Reklama

Mogą mnie obrażać. Nie robi to na mnie wrażenia

redakcja

Autor:redakcja

31 maja 2014, 16:14 • 16 min czytania 0 komentarzy

– Zgadzam się z tym zarzutem w stu procentach. Jak ktoś mi powie: „nie masz asyst”, to nie odpowiem: „jak nie mam, skoro mam!”. Wiem o tym i staram się to poprawić. Po złamaniu nosa pauzowałem przez dziewięć tygodni, nie grałem w żadnym meczu i ciężko pracowałem z trenerem Sokołowskim nad dośrodkowaniem, ostatnim podaniem i przyjęciem piłki. Czuję, że zrobiłem postęp. Nawet w meczu z Ruchem mogłem zaliczyć asystę, ale piłka zaplątała się „Rado”, a w innej sytuacji mogłem wycofać do „Sagana”. Przez cały sezon nie miałem tyle okazji do ostatnich podań, co w trzech ostatnich meczach – opowiada Bartosz Bereszyński.

Zbliża się mecz Legii z Lechem, to i wraca sporo kontrowersyjnych tematów. Na Twtitterze właśnie zbiera się Mateuszowi Możdżeniowi za wywiad w „Przeglądzie Sportowym”, w którym dał do zrozumienia, że rozważyłby ofertę z Warszawy.
Jeszcze grając na wypożyczeniu w Warcie, powiedziałem wprost, że gdybym dostał propozycję z Legii, to na pewno bym ją rozważył. Piłka to nasza praca i nie możemy patrzeć wyłącznie na to, co nas otacza teraz. Liczy się przyszłość. Jeżeli Mateusz dostałby ofertę z Legii i uznałby, że tutaj będzie mu lepiej, to dlaczego zamykać sobie możliwość rozwoju?

A w Legii jest lepiej?
Dla mnie jest. Czuję się tu lepiej i zrobiłem większy postęp niż w Poznaniu.

Zastanawiasz się czasem, gdzie byłbyś dziś, gdybyś tam został?
Tak, nieraz się nad tym zastanawiałem. Pewnie byłbym dziś w trzeciej lidze albo na wypożyczeniu w słabszym klubie ekstraklasy lub pierwszej ligi. Na pewno nie byłbym mistrzem Polski.

Jak postrzegałeś swoją pozycję w ekstraklasie, zanim trafiłeś do Legii? Uważałeś siebie za przeciętnego ligowca?
Zawsze miałem trochę talentu, ale przede wszystkim nie poddawałem się i walczyłem do końca. Wielu było bardziej utalentowanych ode mnie, którzy odpadali po drodze, a ja szedłem dalej. Ciężką pracą doszedłem do tych małych sukcesów. Co sądziłem na swój temat? Nie uważałem siebie za super piłkarza, ale czułem, że stać mnie na wiele. 

Nie mogłeś jednak być zadowolony z miejsca, w jakim się znajdowałeś, bo w Lechu byłeś raczej zapchajdziurą – nie oszukujmy się – bez większych perspektyw.
Tak, ale choć po powrocie z wypożyczenia do Warty trener Rumak dał mi zielone światło do szukania nowego klubu, to jednak po treningach dowiedziałem się, że przekonałem go do swojej osoby. Może dlatego, że nie udało się kogoś ściągnąć, a może po prostu dobrze wyglądałem – nie wiem. To było dla mnie wyróżnienie. Liczyłem się z tym, że opuszczę Poznań i wyjadę np. do Piasta Gliwice, a tu nagle słyszę, że będę grał w Lechu. Ostatecznie złapałem trochę minut, jednak nie byłem zadowolony. Kończył mi się kontrakt, zaproponowano mi nowe warunki, ale do klubu przychodził Teodorczyk i nie widziałem tam dla siebie miejsca. Tym bardziej, że traktowano mnie jak napastnika, a Lech gra jednym napastnikiem. 

