Bawili się. Czterech najbardziej ofensywnych wiślaków, którzy wzrostowo jeszcze niedawno śmiało mogli ubierać się w Smyku, swoją ruchliwością i błyskotliwością “robiło” mecz. Co akcja to drybling, sztuczka, przekładanka. I to pozytywne cwaniactwo Zająca – wcinka z karnego, a także Kościelniaka – zwód na zamach przy drugim golu, cóż – palce lizać. Ale mimo że Biała Gwiazda dominowała, że piłkarsko była te parę poziomów wyżej, skończyło się zwycięstwem ledwie 2:1. Dlatego w środę przy Kałuży emocje będą ogromne, ponieważ jeśli chodzi o zawodników Cracovii, gdyby sprecyzować ich specjalizację, brzmiała by ona: odrabianie strat z nawiązką.
Tak, to właśnie jest urok piłki młodzieżowej. Są mecze, które bardzo ciężko jakoś logicznie uzasadnić. Zgoda – Wisła zagrała niezłą pierwszą połowę, rewelacyjny kwadrans tuż po przerwie, a im dalej w las, tym tempo spadało. Tyle że cały czas nie brakowało jakości w kolejnych akcjach, w przeciwieństwie do ich finalizacji. Kiedy jednak mecz do jednej bramki kończy się tylko jednobramkową wygraną, przed rewanżem – kolokwialnie ujmując – trochę śmierdzi.
Zresztą sam wynik również pachnie niezbyt świeżo, za co w głównej mierze odpowiada sędzia Borski. Arbiter z Ekstraklasy w sytuacji z 48. minuty był ustawiony dobrze, aczkolwiek zaskakująco łatwo dał się nabrać i pochopnie sięgnął po gwizdek, po czym wskazał na jedenasty metr. Kolanko wdarł się w pole karne, po chwili upadł na kolanko, lecz bardziej od piłkarza Cracovii młodemu wiślakowi pomógł powiew wiatru. No mowy nie ma, żeby wykombinować z tego rzut karny. Decyzja błędna, bramka strzelona, więc trudno o wniosek inny niż ten, że Borski na końcowy rezultat wpłynął w stopniu wcale nie dużo mniejszym, niż… najlepszy na placu Tomasz Zając.
Mimo wszystko – choć nic już w CLJ nas nie zdziwi – nie wyobrażamy sobie, by zdecydowanie lepsza drużyna nie potrafiła przechylić losów finału w dwumeczu. A tenże Zając z Wisły zasłużył na osobny akapit przynajmniej z dwóch powodów. O pierwszym – naprawdę fajnej grze – wspomnieliśmy na wstępie, aczkolwiek wypadałoby tę myśl rozwinąć. Zanim do tego przejdziemy, powód numer dwa, pod tytułem “Zmęczenie jest ogromne”. Ten zwrot bowiem jak mantrę 19-letni napastnik Białej Gwiazdy powtarzał w pomeczowej rozmowie z reporterem PZPN Kubą Polkowskim. Niedawno skończył ciężki, trzecioligowy sezon, później postrzelał w CLJ, a przygotowania zespołu Smudy, którego jest członkiem, ruszają jutro. Czy Tomek zaczyna razem z nimi? Sam powiedział, że pewnie nie, to znaczy, że raczej nie, ale nie wie, bo jedyne, co wie, to kilka zdań, które gdzieś przeczytał.
Skomplikowane? Profesjonalne?
No nic, wróćmy do meczu. Gaz, przyjęcie kierunkowe, charakterystyczny drybling, plasowane uderzenie, skłonność do popularnych pod Wawelem “wcinek” – to wszystko ogląda się fajnie. I nieważne, że w przed przerwą goście cofnęli się tak głęboko, że odcięli mu możliwość wychodzenia na prostopadłe podania, bo on postanowił wtedy cofać się do drugiej linii, aby wyciągać statycznych stoperów, a po chwili na pełnej… mocy wbiegał w wolną strefę. Taki nawyk cechuje piłkarzy dużego formatu. Piłkarzy myślących – to przede wszystkim. Jeżeli dodamy, że Zając niebezpieczny w polu karnym przeciwnika nie jest wyłącznie w roli egzekutora, lecz również podającego – mamy gościa na warunki juniorskie kompletnego.
Teraz przed Wisłą stoi ogromne wyzwanie. Bo o ile rewanż z Cracovią będzie pieczątką, będzie informacją dla statystyków i pani, która w pokoju z pucharami ściera kurze, o wiele ważniejsze jest dopilnowanie, by ci najlepsi gładko wskoczyli na wyższy poziom. Kiedy ambitny chłopak przed kamerami o swoim zmęczeniu mówi wprost, nie wolno tego bagatelizować. Komuś powinien włączyć się alarm. A jeśli zapytać o to samo Kościelniaka, Kuczaka czy Gulczyńskiego? A jeśli nagle przydarzy się seria kontuzji mięśniowych?
Czternaście lat temu Zającem był Paweł Brożek. To chyba najlepszy dowód, że warto inwestować w zdrowie zawodnika.