Reklama

Charakter i determinacja. Ostatni mundial króla główek

redakcja

Autor:redakcja

24 czerwca 2014, 12:42 • 6 min czytania 0 komentarzy

Na początek zagadka. Zawodnik ten obecnie występuje w amerykańskiej MLS. Przez całą karierę genialnie grał głową i to pomimo niezbyt imponującego wzrostu (178 centymetrów). Nic nie świta? No to jedziemy dalej: w swoich mundialowych meczach strzelił w sumie tyle samo goli co Cristiano Ronaldo i Lionel Messi… razem wzięci. Nadal nic? No to teraz będzie tylko łatwiej – od 1997 do 2012 roku występował w Anglii, będąc podporą dwóch zespołów: Millwall i Evertonu. Na tegorocznych MŚ jego reprezentacja nie zdobyła na choćby punktu, ale w dwóch pierwszych spotkaniach stoczyła wspaniałe boje przeciwko Chile i Holandii, a nasz bohater zdobył jedną z najpiękniejszych póki co bramek turnieju. Tak, powinniście już wiedzieć o kogo chodzi.

Charakter i determinacja. Ostatni mundial króla główek

To z pewnością ostatni mundial w karierze Tima Cahilla, który ma już 34 lata i powoli zbliża się do końca swojej wspaniałej kariery. Australijczyk z urodzenia i z wyboru, chociaż matka pochodzi z Wysp Samoa, a ojciec z Anglii. Na świat przyszedł w Sydney, ale karierę piłkarską związał z krajem ojca, gdzie występował we wspomnianych już Millwall i Evertonie. Kibice go kochali – nieustępliwy, nierzadko dziki i efektowny. Gdy w 2006 roku zdobył gola dla Evertonu w ramach FA Cup przeciwko swojemu byłemu klubowi Millwall, odmówił wszelkich cieszynek po golu. Tłumaczył w mediach, że byłoby to niedopuszczalne i „byłoby ciosem wymierzonym prosto w twarz zespołu z The Den.” Wielka klasa, kibice „Lwów” szanują go zresztą po dziś dzień.

W ostatnim meczu na mundialu Tim nie zagrał za kartki, a jego partnerzy z kadry Australii przegrali z Hiszpanią aż 0:3. Nie wynik był jednak najważniejszy. Zobaczcie zresztą sami:

Image and video hosting by TinyPic

Cahill jest żywą legendą „Socceroos”, a jego bramki zawsze były wyjątkowe- cudowne główki, niesamowite woleje, strzały na wagę remisu, uderzenia zapewniające zwycięstwa. Po raz kolejny należy wspomnieć o jego umiejętności gry w powietrzu – prasa pisała o nim: „Kiedy wzbija się w górę i zdobywa kolejnego gola głową, Australia rośnie o kilkadziesiąt centymetrów wraz z nim.” Nic dziwnego, wyskok Cahilla spokojnie nadawałby się do NBA.

Reklama

Jego wspaniała kariera zaczęła się w parkach w Sydney, gdzie wraz z ojcem i braćmi grał od małego. Wszelkie zagrożenia wynikające z uprawiania sportu doskonale znała matka piłkarza – naoglądała się w życiu wiele połamanych kości podczas gry w rugby, dlatego zabroniła Timowi uprawiać akurat ten sport. Zachęcała go do badmintona. Wybrał futbol. Tutaj chłopak szybko zaczął przejawiać prawdziwy talent, chociaż bardzo przeżywał swoje dziecięce mecze, nierzadko płacząc. Granie w klubach zaczął już od szóstego roku życia i piłka stała się całym jego życiem. Ale nie tylko jego – brat Tima Chris wybrał grę dla reprezentacji Samoa, zostając nawet kapitanem tej kadry.

W poszukiwaniu wielkiej kariery Tim opuścił klub Sydney United i ruszył samotnie na podbój Anglii. Wiązało się to oczywiście z kosztami, ale rodzice pożyczyli pieniądze i zainwestowali w syna licząc, że kredyt kiedyś się spłaci. Nie pomylili się. Cahill szybko udowadniał czego jest wart, stając się z czasem symbolem lojalności klubowej. Sam pomocnik powiedział w wywiadzie: „Zawsze chcę reprezentować pewne wartości, być dobrym przedstawicielem klubu lub organizacji, który zostawia za sobą pewne dziedzictwo”. I zostawił, grając dla Millwall aż siedem długich lat, zdobywając przy tym szereg pięknych bramek. Spójrzcie tylko na decydującego gola strzelonego w półfinale FA Cup w roku 2004 przeciwko Sunderlandowi.