Zanim pojawił się temat Legii, dostałeś w Lechu kilka kopów.
Było parę nieprzyjemnych sytuacji, po których zrozumiałem, że po prostu mnie tam nie chcą albo chcą i nie są do końca przekonani. „Podpiszemy z tobą niski kontrakt i wiele nie stracimy. Może coś z ciebie będzie, może nie”. Nie odpowiadało mi to. Jestem takim zawodnikiem, który potrzebuje czuć, że się w niego wierzy. Oczekiwałem takiego podejścia, a – przypomnę – byłem wtedy kapitanem reprezentacji U-20, z którą przez pewien czas liderowaliśmy w Pucharze Czterech Narodów. Czułem się naprawdę dobrze i dziwiłem się takiemu podejściu ze strony Lecha. Rozważałem przejście do Piasta czy Górnika Zabrze, bo perspektywa gry w ekstraklasie była dla mnie ważniejsza niż siedzenie w większym klubie. 

W którym momencie zdałeś sobie sprawę, że straciło to sens?
Do końca wierzyłem, że będę mógł zostać, kontrakt wygasał w czerwcu, przyszły święta Bożego Narodzenia, ale jak odebrałem propozycję przedłużenia, to pomyślałem: „aha, miałem rację. Faktycznie mnie nie chcą”. 

Nic cię nie satysfakcjonowało w tym kontrakcie?
Ewentualnie jego długość – trzy-cztery lata. Zawsze to jakaś stabilizacja. Ale poza tym raczej nic. Pewnie ruszyłbym na wypożyczenie do Piasta, Widzewa lub innej drużyny walczącej o utrzymanie, ale wiadomo, jak jest z wypożyczeniami. Patryk Mikita poszedł do Łodzi, pograł chwilę i co?

Umówmy się – Mikita to – mówiąc delikatnie – specyficzny przykład.
Ale który klub będzie stawiał na zawodnika, który zaraz się zwinie, a za chwilę skończy się liga? Nie chciałem się godzić na kolejne wypożyczenia. W Warcie rozegrałem 90 procent spotkań, byłem zadowolony, ale zależało mi na tym, bym czuł się gdzieś potrzebny i nie musiał się co chwilę pakować.

Biorąc pod uwagę całą twoją sytuację, kluby, które się tobą interesowały i twój status w ekstraklasie, nie pomyślałeś sobie, że Legia to za wysokie progi?
To był dla mnie szok. Dochodziły mnie słuchy, że pojawiło się wstępne zainteresowanie, ale i tak nie dowierzałem. Nagle siadamy w Fabryce Futbolu, rozmawiamy o kontrakcie, ktoś wyciąga telefon i mówi: „prezes Leśnodorski chce z tobą rozmawiać”. Jeszcze nie trafiłem do Legii, a już miałem okazję go poznać, natomiast w Lechu przez kilka lat prezesa nie widziałem w ogóle. Poczułem się ważny. Poczułem po raz pierwszy od paru lat, że ktoś mnie chce i nie po to, by zapchać jakąś dziurę w rezerwach. Następnie zapytali, czy nie zamykam się na prawą obronę, odpowiedziałem, że nie, po czym usłyszałem od trenera Urbana, że dostanę szansę. Nikt w Legii mnie nie oszukał. Wszyscy dotrzymali słowa. 

Na tym etapie nie miałeś już wątpliwości? Nie miało dla ciebie znaczenia, że przechodzisz do największego wroga?
Skłamałbym, gdybym tak powiedział. Spędziłem całe życie w Poznaniu i nawet wypożyczenie udało się tak załatwić, że nie musiałem się wyprowadzać. Było sporo wątpliwości. Nigdy nie wcześniej nie mieszkałem sam, a tu czekałaby mnie przeprowadzka do nowego miasta. Nie obawiałem się jednak o siebie, ale o najbliższych. Myślałem: „no fajnie, ja sobie będę żył w Warszawie, a oni zostaną w Poznaniu z tym wszystkim”. Obrzucili mi dom jajkami i wiedziałem, że rodzice przez to cierpią, ale z perspektywy czasu są zadowoleni z mojego wyboru. Zresztą, od początku powiedzieli, że poprą każdą decyzję.

