmy waszej rozmowy.

– I co? Brazylia to gówno! Przyjechaliście tu na mistrzostwa, na które wydaliśmy kupę kasy. Gringos dobrze się bawią, a nasze życie się nie zmieni. Popatrz na Igora! – Igor ma lekko podbite oko. – Jechaliśmy razem na motorze, wywróciliśmy się, rozwalił sobie oko i nogę, a na przyjęcie w szpitalu czekał cztery godziny!

– To tak dużo? U nas w szpitalu publicznym czekałby tyle samo.

Znów konsternacja.

Bezrobotny populista nie daje za wygraną. Każdy z naszych argumentów, że może te mistrzostwa jednak nie są jedną wielką tragedią narodową, jest natychmiast kontrowany. Argumenty w stylu Leppera. Thiago Silva, kawał kapitana, ale służby zdrowia nie poprawił, a Neymar wprawdzie zajebisty piłkarz, ale nic wielkiego dla Brazylii nie zrobił. No i ten nieszczęsny Fred. – Gdybym grał we Fluminense, to sam strzelałbym więcej. Tam się nie da nie strzelać, ale co zrobić, że nie mamy drugiego napastnika. Jo? Dajcie spokój – zaczynam tłumaczyć polskiej ekipie ten specyficzny akcent z Rio de Janeiro, ale bezrobotnemu zapala się lampka. Pozostali od początku do końca są przyjaźni, a on reaguje natychmiast.

Ta zoando de nos, cara? Szydzisz z nas?

– Czemu miałbym szydzić?

– Bo się śmiejecie.

– Opowiadasz o Fredzie, to się z niego śmiejemy. Wyluzuj.

Napastnik reprezentacji to jeden z najczęściej pojawiających się tematów w lokalnych barach. Jakim cudem Brazylia nagle wychowała sobie najlepszych stoperów na świecie, a nie ma ani jednego poważnego napastnika? Lewandowskiego na wylot zna tu każdy. A raczej „Lewandowśkiego”, bo tak literkę „s” wymawiają cariocas. – Przecież nie możecie mieć tak słabej reprezentacji – ciągnie temat Igor. – Na X-Boksie zawsze wybieram Borussię. Kuba, „Pisiek” i „Lewandowśki”. Najlepiej zorganizowana drużyna w grze. Nikim nie gra się tak łatwo – bezrobotny tematu jednak nie podejmuje. Każdą dyskusję prędzej czy później sprowadzi do populizmu. Niby jest w miarę kumaty, wie, co się dzieje w Brazylii, zna problemy tego kraju, ale nie dociera do niego, że mistrzostwa mają swoje plusy i tacy gringos jak my zostawią tu jednak sporo pieniędzy.

Nawet dyskusja o klubowej piłce – bo każdy z naszych nowych znajomych kibicuje innemu klubowi – to czysta demagogia. Lucas całuje herb Flamengo, broniąc swojego klubu na każdym kroku, „Luiz Gustavo” jest już kompletnie zjarany i tylko wrzeszczy „Waaaaaśko” (naturalnie od Vasco da Gama), a bezrobotny, choć jest botafoguense, o swoim klubie nie mówi nic, tylko ciągle atakuje Mengo. 

Kupili wszystkie mistrzostwa, mają umowę z telewizją Globo. Wszystko tam jest robione na lewo.

– Widzisz, taka dyskusja – Lucas zdaje sobie sprawę, że nie przekrzyczy swojego kumpla, więc ogranicza się do całowania herbu.

Igor ma bekę z nich wszystkich. Nie kibicuje chyba nikomu albo przynajmniej nie mogę sobie tego przypomnieć.

Atmosfera po którymś z kolei piwku zdecydowanie się rozluźnia. Bezrobotny widząc, że nie mamy złych intencji i nasza jasna karnacja nie musi oznaczać popierania Blattera, zaczyna traktować całą ekipę jak najlepszych przyjaciół. Wypił już dwa browary, które od nas dostał, więc teraz sam, nie chcąc być dłużnym, proponuje zejście do baru kilometr dalej. Powoli zaczynamy się zbierać, gdy z zamkniętej przed momentem knajpy na samym Grajau wychodzi kolejny członek ekipy Bezrobotnego. Ma dwie ksywy – paraiba palhaco chileno. Czyli chilijski pajac. Bo wygląda raczej na Chilijczyka niż stereotypowego Brazylijczyka. Ma koszulkę Fluminense i podróbkę słuchawek Monster Beats. Mieszka w Grajau z matką, która – cytuję – z samego rana pije więcej niż wy wszyscy razem wzięci, a on sam teraz, podczas wakacji, ogranicza swoją aktywność do pracy w barze i wyskoków po trawkę do pobliskiej faweli.

Do pewnego momentu nie może przyjąć do wiadomości, że da radę dogadać się z obcokrajowcami w swoim naturalnym języku. Próbuje koniecznie pokazać, że łapie cokolwiek z angielskiego i hiszpańskiego. Pytam, skąd ksywa paraiba, skoro po samym akcencie słychać, że jest z Rio. – Cały czas tak ze mnie szydzą – odpowiada. – Jakiś czas temu musiałem wyjechać na północ, bo matka dostała tam pracę i tak zostało. Teraz jestem paraiba, mimo że żaden ze mnie paraiba.

– Na pewno z nas nie szydzisz? – do dyskusji po raz setny z tym samym argumentem włącza się Bezrobotny.

– Kurwa, wszystko mam im tłumaczyć z poważną miną?

– Nie no, sorry, ale wiesz. My, Brazylijczycy, tacy jesteśmy.

– Zauważyłem.

– Sami z siebie lubimy poszydzić. Mogę się z niego pośmiać, że jest czarny albo z tego, że trzyma z Flamengo. Ale z nas gringo nie może się śmiać. Nawet jeśli zaczęliśmy go szanować.

Image and video hosting by TinyPic

Najnowsze

Francja

Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Aleksander Rachwał
2
Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...