Kiedy minął jego czas w Millwall, za półtora miliona funtów trafił do Evertonu. Do dziś określa się to jako „przechwyt dekady”. Pod wodzą Moyesa Cahill szybko zawładnął wyobraźnią fanów z Goodison Park, robiąc to co umie najlepiej – strzelając ważne bramki. W derbach Merseyside zdobył w sumie aż trzy gole na Anfield (a pięć w sumie), co przyniosło mu dodatkowy aplauz u kibiców Evertonu. Całościowo zdobył 68 bramek dla „The Toffees”, w tym 56 w samej Premier League. A teraz czas na najlepsze – aż 21 z tych 56 trafień to były gole strzelone głową. W tym czasie lepszy w tym względzie od Tima był jedynie Peter Crouch, wyższy od niego o… 25 centymetrów. Recepta na sukces? Sam Cahill mówił o tym skromnie: „Praca. Ciężka praca”.

Magicznych momentów było zresztą więcej, jak mecz przeciwko Japonii w ramach MŚ 2006, który przeszedł do historii jako „Cud w Kaiserslautern”. Australia przegrywała 0:1 po trafieniu Shunsuke Nakamury, ale wszystko zmieniło wejście Cahilla. Tim pojawił się na placu gry w 53. minucie spotkania, ale wszystko co najlepsze, zostawił na koniec. Zdobył kontaktowego gola w 84. minucie meczu, a drugiego dołożył pod koniec regulaminowego czasu gry. Były to pierwsze dwa trafienia dla Australii w historii jej występów na MŚ. W doliczonym czasie trzeciego dołożył John Aloisi, a Australijczycy zaczęli powoli szaleć na punkcie futbolu. To tego wieczoru cały świat poznał Cahilla i jego „Socceroos”, a komentator darł się w niebogłosy: „Cudowne uderzenie cudownego chłopca australijskiej piłki nożnej!”.

Reklama

Tim znany jest ze swojej eksplozywnej gry na murawie, ale tak samo efektowny – i zarazem efektywny – jest poza boiskiem. Wspiera różnego rodzaju dobroczynne inicjatywy, angażuje się w pracę z młodzieżą, pomaga młodym talentom. Nie ma w tym nic ze sztuczności, on po prostu taki jest. Teraz stara się robić to samo w USA, gdzie obecnie występuje: „Kiedy jesteś lojalny dla ludzi, zyskujesz przyjaciół na całe życie… To wychowanie, które otrzymałem od rodziców i jestem z tego bardzo dumny, staram się to teraz przenosić tutaj, na grunt nowojorski”. Nie zapomina jednak o swojej ojczyźnie – wspiera tam program młodych talentów, mający na celu wychowanie przyszłych reprezentantów Australii. Nikt mu nic nie każe, Tim dobrowolnie inwestuje swój czas, pieniądze i uwagę.

Tim zdobywał bramki na trzech ostatnich MŚ, w sumie uzbierał ich aż pięć, w zaledwie ośmiu meczach. Miał wspaniałą karierę w Premier League, ale zawsze najważniejsza była Australia. To dlatego zdecydował się przenieść do MLS. Gdyby został, grałby coraz mniej i musiałby zrezygnować z występów w barwach „Socceroos”. New York Red Bulls dał mu szansę regularnej gry, a dzięki temu Tim mógł czarować nas na tegorocznym mundialu i zdobyć „tego” gola przeciwko Holandii. Cahill mówił po meczu: „Strzelam takie gole codziennie w ogrodzie, ale zrobić to tutaj, na największej piłkarskiej scenie na świecie? To powód do dumy”.

Szkoda, że zbliża się powoli do końca swojej przygody z piłką, ponieważ mało jest zawodników, którzy wkładaliby w grę tyle serca co on. Cahill zawsze był bardzo skromny i do swojej gry podchodzi z pewnym dystansem, równocześnie zdając sobie sprawę z tego, co zaprowadziło go tak wysoko: „Nigdy nie byłem najlepszy, ale kiedy grasz z sercem i dodatkowo nauczysz się angielskiego stylu gry, nie można Cię powstrzymać, tak jak w przypadku mojego gola przeciwko Holandii. Idąc po swoje nie zakładasz, że przegrasz. Masz jedną szansę i musisz ją wykorzystać. W najważniejszych momentach właśnie to definiowało moją karierę”.

KUBA MACHOWINA

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...