Ktoś z twojego bliskiego otoczenia odradzał ci ten transfer? Jacyś bardziej zagorzali kibice Lecha?
Szczerze? Nie. Nawet zawodnicy Lecha – pominę już nazwiska – znali moją sytuację od kilku lat i cieszyli się z takiej opcji. Nikt nie mówił: „zastanów się”. Wszyscy mówili: „idź”. Czułem, że stoją za mną.

Co tobą najbardziej wstrząsnęło po wypłynięciu informacji, że idziesz do Legii?
Siedzę w domu, włączam Facebooka, patrzę: 15 wiadomości. Mija kilka minut i jest ich 200-300, a telefon od tych wszystkich powiadomień się rozładował. Masakra. Kupiłem nowy starter, zmieniłem numer i podałem znajomym. Ci, którzy mnie wyzywają, zawsze będą tak robić, ale nie chcę do tego wracać, bo to nie są miłe wspomnienia. Rodzice też ciężko to znosili, bo żaden rodzic nie zaakceptuje opluwania swojego dziecka, ale widzieli, że jestem twardy i się nie załamuję. Starałem się także przed nimi pokazywać, że daję sobie radę. Nie było momentu, w którym powiedzieliśmy: „Boże, co my zrobiliśmy?!”. 

A na ulicach w Poznaniu spotkały cię jakieś przykre sytuacje?
Jakieś drobne słowne przepychanki, ale tak będzie zawsze. Byłem świadomy, co się będzie działo, ale wiedziałem, że wracając do Poznania nie mogę siedzieć cały czas w domu. Wiadomo, nie wyjdę na imprezę, ale jakoś też muszę funkcjonować i nawet jak pojadę do sklepu, to mogę na kogoś trafić. Było, minęło. Nie chcę już do tego wracać. Sytuacja – przypuszczam – nie zmieni się ani w tym roku, ani za pięć lat.

Zakładasz czapkę i okulary przeciwsłoneczne?
Nie, nie maskuję się. Kiedy chcę iść do kina, to nie zakładam kaptura. Chłopaki się ze mnie śmiali, że – po tym jak złamałem nos – maska może mi się przydać w Poznaniu. Nie obawiam się o siebie. Nie chcę być pobity, ale najważniejsze, żeby krzywda nie działa się moim bliskim. Mnie mogą obrażać – ich sprawa. Na mnie to wrażenia nie robi. 

Twój ojciec odmówił nam wywiadu, ale w pewnym sensie go rozumiem, że nie chce się wychylać.
To dla niego trudna sprawa. Z mojego powodu zrezygnował z pracy w Lechu i nie dziwię mu się, że nie chce się wypowiadać. 

Jeden z kibiców zapytał, komu będziesz kibicował po zagranicznym transferze – Legii czy Lechowi?
Mam mega fajne wspomnienia związane z Lechem, wygrałem mistrza Polski w juniorach i seniorach, debiutowałem w Ekstraklasie, zostawiłem tam świetnych kumpli i nie mam pretensji do klubu, ale do ludzi, którzy tam pracowali. Legia zrobiła dla mnie dużo więcej. Jest mi bliższa, bo poczułem się tu dużo lepiej i mam wsparcie ze strony wszystkich. Jeśli kiedyś wyjadę z Legii, to zawsze będę wracał do Warszawy – po prostu dobrze się tu czuję.

