Widzew godnie żegna się – o ile w przy spadku może być mowa o godnym pożegnaniu – z własną publicznością. Jak długo kibice w Łodzi nie zobaczą swojej drużyny w Ekstraklasie, dziś trudno zgadywać. Ostatni mecz z Piastem zapamiętają jednak jako zwycięski, po golach Marka Wasiluka i – niewykluczone, że przy ostatnim występie na tym stadionie – Eduardsa Visnakovsa.
Dziś Wasiluk wyglądał tak, jakby nikt mu nie powiedział, że to już pozamiatane, że Widzew spadł z ligi. On od samego początku rozgrywał jednak swój własny mecz o utrzymanie. Najpierw pięknym strzałem bezpośrednio z rzutu wolnego pokonał Trelę, chwilę później przebiegł z piłką przy nodze ponad pół boiska, a jeszcze przed przerwą załadował jak z armaty – tyle, że minimalnie obok. Gdyby nie Wasiluk, to o pierwszej połowie ciężko byłoby cokolwiek napisać. Raz Kasprzak, niezdarnie przyjmując piłkę, zagrał ręką we własnym polu karnym, ale gwizdek sędziego milczał. Raz też Kędziora zakręcił w szesnastce trzema obrońcami, lecz bez jakiegokolwiek efektu… I tyle, tylko tyle.
Widzew na boisku potwierdził to, co w wywiadach zapowiadał jego prezes i trener: drużyna ma walczyć o piętnaste miejsce, bo do zgarnięcia jest 200 tysięcy złotych więcej. Z tego też względu cofnięto zgodę na wyjazd Visnakovsa na kadrę. Łotysz bardzo długo był niewidoczny, ożywił się dopiero po blisko godzinie gry: miał wtedy świetną okazję, znalazł się sam na sam z Trelą. Drugiej sytuacji, którą miał chwilę później, już nie zmarnował – po ładnej akcji i dobrym dograniu rezerwowego Kaczmarka.
Łodzianie starali się, walczyli, grali ambitnie i dochodzili w drugiej połowie do sytuacji, ale większość z nich fatalnie marnowali. Im chciało się jednak bardziej, zależało im na odpowiednim podziękowaniu kibicom za cały sezon. Piłkarze Piasta mieli z kolei szans znacznie mniej: po ich zagraniach piłka przelatywała przez pole karne rywali, a jak coś się już zaczęło dziać, to albo na drodze stawał Wolański, albo poprzeczka. W końcówce meczu po ładnej wymianie podań Jurado-Badia-Kędziora trafił ten ostatni, ale na wyrównującego gola zabrakło już czasu. Mocno musiał na niego liczyć trener Piasta, skoro nie chciał tracić czasu na zmiany i ostatecznie nie wprowadził nikogo. Poza tym, zapewne widział, że Widzew z każdą minutą opadał z sił.
– Nie wiem, czy jest jakieś miejsce w Polsce, gdzie w takiej sytuacji kibice tak mocno dopingowaliby zespół – stwierdził po meczu trener Skowronek. W tym sezonie, który w Łodzi właśnie dobiega końca, jedynym pozytywem byli właśnie ci, którzy przychodzili na stadion. Na drużynę godną Ekstraklasy będą musieli poczekać przynajmniej rok…

Fot.FotoPyk