Jesteś chyba największym wyrzutem sumienia Rumaka. Dziś wielu piłkarzy Lecha pytanych o ciebie twierdzi, że sprawiałeś wrażenie piłkarza, który ze względu na swoje naturalne predyspozycje sprawdziłby się na prawej obronie, ale w Poznaniu jakoś nikt tego nie dostrzegł.
Trener Rumak powiedział mi kiedyś, że może w przyszłości będę obrońcą, ale skończyło się na słowach. W debiucie w Legii zagrałem na prawej pomocy, ale w drugim albo trzecim meczu już na obronie. Trener Urban powiedział mi wprost na pierwszej rozmowie: „nie wiem jeszcze kiedy, ale gwarantuję ci, że kiedyś na pewno będziesz obrońcą”. Od początku miał na mnie pomysł i dostrzegł we mnie potencjał. Nigdy nie zapowiadałem się też na napastnika, który gwarantowałby 20 bramek w sezonie. Walczyłem, harowałem i zasuwałem, ale bez skuteczności. Byłem „Saganem”, który nie strzela goli. Tacy zawodnicy, którzy zasuwają, też są w cenie, ale od napastnika wymaga się jednak trafień. 

To w czym problem? Brakowało ci skuteczności czy nie dochodziłeś do sytuacji?
Właśnie dochodziłem do sytuacji, ale nie miałem tego czegoś. Ciężko mi to wytłumaczyć. Nie urodziłem się z darem do strzelania goli. Miałem inne predyspozycje – szybkość i wydolność – więc kiedy usłyszałem, że chcą ze mnie zrobić obrońcę, to kupiłem ten pomysł od razu.

Po pierwszym sezonie różnie cię oceniano. Z jednej strony zostałeś odkryciem ligi, z drugiej wytykano ci brak liczb.
Zgadzam się z tym zarzutem w stu procentach. Jak ktoś mi powie: „nie masz asyst”, to nie odpowiem: „jak nie mam, skoro mam!”. Wiem o tym i staram się to poprawić. Po złamaniu nosa pauzowałem przez dziewięć tygodni, nie grałem w żadnym meczu i ciężko pracowałem z trenerem Sokołowskim nad dośrodkowaniem, ostatnim podaniem i przyjęciem piłki. Czuję, że zrobiłem postęp. Nawet w meczu z Ruchem mogłem zaliczyć asystę, ale piłka zaplątała się „Rado”, a w innej sytuacji mogłem wycofać do „Sagana”. Przez cały sezon nie miałem tyle okazji do ostatnich podań, co w trzech ostatnich meczach. Widzę, że jest progres i liczę, że statystyki przyjdą. Czasem wystarczy pięć minut z trenerem Sokołowskim, kilka wrzutek, by złapać jakiś schemat, inaczej ułożyć stopę i zostanie to w głowie.

Kiepskie dośrodkowania to twoja największa wada?
Nie mam problemu z wywalczeniem sobie miejsca i stworzeniem okazji, ale brakowało mi tego ostatniego podania. Wiele razy mogłem strzelić gola, jednak brakowało dokładności. Weźmy nawet mecz w Zabrzu – sam mogłem trafić do siatki, ale szukałem podania. 

A gra w obronie?
Nie chcę się tłumaczyć, że dopiero od roku gram na tej pozycji i wcześniej nie miałem z nią styczności. Pierwsze pół roku było spontaniczne – nikt mnie nie znał, nie wiedziano, czego się po mnie spodziewać, ale się rozkręciłem i widzę, że Warszawie bardzo poprawiłem swoją grę w defensywie.

Zaskakuje cię, w jakim tempie toczy się twoja kariera? Odkrycie roku, reprezentacja, prawie transfer…
Nikt mi teraz nie uwierzy, ale miałem to w planach, choć nie spodziewałem się, że trafię do reprezentacji tak szybko. W tym sezonie trochę to wszystko wyhamowało, także przez kontuzje i mam nadzieję, że wyczerpałem ten limit pecha, bo moje urazy nie wynikały ze złego przygotowania do treningów. Brak farta. Albo złamany nos, albo poślizgnięcie. Nie mam wpływu na takie sytuacje. Jak się poślizgniesz, to niezależnie jak jesteś twardy, coś może pęknąć. Nie mam też pretensji do Kuby Wawrzyniaka za załatwienie mi kilku tygodni przerwy. Mogło trafić na kogokolwiek. Mam jedynie pretensje, że znowu zdarzyło się to mnie. 

Jak się grało z maską?
Jak się grało, to ci nie powiem. Mogę się wypowiedzieć, jak się trenowało. Masz przed sobą coś czarnego na twarzy, mniejsze pole widzenia, słońce grzeje, człowiek się poci, krople wpadają do oczu… Ciężka sprawa.

Jesteś zadowolony ze swojego drugiego sezonu w Legii?
Były mecze dobre, poprawne i słabsze, ale nauczyłem się jednego: cierpliwości. Ze Steauą wypadłem na dwa miesiące, potem znowu, ale za każdym razem wracałem i udało się miejsce wywalczyć. Czy jestem zadowolony? Mam mieszane uczucia. Nie mam wielkich pretensji do siebie, że coś źle zrobiłem. Nie da się przejść okresu przygotowawczego, występować we wszystkich sparingach, pauzować dziewięć tygodni, wrócić i nagle nie wiadomo, jak grać. Potrzebny jest rytm, ale wiem, że stać mnie na dużo więcej. Szczególnie, jeśli chodzi o liczby.

Chyba jesteś takim typem zawodnika, którego bardziej docenia się oglądając na żywo. W telewizji na ogół widać było twoje błędy w defensywie lub niedokładne dośrodkowania, a patrząc na ciebie z trybun, widać choćby, ile robisz kilometrów.
Tak, na pewno tak jest. Dzisiaj czytałem u was artykuł o Łukaszu Trałce – niby nie strzela goli, nie zalicza asyst, ale potrafi wybić przeciwnika z akcji i bez niego zespół inaczej funkcjonuje. To są szczegóły, na które mało kto zwraca uwagę u takich zawodników, a potem się ich nie docenia. Sam zaliczam wiele meczów, w których biegam non stop, w przód, w tył, nie zatrzymuję się i jeśli ktoś patrzy na to z trybun – bo kamera całego boiska nie obejmie – to może ten mój wysiłek dostrzeże i zobaczy, że moja gra to coś więcej, niż błąd w defensywie. I masz rację – oglądając mnie na żywo, łatwiej się do mnie przekonać.

Kiedy transfer?
No, była już Benfica…

80 procent pytań z Twittera dotyczyło tej sprawy.
Zdaję sobie z tego sprawę i wiem, że jak piszecie o jakimkolwiek transferze, to pierwszy komentarz brzmi: „a co u Bereszyńskiego w Benfice?”. Dla mnie ta sprawa to nauczka, żeby podchodzić do transferów z większym dystansem. Piłka to biznes i przekonałem się, jak wiele czynników musi zajść, by transfer został przeprowadzony.

W takich okolicznościach wysypuje się jeden transfer na tysiąc.
Dokładnie. Chyba zabrakło entera i dziś grałbym w Benfice. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Zdobyłem kolejne mistrzostwo, gram w pierwszym składzie, powalczymy o Ligę Mistrzów… Jestem szczęśliwy w Legii i nie chcę zmieniać klubu na siłę. Chcę zagrać cały sezon bez kontuzji i przekonać ludzi, że jestem dobrym zawodnikiem.

Tak ci dobrze w Legii, że nie przejąłeś się, gdy ta Benfica się wysypała?
Nie, to była kolejna trudna decyzja. Rozegrałem ledwie pół roku w Warszawie, czekały nas eliminacje do Ligi Mistrzów, a przede mną stała perspektywa kolejnej przeprowadzki i nauki nowego języka. To wszystko działo się strasznie szybko, ale dziś widzę, że półtora roku spędzone w Legii to najlepszy okres w moim piłkarskim życiu. Nie zamykam się jednak na transfer. Jeśli pojawi się ciekawa propozycja, to usiądę z rodziną, ludźmi z Legii i Fabryki Futbolu i wszystko przeanalizujemy. 

Nie obawiasz się, że im dłużej zostaniesz w Legii, tym trudniej będzie o transfer? Przykład Daniela Łukasika, który zapowiadał się na super piłkarza, a potem kompletnie siadł, nie jest dla ciebie w pewnym sensie przestrogą?
Myślę o takich rzeczach, ale jeśli miałbym przejść – nie wiem – do beniaminka Serie A, to nie chcę tego robić na siłę. Gram w najlepszym klubie w Polsce, który jeszcze się będzie rozwijał i jeśli pokażę się z dobrej strony w pucharach, to może zgłosi się nie beniaminek, ale ktoś z pierwszej piątki? Taki mam plan – nie chcę odejść do gorszego klubu niż Legia.

Gdybyś dostał propozycję z drużyny typu Tuluza?
Mam swoje cele i marzenia.

OK, czyli nie (śmiech).
Nie chcę oceniać decyzji „Furmiego”, ale – choć piłkarsko na pewno by się obronił – to przy Ivicy i „Jodle”, którzy rozbijają przeciwników, ciężko byłoby mu o miejsce w składzie. Mnie zależy na Bundeslidze albo Premier League. Zależy mi na kroku do przodu, czyli drużynie silniejszej od Legii. Na razie nie ma żadnych konkretów, ale bliżej mi do zostania niż odejścia.

Kolejny głośny temat po Benfice, który chyba trochę nieświadomie nakręciłeś, to kwestia szpaleru. Rozmawiali o tym ostatnio wszyscy, a mam wrażenie, że was ta sprawa tak naprawdę nie interesuje.
Dyskutowaliśmy w szatni, czy to dobrze, że Lech nie zrobi nam szpaleru, aż wstał „Sagan” i powiedział: „panowie, najważniejsze, żebyśmy wygrali, a inne sprawy nie mają znaczenia”. Sam nie robiłem szpaleru i nie wiem, jakie to uczucie. Podejrzewam jednak, że ciężkie, więc nie chcę o to apelować do Lecha, bo nie wiem, czy sam bym tak postąpił. Ale masz rację – to sprawa czwartorzędna. 

Ale nabrała rozpędu po twoim wywiadzie w „Przeglądzie Sportowym”, w którym powiedziałeś, że chcesz, by Lech zrobił szpaler.
To zostało źle sformułowane. Powiedziałem, że chciałbym, by Legia zdobyła mistrzostwo, a co za tym idzie – żeby nasi przeciwnicy robili nam szpaler. Nie padło jednak zdanie: niech Lech zrobi nam szpaler. Koledzy z Lecha mieli do mnie pretensje i wytłumaczyłem im, o co chodzi. Jeśli dla nich bicie brawo Legii jest kompromitacją, to nie oczekuję, że będą to robić. Wolę z nimi walczyć na boisku, a po meczu spokojnie przybić piątkę. Szpaler to kwestia kilku sekund.

Kilku kibiców Legii zaproponowało, żebyście to wy zrobili szpaler Lechowi.
Słyszałem, ale to chyba byłaby jednak przesada (śmiech). Dajmy spokój ze szpalerem. Wolę go nie mieć i wygrać mecz. Niby nie gramy o nic, ale to jednak kwestia honoru. Pierwsza część świętowania za nami, o drugą postaramy się po Lechu, ale z rozsądkiem, bo czeka mnie jeszcze wyjazd na reprezentację. 

Jak duża jest, twoim zdaniem, różnica między Legią a Lechem? Przepaść?
W pewnym momencie mówiło się, że Lech może nas dogonić, ale nie zapominajmy, że w pewnym momencie mieliśmy nad nimi dziesięć punktów przewagi. Potem zrobiło się pięć, a może znów się skończyć na dziesięciu. Gdyby nie podział punktów, mistrzostwo mielibyśmy na wiele kolejek przed zakończeniem sezonu. 

W pewnym sensie wygraliście z reformą.
Waszym zdaniem jesteśmy mało ambitni, gdy mówimy, że dzielenie punktów to okradanie drużyn. Cieszę się, że gramy więcej meczów, ale skoro Legia dominuje poprzez swoją ciężką pracę, to dlaczego ktoś nam te punkty zabiera? Z waszej perspektywy więcej się dzieje i liga jest atrakcyjniejsza, bo wiele osób nie obejrzałoby paru naszych meczów, gdybyśmy mieli piętnaście punktów przewagi, ale to jednak efekt naszego wysiłku. W Hiszpanii nikt nie ucina punktów Barcelonie, Realowi czy Atletico, żeby liga była ciekawsza. W innych krajach też nie.

A liga nie jest twoim zdaniem bardziej wymagająca, co siłą rzeczy musi podnieść rywalizację, a w dalszej perspektywie poziom?
Co tu dużo mówić – nam jest ciężej, a liga jest ciekawsza. Z drugiej strony, gdy drużyny traciły punkty w pierwszej rundzie, to było sporo głosów: „a, spokojnie, i tak dzielą punkty, więc nadrobimy. Cztery punkty to nic, bo zaraz się zrobią dwa”. Są plusy i minusy…

A jak podchodzisz do zmiany w samym przygotowaniach do sezonu? Wielu z was dziwiło się, że Berg wprowadził tak lekkie treningi na początku roku, a koniec końców dało to efekt.
W trakcie rozgrywek te obciążenia są coraz wyższe i chyba widać, że fizycznie wyglądamy dobrze. Tak naprawdę nie ma żadnych problemów, bo wszyscy poszli do przodu. „Rzeźnik”, Ivo, „Jodła”, „Brzytwa”, „Rado”, „Duda”, „Żyrko”… W Polsce przyjęło się, że obóz przygotowawczy to zakładanie pięciokilowej kamizelki i bieganie po górach, a – jak widać – nie musi to iść w parze. Jasne, trzeba ciężko trenować, ale można te obciążenia inaczej zaplanować, tym bardziej, że ta runda była tak krótka. Teraz meczów będzie jesienią – mam nadzieję – dużo więcej i letni obóz pewnie będzie cięższy. Nie chcę jednak mówić, że trener Urban zrobił coś źle, bo to mega gość i najlepszy szkoleniowiec, na jakiego trafiłem. Po prostu trener Berg dobrze wszystko dokończył.

Zgadzasz się z Radoviciem, że Legia jest dziś tak mocna, że teraz pokonałaby Steauę?
Żyro jest w mega formie, „Kosa” wraca, Ondrej pokazał się z super strony, „Rado” strzela gola za golem i przede wszystkim defensywa jest poukładana. Zwróć uwagę, w ilu meczach nie straciliśmy gola lub Dusan nie miał roboty. Po Orlando też widać, że sporo potrafi, ale przyjechał tu kompletnie nieprzygotowany. Jeśli będzie ciężko pracował, to jestem przekonany, że zacznie strzelać. Czy pokonalibyśmy dziś Steauę? Nie wiem, ale sądzę, że tak wiele osób nie skazywałoby nas na porażkę, jak wtedy. Może teraz te proporcje – 25 procent za Legią, 75 za Steauą – odwróciłyby się na naszą korzyść? 

Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA

Mogą mnie obrażać. Nie robi to na mnie wrażenia

Najnowsze

Weszło Extra

Piłka nożna

Rząd chce kobiet w zarządzie PZPN, PZPN się śmieje. Nitras, Kulesza i wolta klubów

Szymon Janczyk
77
Rząd chce kobiet w zarządzie PZPN, PZPN się śmieje. Nitras, Kulesza i wolta klubów

Komentarze

0 komentarzy

Loading...